Dziś Piotr Ikonowicz walczy o prawo do przetrwania ludzi zgnojonych przez transformację ustrojową. W momencie historycznym, kiedy dokonywała się ta transformacja, Ikonowicz walczył o nią. Walczył o „kapitalizm socjalny”, taki jak na Zachodzie.

Jako socjalista-reformista, miał oczywiście w odległej niczym w programie z Bad Godesberg perspektywę socjalizmu wprowadzonego drogą parlamentarną. Póki co, „kapitalizm socjalny” był lepszy od zdeformowanego, biurokratycznego realnego socjalizmu. Subtelna różnica polegała na odrzuceniu przez „opozycję demokratyczną” drogi korygowania istniejącego systemu w prawdziwy socjalizm na rzecz wprowadzenia demokracji, w której łatwiej walczyć o prawa socjalne.

Dziś Ikonowicz pracuje w warunkach, które sam sobie wywalczył. W warunkach burżuazyjnej demokracji może zabiegać o zalegalizowane wsparcie swej działalności społecznej na rzecz ludzi wyrzuconych na margines, a których w PRL nie było lub byli wielkością śladową. Gdyby nie bezrobocie, normalne w kapitalizmie, Ikonowicz nie miałby pola do popisu, na którym może abstrahować od sporów ideologicznych i programowopolitycznych. Czysty „zdrowy rozsądek” i same oczywistości.

Oczywiste jest to, że kapitalizm jest zły. Ale ponieważ jest to oczywistość skupiająca ludzi niezaangażowanych politycznie, Ikonowicz może abstrahować od faktu, że sam walczył dzielnie o zainstalowanie kapitalizmu w Polsce.

Sam Ikonowicz, podobnie jak wielu innych, w tym i orędownik samorządu robotniczego, Z.M. Kowalewski, byli, rzecz jasna socjalistami. Z kim przegrali? Przecież nie z Jaruzelskim i z PZPR. Z nimi akurat wygrali. Zostali oszukani przez zwolenników czystego kapitalizmu, którzy skąd się wzięli? Czyżby nie z tego samego ruchu społecznego Solidarności? Czyżby Solidarność, która była kolejnym buntem robotniczym o prawdziwy socjalizm, nie została zmanipulowana jako ruch, który obrócił się przeciwko samym robotnikom? Kuroń to zrozumiał. A reszta? Reszta ma się dobrze i jak Ikonowicz ma dobre samopoczucie.

Dlaczego opozycja w PRL nie walczyła o lepszy socjalizm, bez biurokracji, tak jak tego chcieli robotnicy? Dlaczego opozycja – przede wszystkim ta socjalistyczna – uznała, że lepszy będzie „kapitalizm socjalny”, osławiona społeczna gospodarka rynkowa, która zanim jeszcze zaistniała przerodziła się w „dziki kapitalizm” – bo nie mogła inaczej w określonych warunkach geopolitycznych?

Odpowiedź jest prosta. System realnego socjalizmu nie był dla lewicowej opozycji systemem reformowalnym. Nie dlatego, że jakaś biurokracja. Sojusze z nomenklaturą tzw. postkomunistyczną nie były wstrętne Ikonowiczowi, który zawdzięczał swą kadencję parlamentarzysty znajomości z Aleksandrem-przyjacielem-Kwaśniewskim. Reforma modelu radzieckiego była niemożliwa, ponieważ realny socjalizm w Polsce, jak i we wszystkich krajach satelickich, był w rozumieniu opozycji demokratycznej tylko i wyłącznie przykrywką dla rosyjskiego imperializmu. Ot, jedyna prawdziwa odpowiedź, która wyjaśnia nie tylko ówczesne wybory, ale i ilustruje konsekwencję postawy.

Jednym słowem, kwestia klasowa była zastąpiona przez kwestię narodową. Dlatego lewica opozycyjna nie tylko tolerowała, ale i współpracowała z polskimi nacjonalistami, przeplatając się z nimi, albowiem nacjonaliści też szukali sposobów, aby w warunkach PRL móc względnie legalnie działać. Prawicę i lewicę w PRL łączyła nienawiść do rosyjskiego imperializmu. Bunt robotniczy, klasowy, był więc przekierowany na tory „patriotyzmu”, rodząc dzisiejszych Macierewiczów i Kaczyńskich. Sprawa narodowa była ważniejsza od klasowej.

