Kiedy mówimy o końcu obozu „realnego socjalizmu”, najczęściej posługujemy się pojęciem „upadku ZSRR”. Ten termin nie jest do końca adekwatny, ponieważ model ten nie rozpadł się, jakby to chcieli widzieć liczni krytycy wewnętrzni systemu, ale został świadomie rozmontowany od wewnątrz zgodnie z mechanizmem, o którym w swoim czasie pisał Trocki. Był to mechanizm biurokratyczny. Biurokracja jako warstwa społeczna nie mogąca przerodzić się jako taka w samodzielną klasę, zaś z racji sprawowanej władzy nie była skłonna podporządkować się interesom klasy robotniczej jako klasy panującej w nowym systemie ustrojowym.
Z perspektywy czasu dostrzegamy, że problemy ekonomiczne, z jakimi borykało się państwo biurokratyczne okresu przejściowego, wynikały nie tyle z natury systemu, ile z polityki sankcji zewnętrznych, narzuconego wyścigu zbrojeń czy nieustannego nękania politycznego. Z drugiej strony, sprzeczność, w której tkwiła biurokracja, wydawała się najłatwiej rozwiązywalna drogą przyłączenia się do systemu, który pozornie wydawał się funkcjonować efektywnie pod każdym względem, a dodatkowo obiecywał społeczeństwu zmęczonemu ciągłą mobilizacją w pościgu za oddalającym się mirażem zachodniego dobrobytu wszelkie przywileje.
Warto uświadomić sobie, że przejście do ustroju bezklasowego wymaga podporządkowania chaosu sprzecznych interesów partykularnych grup społecznych interesowi klasy robotniczej jako siły, której zadaniem jest uregulowanie stosunków produkcji. Albowiem te ostatnie stanowią fundament ustroju społeczno-ekonomicznego w każdej poszczególnej formacji historycznej. Natomiast społeczeństwo okresu przejściowego zostało wprowadzone na tory rozwijania relacji społecznych, w tym stosunków w ramach produkcji, analogicznych do społeczeństwa burżuazyjnego. Jeżeli wysokorozwinięte państwa kapitalistyczne mogły przerzucić koszty konfliktu klasowego na scenę globalną, utrzymując sztuczny pokój społeczny w Centrum i świecąc krajom socjalistycznym po oczach swoimi instytucjami demokratycznymi opartymi na możliwości zaspokajania potrzeb socjalnych społeczeństwa bez wywoływania konfliktu o podłożu klasowym. Iluzja przewagi społeczeństwa burżuazyjnego nad państwem biurokratycznym mogła się utrzymać, ponieważ społeczeństwa wschodnioeuropejskie wyobrażały sobie, że globalne panowanie kapitału jest efektem konsensusu społeczeństw rozwijających się (samo to pojęcie narzucało ideologiczne postrzeganie globalnego konfliktu klasowego jako całkowicie nieklasowego), które z radością podporządkowują się modelowi kapitalistycznego wyzysku. Ponadto, społeczeństwa Europy Wschodniej były głęboko przekonane, że z racji geograficznego położenia doszlusują nie do Trzeciego Świata, ale do kapitalistycznego Centrum.
Stało się inaczej. Analogicznie do Trzeciego Świata, gdzie lokalne elity owszem doszlusowały do elity zachodniej, rozwarstwienie społeczne sprawiło, że część faktycznie doszlusowała do elit zachodnich, część miała i nadal ma na to nadzieję, zaś większość znalazła się w sytuacji Trzeciego Świata. To sprawiło, że instytucje demokratyczne na kształt zachodniego systemu nie mogły się ukształtować z braku wystarczających środków na zachowanie pokoju społecznego. Przez jakiś czas było to mniej lub bardziej możliwe dzięki pomocy europejskiej, ale pomoc ta nie może trwać wiecznie, tym bardziej, że społeczeństwa zachodnie, po zwycięstwie nad „komunizmem”, stanęły twarzą w twarz z zamrożonym dotychczas problemem strukturalnej nieefektywności systemu kapitalistycznego wynikającej z wewnętrznej sprzeczności jaką jest niemożność wiecznej maksymalizacji stopy zysku. Trudność tę obchodzono dość skutecznie dzięki pozaekonomicznemu systemowi przywłaszczania sobie wyprodukowanej gdzie indziej wartości dodatkowej i faktowi, że istnienie obozu socjalistycznego racjonalizowało światowy sposób produkcji i dostarczało Trzeciemu Światu odgrywającemu rolę globalnego zabezpieczenia kapitalistycznego sposobu produkcji niezbędnych do odradzania się sił, aby nadal móc dawać się wyzyskiwać. System socjalistyczny stworzył w skali świata coś w rodzaju mechanizmu ciągłego odradzania się „otoczenia niekapitalistycznego” dzięki przezwyciężaniu skutków kapitalistycznej anarchii produkcji. Nic dziwnego, że upadek systemu socjalistycznego był jednocześnie początkiem końca mitu o wewnętrznej i trwałej efektywności kapitalistycznego sposobu produkcji.
