Aktualny podział na lewicę pronatowską i prorosyjską pozostaje, w gruncie rzeczy pochodną podziału na lewicę wolnościową i lewicę poststalinowską. Podział, oczywiście, jest umowny i tylko pomaga uporządkować całe spektrum postaw, które na swych krańcach są wyraźne, natomiast w innych miejscach przeplatają się w zależności od przewagi danego czynnika, przyjętego kryterium. Lewica pronatowska jednoznacznie postrzega Rewolucję Październikową jako katastrofę lewicy, zaś lewica poststalinowska upiera się przy przypisywaniu obecnej Rosji kontynuowania tradycji bolszewickiej.

Ten podział nawiązuje do podziału na lewicy, który ciągnie się od czasów samego Karola Marksa. Punktem niezgody jest pojęcie klasy robotniczej, zdefiniowanej przez Marksa w sposób, który nie został przyjęty przez lewicę liberalną, w przyszłości wolnościową. Pisaliśmy o tym nie raz i nie dwa razy, więc odsyłamy do innych naszych artykułów. Z tej definicji wynika wprost Marksowska teoria wartości oparta na pracy i sytuująca sedno kwestii klasowej w pojęciu pracy produkcyjnej, a więc tej, której dotyczy każda walka klasowa. Koncepcja Marksa opiera się na przyswojeniu całości dziejów walk klasowych, które dotyczą dokładnie tego momentu produkcyjnego jako swej istoty, podczas gdy koncepcje lewicy liberalnej, tworu epoki kapitalizmu, koncentrują się na specyfice ustroju kapitalistycznego, czyniąc z niej element stały i określający istotę walki klasowej w teraźniejszości (kapitalistycznej) i w przyszłości.

Żeby sprawa była jeszcze śmieszniejsza i wielowarstwowo złożona, nurt post- i neostalinowski przyjmuje ostatecznie tę nowolewicową wykładnię teorii Marksa. W związku z czym, w swej praktyce działania zbliża się na zasadzie konformizmu do nurtu nowolewicowego, który zyskuje hegemonię na lewicy ogólnie pojętej. Nurtowi poststalinowskiemu pozostaje ewoluować wraz z myślą samego Stalina i dokonywać pragmatycznego akcesu do koncepcji socjaldemokratycznej, co ostatecznie prowadziło do teorii konwergencji, a w efekcie – do kapitulacji realnego socjalizmu pod hasłem fundamentalnej nieadekwatności Marksowskiej teorii ekonomicznej opierającej się na teorii wartości z pracy.

Co prawda, przy okazji niemal każdego kryzysu kapitalizmu, a tym bardziej kryzysu strukturalnego, ekonomiści burżuazyjni ze zdziwieniem konstatują nieodmiennie, że w kwestii zrozumienia mechanizmu kryzysu wciąż można się uczyć od Marksa, niemniej nie prowadzi ich to do wniosku, że coś jest na rzeczy w kwestii jego teorii wartości. Teorii, warto zauważyć, definitywnie skrytykowanej i zmieszanej z błotem w ramach Bernsteinowskiego rewizjonizmu. Bezapelacyjnie.

Współczesna lewica uczyniła z teorii wartości opartej na pracy zbiór komunałów utrzymujących, że każdy rodzaj pracy jest źródłem ponadsystemowej wartości i że dlatego właśnie każdemu, kto pracuje (tzn. jest pracownikiem najemnym) przysługuje niezbywalne prawo do udziału w bogactwie produkowanym tylko w jednej, wyróżnionej, produkcyjnej sferze działalności gospodarczej.

Marks całkowicie jasno wykładał swoją koncepcję twierdząc, że sfera nadbudowy (kulturowej) danego społeczeństwa jest uzależniona od poziomu rozwoju gospodarczej, produkcyjnej bazy owego społeczeństwa. W wykładni rewizjonistycznej obowiązuje zrównanie owych dwu płaszczyzn aktywności na zasadzie przypisywania im równego udziału w tworzeniu bogactwa. Mechanizm wartości jest związany z istnieniem upowszechnionego rynku obejmującego całość ludzkiej aktywności i ma znaczenie w kwestii wyjaśniania podziału społecznego bogactwa. Natomiast jego wytwarzanie ma związek wyłącznie ze sferą produkcyjną. W kapitalizmie podział dokonuje się zgodnie z mechanizmem rynkowym. Ta jednolita forma zachodzenia wszelkich rodzajów wymiany w kapitalizmie nie powinna jednak przesłaniać zróżnicowania rzeczowego owego procesu. Zwracała na to uwagę Róża Luksemburg, choć z jej wywodów w myśli lewicowej pozostało prekursorstwo w metodzie interwencjonizmu państwa, dopracowanego przez Keynesa. Po pół wieku funkcjonowania tego mechanizmu podziału, okazuje się, że interwencjonizm państwowy przestaje działać, co narzuca konieczność sięgnięcia głębiej do procesów ekonomicznych, aby zrozumieć istotę systemu produkcji, a nie wyłącznie podziału.

