Coś się zmienia. Jeszcze kilka lat temu, hasło dotyczące wartości dodatkowej (ang. surplus value) w anglojęzycznej wersji Wikipedii dumnie głosiło tożsamość pojęć „wartość dodatkowa” i „wartość dodana” (ang. value added). Dziś hasło zostało gruntownie przerobione, rozbudowane i, co najważniejsze, skorygowane merytorycznie.

Warto przytoczyć choćby jego początek, aby zorientować się pokrótce w istocie problemu:

„Wartość dodatkowa jest centralnym pojęciem Marksowskiej krytyki ekonomii politycznej. ‘Wartość dodatkowa’ jest wiernym tłumaczeniem niemieckiego słowa ‘Mehrwert’, które po prostu oznacza wartość dodaną (przychód ze sprzedaży pomniejszony o zużyte materiały) i ma ten sam źródłosłów, co angielski termin ‘more worth’ [więcej wartości]. Wartość dodatkowa to różnica między wielkością przychodu ze sprzedaży produktu a wielkością kosztów poniesionych przez właściciela owego produktu dla jego wytworzenia, tj. wielkość przychodu ze sprzedaży minus koszty: materiałów, utrzymania fabryki i opłacenia siły roboczej. Przyjmuje się, że wartość dodana równa się sumie dochodów z pracy brutto i zysków brutto. Jednak Marks używa pojęcia Mehwert do opisu przychodu, zysku czy zwrotu z zainwestowanego kapitału, tj. wielkości, o jaką wzrosła wartość kapitału. A więc, użycie przez Marksa pojęcia Mehrwert było zawsze tłumaczone jako ‘wartość dodatkowa’, co odróżnia je od pojęcia ‘wartość dodana’. Zgodnie z teorią Marksa, wartość dodatkowa równa się nowej wartości wytworzonej przez robotników ponad koszt ich własnej pracy, a która jest przywłaszczana przez kapitalistę jako zysk ze sprzedaży towarów”.

Tekst z Wikipedii wyjaśnia, skąd wzięło się formalne pomieszanie pojęć. Przytoczone definicje obu pojęć wyraźnie podkreślają różnicę merytoryczną. Definicje różnią się kosztem pracy (V).

Na czym polega istota kontrowersji?

Symboliczny zapis wartości towaru wygląda w poniższy sposób:

C + V + M,

gdzie:

C = kapitał stały (maszyny i urządzenia, koszty utrzymania fabryki); można tu dorzucić część kapitału obrotowego, czyli koszty materiałów, surowców i półfabrykatów, co nie zmieni charakteru równania;

V = kapitał zmienny, czyli koszt płac roboczych;

M = wartość dodatkowa, czyli zysk,

V + M = wartość nowowytworzona.

Stosując symbolikę marksowską, definicję podaną w Wikipedii można przedstawić tak, że wartość dodana to V (suma dochodów z pracy) plus M (zyski brutto).

A więc, wartość dodana to w ujęciu Marksa wartość nowowytworzona: V + M. Co było do udowodnienia.

Jakie konsekwencje polityczne ma ta podmiana pojęć?

Stopa wyzysku wedle Marksa to M/V (czyli stosunek wartości dodatkowej do sumy płac roboczych), natomiast przy założeniu, że wartość dodatkowa = wartość dodana, stopę wyzysku określimy jako V+M/V (czyli stosunek sumy płac roboczych i zysku do sumy płac roboczych). Relacja staje się absurdalna, ponieważ wynika z niej niedwuznacznie, że robotnicy wyzyskują sami siebie. Przy okazji jednak takie równanie przybiera jakże zradykalizowany wydźwięk z tego względu, iż w porównaniu z Marksowską formułą, stopa wyzysku wyliczona wedle wartości dodanej jest nieuchronnie wyższa (ponieważ dochodzi wyzysk robotników przez nich samych). Tak więc, teoretyczny wybór narzędzia badawczego odbiera teorii wartości ostrze klasowe, natomiast dodaje samej koncepcji pozoru większego radykalizmu. Co wiernie odzwierciedla równoległe, drobnomieszczańskie przesunięcie na lewicy.

M (zysk brutto) można uznać za „płacę” kapitalisty. W ten sposób, całość produktu krajowego można rozpatrywać jako sumę płac we wszystkich sektorach gospodarki i otrzymywanych przez wszystkie klasy i warstwy społeczne. W ten sposób teoretycy „znieczulają się” na problematykę formy bogactwa społecznego, skoro jest ono faktycznie wyrażone jednolicie w całej gospodarce w postaci płac.

