„W teorii, której nas nauczano, PGR-y były najwyższą formą socjalistycznej własności w rolnictwie. Wynikało z tego, że muszą być bardziej efektywne od spółdzielni produkcyjnych, a zwłaszcza od indywidualnych chłopskich gospodarstw. Jasne było, że robotnicy w PGR żyją lepiej i bardziej sprawiedliwie niż chłopi, zwłaszcza że w indywidualnej chłopskiej gospodarce ‘co dzień, co godzina’ odradza się kapitalizm i następuje rozwarstwienie społeczne. Ale to, co zobaczyliśmy na własne oczy, przeczyło teorii” (K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2013, s. 71).
W 1950 r., gdy na żądanie Kremla zrewidowano w Polsce plan sześcioletni, zwiększając ponad wszelką miarę obciążenie dochodu narodowego inwestycjami w przemyśle zbrojeniowym, załamała się równowaga rynkowa i zabrakło podstawowych artykułów żywnościowych w sklepach. Wprowadzono wówczas kartki na mięso i tłuszcze, jak w latach osiemdziesiątych. 3 stycznia 1953 r. przydziały kartkowe zniesiono, przy czym drastycznie podwyższono ceny i bardzo nieznacznie – płace, a czołówki gazet obwieszczały, że jest to ważny krok podnoszący poziom życia ludzi pracy. Liczyłem, liczyłem i ciągle mi wychodziło, że to nieprawda. Poszedłem do ojca w nadziei, że on mi pomoże zrozumieć, i zapytałem:
– Tato, po co to zrobiono?
Ojciec odpowiedział z ledwie skrywaną złością, brutalnie i bez osłonek:
– Żeby ludzie mniej jedli i więcej pracowali” (tamże, s. 63).
Wspomnienia Karola Modzelewskiego, jak i pozostałe autobiografie ludzi pamiętających aktywnie czasy stalinizmu, bardzo wyraźnie opisują sposób myślenia stalinowskich elit, a to pozwala nam dziś zrozumieć istotę problemu, przed którym stoi współczesna lewica. Mijają dziesięciolecia, a problem stalinizmu utożsamianego z problematyką walki klasowej i komunistycznego ruchu robotniczego wciąż stanowi barierę dla wykreowania lewicowej tożsamości w zmienionych czasach.
Dla posttrockistów, sprawa wydawała się prosta: stalinizm stanowił biurokratyczne zwyrodnienie demokratycznej w treści walki pracowniczej z kapitalistycznym wyzyskiem. Korzenie zła były czysto polityczne, chodziło bowiem o zwykłą walkę o władzę elity wykorzystującej postulaty ruchu robotniczego dla spełnienia własnych ambicji politycznych. W tradycji ruchu robotniczego od początku ścierały się nurty komunistyczny (dążący do bezklasowego społeczeństwa i sugerujący, że ludzie zrzekną się indywidualizmu na rzecz ideałów kolektywistycznych) i reformistyczny (szanujący indywidualizm burżuazyjny jako wiekopomne osiągnięcie ludzkości w marszu ku najwyższej formie wolności osiągalnej w rozumnym społeczeństwie). Nie było to przeciwstawienie przyjmujące jako kryterium radykalizm idei i środków, ponieważ drobnomieszczańskie ideały częstokroć odznaczały się większym stopniem radykalizmu taktycznego niż ruch komunistycznego kolektywizmu. Różnica sprowadzała się do rozumienia i wartościowania ideału wolności. Najlepszą formą zabezpieczenia wolności indywidualnej w siłą rzeczy kolektywnym społeczeństwie pozostaje demokracja, czyli formalne wyznaczanie granic własnej wolności wedle kryterium nie uszczuplania wolności cudzej.
Jak jednak pokazują nasze czasy spełnionej demokracji o najbardziej radykalnym obliczu, w społeczeństwie toczy się walka o przesuwanie granic cudzej wolności. To społeczeństwo wyznacza kształt wolności, o której pozyskanie jednostki toczą walki jednocząc się w pozbawione tolerancji grupy złączone wspólnym interesem. Świadomość ogranicza wizja możliwego ze społecznego punktu widzenia. Współczesne mobilizacje pokazują, że indywidua walczą o realizację prawa do włączenia możliwego zakresu swobód do własnego porządku, czym ugruntowują i stabilizują zakres swobody istniejący z góry. Napełniają go indywidualną treścią, wcielają w życie wszelkie teoretyczne możliwości w nim tkwiące – jednym słowem realizują w rzeczywistości pełny potencjał ideału określonego i nadanego z góry. Oczywiście, ten ideał był owocem skutecznej walki w przeszłości, która zmiatała stary porządek i ogólnie rzecz biorąc przeradzała się w zwyrodnienia procesów rewolucyjnych, albowiem pociągała za sobą konieczność przerobienia owego ideału przez niegodne tego niezindywidualizowane masy.
