Postanowiliśmy, że w przeddzień ewentualnej III wojny światowej, zamiast czytać Hegla, zabierzemy się do lektury klasycznego kanonu polecanego przez Leszka Balcerowicza. No cóż, jaka wojna, taki Hegel…

Prof. Balcerowicz bierze byka za rogi bez większych ceregieli, choć trochę owija w bawełnę i niepotrzebnie kluczy w ogólnikach: „Poszczególni ludzie są (…) narażeni na agresję ze strony niektórych innych ludzi i aby ich wolności były bezpieczne, państwo musi je chronić (…)” (Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów, wybór tekstów i wstęp pióra L. Balcerowicza, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2012, s. 36).

Przyjmuje się pewien stan przejściowy społeczeństwa  i robi się z niego podstawę prawa, model idealny społeczeństwa. Tymczasem, takie społeczeństwo, w którym przewagę ma klasa posiadaczy środków produkcji (a więc materialnych warunków reprodukcji człowieka i społeczeństwa) są niestabilne, o ile nie są oparte na instytucjonalizacji zniewolenia społecznego. Dopiero taki model się nazywa modelem społeczeństwa o zrównoważonej gospodarce.

Podobnie jest z wolnym rynkiem. (Neo)liberałowie bardzo mocno postulują różne pociągnięcia demonopolizujące działalność gospodarczą, albowiem monopole psują wolny rynek. Domagają się więc konsekwentnie przywracania co jakiś czas warunków sprzyjających wolności rynkowej. Jest to robota dla instytucji państwa. I taką robotę właśnie liberałowie mają na myśli, kiedy dopuszczają ochronne działanie państwa. Państwo musi zniweczyć naturalny rezultat swobodnie ewoluującego rynku, aby model gospodarczy mógł coraz gorzej, ale dalej funkcjonować na chwałę jego wolności. Taka żywiołowość na kroplówce.

Jednocześnie, liberałowie nie mają nic przeciwko monopolizacji środków produkcji przez wąską grupę kapitalistów, którzy pozbawiają takiej własności resztę społeczeństwa. Co powoduje, że nie jest możliwe mówienie o wolności.

Teoretycy i filozofowie społeczni usiłują ominąć tę rafę dzięki wmawianiu społeczeństwu, że różne formy własności innej niż własność środków produkcji są równoważne instytucji własności środków produkcji. To tak, jakby mówić ludziom, że tolerancja różnego typu swobód obywatelskich jest równoznaczna z demokracją jako władzą ludu.

I właśnie to współcześnie obserwujemy. Lewica weszła w ten (neo)liberalny tok myślenia jak w masło. Przyjęła tezę, że aktywizm społecznikowski równoważny jest walce politycznej o własność środków produkcji.

Skoro wszystko jest produkcją, to nie ma sensu upierać się przy marksistowskiej koncepcji dyktatury proletariatu, która jest podstawą wszelkiej sensownej walki klasowej, albowiem zajmuje się fundamentalnym problemem własności środków produkcji. Bez tego nie ma wolności społecznej, ponieważ – zgodnie z doktryną liberalną – własność jest fundamentem wolności. W czym marksiści zgadzają się z liberałami. Liberałowie wykluczają jednak z tej własności świat pracy. Lewica pomaga uzasadniać tę tezę liberałów twierdząc, że wszystko jest przedmiotem własności, w tym siła robocza, więc własność kapitalistyczną równoważy własność własnej siły roboczej.

Liberalizm znalazł sprzymierzeńca w lewicy, ponieważ to lewica dostarczyła argumentu, że skoro pracą produkcyjną jest wszystko, każda działalność człowieka, to nie ma sensu upierać się przy społecznej własności środków produkcji. W ten sposób lewica upiłowała gałąź, na której siedziała. W konsekwencji uznała, że różnica między lewicą a prawicą stała się przeżytkiem.

Jeżeli jednak lewica chce uzasadnić swoje roszczenia pod adresem kapitału, to powinna powrócić do pojęcia pracy produkcyjnej. Wedle fizjokratów, praca produkcyjna jako jedyna działalność przynosząca wartość dodatkową (zysk) jest jedynym obiektem opodatkowania. Tylko pod tym warunkiem postulat lewicy, aby opodatkować kapitał ponad to, co jest potrzebne od państwa jako usługa na utrzymanie swej przewagi społecznej, nie będzie zasadnie uznany za kradzież.

