W 2022 r. Rosja jeszcze mogła łudzić się, że Europa może być gwarantem pokoju na Ukrainie. Tylko w tym wypadku miałoby sens domaganie się zapewnienia, że Ukraina nie wejdzie do NATO, zostanie uznane prawo Rosji do jej zdemilitaryzowania i denazyfikowania, a ludności rosyjskojęzycznej zostaną przywrócone wszystkie prawa, którymi cieszyła się wcześniej, przed ustawą o odebraniu rosyjskiemu statusu języka urzędowego na równi z ukraińskim.

Uzasadnienie dumy narodowej ukraińskich władców, najwyraźniej przypadające do gustu strażnikom liberalnych wartości zachodnich, opiera się na uznaniu, że Ukraina nie będzie otaczała ochroną języków ludności nierdzennej, a więc tej ludności, która nie ma na zewnątrz państwa swojej narodowości. Ustawodawstwo ukraińskie dotyczy zarówno Rosjan, jak i Węgrów i Słowaków, natomiast nie dotyczy Tatarów krymskich, którzy nie posiadają suwerennego państwa gdzieś na świecie. Całkiem logiczne, gdyby nie fakt, że władze polskie nieco inaczej widzą prawa Polaków na Białorusi.

Można by powiedzieć, że w pewnym sensie historyczne losy Półwyspu Krymskiego wiązały się nie tylko z imperium carów, ale i z Imperium Ottomańskim, a więc z islamem. Trudno od Europejczyków wymagać, aby odróżniali Tatarów od Turków, a więc Tatarzy mają też szansę na odmowne załatwienie przez państwo ukraińskie pod hasłem, że nie są ludnością rdzenną, mając własne państwo (kalifat muzułmański in spe może zostać uznany za państwo, między innymi, tatarskie, ponieważ w założeniu reprezentuje grupy etniczne na zasadzie religijno-kulturowej).
Wiadomo wszak, że ludy nie należące do zachodniej cywilizacji budują swoje organizacje obejmujące społeczności lokalne na innej podstawie. Są to organizmy obce zachodniej cywilizacji, odrzucające demokrację, a więc cywilizacja zachodnia nie czuje się w obowiązku zachowywać jakichkolwiek zasad uczciwości wobec nich. To „obcy”, nie „Inni”, żeby było jasne z lewicowej perspektywy ideologicznej.

Uczciwość zasadza się na uznaniu oponenta za równego sobie, tymczasem cywilizacja, nie oparta na zachodnich instytucjach demokracji, daje nowoczesnej lewicy prawo do uzurpowania sobie roli strażnika „uniwersalnych” wartości zachodnich. Żadne kompromisy nie są tu możliwe, podobnie jak w przypadku Rosji. Ukraina może więc z pełną dezynwolturą udawać, że Turcy czy Tatarzy są dla niej czymś innym niż Rosjanie – późniejsza dyskryminacja tych narodowości nie będzie kwestionowana przez Zachód na tej samej zasadzie, co dyskryminacja Rosjan czy rosyjskojęzycznych mieszkańców Ukrainy.

W grę wchodzi bowiem zachowanie i utrwalenie specyfiki zachodnich wartości, zespolonych z lewicowością, jak ją rozumieją antymarksiści.

Póki co, Ukraina nie wchodzi w konflikt z Tatarami, którzy mają wszak mały potencjał wywrotowy w stosunku do ukraińskiej koncepcji państwa monoetnicznego (nacjonalizm graniczący z neonazistowską ideologią). Można obiecać złote góry, a jak będzie faktycznie, to zobaczymy.
W pewnym sensie jest to igranie z ogniem, ponieważ Turcja jednak ma większy potencjał wywrotowy i militarny, a jej pretensje do Krymu są uzasadnione nie mniej niż rosyjskie…

Najwyżej będzie równie trudno, co z Rosją, ale fakt, iż Zełeński trzyma ostro kurs na pełną kapitulację Rosji w ramach negocjacji wspieranych przez europejskich strażników wartości po lewej i po prawej stronie po równo, wskazuje, że Zachodnia Europa poprze każdą politykę prowadzącą do zachowania monopolistycznej przewagi Zachodu nad resztą świata. Jest to jedyny skuteczny sposób na utrzymanie poziomu dobrobytu (choć jest coraz trudniej) jak za starych, dobrych czasów. Jasne jest, że powrót do uprzemysłowienia skazuje Centrum kapitalistyczne na niepewną rywalizację z resztą świata, która zdobyła przewagę w ofensywności, podobnie jak Rosja na polu walki.

