Poniższy tekst stanowi kontynuację poprzednich wywodów, które pozostawiają niedostatek, ponieważ skupiają się tylko na jednym aspekcie zagadnienia: na przyczynie, dla której część lewicy reprezentuje zdecydowanie negatywny stosunek do Federacji Rosyjskiej mimo rezygnacji ZSRR z kontynuowania swego istnienia wbrew Zachodowi.

Z tego, co zostało powiedziane można pośrednio wysnuć pewne przypuszczenie co do tego, że nowoczesna, radykalna lewica posttrockistowska nie zmieniła swego stosunku do Rosji po upadku ZSRR. Ponieważ przyczyna animozji sięgała głębiej i dalej w przeszłość niż historia Związku Radzieckiego, dla tej lewicy liberalno-demokratycznej zabrakło powodu, aby owa animozja ustąpiła.

Już Rosja carska była uważana, także przez Lenina i bolszewików, za więzienie narodów. Ta lewica uznała, że po Rewolucji sytuacja się nie zmieniła. Co więcej, im bardziej model stalinowski usiłował zbliżyć się do modelu socjaldemokratycznego jako uznanej i ostatecznie akceptowanej normy w nurcie lewicowym, tym bardziej lewica antykomunistyczna (antybolszewicka) postrzegała stalinizm jako projekt nacjonalistyczny. I nie bez podstaw.

Model socjaldemokratyczny nie podaje w wątpliwość państwowych ram niezbędnych dla efektywnego funkcjonowania kapitalizmu jako sposobu produkcji. Tymczasem tzw. nowa lewica radykalna, wraz ze swymi przodkami w postaci amerykańskiej Nowej Lewicy, jako nurt utopijnie antykapitalistyczny zwalcza nacjonalizm. Powodów jest wiele, w tym i wzrost nacjonalistycznego faszyzmu z jego skutkami prowadzącymi do wojny.

System ZSRR trudno było uznać za model zdecentralizowany i dający powszechny dostęp do bogactwa społecznego, które dopiero należało wypracować odbudowując gospodarkę po wojnie światowej, domowej i interwencyjnej, nie mówiąc już o opozycji wewnętrznej wobec nowego systemu ekonomicznego i sankcjach. Czy model ekonomiczny, proponowany przez opozycję lewicową, dałby lepszy rezultat niż model przyspieszonej industrializacji Stalina? Warto w celu udzielenia odpowiedzi przyjrzeć się rezultatom modelu zachodniej lewicy socjaldemokratycznej, który przez cały okres Zimnej Wojny wydawał się skutecznie rywalizować z modelem radzieckim. Wydaje się, że model ten nie miałby najmniejszych szans w warunkach, które były udziałem Rosji Radzieckiej, w tym wojny i sankcji. Model socjaldemokratyczny trzymał się w sytuacji uczestnictwa Europy Zachodniej w eksploatacji świata w ramach nierównej wymiany między Centrum a Peryferiami oraz rozpadł się na skutek sankcji, które zastosowane do Rosji jako odpowiedź na agresję rosyjską, uderzyły rykoszetem w gospodarkę europejską.

Nie bawiąc się w różnorodne niuanse, chcemy zatrzymać się tylko na zasadniczej kwestii: realizacji postulatu oparcia gospodarki na usługach z odrzuceniem znienawidzonego sektora przemysłowego. Atawistyczną niechęć wobec tego sektora wyjaśnialiśmy w poprzednim tekście.

Rezygnując z przemysłowej bazy we własnym kraju, państwa europejskie musiały wyeksportować tę bazę do innych regionów świata. Dodając do tego wzmożony wysiłek ZSRR i państw z nim współpracujących w dziedzinie gospodarczej, zgodnie z teorią Róży Luksemburg, II i III Świat gorliwie nadrabiały skutki marnotrawnej gospodarki kapitalistycznej, stwarzając wciąż na nowo warunki do skutecznej, dalszej eksploatacji zasobów świata. Stwarzając przy okazji złudzenie efektywności gospodarki wolnorynkowej, a więc kapitalistycznej.

Ten mit skończył się z chwilą upadku ZSRR. Nie trzeba było długo czekać.
Lewica antykomunistyczna upiera się nadal przy swoim fundamentalnym twierdzeniu, że gospodarka może się rozwijać bez udziału sektora produkcji materialnej. Dlatego też, jak podkreślaliśmy, wraz z zakończeniem fałszywych podstaw tego twierdzenia, racjonalność bytu lewicy topi się niczym śnieg na wiosnę.

Lewica antykomunistyczna nie widzi ani nie widziała nigdy powodu, aby utrzymywać jedność ZSRR. Sam model zdecentralizowanej społeczności lokalnej, rządzącej się prawami demokracji, najlepiej bezpośredniej, kłoci się z modelem organizmu państwowego, którego przetrwanie zależy w danym momencie historycznym od zdolności do utrzymania swej masy.