Otwiera to drogę dla pomysłów o tym, że również pracę gospodyni domowej można oszacować jako niezapłacone jej wynagrodzenie. Albowiem w miarę jak stosunki kapitalistyczne przerabiają wszelkie relacje społeczne na zuniformizowaną modłę stosunków pieniężnych (komercjalizacja: wszystko na sprzedaż, łącznie z sumieniem, jak mawiał K. Marks), praca gospodyni domowej może zostać oszacowana na poziomie, np. zatrudnionej w usługach hotelarskich pracownicy. Wcześniej nie było to możliwe, a przynajmniej nie było to takie proste. Tak więc, drobnomieszczańskie oburzenie moralne trzeźwo trzyma się ram wyznaczanych przez burżuazyjną pragmatykę.

Jednocześnie, fizyczna forma produktu przestaje mieć w oczach społeczeństwa znaczenie wraz z dynamicznym rozwojem sektora usług nieprodukcyjnych. W oczywisty sposób, płace w sektorze usług nie mogą być traktowane jako koszt wytworzenia bogactwa, skoro usługa polega na skonsumowaniu produktu, zaś bogactwem jest sama kwalifikacja ucieleśniona w jej dostawcy. W przeciwieństwie do towaru fizycznego, którym można dysponować, w tym magazynować, niszczyć go lub rozdawać, usługa nie istnieje poza chwilą jej wykonywania. Jedynym, co daje się uchwycić, pozostaje osoba usługodawcy, a wynagrodzenie, jakie ona otrzymuje jest wartością (ceną) tego bogactwa. Tak więc, wynagrodzenie usługi nie jest faktycznie kosztem wytworzenia bogactwa, ale szacunkiem jego wartości. Tak jak w zdrowych relacjach społecznych praca matki nad wychowaniem dziecka nie jest pracą zarobkową, za którą należą się jej, poza płacą z budżetu, także alimenty od dziecka na starość.

Usługi nieprodukcyjne są opłacane z dochodów, jakimi dysponują pracownicy produkcyjni i kapitaliści produkcyjni. W szczególności usługi nieprodukcyjne są opłacane z M, a to nie tylko poprzez zakupy tych usług przez kapitalistów, ale poprzez zwiększanie obciążenia podatkowego nakładanego na działalność produkcyjną, co jest historyczną tendencją. Statystycznie zakupy dokonywane przez klasę bezpośrednio produkcyjną, ze względu na jej liczebność, stanowią także ważne źródło dochodów sektora nieprodukcyjnego. Dlatego też, usługi te – z punktu widzenia wytwarzania bogactwa (pracy włożonej w przekształcanie przyrody) – stanowią część łańcucha produkcyjnego, pętlę, która tworzy się przy jednej z dwóch klas zaangażowanych w relacje produkcji: robotników i kapitalistów.

Na przykład, żeby trzymać się modnego ostatnio tematu nauczycieli, usługi edukacyjne i wszelkie inne, służące podniesieniu jakości siły roboczej, nie są bezpośrednio produkcją kapitału, ale dopiero mogą się do tego przyczynić, jeśli zostaną zastosowane w procesie produkcji materialnej (ponieważ to produkcja materialna stanowi bogactwo społeczeństwa, umożliwiające oderwanie części siły roboczej od pracy produkcyjnej i przekierowanie jej na pracę kreatywną, rozwijającą kulturę i cywilizację).