I tu niezbędny jest powrót do Marksa, o którym zapomina się natychmiast, kiedy tylko udaje się odsunąć zagrożenie kryzysem w przyszłość.

Streściliśmy tu pokrótce nasze wnioski z wcześniejszych analiz, aby pokazać, że zasadnicza oś niezgody między lewicą liberalno-wolnościową a marksistowską, która leży u podłoża sporów wśród rewolucjonistów, wynika nie z przypadkowych kwestii, ale z samej istoty teorii Marksa. Zdefiniowana przez Marksa klasa robotnicza, której rola w kapitalizmie wynika z jej miejsca w systemie produkcji, jest odrzucana przez lewicę wolnościową i – ogólnie – antytotalitarną. Nawet jeśli nawiązuje ona do neostalinizmu. Ta różnica podejścia u Marksa, która odróżniała go od Proudhona i Bakunina, powtarza się w różnicy między Leninem (i bolszewikami, choć nierzadko nie mieli oni tej świadomości) a lewicą anarchistyczną, wolnościową i ogólnie socjaldemokratyczną, wychowaną przez II Międzynarodówkę.

Ta różnica, którą ustanowili teoretycy II Międzynarodówki jeszcze przed wybuchem I wojny, przejawiała się w sporze wokół zagadnienia przeciwieństwa między demokracją a dyktaturą. Rewolucja Październikowa nie została zaakceptowana przez lewicę liberalna i wolnościową, obecnie – demokratyczną, jako kwintesencja autorytaryzmu opartego na wadliwej koncepcji konieczności trwania dyktatury proletariatu w okresie przejściowym. Dyktatura proletariatu opiera się na przyjęciu i zrozumieniu wyróżnionej roli klasy robotniczej, tak jak ją zdefiniował Marks – pojęcie specyficzne dla ustroju kapitalistycznego i dlatego stanowiące czynnik dynamiczny, pozwalający na zniesienie kapitalizmu wraz z samą sobą.

Rozszerzenie pojęcia klasy robotniczej na wszelką aktywność twórczą jednostki powoduje w konsekwencji przedłużenie w nieskończoność trwania okresu przejściowego, zamazanie granic między kapitalizmem a komunizmem – czyli wszystko to, co dziś obserwujemy jako chaos i pomieszanie pojęć na lewicy. Nie ma zasadniczej sprzeczności, sięgającej istoty społeczeństwa, między rodzajami pracy wynikającymi ze społecznego podziału pracy, a więc doszukiwanie się klasowych podstaw owego podziału pracy mija się z sensem. Zasadniczą kwestią staje się techniczna dostępność dóbr podstawowych. Nowa lewica, nawiązująca do rewizji teorii Marksa i podbudowująca ją filozoficznie, stawia na piedestale koncepcję alienacji, która jest przypadłością człowieka jako jednostki i cechą niezbywalną kondycji ludzkiej. W ten sposób odbiera się konkretnohistoryczną treść wyzyskowi klasowemu i sytuuje się „klasowość” w przyrodniczej alienacji. Dopełnia się ten pomysł spiskową teorią, czyli spiskiem wąskiej grupy wyzyskiwaczy, którzy urządzili się wygodnie na tej przyrodniczej przypadłości w celu ciągnięcia indywidualnych korzyści. Dlatego logicznym wnioskiem jest żądanie, aby wyzyskiwacze zrezygnowali ze spisku niewolącego resztę świata i uwolnili bogactwo, które sobie przywłaszczają. Przy okazji można powiedzieć, że ta lewica wyrzuca do śmieci całą ekonomię klasyczną z jej dociekaniami na temat sprawiedliwego, bo naturalnego mechanizmu wolnego rynku.

Jak jasno widać, do tego celu nie jest potrzebna żadna dyktatura proletariatu. Co więcej, pojęcie dyktatury proletariatu, w tej interpretacji nowolewicowej, powoduje, że proletariat znajduje się w pozycji ograniczonej, ale zawsze, solidarności z przedsiębiorcą-kapitalistą, co czyni z proletariatu przemysłowego wroga klasowego. Oczywiście, w opozycji do proletariatu sfery nadbudowy, którego prawo do udziału w owocach pracy produkcyjnej nie podlega żadnej wątpliwości. Choćby i nie było uzasadnione mechanizmem rynkowym.

