Obrona komunizmu z pozycji niechcianego bojownika o prawa socjalne i obywatelskie tzw. ludzi pracy najemnej sprawia co najmniej pocieszny widok. Tak ma się sprawa z wywiadem, jaki Onet.pl w osobie swego redaktora, Piotra Ibrahima Kalwasa, przeprowadził z przewodniczącym KPP (bis), Jerzym Szwejem („Socjalizm lub barbarzyństwo, innej drogi nie ma”. – O, cholera! Strach się bać!)

Wedle przewodniczącego, grupą społeczną, do której odwołują się komuniści, są „pracownicy najemni, bezrobotni lub emeryci, należący do grup, które najwięcej straciły w wyniku wprowadzenia w Polsce kapitalizmu”. Z jednej strony, Szwej odwołuje się więc, wzorem pozostałej lewicy, w tym burżuazyjnej vel nowoczesnej, akceptującej kapitalizm, do miażdżącej większości społeczeństwa, z drugiej – do tych grup, które straciły najwięcej w wyniku transformacji.

Rozmówca Szweja wskazuje mu, że ta szeroka grupa pracowników najemnych bynajmniej nie ma poczucia, aby miała stracić na wprowadzeniu kapitalizmu. Wręcz przeciwnie, ma całkiem uzasadnioną świadomość, że w warunkach rynkowych może osiągnąć więcej swoim indywidualnym wysiłkiem, wybijając się z tłumu sobie podobnych. Argumentacja Szweja nie ma mocy przekonywania. Przewodniczący tego nie mówi, ale z kontekstu wynika, że jest przekonany, iż pracownicy najemni jako grupa społeczna, choćby wyjątki potwierdzały regułę, traci na kapitalistycznych zasadach gry. Jako grupa. Co znajduje potwierdzenie w rzeczywistości i o czym świadczy rosnące niezadowolenie owej grupy przy okazji wahań koniunkturalnych kapitalizmu.

Rzecz jednak w tym, że owa grupa społeczna, ujęta tak szeroko, nie po marksistowsku, ma świadomość drobnego posiadacza swego „kapitału”, jakim są jej kwalifikacje do pracy umysłowej, które wyróżniają ją na tle reszty świata pracy. Znajduje to odbicie w terminologii socjologicznej, która odzwierciedla tę świadomość społeczną. Określenie „kapitał” na te kwalifikacje ma symboliczne i nie tylko symboliczne znaczenie. Nie jest to „siła robocza”.

W tej świadomości jest oczywiste, że sukces zależy od osobistego wysiłku, a ci, którzy go nie odnoszą, są nieudacznikami żyjącymi kosztem reszty społeczeństwa. Na realny argument, że sukces jest coraz trudniejszy w dzisiejszych warunkach, odpowiedź jest prosta – państwo powinno zapewnić wszystkim warunki równej konkurencji. Co w praktyce oznacza, że państwo powinno zapewnić powszechną obfitość dóbr, o których podział odbywa się konkurencja między utalentowanymi osobnikami a bandą nieudaczników.

Wyraz tej świadomości daje redaktor Kalwas: „…w zarysie taki system panuje np. w krajach skandynawskich. To państwa o najbardziej rozwiniętej demokracji i wolności jednostki na świecie i do tego okropnie bogate. Może nie trzeba żadnego komunizmu do szczęścia tzw. człowieka pracy? Może wystarczy zwykła nudna liberalna, prorynkowa socjaldemokracja?”