W pewnym sensie, można powiedzieć, że wraz z niepowodzeniem szybkiego przejścia do gospodarki komunistycznej w ramach wymuszonego komunizmu wojennego, wraz z ustanowieniem NEP, nie miało sensu utrzymywanie jedności imperium pocarskiego.

Historia niekoniecznie lubi alternatywność.

Biorąc pod uwagę fakt wyczerpania gospodarki europejskiej po I wojnie światowej i szybkie narastanie nowego konfliktu zbrojnego w przeciągu ledwie dwudziestu lat, można powiedzieć, że kontynent znajdował się pod wpływem zasadniczego, głębokiego kryzysu nie tylko ekonomicznego, ale i politycznego, nie wspominając już o społecznym.

W ostatecznym rozrachunku, kontynent nie był pozbawiony dostępu do surowców rosyjskich, wręcz przeciwnie, eksploatował je w bezczelny sposób, korzystając z przymusowej sytuacji państwa radzieckiego. Oczywiście, biorąc pod uwagę następstwa rozpadu innych imperiów: habsburskiego czy ottomańskiego, można powiedzieć, że obszary imperium rosyjskiego stałyby się obszarem kolonizacji ze strony mocarstw tak europejskich, jak i wschodzących, azjatyckich. Nie byłoby mowy o utrzymaniu Rosji jako całości, a więc w konsekwencji Rosja stałaby się terenem konkurencji kolonizacyjnej.

Być może nasza perspektywa jest skrzywiona dzisiejszym kontekstem, w którym rozpad Federacji Rosjyskiej jest życzeniem znaczącej części lewicy liberalno-demokratycznej, nie licząc posttrockistowskich neokonserwatystów. I to w stopniu dużo większym niż w przypadku prawicy suwerenistycznej. Nie ma jednak powodu, aby nie rozważać tego scenariusza, albowiem projekty lewicy opozycyjnej do bolszewików naturalnie zmierzały w tym właśnie kierunku. Siły lewicowe, opozycyjne, które uznały jednak projekt nacjonalistyczny za słuszny, przyłączyły się w ostatecznym rozrachunku do władzy bolszewickiej. Podobnie było z częścią białych specjalistów i wojskowych, którzy uznali, że tylko bolszewicy są gwarancją utrzymania całości terytoriów byłego imperium carskiego.

Stąd prosty wniosek, że opozycja wobec bolszewików nie była zainteresowana w utrzymaniu tej całości i miała wszelkie dane po temu, aby swój projekt wprowadzić w życie.

Można powiedzieć, że polityka Niemiec, które zostały w wyniku I wojny światowej „poszkodowane” w kwestii kolonialnej, wyraźnie wskazywała, w którą stronę niemiecki imperializm był gotów się zwrócić, aby wyrównać swoje szanse w konkurencji z europejskimi rywalami.

Nie od dziś wskazujemy na to, że najprawdopodobniej polityka utrzymywania FR, a poprzednio ZSRR, w sytuacji status quo była podyktowana lękiem o skutki niepohamowanej rywalizacji o strzępy imperium w momencie rozpadu jego politycznej stabilności. Ten sam strach dyktował państwom Zachodu przyznanie FR pieczy nad nuklearnym arsenałem poradzieckim. Było to więc podyktowane ich własnym interesem, lękiem przed własnymi, nieopanowanymi apetytami, które wybuchłyby w momencie słabości. Taka jest bowiem natura kapitału.

Wraz z II wojną światową, pozycja USA jako globalnego hegemona stała się jasna. Istnienie ZSRR miało sens nie tylko jako zabezpieczenia w postaci „otoczenia niekapitalistycznego”, ale i jako władzy utrzymującej na dystans zapędy amerykańskiego imperializmu, chcącego monopolizować zasoby świata. Równowaga Zimnej Wojny była niezwykle opłacalna dla zbiorowej klasy kapitalistów.

Obecnie, rozpad FR oznaczałby położenie ręki na bogactwach Rosji przez USA. Istnienie FR powoduje, że poradzieckie republiki środkowoazjatyckie nie stały się jeszcze bantustanami zachodniego kapitału. Zachodni, prawicowi suwereniści zdają sobie sprawę z opłacalności utrzymywania słabej, ale wciąż dychającej Federacji. Z chwilą jej upadku, nieuchronnie wybuchnie konflikt imperialistyczny o własność zasobów.

Ten projekt, oparty na kruchej, ale świadomej równowadze konkurujących kapitałów narodowych, zyskuje obecnie na dynamice w przeciwieństwie do projektu globalnego zarządzania hołubionego przez lewicę liberalno-demokratyczną.