Charakterystyczne, że wysiłek rewolucyjny mas zaangażowanych w Rewolucję Francuską stworzył obszar wolności, która polegała na otwarciu możliwości upowszechnienia ideałów wolności francuskiej arystokracji Ancien Régime’u. Motłoch zawsze wzbudza obrzydzenie kulturalnych ludzi, kiedy bruka obyczaje elit poprzez ich upowszechnienie i powielenie w milionowych odsłonach. To, co stanowi wyjątek w morzu standardowych, bydlęcych zachowań ludu, staje się bezwartościowe, kiedy zamieniają się one rolami. Co więcej, upowszechnianie zachowań elitarnych, zanim stanie się nową, bydlęcą normą, stanowi formę konfliktu, który sprowadza faktycznie rewolucyjne nastroje na poziom walki o dostęp do elitarnych przywilejów. Ustanowienie nowych standardów nie jest większym problemem z punktu widzenia walki klasowej, ponieważ absolutnie nie znosi korzeni owej walki. Na chwilę bieżącą stanowi jednak dość skuteczne narzędzie odciągania ludzi od problemów antagonizmu klasowego. W tym jednak także nie ma większego problemu, ponieważ pozostawienie kwestii walki klasy robotniczej na uboczu skutkuje jedynie nadaniem jej nowej świeżości, nowej „elitarności”, co stanowi argument dla ludzi próżnych. Jednym słowem, bez wysiłku neutralizuje ich wątpliwości, ponieważ moda nie znosi wątpiących.
Jest w tym szansa, ale i zagrożenie, jak we wszystkich zjawiskach z tego świata.
O czym mówią nam przytoczone na wstępie cytaty z Modzelewskiego?
Modzelewski opisuje od wewnątrz sposób myślenia elit komunistycznych wychowanych na stalinowskich zasadach. Z dzisiejszej perspektywy łatwo dostrzec naiwne, by nie rzec prymitywne, błędy postrzegania świata i walki robotniczej przez ową elitę.
Tamto pokolenie, związane z rządzącą grupą biurokracji, prezentuje łatwe do odtworzenia klisze ideologiczne. Przejście do socjalizmu (ba, wedle niektórych wręcz do komunizmu) objawia się naturalnie w realizacji wizji sprawiedliwego podziału bogactwa społecznego. Pierwsze pokolenie komunistów, po Rewolucji Październikowej, cechowało się wyjątkowym i niepowtarzalnym trudem budowania wszystkiego od podstaw własnymi rękami. Przekonanie chłopów i robotników do nowego ustroju miało być wynikiem pokazania im naocznie, jak będzie im w tym ustroju dobrze. Komunista, niczym jakaś małpa w ZOO, musi wydobywać materiały spod ziemi i posługując się maszynami sprzed I wojny światowej wyrabiać na nich 300% normy. Reszta społeczeństwa, niczym kapryśna panna na wydaniu, oczekuje komunistycznego tańca godowego zakończonego złożeniem efektownego podarku. To, oczywiście, wyobrażenie o komunizmie nie tyle prostych ludzi – robotników i chłopów, ale warstw drobnomieszczańskich i intelektualnych. Robotnicy i chłopi w większości bez oporu przyjęli nowe warunki ustrojowe i dodali do tego swoją nadludzką pracę, aby osiągnąć niesłychane tempo odbudowy kraju nie tylko po zniszczeniach wojennych, ale i po stuleciach odłączenia od głównego nurtu europejskiego rozwoju gospodarczego. Warto zauważyć, że III RP trwa już niemal tyle samo czasu, co PRL, a efekt bynajmniej nie zadowala najniższych klas społecznych. Propagandowo jednak, ich opinia nie ma obecnie najmniejszego znaczenia, a więc nie stanowią one żadnej skazy na powierzchownym blichtrze klasowego społeczeństwa.
Współcześnie, łatwo nam zrozumieć, znaczenie miały realne sankcje ekonomiczne wobec Rosji Radzieckiej, a później wobec bloku wschodniego. W tamtych czasach jednak wydawało się, że skuteczna industrializacja ZSRR, która wymagała niewyobrażalnej mobilizacji robotników rosyjskich, uczyniła gospodarkę radziecką odporną na niszczące sankcje Zachodu. Stalinowskie elity komunistyczne były nastawione na realizację nierealnych aspiracji własnych, które sprowadzały się do stworzenia społeczeństwa dostatku na wzór zachodni. To były aspiracje elit. Owe komunistyczne elity czuły się upokorzone faktem, że upływające dekady nie przynosiły na lepsze, a gospodarka socjalistyczna wciąż nie nadążała za propagandowym „kapitalizmem socjalnym”, szczególnie w okresie powojennej prosperity, która na typowo kapitalistyczny sposób wykorzystała możliwości koniunktury wykreowanej zniszczeniami wojennymi.
Z jednej strony, młodzi, wrażliwi chłopcy wywodzący się z elity stalinowskiej biurokracji byli uczuleni na widok niesprawiedliwości społecznej, która wciąż utrzymywała robotników i chłopów w sztucznych warunkach minionego feudalizmu, a jednocześnie kryterium sukcesu dla nich był poziom życia dorównujący i przewyższający poziom życia na bogatym (wyzyskiem kolonialnym i postkolonialnym) Zachodzie.
W socjalistycznym społeczeństwie mieliśmy bowiem do czynienia z dążeniem biurokracji rządzącej do tego, aby grupom opiniotwórczym zamykać usta podnoszeniem poziomu życia, osiąganym nie tyle dzięki przewadze technologicznej, ile ekstensywnym wysiłkiem klas tradycyjnie wyzyskiwanych w ramach relacji klasowych. Położenie owych klas rażąco odbiegało od poziomu życia nie tylko i nie przede wszystkim od reszty społeczeństwa, co od warunków elity biurokratycznej. Młody Modzelewski czy młody Kuroń nie potrafili zrozumieć, dlaczego robotnik nie może mieszkać i żyć w takich samych warunkach, co elita biurokratyczna. Usprawiedliwiali sami przed sobą ten fakt tym, że dobra biurokracji nie były ich prywatną własnością, a tylko stanowiły chwilowe, nie dziedziczone wyposażenie udostępniane, ponieważ obarczeni ważnymi misjami państwowymi działacze i urzędnicy nie mieli po prostu czasu, aby się starać o zarabianie na owe dobra.