I tu właśnie możemy zaobserwować śmieszność „nowoczesnego komunisty”. Redaktor Onetu należy do grupy społecznej, o którą tak zaciekle walczy redaktor Szwej, wmawiając mu w brzuch, że powinien być miotany słusznym gniewem przeciwko systemowi. Tymczasem gdzie tam… Redaktor Kalwas nie znajduje u rozmówcy żadnego argumentu za tym, że system kapitalistyczny z zasady nie daje szans jemu podobnym. Bo trudno, żeby redaktor miałby kłamać redaktorowi. Kiedy Kalwas sugeruje Szwejowi, że dla jego „komunistycznych” celów wystarczyłaby „stara, nudna socjaldemokracja”, to ma obezwładniającą rację. Komuniści o stalinowskim rodowodzie już w XX wieku przesuwali się systematycznie na pozycje zbliżone do socjaldemokracji (eurokomuniści), aby wreszcie, na progu XXI wieku zająć jej miejsce, zwolnione w wyniku przesunięcia się samej socjademokracji na pozycje prawicowo-centrystyczne. Szwej nie szuka riposty marksistowskiej, systemowej, tylko wyrzuca z siebie niepewne popiskiwanie: „Są bogate, bo ominęły je niszczące wojny, posiadają zasoby surowcowe np. ropę naftową. Co do wolności jednostki w Szwecji czy Norwegii to mam duże wątpliwości. Tam państwo uzurpuje sobie prawo do kontroli zachowania obywatela w każdej sytuacji i narzucania wszystkim wzorców zachowań teraz uważanych za właściwe. Nie są to kraje przodujące naukowo i innowacyjne.”

Jednym słowem, okazuje się, że komuniści (nowocześni) walczą o skuteczniejszą realizację celów systemu demokracji burżuazyjnej, chcą pokazać, że są lepszymi wyrazicielami wartości społeczeństwa burżuazyjnego niż konserwatywna prawica, a nawet niż liberalna centro-prawica.
Gdzie tkwi sedno sprawy?

Owszem, lewica, w tym „komuniści”, rywalizują politycznie o to, kto postuluje bardziej radykalne zasady podziału dochodu i dochodów w społeczeństwie. Ponieważ demokracja burżuazyjna pozostawia społeczeństwu wyłącznie tego typu sferę zainteresowań dla demokratycznej rywalizacji, to wszystkie siły bawią się wedle narzuconych przez kapitał reguł. Tzw. nowoczesna lewica już dawno uznała, że gospodarka wolnorynkowa działa lepiej niż gospodarka planowa. Akces do burżuazyjnych reguł gry jest tylko nieuchronnym skutkiem i konsekwencją tego wyboru. „Komuniści” typu KPP stoją na stanowisku, że gospodarka planowa jest bardziej efektywna niż gospodarka wolnorynkowa, niemniej nie mają sensownego argumentu, ponieważ historia ponoć wykazała dobitnie, iż jest inaczej. Ponieważ komunizmu nigdy i nigdzie nie było, co Szwej wyraźnie akcentuje, redaktor Kalwas może spokojnie odsyłać go do lamusa przebrzmiałych utopii, nawet nie upierając się przy przygważdżaniu oponenta do ściany powoływaniem się na tzw. zbrodnie komunistyczne.

W tej zresztą, jak i w poprzedniej kwestii, redaktor Szwej rzuca argument, że komuniści wyciągnęli wnioski z (niechlubnej) przeszłości i dają słowo honoru, że od teraz nie wycisną nawet kropelki łez, nie mówiąc już o krwi. Niech wierzy, kto chce. Przeciwnik polityczny nie musi. Problem w tym, że dla Szweja redaktor Kalwas nie jest oponentem, tylko zagubioną owieczką, która nie ma świadomości własnych, obiektywnych interesów.

Jeżeli mamy tu do czynienia ze świadomością fałszywą, to jej nosicielem jest jednak raczej redaktor Szwej, a nie redaktor Kalwas. Jak wspomnieliśmy wyżej, istota sprawy polega na tym, że obie strony stoją na z gruntu niemarksistowskim założeniu, że walka klasowa odbywa się na płaszczyźnie walki o podział wypracowanego dochodu (inaczej: wartości dodatkowej). Problem polega na tym, że wartość dodatkowa (wedle Marksa) pojawia się po odjęciu od produktu wartości płacy wytwórcy owej wartości dodatkowej. To ABC marksizmu z Kapitału.

Grupy społeczne, które swoje dochody czerpią z podziału wtórnego (podziału wypracowanej wartości dodatkowej), należą do sfery usług nieprodukcyjnych. Czyli taki redaktor Kalwas lub Szwej. Oraz przytłaczająca większość tzw. pracowników najemnych. Te grupy społeczne oraz wyrażające ich interesy partie i ugrupowania polityczne nie są bezpośrednio zainteresowane „sprawiedliwym” podziałem pierwotnym. Oznaczałby on bowiem – jak to często interpretowano w prymitywnym rozumieniu teorii kierującej ruchem robotniczym (bardziej odzwierciedlającym poglądy Proudhona niż Marksa) – że robotnicy (lub bezpośredni producenci) powinni otrzymywać całość wartości dodatkowej (inaczej całość zysku).