Oczywiście, nie jest marzeniem marksistów, aby opierać bezpieczeństwo społeczeństw globu na kruchej równowadze między wilkami, które same sobie nakładają kagańce, albowiem ich najlepsi intelektualiści doskonale zdają sobie sprawę z cienkości i zawodności tej politury kultury politycznej kapitału. Byle co starczy do rozpętania konfliktu militarnego…

Mamy więc dwa modele utrzymania światowego pokoju: model jednolitej, scentralizowanej hegemonii rządu światowego pod egidą USA jako przodującej, światowej demokracji. No cóż, ta hegemonia ma swoją cenę, ale zapewne wartą zapłacenia, jakby powiedziała Madeleine Albright.
W poprzednim tekście zaznaczyliśmy, że wybór ten należy do lewicy liberalno-demokratycznej właśnie ze względu na zamordyzm tego modelu w odniesieniu do klasy robotniczej, który jest atawistycznym widmem nawiedzającym ową lewicę ucieleśniającą warstwę drobnomieszczańską.
Model bardziej tradycyjny, burżuazyjny, stawiający na mniej lub bardziej uczciwą rywalizację mniej lub bardziej równych partnerów, bazuje na utopijnym marzeniu o powrocie do kapitalizmu wolnorynkowego z okresu burżuazyjnej chwały.

Jednym słowem, w leksykonie lewicowym, wolność została zastąpiona demokracją, która udaje, że jest tym samym. Wolność formalna, burżuazyjna, jest listkiem figowym prawicy. Lewica wie, że na tym polega fałsz demokracji formalnej i domaga się totalitarnej gwarancji dla lokalnych i ograniczonych form wolności warunkowej. Tendencją lewicy jest formalizowanie wszelkich przejawów życia społecznego w dążeniu do zagwarantowania wolności w każdych jej przejawach. Tymczasem sam ten proceder jest zaprzeczeniem wolności. Wolność wymaga bezrefleksyjnego poddania się wewnętrznemu impulsowi. Jeżeli wolność ogranicza się granicami wolności drugiej jednostki, to mamy do czynienia z uwewnętrznieniem ograniczenia. Pozostaje nam argumentacja odwołująca się do słuszności, a ta jest już wyrazem uwewnętrznienia przymusu i konieczności. Zadośćuczynieniem jest satysfakcja z właściwego wyboru postępowania.

Już Hannah Arendt wskazywała na to, że wolność przejawia się w relacjach międzyludzkich, na które przenosi się relacje z przyrodą. Konieczność przyrodnicza, obiektywna w stosunku do nas, wyznacza granice ekspresji naszej wolności i przez to nie stanowi ograniczenia naszej wolności, a tylko naszych zdolności do przezwyciężenia owych ograniczeń. Jest to więc wolność dostosowana do każdej jednostki z osobna. Dążenie do zniesienia ograniczeń w odniesieniu do jednostki najsłabiej wyposażonej w zdolności znoszenia obiektywnych ograniczeń jest totalitarnym ograniczeniem narzucanym całej reszcie populacji. W niczym bowiem nie zwiększa zakresu wolności pozostałych jednostek, a tylko narzuca im konieczność uwewnętrznienia bardzo wielu ograniczeń własnych. Zagwarantowanie najsłabszej jednostce tego samego zakresu wolności wymaga ściśnięcia granic wolności wszystkich pozostałych jednostek.

Całe rozumowanie jest więc postawione na głowie. Wolność nie ma sensu bez obiektywnych barier, jednakowych dla wszystkich. Wybór humanistycznych wartości nie jest wyborem wolności, ale zupełnie innym, nie dotyczącym wolności. Nie ma w tym wartościowania, tylko stwierdzenie faktu. Kto powiedział, że wolność jest najwyższym Dobrem? Wolność jest koniecznością niczym powietrze, ale czyż powietrze ma wartość? Póki co, jeszcze nie. Jeżeli Dobrem jest rezygnacja z własnej wolności, to mamy do czynienia z brakiem wolności i Dobrem jednocześnie.

Lewica nie bardzo radzi sobie z problemem dychotomii wolności i Dobra. Starożytni łączyli Dobro z Pięknem, ale raczej nie z wolnością. Wybór Piękna też jest ograniczeniem wolności, ponieważ można zmieniać kryteria Piękna, ale samo Piękno pozostaje cechą dyskryminacyjną.

Wolność wymaga więc ograniczenia. Im większy zakres wolności, tym bardziej dławiący musi być totalitaryzm narzucający powszechność kurczącej się wolności.

Dlatego projekt lewicowy jest postrzegany jako totalitarny.

Warto dorzucić jeszcze kilka obserwacji na temat specyficznego stosunku tzw. klasy średniej do Rosji.

W ZSRR warstwa inteligencka została skonfrontowana z atawistycznym lękiem dotyczącym proletaryzacji. Ustawienie klasy robotniczej w charakterze hegemona nowego społeczeństwa nie mogło nie wywołać fizjologicznego wręcz sprzeciwu inteligencji. Tym bardziej, że widmo upowszechnienia statusu robotnika było całkiem jasno wyrażane w partyjnej propagandzie. Uzależnienie dochodu indywidualnego od wkładu w produkcję materialnego bogactwa społecznego dolało oliwy do ognia. Jeżeli nie jest prawdą, że ZSRR dokonał implozji ekonomicznej, to zapewne prawdą jest, że dokonał implozji ideologicznej i świadomościowej.