Ale władcy Ukrainy nie myślą kategoriami dalekiej perspektywy, ponieważ rzecz nie polega tu na historycznych pretensjach tego czy innego członka NATO – obecnego czy przyszłego – ale na osłabieniu Rosji, co jest zrozumiałym celem europejskiej biurokracji.

Posttrockiści i genetycznie obarczona posttrockizmem nowoczesna lewica (geny neokonów) nienawidzi Rosji z przyczyn doktrynalnych, co wystarczy za wszelkie uzasadnienie. Europejska biurokracja, jak sądzimy, trzyma się tej ideologii (osłabienia Rosji) ze względu na dążenie do utrzymania status quo zachodniej hegemonii na świecie pod przywództwem USA, gdyż każdy inny wariant dostosowania się do zmieniającego się świata zmusza europejską biurokrację do wyjścia ze swoistej strefy komfortu, do której przywykła.

O ile prawica narodowa zabiega o przyciągnięcie rosyjskich surowców w dążeniu do odbudowy własnego potencjału przemysłowego (niezbędnego dla sprostaniu natychmiastowej państwowej rywalizacji i konkurencji na rynkach międzynarodowych), o tyle UE nie zamierza reindustrializować swojej gospodarki z oczywistych względów, o których pisaliśmy już nie raz: nienawiść do klasy bezpośrednich producentów, której odrodzenie sprowadzi od razu cały bagaż walk klasowych, o których lewica dawno już zapomniała, zastępując je walkami obyczajowymi. Ba, zdołała je wygrać i z owoców tej walki uczynić wartości, które należy chronić jako utrzymujące jedyną interpretację funkcjonalności instytucji demokratycznych, jakie lewica nowoczesna w ogóle jest w stanie zaakceptować w ramach swojej ugodowej klasowo, socjaldemokratycznej ideologii. Jednym słowem, także lewica traciłaby tu swą pozycję instytucjonalną, jaką się dziś cieszy w UE.

Należy podkreślić, że zmiana geopolityczna, czyli zamiana jednobiegunowego świata na świat wielobiegunowy, osłabia w sposób oczywisty sytuację Europy. Tutaj leży przyczyna takiego uporu ze strony unijnej biurokracji, niezdolnej do manewrowania na polu politycznym i gospodarczym, tak aby sprostać konkurencji dynamicznie uprzemysławiającego się Trzeciego Świata.

Należy dodać, że jakby nie wydawałoby się śmieszne oczekiwanie, że Rosja przegra politycznie, skoro wygrywa wojnę, to jednak nieustępliwe stanowisko Zełeńskiego i „koalicji chętnych” ma racjonalne podstawy w tym, że elity rosyjskie, jak najbardziej kompradorskie, nie są zainteresowane poważnym biznesem produkcyjnym. Obecne elity są przyzwyczajone do bazowania na spekulacji, a nie na budowaniu przedsiębiorstwa produkcyjnego.

Co więcej, żadne elity światowe nie są tym zainteresowane, ponieważ mogą liczyć na żerowanie na pełnieniu funkcji gauleitera interesów kapitalistycznego Centrum. Poza Chinami pod wodzą partii, która wciąż jeszcze ma we krwi dyktatorskie metody sprawowania władzy, w tym gospodarczej, elity, jeśli nie są brane za mordę, natychmiast przyjmują kompradorstwo za swoją politykę. W Chinach to też jest tylko kwestią czasu, ponieważ nie ma tendencji do zwrotu w kierunku dyktatury proletariatu, która mogłaby przedłużyć zdyscyplinowanie elit i burżuazji. Biurokracja partyjna będzie gniła w procesie burżuazyjnienia i dostrzegania korzyści ze spekulacji finansowej, ponieważ wciąż istnieje wzorzec europejski, który ma zdolność atrakcyjną dla zarządców tytułów własności różnych społeczeństw, bolejących nad faktem, że nie mają tytułów prawdziwej własności.