Oddalone skutki tego upadku mamy dziś jak na dłoni.
Jeżeli odrzucić tezę o tym, że już ZSRR był swoistym, antydemokratycznym systemem imperialistycznym, to sowietolodzy – nieważne z lewicy czy z prawicy – tracą ogniwo pośrednie między imperializmem carskiej Rosji a imperializmem Federacji Rosyjskiej uosobionej w reżymie Putina. Po krótkim interwale rozpasanej demokracji za Jelcyna, oczywiście.
Posttrockiści mają na sumieniu to, że okres transformacji kapitalistycznej potraktowali jako niezbędny korelat instytucjonalizacji mechanizmów demokratycznych na gruzach „sowieckiego totalitaryzmu”, który dla wielu nie był nawet zdegenerowanym państwem robotniczym, ale zwyczajnie kapitalizmem państwowym, choć bez instytucji demokratycznych. W każdym razie, model zachodniego społeczeństwa burżuazyjnego miał być punktem wyjścia dla przeformowania struktur modelu „sowieckiego”. Natomiast lewica zachodnia miała dzięki temu upadkowi odzyskać dziewictwo i bez balastu konieczności ciągłego tłumaczenia się ze stalinizmu przystąpić do reformowania zachodniej demokracji ze zdwojoną energią.
Stało się dokładnie odwrotnie.
Na Zachodzie kapitał przystąpił do demontażu sztucznego, propagandowego tworu zachodnioeuropejskiego, zaś lewica systematycznie przechodziła z każdą dekadą na kolejne pozycje zwalniane z prawej strony sceny politycznej w ramach stałego przesuwania się owej sceny na prawo.
W swojej rozmowie z Carine Clément, już na emigracji w Paryżu Andriej Rudoj dowiedział się od swej rozmówczyni, że przewidywała ona jeszcze w latach 90-tych ub. stulecia, iż procesy zachodzące w Rosji są obrazem tego, co czeka Zachód. Myśl ciekawa, acz niepogłębiona, co nie dodaje jej wiarygodności. W każdym razie, lewica, której część stanowi Carine Clément, bynajmniej nie rozumie tego zapewne w sposób, w jaki przedstawiliśmy wyżej skutki upadku ZSRR. Jej tezę można rozumieć jako obawę przed „psuciem” zachodniej demokracji przez przegniłe struktury typu oligarchicznego, które powstały na wschodniej flance Europy.
Wedle naszego rozumienia kwestii, powstały one dlatego, że nie miały od początku szansy na doszlusowanie do bogatej i demokratycznej Europy Zachodniej. Nie jesteśmy bynajmniej pewni czy Carine Clément rozumie to tak samo. Biorąc pod uwagę podporządkowanie się karne tzw. antytotalitarnej lewicy (tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie) mainstreamowemu rozumieniu przyczyn konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, wychodzi raczej na to, że zasadnicza oś jej rozumowania opiera się na przyjęciu bez próby zrozumienia imperializmu rosyjskiego jako faktu, który z racji swej agresywności wynikającej, rzecz jasna, z poczucia własnej słabości, prowokuje imperializm zachodni do dostosowywania się do narzuconych warunków konfrontacji. Z pożałowania godnymi skutkami dla instytucji demokratycznych, które rozpadają się, a więc klasy wyzyskiwane tracą w ten sposób dotychczasowe mechanizmy wymuszania na systemie postępowych zmian.
Można by sobie zadać jedno, konkretne pytanie – co by było w Rosji, gdyby nastąpiła tam zmiana systemu na demokratyczny?
Wedle nas, jedno jest pewne. W krajach satelitarnych wobec ZSRR nastąpiła całkowita likwidacja lewicy zachowującej program zmiany ustrojowej. Poza jednostkami, lewica tzw. antysystemowa przeszła na pozycje populistyczne albo endeckie, niekiedy jedno i drugie jednocześnie. W porównaniu z krajami Europy Zachodniej, gdzie tzw. lewica istnieje w świadomości społecznej jako formacja ocierająca się o władzę, ba, tworząca ową władzę w kraju i na poziomie unijnym, lewica na Wschodzie jest rozumiana dokładnie tak samo, jak Rosja w dowolnej, nawet kapitalistycznej, odsłonie – jako wróg. W Rosji lewica będzie siłą rzeczy zlikwidowana, przynajmniej na poziomie politycznym, jako ostateczny cios w jakiekolwiek reminiscencje związane z radziecką przeszłością.
Jeżeli Putin nawiązuje do stalinizmu jako modelu państwowości i podtrzymania idei mocarstwowości Rosji, to nie musi postrzegać w lewicy poststalinowskiej zagrożenia dla swojej idei. To powoduje, że – analogicznie do Zachodu – lewica w Rosji (reprezentowana przez poststalinowskich przydupasów władzy) także kręci się w okolicach władzy. Lewica antystalinowska, prodemokratyczna, zapomina o tym, że cieszy się tolerancją władzy wyłącznie przez brak rozdrabniania się elity reżymu na rozumienie niuansów w łonie lewicy.