Inteligencja nie mogła się pogodzić z myślą, że została społecznie zrównana z klasą robotniczą.

Zachodnia myśl lewicowa uzasadniała pogląd, że tworzenie wartości przez pracę umysłową, kreatywną, jest równoznaczne z tworzeniem materialnego bogactwa, była przyjmowana, mimo że była myślą kojarzoną z lewicowością. W tym jednym przypadku świadomość inteligencka nie przyznawała tego, co przyjmował duch, z gruntu prawicowy, prokapitalistyczny.
Wykrzywienie postrzegania kapitalizmu jako poddającego się utopijnym fantazjom lewicy liberalno-demokratycznej stworzyło warunki dla uśpienia ducha warstw pośrednich i uznania, że kapitalizm jest faktycznie taki, jakim przedstawia go lewica liberalno-demokratyczna, a nie jak go maluje marksizm.

Nienawiść istniejąca w warstwie inteligenckiej do projektu komunistycznego wynika z tego właśnie stosunku do kwestii robotniczej. Emigranci, którzy skorzystali natychmiast z nadarzającej się możliwości ucieczki z ZSRR i krajów posocjalistycznych są świadomościowo analogami koncepcji neokonserwatystów. Co więcej, niekoniecznie utożsamiają się – podobnie jak neokonserwatyści – z projektami nowolewicowymi w sferze kulturowo-obyczajowej. Są jednak zakładnikami owych koncepcji, podobnie jak siły neokonserwatywne. Dla tych ostatnich celem politycznym jest utrzymanie hegemonii USA z pełną świadomością, że nie jest możliwe podporządkowanie tej hegemonii demokratycznemu projektowi lewicy. Hegemonia neokonserwatywna ma cel czysto imperialistyczny, ale potrzebuje wartościującego uzasadnienia, którego dostarcza jej lewica.
Uzasadnienie jest takie, że należy przymuszać niepokorne państwa do demokracji w rozumieniu nowolewicowym, ponieważ należy odstręczać społeczeństwa od pomysłu samodzielności ekonomicznej. Tymczasem, tylko ta koncepcja samodzielności możliwej przy rozwijaniu przemysłu może być szansą dla społeczeństwa. Poddanie owych społeczeństw dyktatowi uwarunkowań wynikających z potrzeb rozwojowych państw zachodnich, w tym szczególnie USA, czyn te społeczeństwa całkowicie uzależnione od decyzji dystrybucyjnych hegemona, a więc od struktury elita – reszta społeczeństwa.

Lewica jest nastawiona na kolejne stulecia walki o równość szans i upowszechnienie wolności i dobrobytu, jednak jak na razie ma miejsce proces analogiczny do dotychczasowego: wyrównanie szans rozwojowych nigdy nie następuje, zaś walkę o te szanse zastępuje walka o wartości tzw. socjetalne (kulturowo-obyczajowe). Można domniemywać, że kolejne stulecia miną na tej bezpłodnej walce, którą już kiedyś Żiżek podsumował jako wytężone działanie w celu utrzymania wszystkiego w dokładnie takim samym stanie.

Doskonale wiadomo, a nawet intuicja to podpowiada, że jednostkowe, indywidualne szanse wydobycia się z marazmu stagnacji powstają przy migracji do regionów, które są przewidywane do podlegania takiemu rozwojowi. W warunkach globalnej monohegemonii zasoby państw podporządkowanych będą służyły rozwojowi wyłącznie owych państw hegemonicznych. Walka o zniesienie tej monohegemonii jest wymuszona świadomością, że to walka o przetrwanie. Co nie znaczy, że jest ona wolna od kapitalistycznych pułapek. Kontynuowanie systemu kapitalistycznego będzie tylko powielaniem tego modelu o przewidywalnym kresie.

Szczera intencja lewicy dotycząca upowszechnienia demokracji i dobrobytu nie jest realna w warunkach kapitalizmu. A nie jest zniesieniem kapitalizmu projekt lewicowy. Antykapitalizm lewicy polega na uznaniu problemu kapitalizmu za przebrzmiały i tyle. Domaganie się sprawiedliwego podziału bez ruszania stosunków produkcji jest bezpłodnym myśleniem życzeniowym, który dawno już skompromitował socjaldemokrację, zastąpioną w tej roli przez tzw. nową radykalną lewicę. Czeka ją dokładnie taka sama kompromitacja, która już jest w trakcie realizacji.

Paliwem wojny rosyjsko-ukraińskiej, która stała się symbolem i początkiem globalnego buntu wobec hegemonii USA pod pretekstem bycia ojczyzną najdoskonalszej demokracji, jest nienawiść tzw. klasy średniej do nostalgików po ZSRR. Argumenty o tym, że Ukraina powinna była przed wnioskowaniem o przyjęcie do UE kierować się interesem własnego przemysłu będącego podstawą samodzielnego rozwoju tego kraju, są nie warte słuchania w przekonaniu tych, którzy wiedzą na pewno, że bogactwo materialne tworzy praca nieprodukcyjna. Poradzieccy ludzie, robotnicy zakładów przemysłowych, nie są godni miana ludzi, albowiem w przekonaniu „klasy średniej” są oni żywą ilustracją dna nikczemności i niewolniczej, autorytarnej mentalności. Ta mentalność jest uważana i przedstawiana przez radzieckich (i nie tylko) dysydentów jako charakterystyczna cecha tzw. homo sovieticus.