Nie ma lepszego sposobu zapewnienia środków na politykę socjalną, jak bezpośrednie opodatkowanie przedsiębiorstw, a nie obywateli. Wówczas mamy jasność dokonywanego transferu (chociaż i tak inteligencja potrafiła być ślepa na oczywistość w okresie PRL). To robotnicy produkcyjni zapewniają finansowanie sfery nieprodukcyjnej, a nie odwrotnie.

Opodatkowanie dochodów obywateli w przypadku, np. sfery budżetowej jest absurdem i słusznie jest interpretowane jako ukryte cięcia wynagrodzeń. Ta forma systemu podatkowego nawiązuje do liberalnego przekonania, że polityka socjalna powinna być rodzajem obywatelskiej samopomocy i zostawić w spokoju kapitalistyczne zyski. Wynikający stąd konflikt sprzyja polityce „dziel i rządź!”. Poszczególne części społeczeństwa uważają, że są wykorzystywane przez inne segmenty tegoż społeczeństwa i pracują na leni i darmozjadów.

W socjalizmie realnym, rzeczywiste opodatkowanie robotników produkcyjnych nie było równoważone odpowiednim systemem dyktatury proletariatu, czyli rzeczywistą instytucją decydowania przez klasę robotniczą o podziale wytwarzanego przez nią bogactwa. Różnego rodzaju socjaliści i wolnościowcy przygotowywali grunt pod liberalne tezy o tym, że skoro wszyscy tworzą bogactwo, to wszyscy powinni decydować o tym, na co pójdzie wartość dodatkowa wytworzona przez klasę robotniczą.

W odniesieniu do wolności gospodarczej, Balcerowicz wyjaśnia: „(…) największe w skutkach różnice dotyczą zakresu wolności gospodarczej w sferze działań produkcyjnych. Można tu z kolei rozróżnić dwie dziedziny: pracę i własność. Szeroko pojęte prawa własności przysługujące jednostce obejmuje oczywiście również wolnościowe uprawnienia dotyczące jej samej (czyli zakaz niewolnictwa). W odniesieniu do czasów współczesnych, w związku z zanikiem usankcjonowanego niewolnictwa, definiuje się prawo własności tak, że odnosi się ono tylko do obiektów innych niż drugi człowiek. Mówiąc inaczej, jednostka jest ‘właścicielem’ samej siebie” (tamże, s. 41).

Takie ujęcie rozbija jednostkę na dwa niezależne byty: właściciela i niewolnika. Wykorzystanie siebie (swojej siły roboczej) dla celów zarobkowych jest równoznaczne z uprzedmiotowieniem samego siebie. A więc, współczesny system gospodarczy jest oparty na niewolnictwie, co wynika z tezy samego Balcerowicza. Jeżeli część integralnej osoby ludzkiej jest zniewolona (jest niewolnikiem, nawet samej siebie), to cała osoba ludzka jest niewolnikiem, ponieważ osoba ludzka jest integralna właśnie.

Nazywanie go właścicielem samego siebie nie czyni z niego podmiotu, a więc i nie czyni go kimś innym od niewolnika. Unika więc alienacji. Pracownik najemny nie panuje nad społecznymi (ani przyrodniczymi) warunkami aktywności, a więc jest przedmiotem, a nie podmiotem.

W tej relacji istnieje fakt gruntownego odpodmiotowienia osoby ludzkiej. Pojęcie wolności równo przysługującej obu jednostkom pozostaje fałszem. Fundamentalnie więc, zanim jeszcze przejdzie się do konkretnej analizy konkretnego systemu gospodarczego, przyjmuje się jako aksjomat, jako czynnik przyrodniczy, naturalny itd. fakt, że jedna strona relacji społecznej jest fundamentalnie upośledzona.

