Kiedy podstarzałe pokolenie lewicowych radykałów wciąż bawi się w ubiegłowieczne rekonstrukcje, najmłodsze budzi się niezdarnie do samodzielnego życia. Nie ma już autorytetów. Nie ma już pocieszających iluzji w rodzaju podniecającego oczekiwania na błogosławione skutki akcesji do liberalnego, demokratycznego Zachodu, który jak starszy brat wszystko wie lepiej, wszystko da i wszystkich nakarmi swą wiedzą.

O ile poprzednie pokolenie piało o faszyzmie po to, aby dodać pikanterii swoim walkom o legalizację marihuany w mieszczańskiej piaskownicy, obecne pokolenie staje w obliczu realnych problemów, z którymi nie daje sobie rady. Niczym Golem usiłuje stanąć na własnych nogach, ale podłoga wciąż się usuwa spod nich. Doświadczenie dzieci-kwiatów nie bardzo się przydaje. Innego przekazu w większości przypadków nie mają.

Co więcej, w przeciwieństwie do swych poprzedników nie czują się kochani za to, że są po prostu sobą i są po prostu autentyczni. Wyrażają gniew na swych poprzedników, szukają winnych. Na oślep. Nie rozumieją. Usiłują złożyć interpretację rzeczywistości z tego, co otrzymali w historycznym spadku.

Głos oddajmy bajarzom z partii RAZEM

„… środowiskom liberalnym wyniki badań nie przeszkadzają w tłumaczeniu sobie rzeczywistości wedle znanego i utrwalonego wzoru, że wszelkie zło społeczne pochodzi od klasy ludowej, a wszelkie zło polityczne jest winą lewicy” (Bartosz Migas, „To nie kibole wyniosą faszyzm do władzy, ale polska klasa średnia”; https://wpunkt.online/…/to-nie-kibole-wyniosa-faszyzm-do-…/…)

Autor artykułu usiłuje wytłumaczyć sobie i swoim czytelnikom, skąd bierze się niespodziewana popularność środowiska Konfederacji Wolność i Niepodległość i, osobiście, Krzysztofa Bosaka. Chociaż wydawać się może, że odpowiedź zna z góry, tylko irytuje go jej niespójność.

Wedle B. Migasa, „Tradycyjnie już obwiniono o wszystko lewicę, która nie umie zagospodarować społecznego gniewu i oddaje biednych, wkurzonych ludzi w ręce skrajnej prawicy. Ta teza zakłada, że dotychczasowy elektorat PiS na skutek antypracowniczych rozwiązań w kolejnych rządowych ‘tarczach’ porzuca głosowanie na obóz Zjednoczonej Prawicy i zasila szeregi głosujących na Konfederację. Rzecz w tym, że teza ta ma bardzo luźny związek z rzeczywistością, bowiem już od dłuższego czasu pisano o tym, że podstawy elektoratu Konfederacji wcale nie stanowią biedni, sfrustrowani, młodzi mężczyźni z blokowisk, tylko przedstawiciele wolnych zawodów, przedsiębiorcy, ludzie zarabiający powyżej średniej krajowej, także z wielkomiejskiego mieszczaństwa” (tamże).

Jednocześnie, „środowisko liberałów regularnie puszcza do Konfederacji oko dając wyrazy swojej sympatii” (tamże).

Pierwsza teza, tłumacząca zjawisko jest ewidentnie nietrafiona. To, że PiS traci w oczach swego tracącego w wyniku transformacji elektoratu w dobie pandemii jest całkiem możliwe. Możliwe jest też to, że ten elektorat zasila obóz Konfederacji. Nie ma sprzeczności między tą tezą a faktem, że podstawowy elektorat Konfederacji stanowią przedstawiciele wolnych zawodów, przedsiębiorcy i ludzie zarabiający powyżej średniej krajowej. Każdy może sobie przecież wyobrażać, że skoro tamtym grupom społecznym udało się, to pewnie postawiły one na właściwego konia i na skuteczne metody funkcjonowania w społeczeństwie, które należałoby jako właśnie skuteczne upowszechnić.

Każdemu wolno mieć własne złudzenia.

Natomiast Migas w żaden sposób nie uzasadnia swojej tezy w powyższym cytacie, ponieważ przechodzenie słabszych grup społecznych jest procesem, który dokonuje się obecnie, a nie stoi u podłoża powstania Konfederacji. Podstawy Konfederacji nie muszą stanowić ludzie biedni, ci właśnie dopiero do Konfederacji dołączają skuszeni wizją, że skoro skutecznemu elektoratowi tej organizacji się udało w trudnych czasach, to znaczy, że mają oni skuteczne recepty gospodarcze. Co zachęca ich do przyłączenia się do obozu sukcesu indywidualnego w chwili, kiedy PiS pęka i rujnuje swój wizerunek Janosika, który bierze w obronę słabych. Skoro PiS nie potrafi obronić słabych, to słabi przyłączają się do silnych.

No właśnie, problem leży dokładnie tam, skąd Migas chciałby go dyskretnie usunąć. Słabi, rozczarowani PiS-em, odchodzą do Konfederacji zamiast dołączyć do lewicy. Tu leży sedno problemu, jakby go Migas nie odwracał niczym kota ogonem.

Dlaczego lewica nie zabiera elektoratu PiS-owi? Nawet w takich czasach, kiedy zagląda w oczy kryzys strukturalny kapitalizmu?

Może sami sobie odpowiecie na to pytanie?