Tym, co dyskwalifikuje tych ludzi jako istoty ludzkie jest właśnie wybór proradziecki (choćby ograniczony i z krytyką), czyli jednoznaczne przyznanie się do świadomej rezygnacji z własnego człowieczeństwa. Nie jest możliwe, żeby normalni ludzie przejawiali agresję wobec owych zniewolonych duchowo istot nieludzkich. Ich istnienie i stan ducha jest bowiem nieustającą agresją wobec wolnego ducha prawdziwej istoty człowieczeństwa.

Dlatego każda próba obiektywnego spojrzenia na rzeczywiste przyczyny konfliktu rosyjsko-ukraińskiego jest odbierana jako chłonięcie wrażej propagandy, jako niesłychany skandal wobec normalności wolnego człowieka zachodniej demokracji. Tu nie ma miejsca na chłód emocjonalny, tu jest miejsce tylko dla rozżarzonych do czerwoności emocji wywołanych zagrożeniem dla najdroższej wartości w życiu człowieka – wolności.

Ciekawe jest zderzenie owej postawy wobec powyższego konfliktu z postawą wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego, gdzie przekonanie o niekwestionowanej wyższości zachodnich wartości przejawia się w równie mocny sposób. Również ten konflikt wywołuje podziały w łonie lewicy. Zauważa się tam dokładnie takie samo odczłowieczanie przeciwnika, taką samą zapiekłą nienawiść. Należy więc pamiętać, że te emocje, ta nienawiść jest tylko wyrazem przekonania, że walka toczy się o najwyższe wartości nowoczesnego świata. Zwycięstwo idei nacjonalistyczno-suwerenistycznej będzie oczywistym kresem ideologii lewicy liberalno-demokratycznej. W istocie swej oba nurty prowadzą do tej samej hegemonii dominującego mocarstwa, które jest niezbędne w utrzymywaniu równowagi i stabilności w warunkach kapitalistycznej konkurencji. Może się zmieniać hegemon, istota zniewolenia pozostanie.

Może też powstać sytuacja istnienia kilku równoległych ośrodków panujących nad określonymi obszarami, czyli odtworzenie pewnych jednostek kulturowych w oparciu o własne wartości. Nie będzie to jednak globalna cywilizacja wolności i demokracji w koncepcji lewicowej.

Projekt marksistowski zakładał, faktycznie, stworzenie świata opartego na zasadach wyłonionych z ewolucji społeczeństwa zachodniego, ale z pewną misją emancypacyjną wyłonioną dzięki zwycięstwu dość ogólnoludzkiej koncepcji społeczeństwa bezklasowego. W pewnym sensie, niezależnie od degeneracji modelu stalinowskiego, projekt ten utrzymał pewien poziom odrębności kulturowej poszczególnych narodów, podczas gdy projekt tzw. nowej radykalnej lewicy w warunkach kapitalistycznego społeczeństwa utrzymuje nie wartości kulturowe i cywilizacyjne, ale religijne jako czynnik wspomagający oddziaływanie lewicy na określone narodowościowe środowiska.

Ilustracją tego procesu jest fakt praktycznego niewykorzeniania narodowości w kręgu oddziaływania modelu radzieckiego przy jednoczesnym nacisku na odstępowanie od religijnych form podtrzymywania odrębności etnicznych. Chodzi o to, że w koncepcji bolszewickiej, cywilizacja zachodnia, w tym i klasyczna, burżuazyjna, w jej laickiej postaci, pozostaje wzorcem obejmowania i przezwyciężania odrębności przy zachowaniu wartościowych i postępowych elementów danej kultury, utożsamianych z ich ludowym źródłem. Ludowość zastępuje religię w roli spoiwa narodowego, tym bardziej, że religijność jest w przypadku ludu przetwarzana na użytek ludowej walki emancypacyjnej. Ma wyraz bardziej klasowy niż etniczny. Niemniej religia jest wykorzystywana przez klasy dominujące jako narzędzie ideologicznego panowania. Lewica forsująca fałszywą tolerancję religijną, bez stawiania jej warunków, aby była narzędziem emancypacji jako ludowy bunt, przyczynia się do budowania podziałów w szeregach proletariatu. Daje to napęd tendencjom rozkładającym atrakcyjność projektu lewicowego, socjalistycznego, już w łonie klas podporządkowanych.

