Emmanuel Todd całkiem szczerze opowiada o swoim stosunku do Marksa, którego Kapitał uważa za dzieło „gorsze niż średniowieczna scholastyka”, ale za to regularnie wraca do jego tekstów historycznych, szczególnie do analiz procesów politycznych we Francji. Mimo przeszłości w Partii Komunistycznej (a może właśnie dlatego) Toddowi szczególnie nie podoba się sprowadzanie wszystkiego do ekonomii. Wedle jego opinii, nie zawsze istniała klasa robotnicza, ale zawsze istniały relacje rodzinne i struktury społeczne oparte na nich.

Patrz:

To wszystko święta prawda.

Trudno jednak nie odczuwać pewnego odruchu niechęci w stosunku do lewicy, a w szczególności do krytyków marksizmu, którzy wyszli ze szkoły stalinowskiego typu interpretacji myśli Marksa i ich krytycyzm niezmiennie odnosi się do tego, co z tej interpretacji wynieśli. Trudno nie zauważyć, że stalinowska wykładnia marksizmu jest oparta na pozytywistycznym sposobie odczytania teorii Marksa przez intelektualistów II Międzynarodówki, spośród których najbardziej wpływowym był Karol Kautsky.

Idea, którą można wyprowadzić z doświadczenia bolszewizmu, nawiązującego nie tyle do bieżącej analizy politycznej Marksa, ale do jego głębszej myśli filozoficznej, w której zasadnicze znaczenie ma dialektyka, mówi, że koncepcja walki klasowej klasy robotniczej przeciwko kapitalistycznym stosunkom produkcji nie ma na celu znalezienia jakichś ponadhistorycznych wytycznych, jak powinny wyglądać relacje międzyludzkie, aby miały placet grupy przeświadczonej o tym, że posiada wiedzę o doskonałym Dobru.

Todd explicite ujawnia powód swojego antymarksizmu, z którym się nie kryje. Podobnie jak nowoczesna lewica, która od czasów II Międzynarodówki zajmuje się po dziś dzień zwalczaniem tego, co sama stworzyła jako kukłę marksizmu i co nie jest trudno krytykować zadowalając się argumentem o prymitywizmie. Staramy się od dziesięcioleci odkłamać ten obraz marksizmu jako worka treningowego przydatnego każdemu, kto ma ochotę trochę poboksować w polityce lewicowej.

Krótko mówiąc, waląc w ten worek treningowy, przemądrzała lewica i była lewica, która zna marksizm i komunizm nie rzadko lepiej niż marksiści i komuniści, bije we własne, błędne wyobrażenie o marksizmie.

Rzecz jasna, że nie przyjmuje argumentów w tej kwestii, ponieważ musiałaby przyznać, że od stu lat z okładem plącze się we własnym ekskrementach, którym zarzuca z oburzeniem, że nie pachną jak fiołki.

Powtarzamy więc za Marksem, który był myślicielem sprawnym w dialektyce (co nie oznacza – w demagogii), że marksizm nie rości sobie pretensji do wyjaśniania wszystkiego, a tym bardziej do sprowadzania zjawisk kultury i cywilizacji do krytyki kapitalistycznych stosunków produkcji. Te ostatnie mają charakter historyczny i rola klasy robotniczej jest ściśle i nierozerwalnie związana z istnieniem tychże konkretnych stosunków produkcji.

Szczególna dynamika kapitalistycznego sposobu produkcji jest związana z możliwością niezwykłego wzrostu wydajności pracy, co wynika z rozwoju sił wytwórczych. W całej pisanej historii ludzkości mieliśmy do czynienia z walką klasową, ale nie wszystkie epoki i nie wszystkie stosunki produkcji stwarzały możliwość przejścia do społeczeństwa bezklasowego. Epizody społeczeństw komunistycznych mogły istnieć sporadycznie, a także pewne klasy społeczne mogły zewnętrznie prowadzić życie zgodne z modelem egalitarnej repartycji bogactw, opartej na potrzebie obywatela. Jednak, jak to widać u Platona były to enklawy zależne od istnienia klasy pracowników produkcyjnych, wyłączonych z owego komunistycznego w swym charakterze społeczeństwa wolnych obywateli.

Komunizm w sensie Marksowskim polega na zrozumieniu, że warunki ekonomiczne dla powszechności społeczeństwa, w którym podział bogactw nie jest wyznaczany przez klasowe stosunki produkcji, zostały stworzone właśnie w kapitalizmie dzięki bezprecedensowemu wzrostowi wartości dodatkowej.

Nowa i nowoczesna lewica (tj. socjaldemokratyczna wersja marksizmu w jego pozytywistycznej mutacji, poddana samokrytyce przez tzw. I rewizjonizm, której efektem był antykomunistyczny socjalizm), zgodnie z drugomiędzynarodówkową (= stalinowską) tradycją usiłuje nadal interpretować wszystkie zjawiska, włącznie z kulturą i biologicznymi uwarunkowaniami preferencji seksualnych czy relacji rodzinnych, w kategoriach ekonomicznych, w kategoriach walki klas. I z oczywistością, wychodzi owej lewicy, że nie da się tych relacji sprowadzić do doświadczeń klasy robotniczej w sferze produkcji materialnej. Za to usiłuje ona tłumaczyć relacje ekonomiczne w sferze produkcji w kategoriach relacji z innego zakresu, za pomocą analizy zjawisk kulturowych, metod psychologizacji czy antropologicznych.