Biorąc pod uwagę fakt, że nie były to zresztą wielkie luksusy (jak chociażby dzisiejsze zróżnicowanie majątkowe), tym bardziej było niezrozumiałe, dlaczego nie mogły być one osiągalne dla reszty społeczeństwa, a szczególnie dla robotników i chłopów. Początkowo, kierując się krytyczną analizą nauk zawartych w stalinowskich podręcznikach marksizmu-leninizmu, owi młodzi ludzie dostrzegali świadomą działalność warstwy biurokratycznej, która okopywała się na pozycjach quasi-klasy rządzącej i pragnącej dopełnić swej metamorfozy w klasę posiadaczy środków produkcji. Tezy o wrogich knowaniach kapitalistycznego Zachodu były ośmieszane z zasady jako tanie usprawiedliwienia. Przeczyła tym tezom rzeczywistość, która pokazywała wyraźnie, że kapitalizm podnosił poziom życia i pracy w społeczeństwach burżuazyjnych, w miarę rozwoju gospodarczego.
W owej pierwszej fazie, trockizująca opozycja biurokratyczna w Polsce wskazywała na obiektywną, szkodliwą rolę biurokracji, która stanowiła barierę na drodze do pełnego rozwoju sił wytwórczych gospodarki socjalistycznej, hamującą inicjatywę zarówno robotników, jak i inteligencji technicznej na etapie tak wynalazczości, jak i wdrażania.
Bez wątpienia, po II wojnie światowej, po rozszerzeniu sfery wpływów ZSRR na Europę Wschodnią, gospodarka radziecka miała naturalną tendencję do zasysania w swoje tryby korzyści z uzyskanej możliwości wykorzystania systemu naczyń połączonych gospodarek tego obszaru. W pewnym sensie, system ekonomiczny obszaru radzieckiego miał tendencję do rozwijania się na kształt „zdrowej” gospodarki w dobie globalizacji, co było uniemożliwione ZSRR w okresie międzywojennym zbiorowym wysiłkiem kapitalistycznego otoczenia. Z drugiej strony, było to także z konieczności ukrywane, ponieważ obalało kolejny argument na rzecz utrzymywania odrębności sfery wpływów ZSRR.
Z dzisiejszego punktu widzenia możemy powiedzieć, że sens tego podtrzymywania odrębności zawierał się w odsuwaniu perspektywy powrotu do „normalnego” kapitalizmu, z którym zetknęliśmy się po 1989 r., kiedy to mógł on powoli odrzucić swoje propagandowo-agitacyjne szmatki i ukazać się w całej swej ohydnej nagości „dzikiego” kapitalizmu, naturalnego w swej ewolucji.
Jednak tego, co my dziś wiemy, ówcześni kontestatorzy realnego socjalizmu nie mogli przewidzieć. Nie mogli przewidzieć głównie z tego powodu, że w przeciwieństwie do Lwa Trockiego, byli wychowani na stalinowskich podręcznikach i doświadczeniach. Po zawiedzionych nadziejach 1956 r., opozycja biurokratyczna, wraz z „renegatami” stalinizmu w dziedzinie teorii marksizmu, porzuciła mrzonki o alternatywie wobec kapitalizmu. Model jugosłowiański, podobnie jak samorządność przedsiębiorstw Leszka Balcerowicza w 3 dekady później, okazał się tylko sposobem obejścia ideologii „komunistycznej” w sposób strawny dla robotników.
Dyskusje o działaniu prawa wartości w gospodarce socjalistycznej nie od wczoraj stanowiły próby pogodzenia antymarksistowskich koncepcji potrzebnych ad hoc biurokracji z wymogami fasadowego marksizmu. Wedle przewidywań Trockiego, biurokracja zmierzała do swej transformacji w klasę i potrzebowała do tego celu odpowiedniej teorii ekonomicznej, która maskowałaby cel. W tym dziele biurokracja szła ręka w rękę z opozycją biurokratyczną. W sensie ideologicznym, nie było między nimi żadnej różnicy. Od chwili, kiedy opozycja demokratyczna w Polsce odrzuciła ostatecznie orientację na klasę robotniczą (deklaratywną już od początku, co było zapisane w istocie nurtu stalinowskiego), cała trudność polegała już tylko na obawie przed ewentualnym sprzeciwem klasy robotniczej i interwencją radziecką. To łączyło biurokrację z wywodzącą się z niej opozycją.
Po II wojnie światowej, ZSRR miał już za sobą doświadczenia straszliwych lat 30-tych, kiedy to przetrwanie państwa robotniczego (choćby w jego zdegenerowanej postaci) dokonało się kosztem przyjęcia warunków kapitalistycznego otoczenia i rezygnacji z odrębności drogi, z alternatywności, a rzecz szła wyłącznie o przetrwanie. Wprowadzany model radziecki w nowej sferze wpływów służył nie idei wdrażania socjalizmu, ale stałej idei przetrwania, które nie zostało wcale w wyniku wojny zagwarantowane. Walka o zapewnienie przetrwania „ojczyźnie proletariatu” była misją stalinowskich misjonarzy na nowe obszary i określiła rolę narodowych biurokracji.