Natomiast usługodawcy nieprodukcyjni są sami ucieleśnieniem bogactwa społecznego w sensie wskazanym powyżej. Do ich „wytworzenia” niezbędne było poniesienie kosztu, a ten koszt wynika z formuły wartości produktu: C + V + M. Wyzysk robotnika produkcyjnego, dzięki któremu tworzy się M (zysk), może służyć rozwojowi cywilizacyjnemu społeczeństwa. Ponieważ jednak to nie wytwórca bezpośredni (robotnik) dysponuje wartością dodatkową, jej znacząca część jest zużywana na przywłaszczanie sobie tego potencjału cywilizacyjnego przez klasę właścicieli środków produkcji i kapitału. Marks nie postulował wypłacania robotnikom całości zysku, ale żądał prawa robotników do dysponowania owym zyskiem w interesie całego społeczeństwa. Ze względu na swą najniższą w sensie prawnego zabezpieczenia interesu pozycję robotnika w społeczeństwie, funkcji tej nie można pozostawić innym grupom społecznym, albowiem mają one – w przeciwieństwie do robotnika – inne, prawne tytuły do uczestniczenia w podziale dochodu i dochodów. Właściciele środków produkcji posługują się tym właśnie tytułem, zaś pozostałe grupy nieprodukcyjne mają gwarancję w postaci państwa, które bezpośrednio dysponuje budżetem. Administracja państwa jest tą samą grupą społeczną, co pracownicy nieprodukcyjni, opłacani ze środków budżetowych, a więc mają ten sam interes, który nie jest tożsamy ani z interesem kapitału, ani z interesem klasy bezpośrednich producentów. Przy czym, biurokracja jest jednak uzależniona od właścicieli kapitału, więc faktycznie tylko i wyłącznie klasa robotnicza nie ma na nikogo „haka”. Klasa robotnicza jako tytuł dostępu do bogactwa społecznego ma jedynie sprzedaż swej siły roboczej kapitałowi, co w sytuacji rozrostu siły i władzy molocha państwa burżuazyjnego spycha ją z pozycji wrogich klasowo wobec kapitału i czyni zeń jego sojusznika wbrew własnej woli. Albowiem obciążanie kapitalistów odbija się pośrednio na sytuacji ekonomicznej klasy robotniczej. Z grupami budżetowymi klasę robotniczą różni interes własny, ponieważ wielkość budżetu zależy od obciążenia kapitalisty, czyli, de facto, od wzrostu stopy wyzysku robotników produkcyjnych.

Odrzucanie rozróżnienia między pracownikami produkcyjnymi i nieprodukcyjnymi jest więc zabiegiem bynajmniej nie neutralnym klasowo. Ale o tym w osobnym tekście.

Wracając do przykładu usługi edukacyjnej, z punktu widzenia kapitalisty-właściciela szkoły nie ma różnicy między nim a fabrykantem parówek, niemniej z punktu widzenia ogólnospołecznego i produkcji bogactwa społecznego, produkcja kwalifikowanej siły roboczej jest nieproduktywna dopóki ta siła robocza nie znajdzie zastosowania w produkcji materialnej.

Właściciel szkoły wykłada kapitał na budynek i jego utrzymanie, całą infrastrukturę szkolną – to jest jego C. Wykłada także V, czyli wynagrodzenie dla nauczycieli. Za wykonanie usługi przez zatrudnionych przez siebie nauczycieli otrzymuje jakąś sumę pieniędzy, z której potrąca poniesione koszty (C i V), a reszta stanowi jego zysk brutto.

Można zadać zasadne pytanie – co jest jego produktem? Wydaje się, że tym produktem jest uczeń. Tymczasem to ten uczeń (jego rodzice), czyli produkt sam płaci za wykonaną usługę i bynajmniej tym produktem nie dysponuje kapitalista-właściciel szkoły. Mamy więc sytuację taką, że sam produkt opłaca swoje koszty, a nie ktoś, kto ten produkt kupuje, ponieważ nikt nie kupuje ucznia. Ale czy na pewno? Już za kilka lat państwo lub jakaś korporacja wyciągnie po niego łapę. Ale kto by pamiętał wówczas o związku z przedsiębiorcą-właścicielem szkoły? Owszem, pamięta rodzina byłego ucznia, oczekując zwrotu poniesionych przez nią kosztów na edukację dziecka. Czyli to sam uczeń-produkt szuka możliwości sprzedaży siebie jako siły roboczej. Założył środki na swą edukację płacąc je właścicielowi szkoły, a następnie sprzedał „produkt” (czyli siebie) z odpowiednim zyskiem.

Proceder edukacyjny dotyczy więc produkcji siły roboczej (ale nie towaru – w tym określonym cyklu produkcyjnym, stąd pętla, a nie liniowe podporządkowanie procesowi produkcji), gdzie cena usługi szkolnej nie zależy od bezpośrednio uzyskanej ceny siły roboczej, tj. nie kapitalista-właściciel szkoły sprzedaje korporacji wyedukowanego odpowiednio ucznia. W ten sposób szkoła nie bierze odpowiedzialności za dopasowanie edukacji do potrzeb rynku (chociaż usiłuje przystosować podaż do popytu w miarę możliwości, kierując się zapotrzebowaniem zgłaszanym przez usługobiorców).