Ale na bezrybiu i rak ryba…

Dlatego biurokracja unijna będzie popierała utrzymywanie status quo, które nie dopuszcza do przechwycenia tytułów własności majątku narodowego przez przedsiębiorców (kapitalistów realnych, produkcyjnych), ponieważ to oznacza koniec istnienia biurokracji unijnej.

W przypadku rozpadu tzw. socjalizmu realnego, stworzono złudzenie urealnienia własności dla robotników w ramach różnych programów, które miały dać im rzeczywistą własność części swoich przedsiębiorców, natomiast w praktyce zezwolono na uwłaszczenie segmentu nomenklatury, która zachowała polityczną funkcjonalność, aby chronić proces prywatyzacji i kapitalizacji gospodarki, co uderzyło, jakby inaczej – w robotników przede wszystkim, a dopiero z dwudziestoletnim opóźnieniem – nieuchronnym – w tzw. klasę średnią. Zresztą wraz ze skorumpowaną w ten sam sposób elitą związkową, która stworzyła parasol ochronny prokapitalistycznych przemian w Polsce, które uderzyły (patrz wyżej) w klasę robotniczą, powodując zresztą jej zanik, bynajmniej nie w następstwie jej przemiany w grabarza klasy kapitalistów.

W przeciwieństwie do „realnego socjalizmu”, biurokracja unijna jest gotowa bronić do ostatniej
kropli krwi (utoczonej z rodaków-obywateli) swoich grupowych interesów i nie ma zamiaru przetransformować się w klasę kapitalistów. Na tym polega różnica między jedną a drugą transformacją – widać, jak ważna jest lewicowa ideologia w tej sytuacji. Lewicowa ideologia potrafi utrzymać biurokratyczny reżym, wspierając biurokrację nawet w sytuacji, kiedy ta decyduje się na wprowadzanie coraz większej cenzury i zamordyzmu. Jak widać, niekoniecznie to przeszkadza lewicy – cel uświęca środki. Cel jest niczym, jak wiemy. Służy tylko uświęcaniu metod… Pod tym względem realny socjalizm i unijna biurokracja nie różnią się niczym. Poza stosunkiem nowoczesnej lewicy, skutecznej w obronie totalitarnego reżymu, jeśli tylko chce.

Jak by nie patrzył, jeśli Zachód nie zaakceptuje warunków Rosji – a przecież są one śmiesznie poddańcze – to rosyjskie zwycięstwo w wojnie nie ma najmniejszej szansy na zaistnienie. Rosja prowadzi wojnę o uznanie siebie przez Zachód i Zachód o tym doskonale wie. Ta wojna jest więc z góry przegrana, nieważne jak się potoczą losy na polu bitwy…

Z drugiej strony, ruszenie się tzw. Globalnego Południa (w wyniku nieoczekiwanego oporu Rosji wobec Zachodniego Centrum) tworzy warunki pod możliwość uwolnienia się od tego fatalizmu. Ale jest to dopiero zapoczątkowany proces, narażony na ryzyko związane z immanentnym charakterem elit gauleiterskich w tych krajach i korupcyjnym wpływem zachodniego stylu życia. Proces jest więc sabotowany od wewnątrz, a więc niezwykle kruchy i wrażliwy na działania sabotażowe.

To stwarza pokusę oparcia się zwolenników zmiany geopolitycznej na sile prawicowego suwerenizmu i populizmu. Dlatego część lewicy, która nie identyfikuje się z nowolewicowym trendem ma skłonność do sympatyzowania z nacjonalistycznym populizmem. Nie ma najmniejszej intencji przestawienia walki na rzeczywiste, klasowe podstawy. Wychodzą z tego nawet ciekawe propozycje ideologiczne, które starają się oprzeć na jakiejś interpretacji Marksa.

Tymczasem, jest to niemożliwy trud, ponieważ jego pozytywnym rezultatem będzie co najwyżej nawrót do systemu stanowego. Lewica nie chce zauważyć, że obecnie stoimy w obliczu wyboru między takim właśnie nawrotem, który będzie promował idee solidarności narodowej i społecznej (a więc – barbarzyństwo, bo idea formalnej wolności jednostkowej zostanie pogrzebana) albo zajęcie się antagonizmem klasowym w jego czystej postaci (czyli socjalizm).

Trzeciego wyjścia nie ma.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 maja 2025 r.