Zapewne słuszne były odczucia dzieci owych stalinowskich misjonarzy, które dostrzegały wstyd swoich rodziców trafnie czujących się gauleiterami obcego mocarstwa, bezsilnymi i wierzącymi, że stabilizacja powojennej sytuacji przyniesie możliwość przystąpienia do budownictwa socjalizmu, jak by go tam nie rozumieć. Tymczasem kapitaliści zadbali o to, aby gorliwie stwarzać warunki, żeby te mrzonki pozostały mrzonkami. Polityka biurokracji radzieckiej musiała pozostać reaktywna. Wewnętrznie, w ZSRR poparcie dla państwa radzieckiego okopywało się coraz bardziej w kołach z natury antyrobotniczych, antykomunistycznych, ale za to imperialnych, propaństwowych. Tylko tu biurokracja mogła liczyć może nie tyle na sojusz, co na pewną wyrozumiałość i wsparcie, któremu sprzyjała coraz bardziej widoczna słabość biurokracji radzieckiej.
Idea szowinizmu wielkorosyjskiego stała się głównym nosicielem idei marksizmu-leninizmu, czyli stalinowskiej degeneracji ruchu robotniczego. Nie trzeba było więcej, aby następne pokolenie satelitarnej, biurokratycznej elity stało się opozycją wobec imperium radzieckiego postrzeganego jako następca carskiej Rosji. Na tym tle, trudno się dziwić, że koncepcja wyzwolenia klasy robotniczej powoli staje się obiektem prześmiewczego sprzeciwu. Szczególnie, że istnieje alternatywna ścieżka lewicowości, antykomunistyczna, która nie rozrywa społeczeństwa w imię jakichś dogmatycznych zasad klasowych, ale postrzega społeczeństwo jako całość nastawioną na realizację wzniosłego celu, jakim pozostaje wolność. Klasowość jest bowiem sprzeczna również z innymi ideami rewolucyjnymi, a mianowicie z ideą braterstwa i równości. Komunistyczny ideał braterstwa jest niewątpliwie selektywny, bo wyklucza z tego pojęcia każdego, kto ma nieszczęście znaleźć się w arbitralnie ustanowionej kategorii „wroga klasowego”, podczas gdy ludzie nie sprowadzają się do nadawanych im dogmatycznie etykietek. Jak tu mówić o równości, skoro w marksizmie mamy do czynienia z wybraną do przeprowadzenia eksperymentu socjotechnicznego klasą obdarzoną ową mistyczną misją. Wszystko to jest zbytnio schematyczne i nie przypomina nawet z daleka żywej zieleni drzewa życia. To wszystko było znane już w okresie II Międzynarodówki, która przezwyciężyła błędy początkowego marksizmu, ukształtowanego przez specyficzne warunki wczesnego etapu kapitalizmu. A ten już nie istnieje. Tymczasem to rosyjskie barbarzyństwo azjatyckie w osobie Lenina najpierw ujawniło swe oblicze w negacji zasad demokratycznych na początku XX wieku, a następnie pokusiło się o realizację chorych koncepcji drogą krwawej rewolucji.
Jeżeli bowiem Stalin kontynuował drogę Lenina (co było oczywiste, skoro upierał się przy utrzymaniu państwa radzieckiego), to nie tyle Lenin usprawiedliwiał Stalina, co raczej odwrotnie. Mimo praktyki wodza Rewolucji, to stalinowskie dążenie do stworzenia pozoru imperium radzieckiego stało się argumentem na rzecz przypisania Leninowi bezwzględnej woli utrzymania władzy politycznej dla samej władzy. Nie liczy się ocena sytuacji bieżącej, rewolucyjne nastroje w Europie i na świecie, poziom słuszności owych ocen, ale przypisuje się post factum Leninowi niechęci do oddania władzy, ponieważ w sytuacji odbiegającej od sytuacji rewolucyjnej Stalin usiłował za wszelką cenę ową władzę utrzymać idąc na kompromisy z wrogiem i usiłując kluczyć i zgrywać chytrego, znajdując się na z góry przegranych pozycjach.
Tylko własna słabość kapitału pozwalała utrzymywać chwiejną równowagę, którą ZSRR usiłował przedstawić jako dowód na swoją siłę. Sojusznikom trudno było jednak długo udawać, że w nią wierzą. Rodzime biurokracje musiały jednak odgrywać tę samą farsę przed swoimi narodami, bo inaczej tracili jakąkolwiek legitymację do utrzymywania władzy. Represje stalinowskie były usprawiedliwiane i służyły jako samousprawiedliwienie ze względu na domniemany interes ideologiczny, na interes Sprawy (robotniczej i ogólnoludzkiej).
Odbudowa PRL dowodziła, że kierowanie sprawami ekonomicznymi i politycznymi nie jest jakąś wielką filozofią – inaczej nie podołaliby tej roli żałośni komuniści 5-tego garnituru. Każdy widział własnymi oczami błędy popełniane przez „komunistów”, a przy okazji gospodarka, choć kulała, nie waliła się. Widocznie nie jest to takie proste. Trudno spartolić wysiłek powszechny. Należy tylko dać mu wolną rękę, a relacje społeczne ulegną naturalnemu wyprostowaniu, gdy tylko zostaną usunięte biurokratyczne kije w szprychach. Jednym słowem, nie ma żadnych kontrargumentów na wyższość naturalnych, spontanicznie ukształtowanych relacji społecznych. Nawet nie jest to sprzeczne z teorią marksizmu. Ideologia lepszego, które jest wrogiem dobrego, może tylko wypaczać żywiołowo kształtowane zasady życia społecznego.
