Nowoczesna lewica oparła swoje fundamenty na przekonaniu, że dla radykalnej zmiany społecznej nie trzeba od razu przeobrażać sposobu produkcji, ale wystarczy zmienić sposób podziału wypracowanego bogactwa, wykorzystując instytucje demokratyczne państwa burżuazyjnego. Jest to podstawa ideologiczna, która wywodzi się nie tyle z Marksa, co z myśli liberalno-socjalistycznej XIX wieku, stojącej – nota bene – w jawnym konflikcie z doktryną Marksa.
Ruch robotniczy XIX i XX stulecia rozwijał się w oparciu nie tylko i wyłącznie o myśl marksistowską, ale i o wszystkie prądy ideowe, które mieściły się w tradycji liberalno-narodowo-demokratycznej, charakteryzujące radykalne drobnomieszczaństwo (wolne zawody), których ambicje polityczne i ekonomiczne pozostały niezaspokojone w wyniku rewolucji burżuazyjnej.
Niemniej, teoria ekonomiczna i społeczna Marksa dawała owemu nurtowi naukowe uzasadnienie słuszności roszczeń wyprowadzonych wprost z Rewolucji Francuskiej, a także poparcie masowego ruchu, jakim okazał się ruch robotniczy. Masowość ruchu robotniczego wywodziła się z gwałtowności i globalności kapitalistycznego rozwoju i wydawała się równie nieograniczona, co dynamika samego systemu. Jednak ruch liberalno-demokratyczny nie przestał być ruchem radykalnego drobnomieszczaństwa, oderwanego od kwestii produkcji i skupionego na zagadnieniach praw politycznych i zasad społecznych wywiedzionych z koncepcji filozoficznych i ideologicznych. Zbieżność z interesami ruchu robotniczego była w tym wypadku czysto koniunkturalna i pragmatyczna.
Związki z ruchem robotniczym są jednak w ogólności bardziej skomplikowane, jako że drobnomieszczaństwo nie stanowi odprysku dawnej, arystokratycznej klasy panującej, tylko fragment klasy burżuazyjnej dążącej do pozycji nowej klasy panującej. Jest to więc ruch niejednorodny, formowany przez te same mechanizmy, które utworzyły samą burżuazję, tyle że niezdolny do zintegrowania się z wierzchołkiem owej klasy, która zastąpiła arystokrację wraz z jej klasowymi charakterystykami. Drobnomieszczaństwo jest jakby rozdwojone w swojej świadomości, ponieważ burżuazja wywodzi się z grupy społecznej, która wykonuje jakąś pracę, a więc jest odpryskiem tych warstw i grup społecznych, które pod panowaniem arystokracji krzepły i podkopywały stary reżym.
Drobnomieszczaństwo ma więc, z jednej strony, świadomość swej więzi z warstwami pracującymi, nie żyjącymi wyłącznie z posiadania własności, ale z drugiej strony ma świadomość radykalną, że ta praca, która wyniosła wielką burżuazję do pozycji klasy panującej, została przeniewierzona w postaci życia z tytułu własności, a więc z zastąpienia arystokracji. Stąd częste przekonanie o tym, że rewolucja tylko zamienia miejscami klasy społeczne, pożera własne dzieci itd., itp. Na tym polega radykalizm drobnomieszczański, który odwołuje się do pracy, czyli znajduje wspólny język z ruchem robotniczym, ale i przeciwstawia mu się jako świadomość, że wolność jednostki proklamowana przez rewolucję burżuazyjną znosi dwubiegunowość społeczeństwa na rzecz złożonej struktury wzajemnych relacji społecznych, opartych na świadczeniu pożytecznej pracy w ramach społecznej nadbudowy cywilizacyjnej.
Praca produkcyjna, która miała bezpośrednie i zmonopolizowane znaczenie pracy wyzyskiwanej w systemach przedkapitalistycznych, przestała być rozumiana jako istota relacji klasowej. Antagonizm klasowy, który Marks zauważył w relacjach różnego stopnia podporządkowania pracy w ramach danego sposobu produkcji, nie jest dostrzegany w liberalno-demokratycznym zestawie ideowym. Każda praca najemna – a więc podporządkowana kapitałowi – ma jednakowy stosunek do podstawowego antagonizmu klasowego, a więc i do kwestii wyzysku. To właśnie przeniesienie uzasadnienia antagonistycznego charakteru wyzysku klasy produkcyjnej na wszelki rodzaj pracy pożytecznej (i nie pożytecznej) społecznie było wytłumaczeniem popularności koncepcji Marksa wśród nieproletariackich grup społecznych.
