„Byliśmy dziś z czerwonymi sztandarami na demo w Warszawie – rozmawialiśmy z ludźmi, nie kryliśmy się z poglądami. Nie spotkaliśmy się z żadną wrogością. Wręcz przeciwnie, ludzie pytali o znaczenie czerwonych sztandarów i przyznawali nam rację gdy mówiliśmy o tradycjach walki społecznej/robotniczej.” (Piotr Ciszewski, na swoim profilu fejsie, 14.12.2020)

Ciszewski, jak i większość „lewicowej rodzinki”, upaja się radykalizmem społecznych nastrojów, które znajdują wyraz w protestach przeciwko polityce PiS-u. Nie szczędzi mocnych słów tym wszystkim, którzy mają wątpliwości, czy udział w protestach nie sprzyja obiektywnie grze politycznej liberałów, którzy politycznie dominują z braku autentycznie lewicowej alternatywy.

Należałoby wyjaśnić sobie parę spraw. Oczywiście, nastroje pauperyzującego się społeczeństwa ulegają radykalizacji. Ten radykalizm przebija nawet umiarkowaną, koncesjonowaną lewicę parlamentarną, co ośmiela lewe skrzydło lewicy do ujawniania swoich poglądów. I to jest przyczyną takiego entuzjazmu.

Z drugiej strony, „liberalna” opozycja wobec PiS-u, a trafniej mówiąc – wobec konserwatywnego nawrotu do stabilnego, stanowego społeczeństwa, którego zalety polegają wyłącznie na tym, że liberalny kapitalizmu akurat wyczerpał swój dynamizujący napęd w gospodarce, jest gotowa przemilczeć niepokojącą ją radykalizację społeczną. Jest gotowa to zrobić w imię destabilizacji reżymu konserwatywnego, mając przekonanie graniczące z pewnością, że z radykalizmem upora się skutecznie, kiedy już wykorzysta społeczną wściekłość do załatwienia swoich interesów politycznych.

Precedensy były – autentyczny radykalizm społeczny w latach 80-tych oraz autentyczny radykalizm w obliczu skutków transformacji kapitalistycznej lat 90-tych. Ciszewski biegał każdego 13 grudnia pod dom gen. Jaruzelskiego, aby zamanifestować swoje oburzenie wobec zduszenia ruchu Solidarności przez stan wojenny. Akurat miał w tym przypadku rację, ponieważ robotniczy charakter ruchu został zdławiony w interesie liberalnego, prokapitalistycznego przewrotu przez rzekomo socjalistyczny rząd, który – skądinąd – bez problemu porozumiał się z lewicową, demokratyczną opozycją w dziele pokojowej transformacji kapitalistycznej, ku satysfakcji demokratycznej lewicy, krajowej i zagraniczno-desantowej.

W następującym potem demokratycznym fermencie fala robotniczych strajków lat 1992-1993 nie znalazła uznania w oczach radykalnej lewicy, która uznała klasę robotniczą za siłę schodzącą – zgodnie z naukami swych zachodnich mistrzów. Radykalizacja społeczna oznaczała od tego momentu radykalizację na wzór zachodni – radykalizację drobnomieszczańską, przywiązaną do kapitalistycznego państwa socjalnego.

Radykalizacja nastrojów społecznych oznacza od tamtej pory wyłącznie nastroje domagania się zabezpieczenia ze strony państwa. Temu służyła przez cały czas programowa zabawa w reformistyczne „działactwo” na polu lokatorskim czy na polu związkowym, w sektorze usług szeroko pojętego konsumpcjonizmu. Nikt nie zaprzeczy, że są to rzeczywiste bolączki systemu kapitalistycznego. Rzekomo anarchistyczny charakter działania uprawianego przez Piotra Ciszewskiego polega na budowaniu struktur alternatywnych w opozycji do (a więc i w zależności od) instytucji państwa burżuazyjnego. Bez oparcia w bazie społecznej, będzie to zawsze drobnomieszczańska zabawa polegająca na wymuszaniu na rzekomo zwalczanych strukturach, aby dały zabawki i piaskownicę dla działaczy lewicy.

Radykalizacja nastrojów społecznych nie polega na niczym innym. Manifestacje upajają się własną inercją, pod presją entuzjazmu wysuwają hasła, które nie przeszłyby w zaciszu domowym czy bez znieczulenia ową presją tłumu. Masowe protesty faktycznie zmieniają warunki działania politycznego, które nie miałyby szans wytworzenia się w normalnej grze politycznej, w atmosferze tej właśnie radykalizacji nastrojów, która sprzyja populizmowi. Większość liberalnego społeczeństwa akceptuje socjalne datki populizmu, więc należy znaleźć takie kwestie, które uczynią to społeczeństwo odporne na „korupcję” populizmu. Trudno ukryć, że właśnie takie kwestie stanowią oś podziału politycznego w kraju.