W warunkach demokracji ludzie nie dopuszczą do ukształtowania się relacji niezgodnych z ich osobistymi interesami, więc najważniejsza jest demokracja. Całą reszta jest tylko demagogią.
Te proste wyznania wiary, które wystarczyły do podważenia „marksizmu” w stalinowskim wydaniu, są dziś boleśnie falsyfikowane przez smutną rzeczywistość. Niestety, nawet w warunkach prawdziwej demokracji nie mamy możliwości modyfikowania relacji kształtowanych pod wpływem sprzecznych i nierównoprawnych interesów. Co więcej, okazuje się, że wyrażane w wielce ułomnej formie interesy grup społecznych pozbawionych ekonomicznej podmiotowości, która stanowi sedno obywatelskości w warunkach społeczeństwa burżuazyjnego, stoi w sprzeczności ze społecznie poprawnymi kryteriami ważności.
Bardzo niewielu marksistów okresu PRL potrafiło zrozumieć, że to antagonizm między biurokracją a klasą robotniczą stanowił sedno problemu społeczeństwa socjalistycznego. Dla opozycji demokratycznej była to sprzeczność interesów między biurokracją (wyrazicielem interesów obcego mocarstwa) a społeczeństwem (zjednoczonym ideą patriotyzmu). Antagonizm, w którym główną rolę na równi z kapitalista odgrywał robotnik, przestał istnieć jako problem ideologiczny i teoretyczny wraz z przezwyciężeniem dziedzictwa roku 1956. Od tamtej pory, robotnicy przestali być klasą, stali się jedną z wielu grup społecznych cierpiących z powodu sprzedajnej biurokracji „komunistycznej”, służącej obcym interesom narodowym.
Na Zachodzie kwestia robotnicza kołatała się jeszcze jakiś czas w ideologii posttrockistowskiej. Podobnie jak w Polsce, rok 1968 był rokiem przełomowym w tym względzie. Tak tu, jak i tam klasa robotnicza sama odarła się z nimbu siły obdarzonej wolą rewolucyjną i zdolnej do sprowadzania zagubionych na słuszną drogę. Nawet jeśli kwestionuje się szczególnie znaczący udział robotników w marcowych ekscesach władzy ekipy Gomułki, to wrośnięcie robotników w system kapitalistyczny poprzez przekształcenie się całego pokolenia w tzw. nową klasę robotniczą, czyli de facto „arystokrację robotniczą” skutecznie zakończyło karierę tej klasy w myśli lewicowej.
Paradoksalnie, klasa robotnicza okazała się najwierniejszą siłą nurtów patriotycznych, z którymi wszedł w konflikt antykomunistyczny ruch socjalistyczny. Polski patriotyzm okazał się użytecznym narzędziem rusofobii, natomiast nie przetrwał próby integracji cywilizacyjnej i gospodarczej Zachodu, w postaci Unii Europejskiej. Polska opozycja demokratyczna uznała, że wszystkie narody Unii w równym stopniu rezygnują z części swej suwerenności narodowej na rzecz wspólnoty równych etnosów. Dopóki kapitalizm utrzymywał swą fasadę socjalną, brzmiało to nawet wiarygodnie.
Tendencje unijne, solidarnościowe we współczesnym kapitalizmie są jednak zasadniczo nietrwałe i skazane na rozwianie się niczym dym nad ubiegłorocznym ogniskiem. Wiara w szczerość deklaracji solidarnościowych między nierównymi partnerami jest w przypadku Unii Europejskiej tyle samo warta, co zapewnienia ZSRR o braterskich podstawach wymiany gospodarczej w ramach RWPG. Tymczasem opozycyjna lewica całą swoją wiarygodność budowała na dziecięcej wierze w uczciwość deklaracji wroga swego wroga, czyli na… klockach lego. Wyidealizowany na kształt stalinowskiego pierwowzoru obraz idylli społeczeństw burżuazyjnych i interesów grup kapitałowych był nieuchronnym skutkiem konieczności zawierzenia komuś przez ludzi nienawykłych z winy stalinizmu do kierowania się własnym rozumem zamiast nadzieją w dobre intencje odźwiernych piekieł.
Nadzieja została zawierzona spontaniczności wolnego rynku i samego dobra, które koniecznie wynika z takiej spontanicznie kształtowanych relacji społecznych. Rozdanie jest uczciwe, bo bez ingerencji sztucznie wygenerowanych sił politycznych. Wygrani i przegrani zawdzięczają swoją pozycję własnym staraniom i szczęściu, więc nierówności nie stanowią problemu społecznego. Tyle rozliczeń z ideą sprawiedliwości społecznej…
Żadnych wyrzutów sumienia.
Dla prawicy jednak na obaleniu „komunizmu” nie zakończyła się krucjata. Unia Europejska i symbolizowany przez nią porządek przeczący zdrowej gospodarce wolnorynkowej bez epitetów typu „społeczna” pozostają reliktem socjalizmu, a więc modelowym przykładem nieefektywnej gospodarki, gdzie jednostka jest pozbawiona swej podstawowej wolności – swobody z korzystania z własności. Dekonstrukcja „komunizmu” nie zatrzymuje się na tym etapie, tylko podąża dalej, poprzez dekonstrukcję socjalizmu i lewicowości w ogóle. To nieuchronność raz zapuszczonego mechanizmu i wyznaczonego przezeń trendu.