Wedle polskich socjalistów, demokracja burżuazyjna daje lepsze warunki dla walki o prawa pracownicze. W tych lepszych warunkach działa dziś Ikonowicz. I może tak działać jeszcze przez 300 lat, nie zmieniając sytuacji nawet na jotę. Warunki socjalne są w kapitalizmie zależne od przewagi gospodarczej i od możliwości wyzysku peryferii. Jeśli te możliwości są marne, perspektywa skutecznej walki socjalnej jest równie marna. Ale klientów Ikonowiczowskiej filantropii na pewno nie zabraknie. I tak może się to kręcić w nieskończoność: jednemu pomożesz, dziesięciu nowych się zgłosi. Dobra nisza, albowiem w tym zmieniającym się jak w kalejdoskopie towarzystwie stali są tylko działacze. Tak jak na facebooku, gdzie liczy się publiczność, której liczebność daje możliwości zarobkowania na podwieszaniu się przedsiębiorców szukających klientów, tak działactwo daje możliwości dziadowskiego celebryctwa, wystarczającego dla przetrwania. Oczywiście, Ikonowicz sam na siebie zarabia. Ale gdyby nie te rzesze, którym pomaga, kto chciałby drukować jego artykuły, dawać mu głos, zapraszać, wreszcie – dawać złudzenia na karierę polityczną?

Kuroń mógł zostać ministrem. Bo był w nomenklaturowej karuzeli byłych opozycjonistów. Tak samo Ikonowicz walczy o pozostanie w owej karuzeli. Nawet jeśli bez perspektyw na zostanie posłem, to przynajmniej na utrzymanie się na poziomie organizującego pomoc, a nie korzystającego z pomocy.

*

Charakterystyczna jest postawa lewicy po transformacji ustrojowej i po pierwszym otworzeniu się Unii Europejskiej na Europę Wschodnią. To „postkomunistyczne” elity Polski natychmiast skorzystały z okazji, aby znaleźć się w NATO, co otworzyło im drogę do UE, chociaż może niekoniecznie spełnialiśmy wszystkie warunki. Co, w efekcie, zaowocowało rozwaleniem Unii od środka.

Gdyby państwa posocjalistyczne i poradzieckie nie pospieszyły z takim entuzjazmem do NATO, Pakt Północnoatlantycki nie miałby racji bytu po rozwiązaniu się Układu Warszawskiego. Europa Zachodnia może miałaby okazję, aby pozbyć się trwającej niemal pół wieku amerykańskiej kurateli i postarać się zorganizować życie na swój sposób. Gdyby Europa Wschodnia zalała Zachód marzeniami o prawdziwym socjalizmie, być może dałaby siłę lewicy zachodniej do walki o socjalizm, a nie o uwiecznione postulaty pod adresem kapitału.

Nie stało się tak. Socjaliści wschodnioeuropejscy nauczyli swoich lewicowych odpowiedników na Zachodzie, że powinni cenić swoje rządy kapitalistyczne. Wschodnioeuropejscy socjaliści okazali się entuzjastami kapitalistycznej efektywności i burżuazyjnej demokracji. Przy okazji, to wschodnioeuropejska lewica narzuciła lewicy zachodniej postrzeganie Rosji jako zagrożenia. Mimo że Rosja chciała, na wzór innych krajów wschodnioeuropejskich zintegrować się z kontynentem, z jego jak najbardziej burżuazyjnymi strukturami.

Nie ma więc nic tajemniczego w tym, że bunt robotniczy zorganizowany w Solidarność obalił socjalizm realny, ku zaskoczeniu świata zachodniego. Jednocześnie bowiem obalił warunki dla utrzymywania Europy Zachodniej jako okna wystawowego mającego drażnić społeczeństwa wschodu kontynentu, a jednocześnie dla neutralizowania kosztów kapitalistycznego, rabunkowego sposobu gospodarowania przez społeczeństwa niekapitalistyczne, które z coraz większym wysiłkiem musiały się utrzymać w warunkach zapośredniczonego wyzysku ze strony kapitalistycznego centrum.

Obecna wojna na Ukrainie idealnie spina procesy historyczne, które nabrały tempa w okresie transformacji kapitalistycznej, wspieranej dzielnie przez wschodnią i zachodnią lewicę mającą za nic marksistowską analizę i zastępując ją reformistycznym i narodowopatriotycznym frazesem.

*

Wojna na Ukrainie toczy się od ponad 8 lat. Jest to wojna domowa. To, czego nie było w PRL przy upadku realnego socjalizmu, mamy dziś na Donbasie. Tymoteusz Kochan, który dziś śmie oskarżać robotników polskich o brak obrony socjalizmu, sam – w chwili próby – ucieka na pozycje NATO-lewicy. Polscy robotnicy nie mieli w biurokracji PRL-owskiej obrońców socjalizmu, tak jak dziś w reżymie Putina nie mają ich ludzie na Donbasie. Podział na Ukrainie dokonał się wedle postulowanego przez obrońców PRL-owskiej biurokracji kryterium: za wejściem w obręb zachodniego kapitalizmu czy przeciwko. A co zamiast zachodniego kapitalizmu? Oczywiście, równie kapitalistyczne, oligarchiczne elity, w jakie także zamieniała się polska nomenklatura, oczywiście z zachowaniem proporcji.

