„(…) Mamy więc – jak określił to Thomas Piketty – z jednej strony 'bramińską lewicę’, z drugiej 'merkantylną prawicę’. Taki podział sceny politycznej sprzyja wzrostowi sił populistycznych. Tylko one przemawiają bowiem do ludowego elektoratu, kiedyś reprezentowanego przez socjaldemokrację. W Polsce, jak wynika z exit poll po wyborach parlamentarnych, lewica też ma dość 'bramiński’ profil. […]
Czeka ją mozolne budowanie bardzo różnorodnej społecznie koalicji o nie zawsze zgodnych interesach i wartościach. (..)”
Jakub Majmurek, Dla kogo dziś jest lewica? (za:
https://www.facebook.com/jakub.majmurek.5/posts/3001084659936580).


Jakub Majmurek zauważył, że wyróżnianie lewicy ze względu na kryterium reprezentowania interesów ludzi pracy jest dziś passé, démodé, oldfashioned etc. W artykule „Dla kogo jest ta lewica?” i w dyskusji pod nim nie wprost sugeruje on, że brak sukcesów wyborczych Piotra Ikonowicza wynika właśnie z jego XIX-wiecznej, pardon, XX-wiecznej retoryki, przy której ten ostatni uparł się ze względu na nieelestyczność umysłową charakteryzującą wiek starczy.

W ten sposób, młoda krew na lewicy bezwzględnie wypiera resztki zmurszałego, lewicowego światopoglądu i „język grupy rekonstrukcyjnej I Proletariatu”, domagając się nowego, świeżego spojrzenia i programu, które pozwoliłyby wydobyć się lewicy z dziejowej zapaści.

Mówiąc szczerze, obrońcy szańców usypanych przez Ikonowicza wypadają w tym słownym pojedynku dość miernie. Wojciech Orliński rejteruje popiskując, że nie jest politykiem, zaś Tymoteusz Kochan powtarza swoją mantrę, która została wypracowana w latach 90-tych przez pokolenie, do którego należy jego protoplasta, i nie potrafi zrobić kroku poza ten zaklęty krąg (patrz: dyskusja pod tekstem na profilu Jakuba Majmurka na Facebooku).

W gruncie rzeczy bowiem, stara nowa i nowa nowa lewica wychodzą z tej samej obserwacji: „Podziału sceny politycznej prawica–lewica nie kształtuje już oś zamożni–ubodzy. Lewica reprezentuje przede wszystkim osoby lepiej wykształcone (choć niekoniecznie najbardziej zamożne), prawica gorzej wykształcone (choć często ponadprzeciętnie majętne)”.

W sumie więc rzecz sprowadza się do postulatu wiązania zamożności z wykształceniem. Przywoływany przez Majmurka Thomas Piketty zauważył już, że kryterium merytokratyczne stało się współczesnym, ideologicznym sposobem uzasadniania nierówności społecznych, równie efektywnym, co religia w przeszłości.

W sumie bowiem powyższe sformułowanie popularnej na lewicy tezy przez Majmurka ciekawie przenosi akcenty. „Dzieci Ikonowicza” akcentują to, że lewica reprezentuje uboższe (tj. nieadekwatne do zasług merytorycznych, czyli formalnie – do poziomu wykształcenia, ale też i grupy wykluczone, tzn. nie mające szans na zdobycie owego wykształcenia) grupy społeczne, podczas gdy prawica bazuje na interesach klasowych ludzi, którym stosunki kapitalistyczne sprzyjają, co w szczególności objawia się w poziomie zamożności.

Dotychczas w tradycyjnej lewicowej mentalności kojarzono zamożność z pewnym poziomem wulgarności związanej z nuworyszostwem, dorobkiewiczowstwem, chciwością i egoizmem ludzi, dla których kapitalizm stanowił mechanizm awansu w hierarchii społecznej. Odzwierciedlało to wczesny etap dorobkiewiczowski kapitalizmu, dynamikę tego systemu, która stwarzała możliwości takiej ruchliwości społecznej, ale też wiązała się z dość wyraźnym, odrażającym wizerunkiem takiego bezwzględnego dorobkiewicza.

Jednocześnie, o czym wspominali również klasycy marksizmu, kapitalizm dzięki burzycielskiemu potencjałowi swych stosunków społecznych, dawał obiektywną możliwość wyrwania się „przedsiębiorczych” dołów, wywindowanych przez tektoniczne wstrząsy w łonie upadającego społeczeństwa feudalnego.