Czasy kryzysu nie są dobrym czasem dla socjalizmu, który czerpie swe siły z koniunkturalnej solidarności obrastającego w dostatek społeczeństwa. Unijne mechanizmy przejęte przez polityczne siły prawicy są tylko narzędziem służącym powstrzymywaniu przeciwnika poprzez wiązanie go zobowiązaniami solidarności w ramach organizacji i instytucji. Rosja przestała być przeciwnikiem, stała się obszarem penetracji. O monopol penetracji walczą poszczególne grupy kapitałowe, które przybierają barwy narodowe, ponieważ tak najlepiej neutralizować własne społeczeństwo. Więzi unijne służą powstrzymywaniu wysforowania się któregoś z rywali zbytnio do przodu i wypracowania sobie pozycji uprzywilejowanej na bogactwach naturalnych Rosji. Imigracja jest kolejnym instrumentem powstrzymywania danego kraju od ekspansji poprzez związanie go w problemach wewnętrznych. Elity światowe bardzo potrzebują zamrożenia procesów narastających ze wzmożoną siłą, aby rozeznać się w sytuacji. Jednocześnie czy to ciągłe zmiany, czy to zahamowanie procesów społecznych i ekonomicznych, działają na korzyść tych, którzy są w najlepszej sytuacji i powodują degradację tych, którzy znaleźli się w gorszej pozycji startowej do wyścigu o nowe rozdanie.
Stawką jest nowy podział świata i stref wpływu, który osłabi rywalizację i przywróci pewną stabilność procesom rozwojowym. Nie ma w tej perspektywie miejsca na podmiotowość społeczeństw.
Cywilizacja opiera się na wykorzystaniu wiedzy technicznej w skali powszechnej. Elitom czy grupom kapitałowym społeczeństwa nie są jednak potrzebne jako mięso armatnie (małe prawdopodobieństwo wojny światowej), a więc – mówiąc szczerze – nie są potrzebne w ogóle. Zwykle odcięcie ludzi od zasobów żywności, prądu itp. likwiduje szybko i bezboleśnie problem społeczny wraz z nadwyżką populacji. Same grupy kapitału produkcyjnego przestały funkcjonować jako samodzielna siła i stały się najemną armią dostarczającą podstawowych dóbr, rządzącą się własnymi prawami, które nie są dla elit interesujące.
XX wiek, okres wzrostu społecznego i obfitości, doprowadził do wielu przerostów, w tym do przerostu ludnościowego. Powrót do naturalnych, żywiołowych mechanizmów społecznych oznacza likwidację owych nadwyżek analogiczną do likwidacji nadwyżek w innych dziedzinach, czego już dziś jesteśmy świadkami.
System kapitalistycznej produkcji jest specyficznym systemem obdarzonym wyjątkową dynamiką wewnętrznego rozwoju, co marksizm postrzegał jako szansę dla emancypacji ludzkości. Nie oznaczało to jednak obietnicy nieskończonego wzrostu konsumpcyjnego. Kapitalizm sam na siebie nakładał bowiem mechanizm hamujący. Malejąca stopa zysku i dwubiegunowy podział społeczeństwa prowadziły do nieuchronnego, rewolucyjnego rozwiązania, w ramach którego społeczeństwo musiało znaleźć dla siebie inną drogę rozwoju, powracającą do spowolnionej dynamiki, utrzymującej się jednak na pewnym godnym poziomie i, co ważniejsze, powszechnie dostępnym.
Rozpoczęcie eksperymentu socjalistycznego dzięki Rewolucji Październikowej postawiło przed ludzkością zadanie przestawienia trendu wewnętrznego kapitalizmu wcześniej niż po osiągnięciu stanu krytycznego. Natomiast dzięki transformacji postkomunistycznej, kapitalizm wrócił na dawną drogę, na której znajdował się na progu XX wieku. W warunkach nabrzmiałego problemu ludnościowego, nie rozwiązanego mimo szczerych chęci za pomocą obu wojen światowych.
Rzeczywistym problemem ekonomii jest problem pracy produkcyjnej. Społeczeństwo rozwija się zgodnie z możliwościami, jakie stwarza mu organizacja pracy produkcyjnej. Wzrost produktywności powoduje szansę wzrostu liczby osób zajmujących się innymi formami aktywności niż produkcja podstawowych dóbr niezbędnych do przeżycia. Pozbawienie członków społeczeństwa własności środków produkcji zmusza ich do pracy organizowanej przez właścicieli owych środków. Zasadniczo więc społeczeństwo dzieli się na właścicieli i producentów. Z tych ostatnich, w sytuacji prosperity, wyłaniają się przedstawiciele tzw. wolnych zawodów. Są oni pozbawieni kontaktu z produkcją, z surowcami i narzędziami, ale dopóki społeczeństwo funkcjonuje bez zakłóceń, uzyskują oni wystarczające środki od dwóch poprzednich grup społecznych, aby przeżyć. W przypadku problemów gospodarczych, ta pochodna grupa kurczy się liczebnie, wchłaniana przez swoją grupę oryginalną. Część, górna warstwa związana z procesami produkcyjnymi, nierzadko dołącza do grupy właścicieli środków produkcji, szczególnie w sytuacji, kiedy nad produkcją przejmuje władzę kapitał finansowy, ustanawiając nowy podział własności środków produkcji – niejako wydziedziczając ekspropriatorów skuteczniej niż rewolucyjne grupy terrorystyczne.
