Optymizm klasycznego marksizmu wynikał z dynamicznego charakteru gospodarki kapitalistycznej, co sprzyjało odsunięciu w przeszłość obiektywnej sytuacji niedostatku dóbr pierwszej potrzeby dla wszystkich. Klasy wyzyskiwane zawsze podejrzewały, że wystarczyłoby równo podzielić bogactwo grupki uprzywilejowanych klas panujących, żeby starczyło wszystkim. Klasy wyzyskujące miały na to jeden argument – równość spowoduje upowszechnienie biedy.

Gospodarka kapitalistyczna udowodniła kłamliwość tego argumentu, ponieważ masowość produkcji towarowej prowadziła do cyklicznych kryzysów nadprodukcji, kiedy to w rażącej sprzeczności stały naprzeciw siebie: nadmiar towarów i niedostateczny popyt efektywny mas pracujących mogących sobie tylko popatrzeć na dobra, które właściciele woleli zniszczyć niż oddać potrzebującym bez należytego zysku.

W XX wieku wiadomo było więc, o co walczono – o sprawiedliwość klasową dla bezpośrednich producentów. Marksizm tym się różni od innych koncepcji socjalistycznych, że uświadamia nam, iż sposób podziału jest wynikiem sposobu produkcji i że rzecz idzie o środki materialnej reprodukcji.

Inne koncepcje socjalistyczne mieszają ze sobą wszystkie poziomy analizy, z czego wynikają nieuniknione problemy i kłopoty. Kiedy nie ma jasności celu walki, nie może ona być skuteczna.

Teoria marksistowska dotycząca wyzysku wynika z analizy doświadczenia historycznego, z analizy antagonizmu klasowego, który zawsze rozgrywa się na poziomie sposobu produkcji. Kryterium jest interes klasy wyzyskiwanej. A ten jest dosyć prosty i polega na zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych. Inne koncepcje socjalistyczne wychodzą od aksjomatu trwałości aktualnego sposobu produkcji i analizują możliwości i sposoby tzw. sprawiedliwego podziału. Pojęcie „sprawiedliwości” jest tu nader ambiwalentne. Praca produkcyjna dotycząca podstawowych potrzeb jest od zawsze niżej ceniona od pracy z wartościami niematerialnymi, wymagającymi twórczego wkładu. Dlatego sprawiedliwość podziału wedle zasług merytorycznych nie znosi przeciwieństwa klasowego, tylko utrwala je na innej podstawie (zauważa to T. Piketty w swoim dziele o kapitale w XXI wieku, co poniekąd tłumaczyłoby jego niewielki, faktyczny odzew wśród lewicowców).

Marksizm nie musi zwyciężyć, ale póki istnieją marksiści, ich zadaniem będzie ukazywanie odmienności podejścia marksistowskiego od pozostałych koncepcji socjalistycznych i socjaldemokratycznych.

W sytuacji, kiedy sprzeczności uzyskały w schyłkowym kapitalizmie nadzwyczajną wyrazistość, widzimy, że antagonizm sprowadza się do wąskiego problemu klasowych stosunków produkcji w specyficznej dla kapitalizmu relacji w sferze produkcji.

W praktyce politycznej naszych dni wyraża się to w następujący sposób: lewica demokratyczna nienawidzi tzw. realnego socjalizmu za brak demokracji. Za swój cel owa lewicowa opozycja demokratyczna (w PRL) uznała zmianę systemu produkcji na bardziej efektywny, czyli na gospodarkę rynkową, oraz osiągnięcie demokracji. Z zachowaniem sposobu podziału stosowanego w tymże PRL: pogardliwie traktowane (wraz z ich producentami) dobra materialne powinny być sprawiedliwie dzielone wśród pozostałej ludności zgodnie z zasługami merytorycznymi. W PRL arbitrem była biurokracja partyjno-państwowa, która mentalnie i ideologicznie była całym sercem z inteligencją twórczą. Ta ostatnia przejawiała niezrozumiałą niechęć do biurokracji, która przecież wiła się jak piskorz, żeby zadość uczynić „Moskalom”, ale i nie skrzywdzić ludzi, którzy powinni propagandowo sprzyjać biurokratycznej władzy.

Opozycja robotnicza występowała z hasłem przywrócenia robotnikom (bezpośrednim producentom) decyzji o podziale dóbr podstawowych, czyli tych, które oni sami wytwarzali. Opozycja robotnicza była więc zwalczana z obu stron – przez biurokrację i przez opozycję tzw. demokratyczną. Dyktatura mniejszości, nawet wyzyskiwanej, kojarzy się nieuchronnie z totalitaryzmem.