Można potem do upadłego szukać przejawów szczególnego zniewolenia, specyficznego dla danego systemu i znajdować go w przypadkowych czynnikach, jak złe urządzenie miejsca pracy itp. Co daje przyjemne uczucie, że można łatwo znieść fundamentalną nierówność miedzy ludźmi dzięki poprawie warunków pracy, dzięki lepszej organizacji lub dzięki psychoterapii.

*

Z punktu widzenia liberalizmu, sankcje ekonomiczne są pogwałceniem zasad liberalizmu, ponieważ są nieuzasadnioną czynnikami gospodarczymi ingerencją w naturalne mechanizmy rynku. Można jednak usiłować przedstawić je jako działania mające na celu zniesienie monopolistycznych barier wolnego rynku. Kwestią gustu jest uznanie czyj protekcjonizm jest odnowieniem wolnego rynku, a czyj – barierą. I ta dowolność jest tu w pełni cynicznie rozgrywana.

Wystarczy uznać, np., że gospodarka USA jest gospodarką wolnorynkową z definicji i dlatego należy ją chronić jako depozytariusza owych liberalnych wartości. Natomiast gospodarka Rosji jest z definicji i sytuacji poradzieckiej gospodarką niczyją, stanem natury, w którym rosyjscy oligarchowie usiłują na zasadzie nieuprawnionego przywileju zmonopolizować dostęp do zasobów owej gospodarki. Ich protekcjonizm jest barierą dla rozwoju wolnego rynku – z definicji. Ludność tubylcza, zgodnie z teorią wcześniej przedstawioną, jako właścicielka wyłącznie swojej siły roboczej, pozostaje nie-podmiotem, czymś na kształt tubylczej flory i fauny. Jak Aborygeni wszystkich kontynentów…

Ten stan początkowego chaosu powinien zostać uporządkowany przez siły świadomie panujące i kontrolujące mechanizmy współoddychania, wymiany energii między czystą naturą a cywilizacją. Nie w pełni podmiotowa część społeczeństwa stanowi etap przejściowy między światem zwierzęcym a światem ludzkim i w tej mierze stanowią „masę hodowlaną” (co przenikliwie nazwano biomasą), której rozmiary i zakres poruszania się są określane przez potrzeby gospodarki produkującej na potrzeby świata ludzi-podmiotów. Wysokie kwalifikacje moralne owych osób są gwarantem, że nasz materiał hodowlany będzie traktowany z maksymalnym zachowaniem humanizmu. I że nie będzie zbytnio bolało…

*

Liberalni myśliciele nie ulegali iluzji, że „demokratyczne pochodzenie wystarczy dla dobrego rządzenia. (…) Byli świadomi groźby tyranii większości” (s. 52). Mechanizm odpowiedzialności za decyzje opiera się na „presji i dezaprobacie kompetentnej części opinii publicznej” (s. 53).

To oznacza, w ostatecznym rozrachunku, że preferencje „niekompetentnej” części opinii nie muszą być brane pod uwagę przez demokratyczny system polityczny, nie tracąc nic ze swego demokratycznego charakteru. A więc, jak najbardziej uzasadnione jest, aby w społeczeństwie demokratycznym istniały grupy społeczne zasadniczo różniące się pod względem podmiotowości (a więc – przynależności do gatunku ludzkiego). Dlatego nie ma wymogu przyznawania im równego prawa do realizacji ich preferencji, czyli interesów. Ze względu na swe położenie społeczne, owe grupy mają interesy sprzeczne z interesem społeczeństwa ludzkiego, podobnie jak istnieje konflikt między interesami zwierząt a interesami ludzi, co nie oznacza, że należy zwierzętom odmawiać prawa do ograniczonego zakresu przywilejów. Słynne dookreślenie wolności jako możliwości robienia wszystkiego, co nie szkodzi innym (ludziom), jest w praktyce interpretowane jako ograniczenie pod adresem świata pół-zwierzęcego po to, aby świat w pełni ludzki mógł nie czuć się ograniczony przez świat przyrody. To wymaga przestrzeni, którą się zyskuje dzięki uznaniu części świata społecznego za wolną, niezamieszkałą przez człowieka, przestrzeń.