Potem przychodzą wybory i ludzie głosują już nie pod presją chwilowego entuzjazmu, ale zgodnie z własnymi zakorzenionymi przekonaniami. Raczej nie na komunistów, nie mówiąc już o anarchistach – to ostatnie z przyczyn zasadniczych. Celem protestów jest więc stworzenie warunków dla opozycji politycznej, która nie ma większych szans na aktualną wygraną w sytuacji normalnych reguł gry parlamentarnej. Opozycja, która walczy o przyspieszenie zmiany u steru władzy, nie jest siłą antysystemową. Paradoksalnie, to PiS z jego populistyczną polityką musiał wbrew sobie dopuścić do głosu siły antysystemowe, antykapitalistyczne (antyliberalne). Radykalna lewica zadowalała się bowiem przez cały okres transformacji i potem wspomnianym wyżej „działactwem” w ramach burżuazyjnej demokracji i usiłując zaistnieć na normalnej, burżuazyjnej scenie politycznej, choćby w instytucjach reprezentujących interesy świata pracy, ale nadal wewnątrzsystemowych. Chodzi wszak o system demokratyczny.

Z punktu widzenia grup społecznych, które żyją i pracują w bazie tego systemu, dalsze trwanie w systemie jest niemożliwe z przyczyn całkowicie prozaicznych. Postępowa lewica i reszta drobnomieszczaństwa zamykają oczy na wewnętrzne sprzeczności systemu produkcji. Całą uwagę skupiają na konsumpcji i regulujących ją zasadach podziału. Tymczasem baza sił konserwatywnych niesie w sobie potencjał rozpadu i konfliktu, który jest zdolny do zmiany społecznej, w przeciwieństwie do lewicowo-liberalnej koalicji, która pragnie powrotu do starego systemu, który… już dłużej działać nie może w demokratycznej postaci. Liberałowie mają więc rozwiązanie, które nawiązuje do tradycji skrajnie wolnorynkowych w odniesieniu do rynku pracy oraz do odgórnego regulowania gospodarki na zasadach podziału sfer wpływu centrów przemysłowych świata.

O ile sam pomysł aktywności w ruchu społecznego protestu nie jest sam w sobie złym pomysłem – celem jest trzymanie ręki na pulsie nastrojów społecznych – o tyle wstrzemięźliwość wobec przejawianego entuzjazmu jest dowodem dojrzałości politycznej. To, w co przekształci się masowy protest zależy od tego, jaka zorganizowana siła będzie w stanie przejąć inicjatywę. Nie wolno zamykać oczu na to, że radykalizacja entuzjazmu w tłumie szybko ostygnie, gdy przyjdzie do podejmowania rewolucyjnych decyzji. Demokracja wyborcza nie daje szans radykalnym pomysłom Ciszewskiego, zaś ekscesy wobec kościołów trudno utożsamiać z polityką edukacyjną rewolucyjnego rządu. Szczególnie jeśli radykalizm miałby się sprowadzać do tych spektakularnych, ale mało znaczących dla rewolucji wydarzeń. To tylko ulotne dowody chwilowego poparcia mas.

Jeśli zaś chodzi o program socjalistyczny, niesiony rzekomo przez „komunistów” z KPP pod czerwonymi sztandarami, to nie wyprzedza on w żadnej mierze postulatów ulicy – rząd ma zagwarantować przywileje socjalne. Liberałowie nie chcą, aby na świecie rozbrzmiało pytanie – na jakiej bazie produkcyjnej ma się ten program socjalny opierać?

Liberałowie i radykalna lewica przyjmują za oczywistość, że problem produkcji został ostatecznie rozwiązany w ramach kapitalizmu i nie stanowi wyzwania, zaś rzecz w podziale, w zagwarantowaniu dochodu podstawowego. Z takim programem, lewica z góry stoi na przegranej pozycji. Podobnie jak i reszta społeczeństwa, która nie potrafi wyartykułować interesów klasowych, ponieważ takowych nie posiada, albowiem nie stanowi klasy.

Radykalne nastroje mas są kruche jak wiosenny lód, o ile ktoś jeszcze pamięta wiosenne lody.

W dzisiejszych starciach politycznych coraz wyraźniej uwidocznia się problem podejścia do kwestii produkcji, do kwestii organizacji systemu produkcji na planecie. Podziały idą wedle tego klucza, a nie wedle zagadnień: demokracja, prawa mniejszości etc.