Radykalizm drobnomieszczański ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę, jakiej nie posiada radykalizm ruchu robotniczego, a mianowicie resentyment. Resentyment drobnomieszczański wywodzi się z zawiedzionych nadziei grup społecznych, które w wyniku rewolucji burżuazyjnej nie zdołały znieść samej instytucji klasy panującej, a skoro już to, nie udało im się także doskoczyć do tego statusu. Zauważmy, że w społeczeństwach przedkapitalistycznych intelektualiści i tzw. wolne zawody były bezpośrednimi klientami arystokracji, by nie rzec – domownikami arystokratycznych całości gospodarczych. Na pewno nie odczuwali oni w swej masie solidarności z ówczesną klasą bezpośrednio produkcyjną, chłopstwem. Choć, oczywiście, istniały wyjątki o światlejszych i bardziej krytycznych umysłach, które w historii zasłużyły się tym, że spisały utopie społeczne uwzględniające interesy klasy produkcyjnej i oparte na przekonaniu o ich fundamentalnym znaczeniu dla społeczeństwa.
Te wątki tworzą strukturę intelektualną, na której wyrósł marksizm w specyficznej sytuacji, w której intelektualiści zostali zmuszeni do zbliżenia się nie tylko siłą wyobraźni, ale i interesem ekonomicznym, do kondycji klasy produkcyjnej. To dało możliwość wyjścia poza wąskie ramy modelów utopijnych, ale dla wypracowania modelu bezklasowego, opartego na podstawach realistycznych i naukowych.
Nie jest naszym celem opowiadanie tutaj o meandrach losów ruchu robotniczego, które przedstawialiśmy już niejednokrotnie na naszych łamach, a które doprowadziły do oddzielenia się lewicy drobnomieszczańskiej od ruchu robotniczego i do zdradzenia go w imię reformistycznych złudzeń wobec rozwijającego się państwa burżuazyjnego.
Drobnomieszczaństwo ma swoją utopijną wizję, w której ewolucja społeczna podążająca ścieżką upowszechnienia instytucji demokratycznych odtwarza pozycję intelektualistów i specjalistów najwyżej kwalifikowanych z epoki przedkapitalistycznej. Postkapitalizm polega na powrocie do przedkapitalizmu. Praca produkcyjna zostaje wyrzucona poza nawias społeczeństwa obywatelskiego, ponieważ jest pracą z naturą, a więc pracą charakterystyczną dla społeczeństw dzikich, a przynajmniej nierozwiniętych. Echem tego subliminalnego światopoglądu są enuncjacje takiego Borrella o „europejskim ogrodzie i pozaeuropejskiej dżungli”. Dzikusy mają szansę rozwijania się wzorem cywilizowanego Zachodu, ale warunkiem prawidłowego rozwoju jest narzucenie mu ram demokratycznych. Nie ma bowiem pewności, że spontaniczna ewolucja ludów niecywilizowanych przywiedzie je do „ogrodu”, a nie do realizacji, np. pokus, jakie stawały na drodze ewolucji społeczeństwa burżuazyjnego. Jak na przykład, totalitaryzmu wspieranego przez „demagogię” utopistów żerujących na buncie wyzyskiwanych mas domagających się zastąpienia arystokracji przez najbardziej krwiożercze jednostki z ludu, tworzące nową klasę panującą. Należy dobrze rozumieć intencje europocentrycznych filantropów współczesnej, ulokowanych w instytucjach demokratycznych zintegrowanej Europy, pod adresem Globalnego Południa: chcą im oszczędzić straszliwego etapu, który zachodnia cywilizacja przeżyła w związku z rewolucyjnym ruchem robotniczym, rodzącym z koniecznością dziejową totalitaryzm, stalinizm i postmaoistyczne Chiny.
Jeżeli nie widzimy, że tradycje ruchu robotniczego są koniecznie związane z programem emancypacji klasy bezpośrednio produkcyjnej, co stanowi warunek konieczny emancypacji całego społeczeństwa i przekształcenie go w nieutopijne społeczeństwo bezklasowe, to zawsze będziemy mieli niejasne poczucie niezręczności przy organizowaniu obchodów 1 Maja. Wzywanie na barykady w imię dołączenia do elity, dzięki przerzuceniu na niewidzialnych producentów bezpośrednich, wyrzuconych poza granice naszego „ogrodu” obowiązku wytwarzania dóbr podstawowych, tak aby stały się one w naszych oczach równie naturalne, co owoce dostępne na drzewach, obnaża w tych warunkach swoją śmieszność.
Lewica nie może wyjść poza traktowanie 1 Maja jako rekonstrukcji historycznej.