W tym sensie, projekt ZSRR, nawet w wydaniu stalinowskim, ale jeszcze bardziej w wydaniu poststalinowskim, był projektem regionalnego hegemona utrzymującego podległe ludy w zniewoleniu, ale dającym swobodę w obrębie jednostki kulturowo-etnicznej. Z tego względu imperium carskie jest przez różnych badaczy postrzegane jako analog chińskiego – panowania nad obszarem nie z myślą o jego zniszczeniu, jak to ma miejsce w przypadku imperiów morskich (zgodnie z geopolityką), ale o jego rozwijaniu ekonomicznym. Wyzysk i podporządkowanie istnieją, ale nie ma niszczenia ludów. Może dlatego te wzorce są atrakcyjne dla wielu myślicieli, którzy marzą o odtworzeniu jednostek cywilizacyjnych, szerszych od czystych państw narodowych, opartych na zasadach społecznych odmiennych od kapitalizmu, co jest możliwe w sytuacji ograniczenia władzy kapitału. Nie ma to nic wspólnego z wolnością w zachodnim rozumieniu. Jest to system wolności selektywnej, wolności jako przywileju, ale z istnieniem poczucia stabilności i przewidywalności.

Powrót do epoki przedkapitalistycznej ma więc wiele różnorodnych twarzy, które nie sprowadzają się wyłącznie do zachodniego prekapitalizmu.

Taki rozpad cywilizacyjny wynika z braku perspektywy nacelowanej na stworzenie społeczeństwa bezklasowego. Niemniej, świadomość możliwości takiego wyboru wciąż istnieje i stanowi nadzieję koncepcji nie chcących się pogodzić z zaprzepaszczeniem dorobku cywilizacji zachodniej w jej najlepszym wydaniu.

Wymaga to odkłamania marksizmu i historii ZSRR.

Ograniczeniem licznych niezwykle dobrze przygotowanych i odważnych komentatorów zachodnich (w tym, a może i przede wszystkim byłym agentom służb specjalnych, oddelegowanych do pracy na terenie byłego obozu socjalistycznego: Jacques Baud czy Eric Denece) jest ich fałszywe postrzeganie istoty sporu ideologicznego z czasów Zimnej Wojny. Sami relacjonują to, że pod wpływem propagandy napędzającej strach przed ZSRR, mieli fałszywe przeświadczenia o potędze i zamiarach ZSRR. Te przeświadczenia zostały sfalsyfikowane naocznie w wyniku sprawdzenia faktycznego stanu przygotowania ZSRR do rzekomej agresji wobec Zachodu, po 1991 r.

Tę postawę, bazującą na propagandzie rodem z minionej epoki, podbija nie tyle prawica, co lewica „antysowiecka”. Interes kapitalizmu w utrzymaniu stabilnej, choć podporządkowanej Rosji, wyjaśnialiśmy powyżej.

Prawica obawia się lewicowych planów przekształcenia ludzkości w zniewolonych mieszkańców Matrixa, co wydaje się jedyną możliwością pogodzenia wzajemnie sprzecznych cech nowolewicowego projektu. Przestrzeń Matrixa jest rozciągliwa w przeciwieństwie do rzeczywistości naszego globu. Nie ma tam ograniczeń do tworzenia wirtualnego bogactwa poza przyrodą.

I o to przecież chodzi w tym projekcie.

*

Podsumowując.

Nienawiść części lewicy, tj. lewicy tzw. antytotalitarnej (czytaj: antykomunistycznej w znaczeniu antystalinowskiej) do ZSRR ciągnie się od czasu Rewolucji Październikowej. Zwracaliśmy uwagę na to, że wynikało to z wrogości między socjaldemokracją II Międzynarodówki a linią Lenina i, po części, Róży Luksemburg. Ale socjaldemokracja stała się już pod koniec XIX w. nieśmiałą, choć nabierającą rozmachu, częścią establishmentu burżuazyjnego. W efekcie I wojny światowej rozpadły się imperia europejskie (Austro-Węgry) plus Imperium Ottomańskie, zaś imperium brytyjskie uległo osłabieniu na rzecz Stanów Zjednoczonych, dając początek dyktatowi anglosaksońskiemu na świecie.

W tym kontekście, nowopowstały Związek Radziecki mógł być postrzegany przez lewicę wrogą rewolucji bolszewickiej jako utrzymanie imperium rosyjskiego. Z definicji był to więc twór antywolnościowy, zniewalający zarówno społecznie, jak i narodowo. Stąd stałe postrzeganie przez lewicę wolnościową ZSRR jako bytu skazanego przez Historię na zagładę, na obraz i podobieństwo pozostałych imperiów. W ich oczach nie ma żadnej nowej jakości Rosji porewolucyjnej, cały projekt bolszewicki to projekt utrzymania integralności starego więzienia narodów.

Z tego punktu widzenia nie ma żadnego zaskoczenia poziomem nienawiści tego odłamu lewicy wobec ZSRR. W miarę, jak trudności rozwoju ZSRR powodowały wewnętrzne zaostrzenie ucisku szczególnie klasy robotniczej, ale i niezadowolenie warstw pośrednich, które zabarwiły opozycję wewnętrzną specyficznym charakterem wynikającym z tradycji utopii drobnomieszczańskiej, to postrzeganie modelu radzieckiego nabierało powszechności. Po krótkim okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy z powodu Wielkiego Kryzysu ekonomiczny model radziecki wydawał się przynosić sukcesy i powodował niwelowanie inteligenckiego niezadowolenia na Zachodzie, nastąpił okres obudzenia się inteligencji po owym „heglowskim ukąszeniu”.