Kapitaliście jest osobiście obojętne, kto płaci. Aby tylko pojawił się zysk. Cena siły roboczej na poszczególnych segmentach rynku pracy nadal zależy od liczby nosicieli siły roboczej danego typu. Segmenty rynku są od siebie wyraźnie oddzielone, zaś cena kształtuje się oscylując wokół kosztu utrzymania i reprodukcji siły roboczej danego typu.

Ważne, że mimo pozorów, w kapitalizmie ostatecznym nabywcą kwalifikacji siły roboczej nie jest uczeń, ale dopiero inny kapitalista, który tę siłę roboczą kupuje wraz z jej kwalifikacjami.

Stąd, usługa edukacyjna nie jest zakończonym procesem produkcji, analogicznym do produkcji towarowej, tylko rozbudowaniem jej elementu składowego. Ostatecznym efektem ma być wzrost potencjału konkurencyjnego danej gospodarki wobec innych gospodarek narodowych.

Marks uważał płacę roboczą za koszt przyrostu bogactwa społecznego, choć jednocześnie uważał pracę (wydatek siły roboczej) za jedyne źródło wartości. Bogactwo jest „dzieckiem” oddziaływania pracy na przyrodę. Czyli jest czymś zobiektywizowanym (jako towar) w stosunku do wartości, która pozostaje stosunkiem społecznym.

Odpowiednio, nauczyciel nie jest pracownikiem produkcyjnym, ponieważ wytwarzając produkt na rynek, nie jest opłacany ze sprzedaży owego produktu. Nie nastąpiło bowiem jeszcze wytworzenie żadnej wartości dodatkowej dla społeczeństwa, a tylko przesunięcie istniejącej wartości dodatkowej uzyskanej z produkcji materialnej, drogą wydatku z dochodu osoby w jakiś sposób uczestniczącej w podziale pierwotnym lub wtórnym dochodu i dochodów.

Usługi nieprodukcyjne wywodzą się z pracy służby domowej, chociaż w reżymie kapitalistycznym przybierają one zewnętrzną postać stosunku charakterystycznego dla tego systemu, czyli fabrycznej pracy produkcyjnej. Ważne zresztą jest to, że wszystkie relacje społeczne „równają” do typowego i sztandarowego dla kapitalizmu procesu pracy fabrycznej.

Posługując się dalej przykładem nauczycieli, to kapitalista-właściciel szkoły wynajmuje nauczycieli jako swego rodzaju „guwernerów” dla uczniów zgromadzonych w jednym miejscu. Sam spełnia wobec nich funkcję zbiorowego pracodawcy guwernera, zbierając pieniądze od faktycznych pracodawców w swoim ręku i wypłacając je „guwernerom” w oznaczonym czasie. Jego działanie na rynku ma znaczenie umowne, ponieważ nie wytwarza on swego „produktu”, który dopiero musiałby sprzedać na rynku. Oczywiście, konkuruje on z innymi przedsiębiorcami edukacyjnymi i może nie odnieść sukcesu. Z punktu widzenia społeczeństwa i jego bogactwa, ruch w interesie zachodzi dopiero, kiedy uczniowie szukają pracy na rynku pracy.

Państwo przejęło na siebie rolę pośrednika w zapewnianiu kapitałowi dostępu do siły roboczej o możliwie najwyższych kwalifikacjach zawodowych poprzez państwową politykę edukacyjną. Opłacenie edukacji jest możliwe dzięki wpływom od kapitału (zysków) oraz z podatków obywateli (czyli opodatkowanie dochodów, które otrzymują oni od kapitalistów). W sumie więc całość środków pochodzi od kapitału, a mówiąc dokładniej bierze się z wartości dodatkowej (zrealizowanej w postaci zysku brutto).

Ujęliśmy tu sprawę możliwie najogólniej, nie czyniąc rozróżnienia na sytuacje, kiedy mamy do czynienia z edukacją publiczną, a kiedy z edukacją prywatną. Różnica wszak istnieje. Prywatny przedsiębiorca edukacyjny działa w celu przejęcia części wartości dodatkowej od sektora produkcyjnego, poprzez wtórną redystrybucję. Z formalnego punktu widzenia analizy marksistowskiej, jeśli nie zastanawiać się nad źródłem środków, które płyną do właściciela prywatnej szkoły, mamy do czynienia z wytwarzaniem wartości dodatkowej dla danego kapitalisty. Faktycznie jednak, ta usługa powoduje tylko przepływ wartości dodatkowej z jednej kieszeni do drugiej. W przypadku szkoły publicznej sytuacja „czystego kosztu” i odłożenia produkcji wartości dodatkowej do czasu zaangażowania wykwalifikowanej siły roboczej w procesie produkcyjnym jest oczywista.