Z punktu widzenia grup finansowych utrzymywanie grup obsługujących same siebie jest jeszcze bardziej pozbawione racjonalności. Rzecz w tym, że gospodarka postkapitalistyczna traci charakter gospodarki opartej na wymianie handlowej, której celem jest wszak poszerzanie ekspansji danego kapitalisty. Społeczeństwo nowoczesne było produktem ubocznym rywalizacji kapitalistycznej, która stanowiła o dynamice owego systemu. Rywalizacja kapitalistyczna ma jeszcze dziś uzasadnienie jako relikt myśli nacjonalistycznej, feudalnej z istoty. Problem w tym, że walka o tereny ekspansji nie odbywa się dziś między poszczególnymi państwami, a przynajmniej ma ona duże trudności w przejawianiu się. Mamy do czynienia z wysiłkami na rzecz prowadzenia negocjacji i sporów na sposób tradycyjny, czemu przeszkadza podporządkowanie państw narodowych szerszym grupom interesu. Stąd niemożność ruchu ze strony państw w sytuacji, kiedy mogłyby one wykorzystać swą przewagę.
Lewica wierzy w projekt, w którym demokratycznie zorganizowane społeczeństwo zostanie zaopatrzone w wystarczające środki, aby bez realizowania zysku przez kapitał, mogło funkcjonować jak do tej pory. Prawica wierzy w tradycyjne metody gospodarowania, gdzie dla zachęcenia kapitału do produkcji należy mu zabezpieczyć godziwy zysk. Ten zysk może się realizować wyłącznie wtedy, gdy otoczenia danego państwa jest traktowane jako coś zewnętrznego, jako cel ekspansji.
Lewica widzi świat następująco: grupy usługodawcze wymieniają między sobą usługi, przez co następuje przepływ środków. Wszystko się sumuje i nie ma problemu. Te grupy są samowystarczalne. Problem w tym, że część środków te grupy muszą wydać na produkty podstawowe, czyli wydać je poza swoją grupę społeczną. Część usług kupują od nich grupy ze sfery produkcji. Wydaje się, ze wystarczyłoby, aby usługodawcy dostarczyli więcej swoich usług sferze produkcji, ewentualnie brali za nie wyższą cenę. Jednak popyt grup produkcyjnych jest ograniczony. Jeśli chodzi o pracowników produkcji, to realizacja zysku kapitalisty przewiduje ograniczanie ich płac, które mogliby wydać na usługi konsumpcyjne. Zaś ograniczenie zysku kapitalisty powoduje ograniczenie środków, które sfera produkcyjna przekazuje sferze usług konsumpcyjnych kanałem kapitalistów. Wejście państwa jako instytucji podatkowej i organizującej finanse państwa powoduje, że część środków jest wrzucana jako opłacenie przez państwo usług nieprodukcyjnych, zwalniając presję na uzyskiwanie środków bezpośrednio od konsumentów (robotniczych, np.). Popyt pracowników sfery produkcji jest zastępowany przez popyt państwa na usługi nieprodukcyjne. Od ilości wrzuconych środków zależy sprawne kręcenie się mechanizmu przepływu finansów w tej grupie. Trudności ekonomiczne powodują presję na wzmożenie wyzysku siły roboczej. Usługodawcy są ograniczani do zadowalania się popytem zgłaszanym przez inne fragmenty grupy usługodawczej lub przez zamożniejszych członków społeczeństwa. To eliminuje drobnych usługodawców, nastawionych na niezbyt zasobnego klienta. Rośnie konkurencja wśród usługodawców pracujących dla zamożniejszych klientów.
Zawęża się liczebność grupy usługodawców, których część będzie spadała do rezerwowej armii pracy, czyli do proletariatu.
W sytuacji, kiedy nie ma rywalizacji zewnętrznej, państwo traci możliwość realizacji zysku z rozwijania własnej myśli technologicznej, która może dostarczać mu nadzwyczajnej wartości dodatkowej. W warunkach pokojowego ładu, globalna gospodarka zamienia się w jeden organizm, w którym następują procesy wyrównywania ciśnień w obiegu zamkniętym. Analogicznie do mechanizmu opisanego wyżej, społeczeństwo stabilizuje się na poziomie dwóch zasadniczych sfer wymiany – między sferą produkcyjną a nieprodukcyjną, gdzie państwo traci swą aktywną rolę.
Można, oczywiście, postulować zasilanie sfery nieprodukcyjnej środkami wrzucanymi bez równorzędnego ekwiwalentu, tylko po to, aby utrzymać tę sferę ze względów estetycznych czy innych kulturowych. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby kapitalista czy robotnik chętnym okiem obserwowali ten proceder i równie ochoczo, co poprzednio wydatkowali energię, aby dostarczać środki do życia grupom społecznym, które będą mogły je zakupić bez żadnego wysiłku ze swej strony. W konsekwencji będzie to narzucenie robotnikom polecenia, aby ustąpili innym grupom społecznym części swych dóbr elementarnych bez żadnej rekompensaty.
Tendencje do zmierzania w tym kierunku widzimy choćby w idei gwarantowanego dochodu podstawowego. Kwestia sprowadza się bowiem do arbitralnej redystrybucji dóbr podstawowych, niweczącej wszelkie zasady rachunku ekonomicznego.
I tu wracamy do naszych dzielnych stalinowskich krytyków stalinizmu z pozycji opozycji biurokratycznej: robol tak czy inaczej zapłaci za lepszy przydział stołówkowego żarcia dla studencików z OHP w PGR w Pcimiu Dolnym. Warto pamiętać przy okazji, że konstruktywna krytyka gospodarki socjalizmu realnego odbywała się z pozycji niepodlegającego wątpliwości przekonania o wyższej racjonalności gospodarki rynkowej opartej na obiektywnym i bezwzględnym rachunku ekonomicznym. Pożegnanie z iluzjami „komunizmu” było obficie podlane argumentacją o wyższości gospodarki rynkowej, którą konsekwentnie wprowadzano tylnymi, a niekiedy i wprost przednimi drzwiami za pomocą różnych sztuczek o znaczeniu czysto filologicznym, serwowanych przez niewątpliwe autorytety naukowe.