Ten sposób myślenia da się pogodzić z humanizmem jedynie za cenę odmówienia „niekompetentnej” części ludzkości przynależności do rodzaju ludzkiego.

Jak widzieliśmy bowiem, ta część społeczeństwa, ze względu na wykluczenie z własności środków produkcji, została pozbawiona podmiotowości. Brak kompetencji w rozumieniu własnego interesu jest już tylko skutkiem tego pierwszego ubezwłasnowolnienia. Jednak jest to niezbędny, kolejny krok w kierunku praktycznych działań. Jeśli bowiem pojawiają się jakieś kryzysy i perturbacje społeczne, które zahaczają o kwestie, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego dzięki zastosowaniu rutynowych metod typu Wielka Depresja czy wojna, a ukazują fundamentalne podłoże owego kryzysu, jego wręcz naturalistyczne korzenie, czyli zakorzenienie konfliktu społecznego w stosunku człowieka do świata przyrody, wówczas pozostaje tylko obrona kultury i cywilizacji przed barbarzyńskim żywiołem. Wówczas „niekompetentna” część ludzkości, przypadkowo niezmiennie pozbawiona własności środków produkcji, zostaje odesłana na stronę barbarzyństwa. I ludzie nie-podmiotowi są traktowani jak zwierzęta hodowlane.

Swoją drogą, to rodzi intuicyjne poczucie solidarności ze światem zwierzęcym i zmienia świat człowieka. Jednocześnie kwestionuje dotychczasową kulturę i cywilizację. Na mniejszą skalę dokonuje się to w starciu między różnymi cywilizacjami. Im bardziej dana cywilizacja jest zakorzeniona w odejściu od przyrody, tym bardziej boi się agonii w zderzeniu z bardziej „naturalistyczną”.

Można zauważyć w dzisiejszych polemikach, które rekapitulują doświadczenia pandemii, przejawy świadomości takiego konfliktu. Pandemia, niezależnie od swoich obiektywnych korzeni, źródeł, była / jest pierwszą próbą zniesienia prawa ludzkich zwierząt do swobodnego przemieszczania się. Lockdown jest głównym eksperymentem pandemii. Masowe szczepienia bez indywidualnego rozeznania choroby pacjenta również niewinnie nawiązują do zasad hodowlanych.

*

„Ustrój socjalistyczny – snuje swoje rozważania L. Balcerowicz – był więc nowoczesnym odpowiednikiem orientalnego despotyzmu, choć ideologicznie twórcy jego projektu powoływali się na naukę i postęp” (s. 53).

Spokój i ukojenie przynosi nieczystej świadomości iluzja, że można załatwić sprawę ustroju bezklasowego po Marksie, przyrównując go do czegoś już dobrze znanego i zaklasyfikowanego. Własność prywatna, jak zauważa Balcerowicz, była uznawana przez Ojców Kościoła. Owszem, to uznanie nie szło jednak w parze z dążeniem do państwa rządzącego się zasadami demokracji ante factum. Nie wiadomo więc, czego tak naprawdę dowodzi to stwierdzenie, poza tym, że niedoskonałość tego świata jest przyczyną akceptacji własności prywatnej, a nie ukoronowaniem jego doskonałości. Własność prywatna jest sposobem gospodarowania na dzierżawionej od Boga ziemi, a racjonalność gospodarki poedenowej (edenowa była komunistyczna z definicji) zasadza się na fundamentalnym podziale ludzkości na dwie nierówne części: zdolnych do opartego na rozumie działania i niezdolnych, czyli na osoby będące podmiotem i osoby pozbawione zdolności podmiotowej. Własność prywatna, niczym demokracja, jest najgorszym i najbardziej niesprawiedliwym sposobem urządzenia świata, ale wobec ułomności natury ludzkiej – jedynym efektywnym. Jednym słowem, własność prywatna jest przeciwna prawdziwej naturze, ale jedynie możliwa w świecie ludzkim, który jest pogwałceniem świata pierwotnej niewinności.

Zrozumiałe. Po co jednak piać peany na cześć niechcianej cnoty?