Nie chodzi o to, żeby ignorować aktualne protesty, ale żeby zdawać sobie sprawę z istoty rozgrywki, w której – jak w kolorowych rewolucjach czy w Arabskiej Wiośnie – rzecz szła o to, aby faktycznie wykorzystać potencjał mas dla realizacji celów wielkiego kapitału. Dla rozgrywki z ewentualnymi pozostałościami z „arabskim socjalizmem” czy raczej z jego parodią, tak jak parodią był PRL. Co zostało osiągnięte, a czemu nie zaprzeczają krytycy entuzjastycznej interpretacji owych wydarzeń. Okazują się jednak zaślepieni, jeśli chodzi o ich własne podwórko, albowiem widzą tu możliwość rozegrania własnej gry, która tak naprawdę polega wyłącznie na dostrzeżeniu (złudnej) możliwości zaistnienia w poważnej polityce.

Lewica nie ma własnego programu, który by ją odróżniał od liberałów, dlatego nie stanowi dla liberałów żadnego wyzwania. Po protestach może politycznie być wyłącznie dodatkiem do liberalnych środowisk, co demonstrowane jest na każdym kroku. Wiara w to, że sami „ludzie” są na tyle zradykalizowani, że pociągną hasła polityczne lewicy antykapitalistycznej jest dowodem wielkiej naiwności. Radykalizm żądań socjalnych może się obrócić w nastrój rewolucyjny pod warunkiem istnienia reprezentacji interesów klasowych stanowiących bazę dla zmiany systemu. Lewica radykalna utożsamia się tylko z pragnieniem zarządzania ochłapami, które rzuci jej wielki kapitał. Na tym polega lewicowy program konfrontacji z wielkim kapitałem – wydojenie go, a nie likwidacja. Bo co w zamian? Lewica nie ma najmniejszego zamiaru konfrontować się z propozycją populistyczną. Dlatego nie zauważa problemu, który podnosi populizm, a zadowala się jego potępieniem z powodów z innej bajki – z powodów liberalno-demokratycznych. To nie jest fundament rewolucyjnego programu, ale zwykły program socjaldemokratyczny. Podziela socjaldemokratyczną wizję nie kwestionowania kapitalistycznego systemu produkcji, postulując demokratyzację podziału zysków.

Radykalne skrzydło radykalnej lewicy upatruje rewolucyjności w koncepcji organizacji zdecentralizowanej produkcji na styku z wielkoprzemysłową produkcją, zorganizowanej na wzór demokratyczny. Ten system, jeśli nie ma oparcia w silnej produkcji ogólnokrajowej, nie ma szans przetrwania jako co innego niż folklorystyczne rękodzieło atrakcyjne dla turystów, ale niekoniecznie dla ludności, a szczególnie dla poddanej zdecentralizowanemu wyzyskowi przez małego przedsiębiorcę, choćby i spółdzielczego, klasy bezpośrednich wytwórców. Ci ostatni zawsze cieszyli się większą swobodą w wielkim przemyśle, choćby i w wyzysku, ale zawsze z pewną dozą swobody w zmianie miejsca pracy czy kwalifikacji.

Ani konserwatywna, ani liberalna strona sceny politycznej nie daje programu wyzwolenia pracy. Niestety, nie daje go także lewica. Anarchistyczne rachuby na spontaniczną radykalizację społecznej świadomości jako na gwaranta własnego radykalizmu skutkują ostatecznie wrogością anarchizmu wobec komunistycznego programu zorganizowanej walki klasy robotniczej o organizację wielkiego przemysłu – w imię wolności i demokracji… Oczywiście, w celu ochrony drobnomieszczaństwa przed klasą robotniczą, która jako klasa rewolucyjna dyktuje swoje własne warunki podziału wtórnego. Zorganizowana (w państwie robotniczym) klasa robotnicza jawi się anarchistom jako taki sam samodzierżawca, jak car czy burżuazja.

Żadna ze stron politycznie aktywnego spektrum nie odpowiada programowi lewicy rewolucyjnej, co nie oznacza bierności w dzisiejszym życiu społecznym. Protesty odzwierciedlają konflikty współczesnego świata, ale lewica nie daje na nie autentycznej, własnej odpowiedzi. Nie zajmując się kwestią produkcji, sama stawia się poza nawiasem tych sił, które prowadzą rozgrywkę o ład w sferze, na powierzchni której będzie można się pięknie spierać o to, jak udekorować pozostałą przestrzeń.

W pewnym sensie, lewica nie od dziś przyjęła z wdziękiem rolę aktywisty budującego całe swoje życie na nieustającej walce z konsekwencjami systemu, którego korzeni nie ma najmniejszego zamiaru naruszać. Tak jak nie naruszają go choćby najbardziej gwałtowne protesty społeczne, jeśli nie są wsparte walką o interesy klasowe.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 grudnia 2020 r.