Tradycje tego oporu wobec marksizmu klasycznego, skoncentrowanego na sprawie robotniczej i perspektywie budowy społeczeństwa socjalistycznego, przechowali myśliciele związani ze Szkołą Franfurcką, przyczyniając się do powstania nurtów neo- i postmarksizmu, które otwarcie już odrzuciły ową perspektywę na rzecz rozwijania instytucji radykalizującej się, w miarę stabilizacji społeczeństwa burżuazyjnego, demokracji.

Linia sporu przebiegała tak jak w okresie II Międzynarodówki – na kwestii rozumienia istoty sprzeczności w społeczeństwie kapitalistycznym. Tradycja lewicy liberalno-demokratycznej i wolnościowej zawsze stała w opozycji do Marksowskiego rozumienia celów i zadań ruchu robotniczego.

Lewica radziecka, wychowana w posttrockistowskiej tradycji opozycji wobec biurokracji, utożsamiająca opozycję nawiązującą do korzeni Marksa i Lenina z reżymem stalinowskim, przyjęła za swoje postrzeganie ZSRR jako bezpośredniego przedłużenia imperium Romanowych. Ruchy odśrodkowe, szczególnie mocno wyrażane w europejskich republikach ZSRR oraz w państwach satelickich bloku wschodniego, były przez tę lewicę wspierane. Niezależnie zresztą od ewolucji systemu w kierunku odchodzenia od stalinizmu.

Przyczyną rozpadu ZSRR był w decydującej mierze fakt, że sama biurokracja utożsamiała się z warstwą inteligencką i jej sposób myślenia był identyczny. Dążenie do „normalizacji” ZSRR, czyli uczynienia go państwem na kształt państw europejskich, łatwiejszym do zarządzania i akceptowanym dzięki instytucjom demokratycznym, było powodem, że tendencje dysydenckie były szczególnie silne w kręgach intymnie zbliżonych do centralnej biurokracji. Widać to także na przykładzie PRL, gdzie tzw. opozycja demokratyczna przyjęła ten właśnie program, po krótkim epizodzie „powrotu do Marksa i Lenina”, który okazał się całkowicie bezperspektywicznym w porównaniu z sukcesami ruchów opartych na idei oporu o charakterze narodowym.

Ten trend leży u podstaw sukcesów organizacji typu nacjonalistycznego w posocjalistycznej Polsce.
W samej Federacji Rosyjskiej, analogiczny nawrót do korzeni nacjonalistycznych idzie przez tradycje stalinizmu. Stąd narzucanie linii sprzeczności między obiema częściami lewicy przez lewicę wolnościową na kwestii narodowej jest o tyle korzystne dla tej ostatniej, że ułatwia walkę poprzez pomawianie oponentów o bycie stalinowcami.

W ten sposób fakt istnienia opozycji wobec biurokracji i biurokratycznej degeneracji modelu stalinowskiego, który faktycznie był wyrazem zbliżania stalinizmu do socjaldemokracji, może być łatwo zafałszowane przez wrzucanie marksistów prorobotniczych do jednego worka ze stalinowcami.

Dla lewicy wolnościowej kwestia robotnicza nie istnieje. Została wykorzystana przez polskich posttrockistów (w gruncie rzeczy polskich neokonów typu Z.M. Kowalewski) w okresie Sierpnia 1980-81 z jednoczesną próbą ustawiania zrywu robotników, tak jak to było możliwe do uczynienia- a mianowicie do wzmocnienia nacjonalistycznego skrzydła opozycji antybiurokratycznej (koteria Michnika). W tym czasie posttrockiści (wszyscy włącznie z ZMK, za wyłączeniem Spartakusowców, którzy z kolei nie wznosili się ponad obyczajowy projekt nowolewicowy i nienawiść do klasy robotniczej za rzekomą zdradę socjalizmu, nieodróżnialną od „zdrady” biurokracji) wychwalali pod niebiosa uczucia patriotyczne i religijne polskich robotników (dziś potępiane jako wyraz nacjonalizmu ze strony motłochu postproletariackiego, wspierającego faszystowskie organizacje prawicy).

W rzeczywistości, po odrzuceniu projektu Marksowskiego i Rewolucji Październikowej, pozostaje nam dziś na lewicy miotanie się między projektem globalnego zarządzania, czyli utrzymywanie systemu kapitalistycznego w zreformowanej postaci (Klaus Schwab i globalna elita finansowo-biznesowa), a projektem wspierania narodowych dróg do sprawiedliwego, suwerennego państwa neofeudalnego (oksymoron w czystej postaci).