Ten pogląd przyświeca zresztą nowoczesnej lewicy, która bierze się za reprezentowanie całości świata pracy najemnej. Z koncepcji Proudhona biorą uzasadnienie dla przywłaszczenia sobie prawa do decydowania o podziale całości wytworzonego produktu (nieważne czy chodzi o pierwotny, czy o wtórny podział). Na płaszczyźnie politycznej wyraża się to w sporze o to, kto praktycznie powinien decydować o podziale pierwotnym. Bolszewicy wyrażali opinię, że klasą panującą w tym właśnie sensie jest klasa robotnicza (bezpośredni wytwórcy w sferze produkcji materialnej). Socjaliści i socjaldemokraci uważali, że klasą panującą jest całe społeczeństwo (no może minus 1% największych kapitalistów i ich rodzin).

Sednem jest jednak kwestia produkcji bogactwa. Współczesna lewica pozostawiła ten problem kapitałowi. Socjaldemokraci uważają, że kapitaliści lepiej organizują gospodarkę, zaś tzw. radykalna lewica w ogóle nie widzi problemu, ponieważ jak na nowoczesną przystało – skorygowała swoje utopijne koncepcje. Redaktor Szwej czuje niejaką wyższość wobec „nowoczesnej” lewicy, ponieważ dobrze wie, że sprzeczności gospodarki kapitalistycznej może rozwiązać tylko gospodarka socjalistyczna. Korekta polega na zwiększeniu wagi czynnika demokracji. Czyli na przesunięciu się na pozycje socjaldemokratyczne, z których wynika, że decydować mają wszyscy członkowie demokratycznego społeczeństwa. Ponieważ jednak zarządzanie gospodarką najlepiej wychodzi fachowcom, to decydować powinni menedżerowie. Decyzyjność w zakresie produkcji przesądza sprawę tego, kto decyduje o podziale pierwotnym. Władcza funkcja społeczeństwa wyraża się w decydowaniu w sferze podziału wtórnego. A tu decydują kompetencja i pracowitość.

Naiwność „nowoczesnych komunistów” polega na przyjęciu jako aksjomatu nowolewicowej tezy, że zarządzanie produkcją materialną jest zagadnieniem technicznym, skoro społeczeństwo decyduje o podziale wtórnym. W sferze produkcji nie ma bowiem mowy o demokracji – tu chodzi bowiem o organizację, o sprawność, o efektywność. Owoce tego procesu powinny być więc oddane społeczeństwu do demokratycznego, sprawiedliwego podziału. Tutaj współczesna lewica godzi zasadę demokracji z marksistowskim wymogiem, aby proletariat był faktycznie klasą panującą.

O ile tzw. nowoczesna lewica całkowicie przeszła już na pozycje, że sfera produkcji materialnej należy całkowicie do gestii kapitału, zaś demokracja dotyczy kwestii podziału, to „nowocześni komuniści” chętnie utożsamiają za nową lewicą produkcję materialną ze sferą usług niematerialnych, albowiem to im pozwala na uzgodnienie dyscypliny organizacji produkcji z postulatem demokracji.

Argumentacja Szweja koncentruje się na kwestii efektywności gospodarki socjalistycznej, której atutem jest jedynie nadzieja na to, że kapitalizm udowodni swą ostateczną nieefektywność. Apologeci kapitału są już serdecznie znużeni oczekiwaniem na wieszczony przez lewicę kryzys kapitalizmu czy krach tego systemu. Postawa komunistyczna sprowadza się do bohaterskiego trwania na pozycjach wiary w ów krach mimo wszystkich przeciwności.

