We Francji protesty Żółtych Kamizelek trwają od ponad roku. Wreszcie, pod koniec ubiegłego roku, doszło do długo wyczekiwanego strajku powszechnego, który ciągnie się już od ponad miesiąca. I co? I klapa. Rząd Macrona nie ma zamiaru ustąpić choćby na tyle, żeby protestujący, strajkujący i ich przywódcy zachowali twarz.

Protesty Żółtych Kamizelek ujawniły dramatyczną sytuację francuskiej prowincji, która coraz bardziej przypomina rosyjską „głubinkę”. Ofensywa i tu (we Francji), i tam (w Rosji) polega na zadawaniu ciosu w najbardziej wrażliwe punkty polityki socjalnej, w tym w emerytury. Emerytura jest świadczeniem specyficznym, jakby odpowiednikiem gwarantowanego dochodu, tyle że liczonego od pewnego wieku. Można na przykładzie tego świadczenia wyobrazić sobie, jak funkcjonowałby ów dochód w realiach społeczeństwa kapitalistycznego vel wolnorynkowego.

Komentatorzy tak we Francji (Carine Clement):

jak i w Polsce (Mariusz Szygiel: https://strajk.eu/francja-gigantyczne-manifestacje-przeci…/…),

mają niejakie problemy z odpowiedzią na proste pytanie: dlaczego strajk generalny nie działa? Wedle wszelkich teorii i koncepcji lewicowych powinien działać. W końcu stoi za nim jeśli nie „99% społeczeństwa”, to zdecydowana większość. Niestety, nawet najgłębsze przekonanie lewicy o tym, że coś powinno działać, nie decyduje o rzeczywistości. Nie działa i już.

Oczywiście, w przypadku Francji, trwa demontaż systemu zabezpieczenia socjalnego. Francja nie jest zresztą wyjątkiem. Początek transformacji krajów poradzieckich był hasłem do rozpoczęcia tego demontażu w całej Europie, a „dobry” przykład, niczym „dobra zmiana”, rozpowszechnia się niczym ptasia grypa. Rozpad polityki wspólnotowej powoduje, że kraje Centrum szykują się do samodzielnych ruchów na rynku globalnym. Czyszczenie przedpola polega na uwolnienie się od balastu „socjalu”, który skutecznie uniemożliwia konkurowanie z gospodarkami innych krajów. Każdy za siebie, Bóg za wszystkich! – zamiast komunistycznych Stanów Zjednoczonych Europy. W końcu komunizm upadł, to musiał upaść także i w Unii.

Z marksistowskiego punktu widzenia, odpowiedź na proste pytanie jest równie prosta.
„99% społeczeństwa”, którego byt zależy od wtórnego podziału dochodu i dochodów, czy „klasa pracowników najemnych”, nie ma ŻADNEJ gwarancji, że polityka socjalna nie stanie się pierwszą i najłatwiejszą ofiarą koniunktury gospodarczej i konieczności związanych z utrzymaniem konkurencyjności rodzimej gospodarki na rynku światowym w warunkach wolności ekonomicznej. Pewność dochodu gwarantowanego zależy od sukcesu gospodarki narodowej i poziomu zysku (wartości dodatkowej) w sferze produkcji, czyli w sferze gospodarki realnej. Stan gospodarki realnej sprowadza na ziemię wybujałe oczekiwania podsycane w okresie boomu i wyrażające się w rozroście tytułów do udziału w zyskach, gwarantowanych przez wirtualne papiery wartościowe oraz przez równie wirtualne zadania polityki socjalnej, finansowane przez niestabilne instrumenty, zależne od poziomu dochodów. Koło się zamyka. Redystrybucja polega na przekładaniu z kieszeni do kieszeni, aż okaże się, że przekładany jest pieniądz wirtualny, który w efekcie rozpływa się w palcach.

Z pełną mocą wali po twarzy stara prawda, że trwałe efekty zapewnia jedynie twarda, materialna produkcja, której podporządkowuje się wszystko, kiedy wirtualna nadbudowa (ściąganie wartości dodatkowej nadzwyczajnej) pada. Odbudowa krajowej gospodarki realnej w świecie, gdzie wzrosła wydajność pracy i poziom sił wytwórczych, wymaga konkurencyjności, a więc i taniości siły roboczej. Przy wysokim „socjalu” nie jest to możliwe. Dlatego nie jest możliwe utrzymanie poziomu zabezpieczenia socjalnego w krajach, które muszą odbudowywać swoją gospodarkę realną. Konkurowanie taniością siły roboczej z krajami Trzeciego Świata stawia poprzeczkę raczej na poziomie nie do przyjęcia w krajach Centrum.

Oczywiście, może wybuchnąć bunt przeradzający się w sytuację rewolucyjną. Jeżeli jednak rewolucja będzie sprowadzała się do żądania, aby kapitaliści z pomocą państwa burżuazyjnego zaczęli działać skuteczniej i efektywniej gospodarczo, to będzie to żądanie, aby jeszcze bardziej przykręcali śruby ludziom pracy. Lewica będzie wówczas potrzebna jako neutralizator nastrojów społecznych, w czym lewica socjaldemokratyczna sprawdzała się historycznie całkiem dobrze. Spontaniczne wybuchy rewolucyjne, pacyfikowane krwawo w związku ze zdradą przywództwa (partyjnego i związkowego) zadowalającego się rolą neutralizatora, są w rozkładzie jazdy. Coraz liczniejsze żakerie typu protestów Żółtych Kamizelek też wpiszą się w rozpaczliwy krajobraz.

Tak może trwać latami.

W efekcie, lewica, zgodnie ze swą tradycją, uzna, że jedynym sposobem, aby uniknąć dalszego wyniszczania jej elektoratu siłami wewnętrznymi, pozostaje poparcie dla własnej burżuazji w konflikcie zbrojnym z nie chcącymi (nie mogącymi) odpuścić rywalizacji konkurentami. Przynajmniej ofiara z życia części elektoratu pójdzie na odzyskanie pozycji mocarstwowej i zapewni poziom życia dzięki łatwemu dostępowi do surowców i rynków zbytu.

Skąd my to znamy?

Dziwić tylko może fakt, że odpowiedzi na te pytania nie znają najlepsi spośród działaczy lewicy.

Może nie chcą znać? A może tylko udają?

Jakie to ma zresztą znaczenie? Ważne, że wszyscy oni są siebie warci. Czyli – niewiele…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
10 stycznia 2020 r.