Sytuacja jest jednak inna. Pod koniec lat 80-tych, Polska miała wizję wejścia do klubu superbogatych superwyzyskiwaczy reszty świata. Wizja była głupia, ale wówczas społeczeństwo było zaślepione propagandą podawaną zresztą też przez nowoczesną lewicę. Rosja nie ma takiej wizji. Wręcz przeciwnie, ma perspektywę rozpadu na części składowe, z czym się zresztą nie kryje dziś nikt, a polską lewicę doprowadza to wręcz do ekstazy.

Przemysłowy Donbas ma jasną świadomość, co to oznacza: kapitalistyczny wyzysk połączony z uciskiem klasowym. Biorąc pod uwagę skomplikowaną historię Ukrainy z polityką językową, o czym pisał Aleksander Szubin, możemy zauważyć paradoks, że rosyjskojęzyczni są rdzenni Ukraińcy, dla których awans do miast, do przemysłu, wraz z towarzyszącą temu koniecznością nauczenia się rosyjskiego, oznaczał także awans kulturowy. Natomiast ukrainizacja dotyczyła rosyjskich warstw społecznych, żyjących w miastach. Kultura ukraińska stała się modna wśród elit, szczególnie tych opozycyjnych wobec systemu radzieckiego. Po 2014 r. była kolejna fala dobrowolnej ukrainizacji elit, które w ten sposób manifestowały swą wrogość do wszystkiego, co rosyjskie, co kojarzy się z reżymem Putina. Mamy więc znowu ludność ukraińską, która cierpi na Donbasie w imię ukraińskich wartości, którym rzekomo jest wroga. Bo tak widzą sytuację niezbyt rozgarnięte elity intelektualne Ukrainy przyozdobione w garnki, które dumnie noszą na głowach. Równie inteligentne, co polska inteligencja lewicowa w okresie transformacji ustrojowej. Tak samo zalewa im oczy nadzieja na dołączenie do zachodniego standardu życia. Na nic im polski przykład i zawiedzione nadzieje polskiej inteligencji.

Robotnicy nie mają ojczyzny. Co oznacza, że rozumieją znaczenie solidarności ponadnarodowej. Kryteria nacjonalistyczne, którym hołduje nowoczesna lewica, są wręcz wrogie kryteriom klasowym, bliskim robotnikom.

Zaślepiona lewica nie potrafi odróżnić walki narodowej od walki klasowej. Stawia swoje kryteria narodowe ponad klasowe z zapałem neofity, jak to jest w przypadku ukraińskiej inteligencji, zionącej nienawiścią klasową do ukraińskich, rosyjskojęzycznych robotników na Donbasie.

To jest właśnie sytuacja, której nigdy nie chcieli zaakceptować mierni lewicowcy w Polsce: walka z biurokracją o socjalizm nie oznacza przyjęcia systemu demokracji burżuazyjnej z całym pakietem dodatkowych przyjemności. Jeżeli ludzie na Donbasie walczą pod czerwoną flagą, to oznacza, że walczą o swoją, robotniczą sprawę, a nie o oligarchię Putina czy Zelenskiego. Skoro już walczą i oddają swoje życie, to domagają się socjalizmu, lepszego niż w ZSRR, prawdziwszego, ale nie wierzą lewicy, że droga do tego socjalizmu prowadzi przez dziki kapitalizm. Bo dziś, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed ponad 30 lat, nie mamy już do czynienia z propagandową witryną i zachodnim blichtrem. Mamy jasną walkę o to, kto będzie należał do przyszłej elity w świecie bezwzględnego, kapitalistycznego wyzysku, a kto do klasy podporządkowanej i wyzyskiwanej. Natomiast lewica (głównie wschodnioeuropejska) nadal usiłuje udawać, że chodzi o walkę narodowowyzwoleńczą. Proletariat Donbasu wie jedno: jeśli nie zdobędzie poparcia proletariatu rosyjskiego, to stanie się przegranym udanej dla elity transformacji ku demokracji burżuazyjnej. I da sposób na utrzymanie się takich ukraińskich Ikonowiczów przez kolejne dekady.

*

Zachodnia Europa pozbyła się swojego przemysłu, czego dziś żałuje. Cała, choć może z wyjątkiem Niemiec, które dzięki temu zresztą miały możliwość zagospodarowania rosyjskich surowców. Ukraina jest być może zasobem przemysłowym możliwym do zagospodarowania przez Europę. Rzecz w tym, że zagospodarowanie Ukrainy wzięły już na siebie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Europejska klasa robotnicza ma coraz więcej interesów wspólnych z robotnikami Donbasu, albowiem tylko odrzucenie kapitalizmu daje Europie możliwość rozwoju i odbudowy gospodarczej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 maja 2022 r.