Demokratyczny reżym liberalny, który, jeśli zastąpi reżym Putina, nie będzie potrzebował żadnej, ale to żadnej lewicy. Ba, mord polityczny na lewicy będzie stanowił jego szczególny mord założycielski i certyfikat politycznej cnoty. Tym bardziej, że lewica na Zachodzie zaczyna być coraz bardziej znienawidzona przez społeczeństwo właśnie jako kojarzona z aktualnym, pozbawiającym Francję i inne kraje UE suwerenności.
Idea narodowa, suwerenistyczna, z przyspieszeniem przejmuje po lewicy, uniwersalistycznej z natury, rząd dusz na Zachodzie. Faktycznie, można powiedzieć, że nastąpiło to w pewnym stopniu pod wpływem katalizatora, jakim był nacjonalistyczny zwrot w Polsce czy Węgrzech, wywołany impasem wynikającym z tego, że przynależność do UE nie spowodowała oczekiwanej poprawy odczuwalnej dla niższych grup społeczeństwa.
Można nawet powiedzieć, że nacjonalistyczno-populistyczny zwrot w krajach Europy Wschodniej skanalizował reakcję na obniżenie poziomu życia na Zachodzie w formie nacjonalistyczno-populistycznej. To spowodowało w ramach europejskiej struktury konieczność odpowiedzi i konsolidacji wokół wartości uniwersalistycznych, które podtrzymują swoiście rozumianą „lewicowość” struktur europejskich. Które w rzeczywistości są strukturami podporządkowania świata interesom kapitalistycznego Centrum i stworzenia tam swoistej, wąskiej, platońskiej republiki komunistycznej, dla której sprawnego funkcjonowania potrzeba szerokiej masy posłusznych producentów.
Tą reakcją była polityka sankcji wobec Rosji, albowiem konsolidacja wokół progresywnych wartości (które zastąpiły w rzeczy samej lewicowość już od czasów 1968 r.) wymagała skupienia się wokół globalnego gwaranta owych wartości, a mianowicie USA. Polityka ekonomiczna USA w dobie destabilizacji wywołanej nieostrożnym spowodowaniem wyłonienia się nowych gospodarek opartych na uprzemysłowieniu ma na celu przywrócenie ładu, w którym owa platońska koncepcja sprawiedliwego, demokratycznego i dostatniego systemu elitarnego komunizmu jest możliwa.
Reakcją na potężniejące nastroje nacjonalistyczne, które sprzeciwiają się wizji elitarnej, są nastroje populistyczne, nacjonalistyczne i antylewicowe. Lewica jest utożsamiana z elitaryzmem w skali globalnej, maskowanej frazesem o uniwersalizmie, który wyraża się w całym konglomeracie ideologii Nowej Lewicy – nie ma potrzeby wracania do sprawy, każdy wie, o co chodzi: od wokizmu przez ekologię do LGBT+.
Elita kompradorska Rosji nie widzi nic złego w podporządkowaniu swego kraju i swej gospodarki kapitalistycznej chciwości zachodniego kapitału. Byle tylko coś z tego trafiło do jej kieszeni. Problem polega na tym, że wzajemna rywalizacja w ramach narastającej rywalizacji nacjonalistycznej, której nie jest w stanie opanować rozpadający się konsensus zachodniego Centrum, w tym i UE, nakazuje każdemu bronić się samodzielnie.
Pozornie samobójcza polityka elit Europy Zachodniej wynika z gry na utrzymanie dotychczasowego kursu i życia z wyzysku reszty świata pod hasłem nierównomiernego rozwoju i pod karzącą ręką demokracji. Rezygnacja z suwerenności na rzecz światowego żandarma jest warunkiem utrzymania status quo. Stąd skrajnie niekorzystne i głupie (pozornie) podporządkowanie się narzuconej polityce sankcji wobec Rosji. Stąd potulne pozwolenie Unii na to, aby lokomotywa europejskiej gospodarki – gospodarka niemiecka – rozpadała się na oczach wszystkich, bez próby sprzeciwu. Co więcej, w nastroju rosnącej wzajemnej wrogości, gdzie pretensje wobec Niemiec wypełzają ze wszystkich kątów, z Francji czy z Polski…
Rosnący, wręcz oddolny nacisk nacjonalizmu zachodniego sprawia, że analogiczna tendencja zarysowuje się w Rosji. Ważne, aby podkreślić, iż jest to proces wtórny wobec zmian zachodzących w Europie Zachodniej. W pewnym sensie, wrogość wobec Rosji jest ostatnim narzędziem utrzymującym pozorną i faktycznie nieistniejącą jedność państw członkowskich Unii. Po storpedowaniu potencjalnego zagrożenia skupienia się Unii wokół Niemiec, co było możliwe, choć niełatwe, przy zachowaniu tandemu niemiecko-rosyjskiego, Europa ma do wyboru albo trzymanie się amerykańskiej zgranej karty, albo wybuch otwartej wzajemnej wrogości poszczególnych państw europejskich, do wojny włącznie. Szczególnie, że bloki już się rysują.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
20 listopada 2022 r.