Społeczeństwo komunistyczne (bezklasowe) musi więc spełniać warunek upodmiotowienia wszystkich obywateli. Czyli nasycenia rzeczywistą treścią formalnego pojęcia obywatelskości. Można to zrobić tylko na dwa sposoby: (1) uwłaszczyć wszystkich członków społeczeństwa. Ten sposób był w skróconej wersji zweryfikowany przez historyczne doświadczenie. Powszechne uwłaszczenie prowadzi więc do narastania zróżnicowania i do wyzbywania się przez większość swoich tytułów własności za środki potrzebne na zaspokojenie najważniejszych potrzeb życiowych. Teoretycznie ten model był przemyślany na wszystkie strony w ramach myśli utopijnej, z czego wynikało, że powszechna, rozproszona własność jest nietrwała i niestabilna, a ponadto antykulturowa  – USA to jedyny kraj, który od barbarzyństwa przeszedł bezpośrednio do dekadencji, pomijając etap cywilizacji. (2) zniesienie rozdrobnionej własności prywatnej i pozbawienie własności środków produkcji wszystkich członków społeczeństwa jako osoby prywatne. Po to, aby cieszyli się oni owocami zastosowania owych środków na wzór korzystania z darmowych owoców przyrody.

Liberalizm proponuje trzecią drogę, którą kroczymy dziś: okresowe pozbawianie części społeczeństwa (nie mającej własności środków produkcji, a więc i podmiotowości) miana istoty ludzkiej (pełnowartościowej) i nadania jej statusu czegoś pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem hodowlanym. Taka selekcja pozwala na zachowanie wzorca wolności (brak konieczności samoograniczania się ze względu na wystarczającą zdolność pochłonięcia skutków stosunkowo nielicznych występków wobec natury przez samą naturę) i ideału kultury i cywilizacji, chociaż ograniczonego do elity.

*

Ludzkość nie-podmiotowa jednak usiłuje nabyć podmiotowość wbrew najlepiej porządkującemu świat modelowi panowania opartego na własności prywatnej środków produkcji. Dlaczego Żółte Kamizelki nie zdołały doprowadzić do obalenia władzy we Francji? Przecież, na podobieństwo innych spontanicznych zgromadzeń Arabskiej Wiosny czy „kolorowych rewolucji”, miały tę samą dynamikę.

Najprostsza odpowiedź brzmi, że reżym francuski nie był / jest systemem dyktatorskim, chociaż wielu Francuzów miałoby odwrotne zdanie na ten temat. Nie oni definiują co jest, a co nie jest reżymem dyktatorskim.

Ani Arabska Wiosna, ani „kolorowe rewolucje” nie miały w perspektywie przejęcia władzy przez lud dla ludu. Lud w tych przypadkach pełnił wyłącznie funkcję legitymizacyjną, zaś sukces lub porażka ruchu zależała od istnienia gotowych ośrodków władzy alternatywnej. W przypadku Żółtych Kamizelek takiego ośrodka nie było. Bez rewolucyjnego ośrodka alternatywy dla władzy istniejącego reżymu nie ma mowy o sukcesie spontanicznego ruchu. Nawet w przypadku pewnego sukcesu ruchu antyestablishmentowego w grze parlamentarnej – wynik NUPES Jean-Luca Melanchona – nie może przybrać postaci zwiastuna zmiany ustrojowej. Obalenie reżymu jest łatwe tylko w przypadku siły mającej poparcie otoczenia i hegemona.

Lewica nie proponuje innego sposobu rozwiązania problemu modelu gospodarczego opartego na innym fundamencie poza kapitałem, od którego domaga się wyłącznie humanitarnego traktowania nie-podmiotowych ludzi. A poza tym – rozwijania jak najlepiej metod gospodarowania, właściwych kapitalizmowi. Socjalistyczna alternatywa nie dotyczy fundamentu konfliktu klasowego – własności środków produkcji, ale modyfikacji sposobu podziału wartości dodatkowej wypracowanej w ramach kapitalistycznych metod gospodarowania.

Zasadniczym miejscem zniewolenia jest właśnie system prywatnej własności środków produkcji, która czyni z części społeczeństwa grupę systemowo pozbawioną prawa do domagania się reprezentowania ich interesów. Można domagać się, aby nie wyrywano ofierze serca żywcem lub nie palono na stosie ofiarnym. Można postulować, aby wpierw podano środek otępiający. Inaczej zginie nasza piękna cywilizacja.