Dzięki bezprecedensowemu wzrostowi wartości dodatkowej w kapitalizmie zwiększa się niepomiernie warstwa utrzymywana z owej wartości dodatkowej, a nie z płacy roboczej (w sferze produkcji materialnej). Dlatego podstawą przewidywania pewnej łatwości osiągnięcia społeczeństwa bezklasowego jest sytuacja, w której klasa bezpośrednich producentów, wytwarzających przeogromną wartość dodatkową, kurczy się do niewielkich rozmiarów. Rozprowadzenie tej pracy produkcyjnej w społeczeństwie staje się więc zadaniem prostym i nie prowadzącym do obarczania reszty społeczeństwa jakimś ogromnym wysiłkiem. Upowszechnienie pracy produkcyjnej jako warunek zniesienia wyzysku pracy staje się proste, a przede wszystkim ekonomicznie niemal niezauważalnym, czyli akceptowalnym przez społeczeństwo.

Można się spierać z realnością takiej wizji i koncepcji politycznej, ale dokładnie taka wizja przyświecała optymistycznym prognozom bolszewików. Dzisiaj lewica stawia dodatkowe, niezwiązane ze stosunkami produkcji, warunki osiągnięcia społeczeństwa bezklasowego. Nic dziwnego, że w przeciwieństwie do starego, tradycyjnego ruchu robotniczego, taka koncepcja polityczna budzi wiele wątpliwości, gdyż komplikuje się w sposób niemożliwy do opanowania.

Co więcej, taka koncepcja, która nie zajmuje się stosunkami produkcji w sferze materialnej, dla zabezpieczenia tempa wzrostu produktywności współczesnej gospodarki, uważa za niezbędne utrzymanie kapitalistycznych stosunków produkcji. Jednym słowem, współczesna lewica nie tylko nie ma nic wspólnego z marksizmem, ale nawet z jakimkolwiek programem politycznym zniesienia systemu kapitalistycznego. Programem współczesnej lewicy jest walka o taki system prawny, który będzie „sprawiedliwie” (tj. względnie egalitarnie) rozdzielał bogactwo wyprodukowane dzięki metodom kapitalistycznego gospodarowania.

Problem w tym, że zgodnie z prognozami Marksa, kapitalizm przestaje być funkcjonalnym systemem gospodarowania. Logicznie więc, jeśli zostanie zastąpiony innym systemem, to będzie to inny system klasowy. Nie jest niezgodne z Marksem takie przewidywanie. Nie jest bowiem prawdą marksizmu, a tylko jego stalinowsko-drugomiędzynarodówkowej mutacji, że proces historyczny jest jednokierunkowy i jednoznacznie prowadzi do socjalizmu i komunizmu. Taki wniosek nie ma nic wspólnego z marksizmem Marksa, ponieważ proces dialektyczny nie dotyczy założonych wyników procesu, ale logiki samego procesu, tylko i wyłącznie.

*

Jeżeli w tym kontekście będziemy analizowali procesy społeczne, które zachodzą we Francji na bazie protestu przeciwko reformie emerytalnej, to zauważymy z pewnym smutkiem, że ani lewica, ani populiści, ani związki zawodowe, wszystkie te siły nie wychodzą poza postulowanie, aby kapitał podzielił się bogactwem, bo w przeciwnym przypadku lud sam sobie przywłaszczy to, co mu się słusznie należy.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jeśli lud zrealizuje swoje groźby pod światłym przewodem współczesnej lewicy, to w następnym okresie nie będzie miał już nic do zawłaszczania i dzielenia. Zostanie natomiast z materialnym bogactwem w ręku, którego nie będzie w stanie zrealizować jako zysk. Może chociażby ze względu na sankcje, jakim zwycięski lud zawsze bywa poddawany przez nielubiących rewolucje burżujów. Koncepcje anarchistyczne są w tej sytuacji nie do końca operacjonalne, zaś rozwiązania realsocjalistyczne, czyli de facto upaństwowienie systemu organizacji produkcji, stwarzają – jak wiadomo – specyficzne napięcia, znane z historii. Nie wspominając już o obstrukcji grup społecznych przywiązanych do instytucji demokratycznych. Niezależnie od sytuacji historycznej, ponieważ relacje ekonomiczne są prymitywnym wybiegiem autorytarystów. Demokracja i instytucje rodzinne są natomiast wieczne.

I tak zaczynamy dyskurs o wyższości Dobra nad Złem, który prosto dzieli scenę polityczną bez zbędnego wchodzenia w zbędne niuanse. Tak jak można z pozycji wyższości nad niższością zbywać niuanse teorii Marksa. I krytykować stalinizm z pozycji stalinowskich par excellence.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 stycznia 2023 r.