Wyrywali się na powierzchnię ludzie niekoniecznie wykształceni i kulturalni, budząc odrazę arystokracji. W sytuacji, kiedy potencjał dynamizmu spada drastycznie, jak to ma miejsce z kapitalistycznymi stosunkami produkcji, warstwy jako tako ustabilizowane w okrzepłym systemie usiłują gwałtownie utrwalić swoje przywileje zagrożone możliwymi, nowymi wstrząsami społecznymi. Siły, które żywiołowo prą do rozwalenia istniejącego systemu, nie kierują się rachubami politycznymi spetryfikowanych struktur partyjnych czy ideologicznych. Na tym właśnie polega żywiołowość. Są one więc równie barbarzyńskie i niekulturalne, jak te, które wyrywały się na powierzchnię w przypadku formowania się kapitalistycznych stosunków.

Wszelkie rozważania na temat „sprawiedliwych” kryteriów nierówności społecznych pozostają pod zniewalającym wpływem norm i regulacji danego, klasowego systemu ustrojowego. Pretensje do tego, że powołani do takiego dzieła są intelektualiści pozostaje klasowym kłamstwem, ponieważ intelektualiści, którzy nie przyjmują za swój interesu klasy – podmiotu emancypacji – w konflikcie trwającym od zarania klasowego społeczeństwa, pozostają właśnie dlatego obiektywnie wyrazicielami interesu klasy panującej.

Najlepszym przykładem tego zjawiska jest współczesna lewica (spadkobierczyni socjaldemokracji, a więc nurtu w ruchu robotniczym, który programowo przyjmował społeczeństwo burżuazyjne z jego systemem demokracji burżuazyjnej jako horyzont walki klasowej) reprezentująca interesy tych grup społecznych, u których amplituda radykalizmu (w ekstremalnych przypadkach desperackiego i nihilistycznego) jest bezpośrednią wypadkową procesów koniunkturalnych kapitalizmu.

Tymczasem konflikt klasowy zbudowany na odwiecznym podłożu sprzeczności na poziomie wytwarzania środków do przetrwania i reprodukcji społecznej jest o wiele mniej wyrazisty i mniej egocentryczny. Jego żywiołowość obejmuje głębokie struktury społeczne, ponieważ konflikt ten wyrażał się już na przestrzeni niejednego systemu produkcji. Tak więc trwa w nim ślad niczym w DNA tych wszystkich starć i sojuszów.

Sensem istnienia lewicy jest zrozumienie sensu dziejowego owej walki i analiza koniunkturalnych sytuacji w świetle owego głębinowego, dziejowego procesu, który w swych żywiołowych postaciach zatraca ostrość widzenia ostatecznego celu – zniesienia społeczeństwa klasowego.

Temu zadaniu marksistów stara nowa i nowa nowa lewica przeciwstawiają zadanie wypracowania inteligenckiego, czyli ponadczasowego, a jednocześnie kurczowo trzymającego się bieżących norm, kryterium sprawiedliwości wywiedzionego z pustego intelektualizowania, a nie z obiektywnych procesów społecznych analizowanych na tle ich historycznych przyczyn.

Obiektywną rzeczywistością dla współczesnej lewicy jest i pozostaje rzeczywistość kapitalizmu. To cele walki klasowej są przewartościowywane wedle tego, co jawi się racjonalnym w konkretnohistorycznych warunkach jakby nie było – gnijącego systemu. Przewartościowywanie tych koncepcji intelektualnych w oparciu o stałe historycznie cele walki klasowej jest odrzucane jako „nienaukowe”, metodologicznie wadliwe.

Takie jest obiektywne podłoże zbędności lewicy we współczesnym świecie. Nie ma ona do zaproponowania innego, alternatywnego sposobu widzenia świata, a tylko usiłuje go modelować wedle zastanych i narzuconych wzorów. Wiedza o zniewalających umysł normach jest traktowana jako kryterium wyższości intelektualnej i namaszczenie do przewodzenia nieistniejącym ruchom.

Wówczas to przeciwstawiano takiemu wychodźcy z „klas ludowych” (prymitywnemu chłopu czy robolowi o statusie ambitnego lumpa) subtelnego arystokratę – wykształconego i obdarzonego talentem intelektualnym lub artystycznym, jednostce przenoszącej zdobycze kultury i cywilizacji przez trudne i burzliwe lata rewolucji burżuazyjnej i późniejszego upadku cywilizacji związanego z upowszechnieniem zasad demokracji na motłoch.

Dziś miejsce takiego arystokraty zajmuje wykształcony nosiciel wartości kulturowych i cywilizacyjnych, ukształtowany przez kapitalizm.

Czasy się zmieniły.

 

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
12 lutego 2020 r.