Redaktor Szwej nigdzie nie wykorzystuje argumentu, że społeczny kierunek powojennej prosperity związanej z odbudową był ściśle powiązany z istnieniem alternatywnego modelu radzieckiego jako straszaka dla kapitalizmu. Nie wykorzystuje argumentu, że rzeczywiste, zgodne z naturą systemu posunięcia kapitału ujawniają się właśnie dziś, kiedy nie istnieje ten czynnik, a system alternatywny upadł spektakularnie. Od ponad 30 lat kierunek zmian jednoznacznie wskazuje na odchodzenie od polityki socjalnej, na przybliżenie perspektywy konfliktów militarnych o charakterze przypominającym wojny imperialistyczne o źródła surowców i rynki zbytu. Chodzi tu bowiem o podstawy efektywności gospodarki kapitalistycznej, która tworzy dopiero bazę dla wtórnego podziału. Metodą odbudowy efektywności owej gospodarki jest cykliczny reset systemu. Otoczenie jest sposobem na obejście tego problemu, jest buforem niezbędnego resetu dla gospodarek najwyżej rozwiniętych.

I wojna światowa była czynnikiem wywołującym przerodzenie nastrojów rewolucyjnych w samą rewolucję. System kapitalistyczny prze do nowych wojen imperialistycznych w celu odrodzenia warunków dla efektywności gospodarczej, która najlepiej funkcjonuje w warunkach możliwości eksploatacji zasobów zewnętrznych dla systemu, choćby to były zasoby (rezerwy) własnego społeczeństwa. Taka sytuacja jest charakterystyczna dla warunków wojennych, kiedy następuje dodatkowa mobilizacja zasobów społeczeństwa, pewne wyrównanie w biedzie, ściągnięcie zasobów z warstw, które dotąd broniły skutecznie swoich choćby i marnych oszczędności, i możliwe jest odbicie od dna.

Jeżeli chodzi o „naturalną” przemianę kapitalizmu w nowy system, to jest to tylko złudzenie, które ma charakter krwawej konwulsji. Taki drenaż może trwać całe stulecia, co pokazuje w swojej pracy Thomas Piketty. Taki drenaż tylko przedłuża żywot systemu, nie przynosząc rozwiązania. Demokracja na poziomie podziału wtórnego jest uzależniona od tego, czy w sferze produkcji istnieją możliwości wytworzenia wystarczającej nadwyżki, która pozwoli na zachowanie demokracji przy podziale.

Z tym faktem pogodzili się wszyscy, w tym i na lewicy.

Utopijność „nowoczesnych komunistów” leży w wierze w to, że kapitalizm sam siebie przewróci. Proces gnicia będzie trwał wystarczająco długo, żeby sposoby dostosowania się ludności do warunków działały nie przynosząc buntu o charakterze rewolucyjnym, czyli niosącego zmianę systemową.

Według Marksa, zmiana dojrzewa w łonie kapitalizmu. Sfera, której ma dotyczyć przemiana o charakterze strategicznym, to sfera produkcji materialnej. Zasady organizacji podziału wtórnego są kwestią drugorzędną, wynikającą z technicznych przesłanek. Kapitał odwrócił perspektywę po to, aby zbić z tropu ruch robotniczy. Demokracja w sferze wtórnego podziału nie zmienia niczego w działaniu kapitalizmu. Nie 99% społeczeństwa jest areną walki o panowanie klasowe, ale malejący ułamek robotników produkcyjnych w konflikcie z kapitałem w sferze produkcji przemysłowej. Tu nie idzie o demokrację, ale o przejęcie panowania klasowego do momentu, kiedy nowy system produkcji zostanie wdrożony. Demokracja niezmiennie pozostaje tam, gdzie ją umieścił kapitalizm – w sferze podziału wtórnego.

Od przebiegu walki o nowy system zależy, czy panowanie nowej klasy będzie miało charakter demokratyczny, czy nie.

Nie jest tak, że całość pracowników najemnych poprze zmianę ustrojową. Ba, nie leży ona nawet w jej bezpośrednim interesie. Przeciwnie, konieczność udziału w sferze pierwotnej gospodarki (produkcja materialna) będzie dla wielu przykrym obowiązkiem, którego część mogłaby skutecznie uniknąć w klasowym społeczeństwie. A reszta może mieć na to nadzieję.

Obiektywnym interesem jest taka wizja wyłącznie robotników sfery produkcji materialnej. Stąd konieczność orientacji na tę grupę społeczną, jeśli poważnie traktuje się marksizm. A nie jest tak w przypadku „nowoczesnych komunistów”.

Którzy słusznie odbierani są jako dziwolągi. Szkodliwe lub nie, ale zawsze dziwolągi.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 stycznia 2020 r.