W sumie, powstanie księstw, kalifatów, czy jak tam je nazwiecie, neofeudalnych będzie realizacją prawdziwej wolności, która – jak słusznie zauważa Hannah Arendt – jest możliwa jedynie w odniesieniu do jednostek i tylko na tle ich stosunku do pozostałych ludzi. Natomiast siły produkcyjne (czyli klasa bezpośrednich producentów pozbawionych koniecznie własności środków produkcji, którymi pracują) należy do sfery niewidzialnej społeczeństwa, albowiem nie jest wliczana w skład społeczeństwa obywateli. Ich nie dotyczy kwestia wolności czy zniewolenia, tak jak nie dotyczy to zwierząt.

Rzecz jasna, lewica wolnościowa zajmuje się prawami zwierząt, więc jest szansa, że dojdzie w jakimś momencie do kwestii bezpośrednich producentów jako istot równych ludziom. Ale będzie to, zgodnie z rozważaniami Arendt, równoznaczne ze zmianą istoty pojmowania terminu wolność. A więc, równość w wolności oznacza brak wolności, ponieważ wolność wyraża się tylko w zróżnicowaniu statusu ludzi, ponieważ może się wyrażać wyłącznie w relacjach społecznych. Dlatego klasę bezpośrednich producentów pozbawionych własności środków produkcji nie można z definicji zaliczać do zbioru pod tytułem „człowiek”. Ich zniewolenie wyklucza ich z tej zbiorowości, ponieważ wolność stanowi cechę konstytucyjną pojęcia człowiek.

W koncepcji Marksa, uczynienie z bezpośrednich producentów właścicieli rzeczywistych (czyli faktycznych decydentów, stąd dyktatura proletariatu) czyni ich wolnymi. Innej drogi nie ma.
Jednak droga marksizmu została odrzucona przez lewicę, dlatego też zbiory „lewica” i „marksiści” stały się ostatecznie zbiorami rozłącznymi.

*

Prawica zachodnioeuropejska nie ma nic przeciwko utrzymaniu Rosji w tym kształcie, w jakim ona dziś istnieje, ponieważ, jak już wspominaliśmy, łatwiejsze jest zarządzanie zasobami naturalnymi poprzez państwo podporządkowane, biorące na siebie koszty utrzymania kosztownej infrastruktury wydobywczej i niezadowolenia wyzyskiwanego społeczeństwa. Rosja w obecnym kształcie nie stoi w sprzeczności z projektami nacjonalistycznymi suwerenistów.

Przychylność wobec Rosji Putina idzie w parze z niechęcią do projektu socjalistycznego (komunistycznego). Dla marksisty jest więc jasne, że nie są to sprzymierzeńcy, chociaż w konkretnym momencie historycznym ich interesy są zbieżne z interesem społeczeństw świata, które w ramach projektu globalistycznego (popieranego przez lewicę) obiecuje tym narodom i społeczeństwom nic poza postępującą pauperyzacją, dla której alternatywą jest depopulacja argumentowana troską o ekologię.

Lewica nierobotnicza, jak np. Janis Warufakis, wyraża dylemat polegający na tym, że jako lewicowiec popiera projekt Unii Europejskiej, która sprzyja zbliżeniu ludów i poszerzaniu poziomu dobrobytu – przynajmniej w założeniu. Ale Warufakis dostrzega, że konsekwencją takiego wyboru jest brnięcie w dalsze poszerzanie kompetencji unijnych, w federalizację państw narodowych aż do ich zaniku. Wynika to chociażby z problemów walutowych: unia walutowa wymaga takiego scalenia pozostałych instytucji gospodarczych, aby uniknąć pogłębiającego się poszerzenia przepaści między gospodarkami pozostałymi jako odrębne. To pogłębianie się różnic między gospodarkami narodowymi prowadzi do rozpadu Unii. Alternatywą jest federalizacja, na którą suwereniści nie wyrażają zgody. Lewica popiera projekt federalizacji, stając w opozycji do mas ludowych, których wyrazicielami stają się siły prawicowo-populistyczno-nacjonalistyczne.
Lewicy bardzo trudno jest przedstawić w korzystnym świetle swój projekt, który faktycznie postuluje decentralizację, ale idącą przez skrajną centralizację na poziomie globalnym. Wychodzi na to, że bardzo trudno jest sprawnie sprzedać projekt dialektyczny. W sumie, poza tym, oba projekty są w gruncie rzeczy zbieżne, ponieważ państwa suwerenne, dla uniknięcia, a przynajmniej kontrolowania konfliktów potrzebują hegemona. Tradycyjnie tworzy się różne wspólnoty ekonomiczne oraz organizacje międzynarodowe typu Liga Narodów czy ONZ.

Prawica uważa, że projekt powszechnej wolności i podmiotowości jest nierealny, a więc lepiej jest ustanowić niedoskonały system konsensusu między liderami narodowymi niż budować lewicowy, totalitarny system powszechnego uszczęśliwiania ludzkości w perspektywie nieosiągalnej utopii.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
26 września 2024 r.