Co innego demokratyczne decydowanie o podziale dóbr wytworzonych przez innych. Opcja socjalistyczna i socjaldemokratyczna uważały, że arbitrem powinna być demokratyczna reprezentacja społeczeństwa jako całości. Biurokracja była natomiast postrzegana jako emanacja klasy robotniczej, czyli faktyczna realizacja dyktatury mniejszości, wbrew większości społeczeństwa.

Społeczeństwo i wyrażająca jego nastroje demokratyczna opozycja stały jednak na stanowisku, że system rozdzielczo-nakazowy jest nieefektywny i przegrywa z modelem rynkowym (kapitalistycznym). Tym bardziej urzekała iluzja welfare state, która wydawała się związana z demokratycznym charakterem kapitalizmu, a nie z propagandą czynem socjalnych regulacji „realnego socjalizmu”. Złudzenie to podzielała sama biurokracja, ewoluująca zgodnie z przewidywaniami Trockiego w kierunku burżuazji kompradorskiej.

Transformacja okazała się sukcesem (przynajmniej w Polsce).

Drobny problem polega na tym, że rzeczywistość okazała się odległa od idyllicznej wizji. Zwycięski kapitalizm wycofał się z ciążącego mu brzemienia socjalu. W efekcie spadkobiercy opozycji demokratycznej pogodzili się we wspólnym problemie ze spadkobiercami biurokracji partyjno-państwowej(tzw. postkomunistami). Zrozumieli swój błąd, polegający na przypisywaniu jej roli emanacji interesów klasy robotniczej. Okazało się, że biurokracja może reprezentować interesy szerokiego społeczeństwa. Co więcej, radykalna lewica na Zachodzie, dotknięta tym samym problemem odarcia z iluzji, uznała, że nie ma lepszego i skuteczniejszego narzędzia nacisku na kapitał w celu oddania większej części wartości dodatkowej (nie mylić z dodaną) społeczeństwu nie zamieszanemu w produkcję dóbr mających ulec „sprawiedliwemu” podziałowi niż owa biurokracja.

W efekcie, program polityczny współczesnej radykalnej lewicy polega na przywróceniu władzy biurokracji państwowej (aparatu przymusu państwa) jako jedynej siły mogącej zapanować nad kapitałem. Jednocześnie, w odniesieniu do reszty społeczeństwa, postulowana jest „najszersza demokracja”, czyli gwarancja wpływu zainteresowanych na kształt podziału dokonywany przez biurokrację. Utopijność postulatu wpływu na biurokrację, która jest finansowo uzależniona od kapitału, nie wymaga dalszych komentarzy – spuśćmy zasłonę miłosierdzia na łagodny typ zidiocenia lewicy.

Eufemistycznie ujmując rzecz, słabość takiego programu polega na bezwarunkowym poparciu biurokracji państwowej i oparciu się na niej w kwestii wywłaszczania bezpośrednich producentów z owoców ich pracy pod pretekstem, że wywłaszczani są (za pomocą podatków) wywłaszczyciele-kapitaliści. Powstaje sytuacja, w której robotnicy przemysłowi poczuwają się do solidarności ze swymi wyzyskiwaczami, ponieważ rosnące opodatkowanie kapitaliści kompensują sobie zwiększonym wyzyskiem robotników, tłumacząc im, że gdyby nie wzrost opodatkowania, to oni by im (robotnikom) nieba przychylili i płacili tyle, co członkom rad nadzorczych.

Ale czemu robotnicy mieliby w mniejszym stopniu ulegać iluzjom niż „wykształciuchy”?

Fakt, że kapitaliści sektora produkcyjnego we własnym interesie przyciągają wykwalifikowanych robotników wyższą płacą, budzi w reszcie społeczeństwa wściekłość ze względu na domniemane sprzeniewierzenie się kryterium merytokratycznemu. Tymczasem takie, a nie inne relacje płacowe są niezmiennie podyktowane rynkiem, kalkulacją mającą na celu maksymalizację zysku. Kryterium merytokratyczne stoi z nim w sprzeczności. Jest kryterium pierwszego stadium przejścia do społeczeństwa bezklasowego – stadium socjalistycznego. Więc albo rynek i kryterium rynkowe (maksymalizacja zysku), albo socjalizm i kryterium merytokratyczne. Albo – albo.