Proponujemy już raczej lewicy nowoczesnej rekonstruowanie kluczowych wydarzeń Rewolucji Francuskiej jako bliższe jej tradycji, jak np. branie szturmem Bastylii albo puszczanie w ruch gilotyny. Może się klasa panująca przestraszy.
Bo demonstracji 1-majowych w wykonaniu drobnomieszczańskich nosicieli klasowego resentymentu to już na pewno nie.
Co więc należałoby zrobić, żeby obchody 1-majowe nie były drętwą rekonstrukcją zupełnie obcej drobnomieszczaństwu tradycji?
Aby odpowiedzieć na to pytanie należałoby się zastanowić, o co nam tak naprawdę chodzi? O co tak naprawdę chodzi ludziom, którzy niekoniecznie mają na tyle fatalną lub na tyle dostępną pracę, żeby domagać się jej skrócenia do 8 godzin? Szczególnie w sytuacji, kiedy obecnie coraz częściej pracuje się zdalnie, co daje korzyści także i pracodawcom. Co stanowi zagrożenie dla grup i warstw pośrednich?
Otóż takim zagrożeniem jest likwidacja takiego społeczeństwa, jakie dziś znamy. A więc społeczeństwa, w którym potrzeba takiej masy ludzi pracujących w usługach, ponieważ istnieje klasa producentów bezpośrednich, którzy nie są w stanie świadczyć sobie nawzajem usług sąsiedzkich. Dlatego wszystko jest skomercjalizowane. Na tym polega płatna usługa, na której opiera się społeczeństwo masowe.
Wracamy do społeczeństwa, w którym pracę produkcyjną konsumuje klasa panująca, utrzymująca grupy nieprodukcyjne. Nie leży w jej interesie, aby opłacać konsumpcję nieprodukcyjną dla społeczeństwa jako całości, ponieważ usługi nie przynoszą bogactwa i co najwyżej stanowią obrót środków finansowych wrzuconych ze sfery produkcji. Skoro już okazało się, że Marks miał rację twierdząc, że społeczeństwo kapitalistycznie nieuchronnie przerodzi się w społeczeństwo dwubiegunowe, to w interesie warstw pośrednich leży zachowanie pozycji pracownika najemnego, a nie powrót do pozycji sługi pana feudalnego.
W tej sytuacji leży w interesie warstw pośrednich utrzymanie systemu kapitalistycznego w klasycznej postaci, przeciwko próbom stanowienia drobnomieszczańskiej utopii polegającej na całkowitym podporządkowaniu elicie globalnej i globalistycznej.
Zadanie wcale nie jest łatwe, ponieważ program polityczny aktualnej elity globalnej obejmuje utrzymanie przewagi cywilizowanego Zachodu nad zacofanym globalnym południem, co podoba się drobnomieszczaństwu. Alternatywą jest populizm i państwo narodowe, co grozi powrotem do konfliktów zamrożonych na etapie sprzed I wojny światowej, a ściślej – sprzed Rewolucji Październikowej. Warstwy pośrednie nie muszą zatrzymywać się na poziomie najprostszych żądań ekonomicznych, ale powinny domagać się tego, co jest zrozumiałe z ich poziomu intelektualnego. A więc należy obnażać interesy globalnej elity i zarysowujące się pęknięcia w jej łonie, co wynika z przytoczonego wyżej faktu powrotu do dawno odłożonych konfliktów. Nie ma sensu, żeby bawić się w rekonstrukcję haseł ruchu związkowego, jeśli jest to totalnie pozbawione autentyczności. Należy podjąć hasła o ustanowieniu ładu międzynarodowego, na którego straży nie będzie stała elita globalna, ale też nie będzie to ład dyktowany przez interesy narodowe rywali na kapitalistycznym rynku międzynarodowym. A więc należy podnosić hasła o socjalistycznym międzynarodowym podziale pracy, którego niedoskonałym wdrożeniem był blok socjalistyczny w XX wieku, ale do którego odwołuje się jako do punktu odniesienia globalne Południe.
Jeśli nie jesteśmy w pozycji ruchu robotniczego z banalnego powodu, że elita zagwarantowała sobie barani spokój społeczny dzięki likwidacji przemysłu, to powinniśmy wspierać rodzący się ruch robotniczy na globalnym Południu. Oczekując, że nacjonalistyczna fala reindustrializacyjna dotrze i do nas, a wówczas obchody 1 Maja odzyskają swój walor autentyczności, a nie tylko jakże frapującej rekonstrukcji historycznej.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
30 kwietnia 2024 r.