Historycznie rzecz biorąc, kapitał – pod groźbą rewolucji socjalistycznej – zgodził się na to, aby państwo przejęło roszczenia robotników do wartości dodatkowej (czyli fizycznego bogactwa przed jego realizacją cenową na rynku). W przeciwieństwie jednak do robotników, którzy mogliby dysponować fizyczną postacią bogactwa wytworzonego przez siebie, państwo jest cwańsze, ponieważ dysponuje już nie fizyczną postacią wartości dodatkowej, ale jej postacią bogactwa pod postacią ogólną, czyli pod postacią pieniężną. To znaczy, że państwo kładzie łapę na już zweryfikowanej rynkowo wartości dodatkowej, czyli nie na potencjalnym bogactwie w postaci fizycznej, ale na faktycznym, konkretnym, acz wyrażonym w ogólnej postaci pieniądza bogactwie.

Ta kwestia ukazuje faktyczną nieadekwatność rozważań o możliwości istnienia gospodarki planowej w socjalizmie w ujęciu choćby O. Langego. Rozwiązanie nie ma tu charakteru technicznego, ale społeczny. Ale to temat na inne opowiadanie.

Dlatego też, warunkiem realności systemu dyktatury proletariatu jest przejęcie instytucji państwa, które na początek może odbierać kapitaliście wartość dodatkową w postaci zweryfikowanej rynkowo, czyli w postaci podatków od zysku. Na tym polegała przewaga „państw dobrobytu” nad państwami „realnego socjalizmu”. W tych pierwszych przemoc prawna była jawna, ale pod groźbą rewolucji społecznej na kształt Rewolucji Październikowej kapitał przystał na te warunki. Drugie borykały się z kwestią realizacji wartości dodatkowej, co przy braku rynku było rozwiązywaniem kwadratury koła. Problem w tym, że ta droga utrwala i rozbudowuje uzależnienie państwa budującego socjalizm od kapitału. Droga tzw. komunizmu wojennego była jedyną logiczną alternatywą, ale w warunkach braku przezwyciężenia stosunków kapitalistycznych w Rosji radzieckiej, nacisku z lewa (anarchistów i anarchizujących lewicowych komunistów) na osłabianie funkcji państwa jako takiego, bez brania pod uwagę potencjału tkwiącego w państwie proletariackim i dyktaturze proletariatu, instytucje państwa radzieckiego mogły przejawiać siłę nie wobec kapitału (skądinąd wspieranego z zewnątrz na drodze jawnej interwencji zbrojnej), ale wobec drugiego aktywnego czynnika procesu produkcji, czyli wobec samych robotników. Wzmożony wyzysk siły roboczej musiał w tym państwie rekompensować ustępstwa na rzecz kapitału i ustępstwa na rzecz tej części społeczeństwa, która ze względów cywilizacyjnych była bogactwem, ale jednocześnie – dla budżetu zarządzanego przez biurokrację pozostawała kosztem, a w warunkach sabotażu ze strony kapitału nie stanowiła w pełni wykorzystanego potencjału kwalifikacyjnego. Dodatkowo dochodziło do konfliktu między klasą robotniczą a chłopstwem w „rywalizacji” o palmę pierwszeństwa w podleganiu wyzyskowi w sytuacji, kiedy to kapitał monopolizował całą siłę wywierania nacisku na państwo, odwrotnie niż w państwach Zachodu.

Widać więc, że drobne „poprawki” w formułach Marksa mogą mieć kolosalne znaczenie nie tylko i nie przede wszystkim dla teorii marksizmu, ale – co ważniejsze – dla losów interesów bezpośrednich producentów wartości dodatkowej, a w konsekwencji i dla ruchu robotniczego i losów lewicy.

*

Jeśli zaś spojrzeć na polską Wikipedię, to jej redaktorzy jeszcze nie zorientowali się, że zaszła zmiana. Nie ma, co prawda, dumnych informacji o tożsamości wartości dodatkowej i dodanej, niemniej w haśle o wartości dodatkowej znajdujemy link aktywny, który przekierowuje z podświetlonego pojęcia wartość dodatkowa do hasła dotyczącego, a jakże, wartości dodanej (Wikipedia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Stopa_wartości_dodatkowej; 25 maja 2019 r.)