Warto jeszcze dodać, że krzyk o „faszyzmie” na podstawie tego, że konserwatywna prawica zwalcza ruch LGBT+ itp. zjawiska drogie sercu „radykalnej lewicy” okazał się mocno przedwczesny i przez to spalił swój potencjał propagandowy. Dziś zderza się z konkretną sytuacją, kiedy to rozproszone i pozbawione tożsamości „doły ludowe” faktycznie mogą zasilić skrajną prawicę w warunkach utraty przez kapitał sterowności gospodarką. Dopiero to może okazać się groźne dla demokracji burżuazyjnej.

Radykalna lewica od początku transformacji nie odczuwała szczególnego wstrętu do sojuszy z liberalnym mieszczaństwem i drobnomieszczaństwem nie oczekując w obliczu akcesji do bogatej Europy w postaci Unii Europejskiej żadnych większych problemów społecznych. Później zaś traktując je jako zjawisko przejściowe lub upierdliwość nieudaczników (z wyuczonym syndromem bezradności w nowym, wspaniałym świecie powszechnej obfitości). Odmalowana przez autora na stracha na wróble prof. Magdalena Środa była wszak idolem radykalnej lewicy jeszcze nie tak dawno. Nie wspominając o Leszku Balcerowiczu, następcy Tadeusza Mazowieckiego na czele partii moralnego niepokoju, idolu lewicowo opiniotwórczej „Krytyki Politycznej” i jej patrona z „Gazety Wyborczej”.

Ale muszą was wkurzać boomerzy bez oznak Alzheimera.

Autor artykułu z całą powagą pisze: „Przeglądając komentarze wspomnianych sondaży z ostatnich dni można znaleźć zupełnie poważne deklaracje ludzi z obozu liberalnego, o zgrozo także z lewicowego, którzy nieironicznie cieszą się z wyniku Krzysztofa Bosaka i wzrostu Konfederacji (łudząc się, że dokonuje się kosztem PiS), a nawet twierdzą, że Krzysztof Bosak na stanowisku Prezydenta RP jest mniejszym złem niż druga kadencja Andrzeja Dudy. Niechęć do PiS jest tak wielka, że nawet Konfederacja staje się w tej walce akceptowalnym sojusznikiem. Całość tej farsy odbywa się najwyraźniej z zupełnym pominięciem tego kim Krzysztof Bosak jest, jakie poglądy reprezentuje, z jakiego środowiska się wywodzi i jakich recept można się po nim i jego formacji spodziewać” (tamże).

Trudno nie odnieść wrażenia, że obdarzony krótką pamięcią publicysta nie pamięta, że lewica w swej masie, poza niektórymi środowiskami (do pewnego czasu redakcja „Obywatela” czy Ikonowicz liczący na przychylność populistycznych polityków z obozu rządzącego), również przyłączyła się do powszechnej zabawy w demokratycznych liberałów w zwalczanie PiS-u jako najgorszego zła.

Przy okazji, PiS miał okazję doświadczyć na własnej skórze trafności powiedzenia „Nie rób bliźniemu, co tobie niemiłe”. Bezpardonowa nagonka, jakiej doświadcza, ignorująca jakiekolwiek pola kompromisu czy wezwania do uwzględnienia ogólnonarodowego dobra, wykorzystująca bezwzględnie wszelkie metody walki spowodowałaby może odruch współczucia, gdyby nie pamięć (znów ta pamięć boomerska!) o tym, w jak bezwzględny sposób aparat propagandy antykomunistycznej i „patriotycznej” odmawiał zaszczutemu przeciwnikowi (dawno już leżącego na obu łopatkach i nie dającego znaku życia) jakiejkolwiek dobrej woli. Bo to mogłoby osłabić oddziaływanie na żądne odwetu za prawdziwe i nieprawdziwe niegodziwości PRL-u otumanione masy.

Trudno więc współczuć Prezesowi i jego zwolennikom.

Niemniej, jego obecni przeciwnicy są reprezentantami formacji co najmniej równie odrażającej i odrzucającej każdego myślącego lewicowo człowieka. Z którą to formacją większości radykalnej lewicy przez lata było całkiem po drodze, albowiem kryterium klasowym była dla niej tęczowa flaga.

To dziś się odbija zasłużoną czkawką.

PiS nie jest tą formacją, która zapoczątkowała nagonkę na historię pisaną z perspektywy ruchu robotniczego. To dzieło liberałów z powołanego przez nich IPN-u. A że zostali oni wygryzieni przez radykalniejszych kolegów po piórze? No cóż, czasy okazały się trudniejsze niż się geniuszom intelektualnej, historycznej komparatystyki wydawało.

W tym antycznym chórze płaczek znalazł się także Bojan Stanisławski z tym samym egzystencjalnym problemem.

„Faszyści”, przed którymi tzw. nowa radykalna lewica ostrzegała niczym prorocy na puszczy, była konstruowana z nacjonalistów, tych samych, których hołubiła biurokracja PRL-owska w nadziei na zbudowanie sobie solidnego fundamentu legitymizacyjnego. Ta lewica dawno już pogrzebała klasowe stanowisko na rzecz kryterium demokracji burżuazyjnej i liberalizmu, z ufnością spoglądając w kierunku UE jako gwarantowi, że na bazie dobrobytu nie zrodzą się poważne konflikty klasowe.

Dziś ta lewica w osobie Stanisławskiego pije, ćpa czy bierze inne środki z rozpaczy, ponieważ lewica akurat na jej oczach odchodzi. Pod wpływem tych środków pisze teksty, które są bełkotem, ale wyrażają autentyczny ból.

To dobrze. Prawdziwe oczyszczenie przychodzi przez takie właśnie graniczne przeżycia.

My, boomerzy, mamy to za sobą.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
24 maja 2020 r.