Owoce pracy sektora dóbr podstawowych należą do niszy produktów poszukiwanych, na które popyt będzie się stale utrzymywał. Przyciąganie pracowników ma więc sens ekonomiczny. W logice rynku efekty pracy należącej do sfery usług luksusowych (a w ubożejącym społeczeństwie wszelkie usługi poza elementarnymi mają potencjalnie charakter luksusowy) tracą na wartości, ponieważ siła robocza usługodawców ma niską wartość (w przeciwieństwie do wytworów ich pracy).

Lewica niemarksistowska zapomina więc o tym, że wartość w relacjach społecznych nie zależy od kwalifikacji, ale od dostępności towaru-nosiciela tej wartości. Jeżeli sektor usług rośnie liczebnie ponadproporcjonalnie do wydajności pracy w sektorze dóbr podstawowych, to wartość siły roboczej, zatrudnionej w usługach, dramatycznie maleje.

Marksizm mówi o sprzedaży i o wartości siły roboczej, lewica niemarksistowska – o sprzedaży i wartości pracy. Oba odłamy lewicy mówią więc innym językiem. Możliwości porozumienia brak! Bo język wyraża interesy klasowe i grupowe.

Program nowoczesnej lewicy wyznającej socjalizm XXI wieku głosi więc porozumienie między biurokracją państwową (mającą trzymać za mordę kapitał) a kapitałem (odpowiedzialnym za trzymanie za mordę robotników). Idiotyzm tego postulatu bije po oczach. Biurokracja państwa kapitalistycznego jest komitetem zarządzającym interesami kapitału. Ledwo łapiąca poparcie społeczne jak ryba na piasku oddech lewica pretenduje do manipulowania biurokracją w celu trzymania w ryzach ambicji kapitału, podczas gdy ta biurokracja traktuje kapitał jako swego rzeczywistego pana.

Jednym słowem, nieprzejednany w gębie, ale faktycznie ugodowy stosunek nowoczesnej, demokratycznej, antytotalitarnej i antykomunistycznej lewicy do biurokracji PRL wynika z niedocenionej w swoim czasie skuteczności kombinacji jednoczesnego panowania nad robotnikami i nad kapitałem.

Polska radykalna lewica uważa, że jest zmuszona do opowiedzenia się albo za zwolennikami kapitalistycznej transformacji, albo za biurokracją partyjno-państwową. Taki jest niby realizm polityczny. W istocie zaś opowiadają się za biurokracją: w swoim czasie – na zasadzie oportunizmu, po transformacji – na zasadzie szukania usprawiedliwienia dla swego oportunizmu. Przyznanie, że istota konfrontacji społecznej w PRL leżała na osi: biurokracja – robotnicy unicestwia usprawiedliwienie ich oportunizmu. Dlatego też wymyślają na poczekaniu bzdury na temat systemu biurokratycznego jako niezbędnego etapu na drodze do industrializacji kraju zacofanego (kapitalizm państwowy). Nie potrafią i nie chcą dostrzec socjalizmu jako możliwie nie sprowadzającego się do jego stalinowskiego wyobrażenia, które samo było efektem nieudolności ekipy Stalina w stawieniu czoła niezwykle skomplikowanej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej młodego państwa proletariackiego. Pragmatyczne wysiłki ekipy Stalina szły w kierunku upodobnienia systemu radzieckiego do globalnego trendu w rozwoju społeczeństw europejskich. O ile Lenin wyciągnął wnioski z rozejścia się dróg z socjaldemokracją II Międzynarodówki, o tyle Stalin nie potrafił zrozumieć tego programu wykuwanego w praktyce procesu rewolucyjnego. Dlatego dynamika nadana biurokracji przez ekipę Stalina została słusznie zdiagnozowana przez Trockiego jako dążenie biurokracji do przekształcenia się w burżuazję kompradorską, co stało się faktem w latach 90-tych.

Masowy konformizm nowoczesnej lewicy, polegający na utożsamieniu się z niewydolną programowo socjaldemokracją rodem z II Międzynarodówki, doprowadził do powtórzenia na skalę masową tej niewydolności, która czasowo była maskowana jedynie wysiłkiem kapitału, aby wygrać propagandowo z „realnym socjalizmem”.

Program lewicy postuluje więc system biurokratyczny z gospodarką rynkową, czyli totalitaryzm w odniesieniu do podziału pierwotnego, i pełną (choć utopijną) demokrację w odniesieniu do podziału wtórnego.

Sam kapitalistyczny sposób produkcji traktuje jako niezmienną stałą procesu.

I to jest przyczyna zdiagnozowanej, pełnej niewydolności politycznej lewicy. Nikt nie traktuje jej poważnie. I słusznie.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
3 stycznia 2020 r.