*

Ochrona kultury i cywilizacji zachodniej jest postulowana w imię jej nieprzemijającej wartości. Oficjalnie zagrażają jej imigranci wywodzący się z innych kultur. Powstaje pytanie, czy inna kultura jest koniecznie mniej piękna i dobra. Wielu przedstawicieli kultury zachodniej chętnie korzysta z ELEMENTÓW kultur obcych. Nikogo nie można zmusić, aby przyjął daną kulturę w jej integralności.

Patrząc z tej perspektywy, można zgodzić się, że kultura zachodnia też ma swoje ELEMENTY wartościowe i atrakcyjne dla innych. Część jej jesteśmy wszak gotowi oddać bez żalu. Rzecz nie dotyczy więc integralnego zachowania lub odrzucenia kultury, ale wyboru tego, co jest w niej wartościowe. Ocena tego, co wartościowe ma związek z walką klasową. Podobieństwo sytuacji społecznej klas uciskanych w różnych kulturach sprawia, że wspólne atrakcyjne we wzajemnych kulturach jest to, co dotyczy tej walki.

Ludzie z innych kultur, imigrując, dokonują wyboru tych elementów kultury gospodarza, które wydają się im wartościowe, odrzucając to, co w ich własnej kulturze jest sprzeczne z tymi wartościami. Jest to proces naturalny i całkowicie uzasadniony. Polega on na zachowaniu spontaniczności. Imigrant, uwolniony od bezpośredniego nacisku własnych zwyczajów, nabywa pewnej samodzielności w wyborze atrakcyjnych elementów cudzej kultury i wzbogacając w ten sposób interpretację własnej kultury. Obie kultury zmieniają się w tym zderzeniu. W dobie mobilności ludzi, dążenie do zachowania integralnej kultury własnej prowadzi do jej skansenizacji. Z drugiej strony, kultura z istoty rzeczy polega na pewnym skostnieniu i narzuceniu sobie pewnych wartości, których spontanicznie nie chcielibyśmy przyjąć. Kultura jest pewnym sposobem kształtowania samego siebie, walki ze sobą samym, przełamywaniem oczywistości pewnych zachowań na rzecz innych, nieoczywistych.

Kultura jest czymś z definicji stadnym. Jest podporządkowaniem własnej indywidualności na rzecz pewnych wartości wspólnych, przyjmowanych tylko dlatego, że są one nieodłączną częścią jakiegoś kręgu kulturowego. Nie ma kultury zindywidualizowanej. Nawet jednostki skrajnie zindywidualizowane określają się względem kultury wspólnej – nawet odrzucając ją.

Douglas Murray, brytyjski pisarz, dziwi się europejskiemu pędowi ku samounicestwieniu:

Tradycyjnie, ten pęd jest utożsamiany z lewicowością, która otwiera się na różnorodność. W pewnym sensie, nie tyle lewica jako całość, ale specyficzny jej wycinek, tzw. nowa lewica i jej spadkobiercy, na poważnie wzięli sobie przechwałki społeczeństwa burżuazyjnego, że w konkurencji z dowolnym innym systemem (ekonomicznym, kulturowym itd.) wartości burżuazyjne będą górą, bo są zgodne ze spontanicznie układającym się porządkiem. O ile tylko nie przeszkadza mu zewnętrzna interwencja ze strony państwa. Istotnie, mamy do czynienia z sytuacją, w której przedstawiciele elit innych kultur zasadniczo skłaniają się ku kulturze burżuazyjnej. Gorzej w przypadku kultury proletariackiej. Tutaj, w obliczu braku samodzielności tej kultury w stosunku do kultury burżuazyjnej, przedstawiciele innych kultur muszą sięgać do własnych wzorców. Powiedzmy sobie to wprost na lewicy, o ile kultura burżuazyjna ma zdolność atrakcji dla przedstawicieli elit innych kultur, to kultura proletariacka, lewicowa, jest nieadekwatna do potrzeb klas wyzyskiwanych napływających do zachodniego Centrum kapitalistycznego. Szczególnie zastąpienie walki klasowej szerokim spektrum problematyki obyczajowej nie wzbudziło sympatii w imigranckich klasach ludowych. Jeżeli zachodnia kultura identyfikuje się całościowo jako kultura burżuazyjna, to nie ma w niej nic wartościowego dla klas pracujących. Szczególnie dotyczy to imigrantów, którzy znaleźli się na obrzeżach pracy produkcyjnej, a która to praca jest na szarym końcu zainteresowania współczesnej lewicy zachodniej. Wśród elit nie ma alternatywy dla kultury zachodniej. Elita patrzy jednak z niejakim żalem na zanikanie rodzimego folkloru, związanego z tubylczą, ludzką fauną. Ta kultura była pewnym kontrapunktem dla własnego, zblazowanego elitaryzmu, coś jak ożywczy nurt chłopomanii. Bez tego kontrapunktu, kultura elity wysycha, bo kultura ludowa jest dla niej źródłem wody.