Ta sprzeczność nabrała szczególnego znaczenia w aktualnej sytuacji strukturalnego kryzysu kapitalizmu. Faktyczne mechanizmy systemu ujawniają się tak, że są dostrzegalne nawet dla ślepego. Kurczenie się dynamiki kapitalizmu, które obserwujemy od kilku dekad, a które jest łagodzone na różne sposoby – w tym neokolonialne – nie pozwala na kontynuowanie polityki utrzymywania tak rozbudowanej nadbudowy nad poziomem rozwoju sił wytwórczych. Ekonomiści zauważają, że nie następuje faktyczny wzrost sił wytwórczych od końca minionego stulecia. Rewolucja informatyczna, zwiększenie kontroli systemu produkcji przez system finansowy, to wszystko nie oznacza wzrostu poziomu sił wytwórczych. Pozór podnoszenia poziomu życia jest tworzony poprzez koncentrowanie bogactwa w kurczącym się obszarze świata i ludzkości. Ale i ten mechanizm dobiega kresu, czego najlepszym dowodem jest utrata przez Europę statusu chronionego przed recesją centrum kapitalistycznego.

Rzecz jasna, specjaliści mówią, i słusznie, że Ziemia jest w stanie wyżywić jeszcze parę miliardów ludzi. Ale problem nie jest techniczny, tylko społeczny. Przy kapitalistycznym (a nawet postkapitalistycznym) mechanizmie społecznym obecny poziom zaludnienia przekracza zdolność systemu do poradzenia sobie z obciążeniem.

Jeżeli przy upadku tzw. realnego socjalizmu jasno stawiana była kwestia, że realsocjalizm gospodarczy nie jest w stanie wygenerować motywacji do prowadzenia efektywnej działalności ekonomicznej, to w dzisiejszych czasach, ci sami prorocy nie chcą dostrzec faktu, że kapitalistyczny system produkcyjny, pozbawiony motywacji w postaci rosnącej stopy zysku, właśnie utracił ową motywację, w imię której dokonano transformacji ustrojowej. Co więcej, ci sami prorocy mechanizmu rynkowego uważają, że odebranie kapitałowi produkcyjnemu zysków nie spowoduje spadku czy wręcz zaniku produkcji jako takiej. Skoro przetestowano to w realsocjalizmie, to dlaczego w kapitalizmie tym bardziej nie miałoby to wagi? System produkcji w schyłkowym kapitalizmie opiera się na zewnętrznym finansowaniu, które w postaci systemu finansowego żeruje na produkcji. To tłumaczy brak inwestycji w system produkcji i stagnację wzrostu przemysłowego. Delokalizacja spowodowała przyrost ilościowy, ale nie skok jakościowy w systemie produkcji. A to było warunkiem stałego wzrostu stopy zysku w klasycznym mechanizmie rynkowym.

Biorąc pod uwagę ograniczenia związane z eksploatacją bogactw naturalnych i fakt, że kraje wysokorozwiniętego kapitalizmu obudziły się bez własnego, rozwiniętego przemysłu – czyli systemu produkcji bogactwa społecznego – stawia to je w bardzo niekorzystnej sytuacji. Okazuje się, przy okazji wojny na Ukrainie, że nadbudowane na systemie produkcji wirtualne narzędzia kontroli produkcji są nieskuteczne w chwili, gdy bezpośredni producenci zorientują się, jaka jest prawdziwa (po Marksowsku ujęta) relacja między materialnym bogactwem produkcji a wirtualną wartością wynikającą ze społecznych mechanizmów wymiany opartych na tytułach własności.

W takim momencie pęka ekonomiczny mechanizm przymusu oparty na zabobonnym lęku wyzyskiwanych przed szumnie brzmiącymi tytułami prawnie zagwarantowanej własności. Wyzyskiwacze odwołują się do nagiej przemocy. Co obserwujemy naocznie.

Nadbudowa kulturowa nad produkcją okazuje się wyraźnie uczestniczyć w pośrednim wyzysku sfery produkcji. Tak się paradoksalnie złożyła sytuacja historyczna, że umowny Trzeci Świat znalazł się w faktycznym posiadaniu środków produkcji (narzędzi, surowców i siły roboczej) i nieoczekiwanie dla samego siebie zakwestionował kapitalistyczny tytuł własności.

Europa znajduje się na progu ekonomicznego załamania. To samo zresztą dotyczy USA. Właśnie takiego momentu historycznego dotyczy dyktatura proletariatu. Jesteśmy mądrzejsi o doświadczenie bolszewików i ich błędy.

Nie jest nam potrzebna fałszywa nauka lewicy pozornie antytotalitarnej. W gruncie rzeczy jest ona totalitarna w tej mierze, w jakiej traktuje ona wyzysk klasy robotniczej (sfery produkcyjnej) jako przyrodniczą konieczność, kwestię li tylko techniczną.

Między schodzącymi się nurtami lewicy wolnościowej i neostalinowskiej odnajduje się przestrzeń dla marksizmu. Tym bardziej cieszy, że zasadnicze elementy takiego przemyślenia doświadczenia historycznego można odnaleźć w koncepcjach Frederica Lordona i Bernarda Friota (patrz:)

Oznacza to, że myśli, które usiłujemy doprowadzić do umysłów lewicy od kilku dekad, w obecnych czasach wydają się już wisieć w powietrzu. A to oznacza, że już niedługo zamienią się w konkretną, sprawczą siłę.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
3 lipca 2022 r.