Co najważniejsze, pozbawiona odpowiednika w rodzimej kulturze ludowej, kultura elitarna przestaje się czuć elitarna i jest pozbawiona witalności, z której elitaryzm może czerpać, gdy sam jest mocno zużyty. Dlatego elita konserwatywna patrzy z żalem na zanik rodzimej kultury ludowej i czuje ukłucie zazdrości wobec obcych kultur, które mają jeszcze tę żywiołowość do dyspozycji. Kultura ludowa powinna jednak być samodzielna, osobna, a nie stanowić tylko chamskiego odbicia elitarnych muśnięć świadomości. Kultura wysoka, aż do sakralnej włącznie, dopuszcza tzw. zboczenia jako podniecający wyjątek od purytańskiej reguły. Douglas Murray mówi o sobie, że sam jest gejem. Tymczasem ludowość, pozująca snobistycznie na przywary arystokracji, nadaje tym przywarom chamską dosłowność. To wszak zaprzeczenie kultury wysokiej. Całą debata wokół nieatrakcyjności ludowej kultury zachodniej obraca się wokół problematyki obyczajowej, ponieważ problematyka właściwa klasom ludowym w ogóle zanikła w lewicowej kulturze. Zachowania polityczne i zachowania kulturowe są tylko prostym i prostackim naśladownictwem zachowań elity. Kultura zachodnia straciła swą witalność, ponieważ kultura mas stała się tylko odbiciem kultury elit – w krzywym zwierciadle.

Imigranci asymilują się wnosząc elementy własnej kultury, która przestaje być integralna. Jeżeli jednak kultura goszcząca obumiera, kultura imigrancka wypełnia powstającą w ten sposób lukę. Normalny proces żywiołowości rynku… Sama kultura imigrancka przejmuje funkcję mechanizmu spajającego elementy różnych kultur w jedną, nową całość, integralną. Dopóki kultura gospodarza była prężna, sama mieszała i krystalizowała na nowo powstały twór kulturowy, który dawał stabilność pokoleniom migrantów. W końcu do Europy przybywają głównie ci, którzy widzą atrakcyjność tego miejsca. Wcześniejsze pokolenia zasadniczo asymilowały się. Obecnie dominują gospodarzy i rzecz nie leży w liczebności, ale w nieatrakcyjności kultury goszczącej.

Tym, co mogłoby być atrakcyjne dla mas w kulturze zachodniej, to marksizm jako krytyka, a zarazem zniesienie przeżytego, burżuazyjnego mechanizmu społecznego. Kultury niezachodnie zasadniczo znajdują kulturę zachodnią tworem odrażającym ze względu na jej charakter apologetyki systemu wyzysku peryferii świata kapitalistycznego. W myśli nowoczesnej lewicy nie ma przezwyciężenia tego modelu relacji między Centrum i Peryferią. A nawet zachowanie owej relacji jest podstawą realności reformy stosunków podziału w ramach kapitalistycznego Centrum.

A tymczasem świadomość prawdziwego problemu gospodarki światowej przebija się coraz wyraźniej i z coraz większą siłą.

*

Weźmy na warsztat ekonomistów francuskich, którzy ostatnio mają najciekawsze pomysły. Warto przytoczyć, w kontekście ostatnich, geopolitycznych wydarzeń, które pasjonują nie tylko nasz krąg kulturowy, analizę dokonaną przez Arnaud Bertranda. Autor ten ma szczególnie dobry punkt widzenia, jako że prowadzi swoje obserwacje z Chin, pozostając w kręgu oddziaływania analityków francuskich. I tak, w artykule pt. „Is America the Real Victim of Anti-Russia Sanctions?”, Bertrand pisze: „Francuski ekonomista, Jacques Sapir, znany specjalista ds. Rosyjskiej gospodarki (…) wyjaśnił ostatnio, że wojna na Ukrainie sprawiła, że ‘uświadomiliśmy sobie, że rosyjska gospodarka jest znacznie większa, niż myśleliśmy’. Dla Sapira, decydujący powód takiego błędu to kurs wymiany. Jeżeli porównać PKB Rosji zapomocą prostego przeliczenia rubli na dolary, to otrzymujemy gospodarkę o rozmiarach gospodarki hiszpańskiej. Ale takie porównanie jest pozbawione sensu bez korekty dotyczącej PPP – parytetu siły nabywczej, który to wskaźnik bierze pod uwagę produktywność oraz poziom życia, a zatem dobrobyt na głowę oraz wykorzystanie zasobów. (…) A zatem, kiedy zmierzyć rosyjski OKB opierając się na PPP, jasnym staje się, że rosyjska gospodarka jest faktycznie bardziej rozmiarów gospodarki niemieckiej, jakieś 4,4 trylionów USD dla Rosji przy 4,6 tryliona dla Niemiec. Przesunięcie z rozmiarów małej i nieco chorej gospodarki do największej gospodarki europejskiej i do jednej z największych na świecie – to jest całkiem spora różnica.

Sapir także zachęca nas do zadania pytania: ‘Jaki jest udział sektora usług w porównaniu z udziałem sektora towarowego i przemysłowego?’ W jego rozumieniu, sektor usług jest w dzisiejszym świecie mocno nadwartościowany w porównaniu z sektorem przemysłowym oraz z towarami w rodzaju ropy, gazu, miedzi czy towarów rolniczych. Jeśli zredukujemy proporcjonalnie wagę usług w globalnej gospodarce, Sapir twierdzi, że ‘gospodarka Rosji jest o wiele większa niż gospodarka Niemiec i reprezentuje najprawdopodobniej 5 lub 6% światowej gospodarki’, co zbliża ją bardziej do Japonii niż do Hiszpanii.

To ma nawet sens intuicyjnie. Kiedy przychodzi co do czego, wiemy, że więcej wartości ma dostarczenie ludziom produktów, których rzeczywiście potrzebują dla przeżycia, jak żywność czy energia, niż niematerialne rzeczy w rodzaju rozrywki czy usług finansowych. Kiedy firma taka jak Netflix ma stopę przychodów trzy razy wyższą niż Nestlé, największa światowa firma produktów żywnościowych, to bardziej jest to odbicie rynkowej piany niż materialnej rzeczywistości. Netflix jest wspaniałą usługą, ale tak długo, jak szacowana liczba osób niedożywionych na świecie wynosi 800 milionów, Nestlé wciąż dostarczać będzie większej wartości.

Z tego wszystkiego wynika, że obecny kryzys na Ukrainie pomógł nam dostrzec, jak bardzo mylnie przyjmowaliśmy za pewnik, że przemysł i towar są ‘przestarzałą’ stroną nowoczesnej gospodarki, a których ceny raptem skoczyły w tym roku, i być może przecenialiśmy usługi oraz ‘technologię’, których wartość ostatnio padła na nos” (https://www.tabletmag.com/sections/news/articles/is-america-the-real-victim-of-anti-russia-sanctions).

Ile razy jeszcze burżuazyjni ekonomiści będą nam odkrywać Amerykę w konserwach, czyli to, co lewica powinna znać na wyrywki z teorii Marksa?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
23 czerwca 2022 r.