Nie rozwiązany, bo w ogóle nieporuszony, pozostaje problem zasadniczy – o charakterze socjalistycznym przemiany ustrojowej nie decyduje nic poza stosunkiem do klasy bezpośrednich producentów, czyli do robotników. Ich znaczenie w tej przemianie nie polega na jakiejś mistycznej, religijnej roli w dziejach, ale z prostego faktu, że kapitalizm jest unikalnym systemem gospodarczym stwarzającym tyleż szans i nadziei, co i zagrożeń dla ludzkości. Antagonizm relacji robotnik – kapitalista jest nieodwołalnie związany z tym ustrojem. Dynamiką powodującą mobilność społeczną w kapitalizmie, systemy przed- i pokapitalistyczne nie mogą się poszczycić. A ta dynamika właśnie i tylko ona daje szansę na wyzwolenie pracy i zniesienie jej wyzysku.
Nie jest możliwe bez utraty naszej cywilizacji, byśmy wszyscy stali się właścicielami drobnej działki ziemi dającej nam możliwość przeżycia. Każda inna aktywność gospodarcza pozaprodukcyjna odbywa się na koszt tej pracy produkcyjnej. W PRL czy w ZSRR, czy wszędzie w tzw. socjalizmie realnym, robotnik nie był gospodarzem. Nie wiedział w gruncie rzeczy, czego od niego oczekiwano. Sadzając go w radzie zakładowej, słusznie zakładano, że będzie głosował jak dyrektor, bo niby skąd miał wiedzieć. Z jednej strony, Modzelewski opisuje, w jakim stanie nędzy i poniżenia żyli robotnicy i chłopi, z drugiej, wiadomo, że PRL-owska inteligencja uważała zgodnie, że robol i tak zarabia za dużo, bo więcej niż nauczyciel czy nawet naukowiec, nie mówiąc już o innych zawodach w usługach, a przynajmniej o wiele za dużo w relacji do swego wkładu w wytworzony dochód narodowy. Odtwórcza praca fizyczna jest o wiele mniej wartościotwórcza niż praca umysłowa, która przynosi o wiele więcej wartości dodanej. Kto by z tym polemizował? Skoro więc nadludzki wysiłek robotników nie był w stanie przynieść więcej dochodu, co powodowało obiektywnie niski poziom życia robotnika, a jednocześnie zaniżony poziom życia jednostek twórczych, które w kapitalizmie były lepiej doceniane, to wina nie leżała obiektywnie po stronie robotnika, który starał się, jak tylko mógł. Wina leżała po stronie złego zarządzania pracą, po stronie złego systemu ekonomicznego przyjętego jako modelowy.
Socjalizm jako system ekonomiczny nie był, wedle opozycji demokratycznej, systemem efektywnym w swym przeciwstawieniu gospodarce rynkowej. Natomiast socjalizm był uważany za system korygujący niesprawiedliwy system redystrybucji związany z kapitalizmem. Socjalistyczna redystrybucja spowoduje, że robotnik będzie żył na przyzwoitym poziomie, przez co nie będzie potrzeby, aby miał moralną satysfakcję, że zarabia więcej niż pani nauczycielka. W rzeczywistości „pokomunistycznej” sprawiedliwsza redystrybucja socjalistyczna sprowadziła się do kuroniówek, ale to już nikogo nie obchodziło.
Czy faktycznie socjalizm jako system gospodarczy jest mrzonką?
Reformy ekonomiczne, które PRL wdrażał podobnie jak wdrażano je w ZSRR, szły w kierunku decentralizacji i reform prorynkowych z zapewnieniem parasola maskującego ten charakter reform dzięki budowaniu pozorów osadzenia robotników jako gospodarzy w zakładzie pracy. Realna możliwość wpływania na decyzje ekonomiczne zakładu była przez biurokrację równoważona decentralizacją i izolowaniem zakładów między sobą. Robotnicy byli pozbawieni możliwości nawiązywania skutecznych więzi poziomych i zajmowani bieżącymi sprawami produkcji, w których nie mogli konkurować z personelem technicznym, oraz sprawami socjalnymi w ramach działalności związkowej.
Lewica przyjęła nie rozgraniczać pojęcia klasy „pracowniczej” na segmenty robotnicze i pozostałe, sugerując brak konfliktu interesów między tymi częściami jednej klasy. Niemniej, w PRL ten konflikt był stale podnoszony, bynajmniej nie przez samych robotników. Nikomu nie przyszłoby wówczas o głowy, aby udawać, że nie rozumie zasadniczej różnicy między tymi dwiema kategoriami zawodowymi i społecznymi.
Socjalizm realny stworzył strukturę społeczną, która nie miała podstaw w sferze produkcji. Był to jednak wymóg propagandowy, więc koszt tej sztucznej rozbudowy ponosiła klasa robotnicza i chłopi. Ekonomiczne wykorzystanie potencjału intelektualnego było ograniczone przez konkurencję kapitalistyczną i nie mogło spełnić funkcji napędzającej gospodarkę narodową. Stwarzało jednak aspiracje, które są całkowicie normalne. Wyjście ZSRR z izolacji po II wojnie światowej stworzyło możliwości, jakich wcześniej nie było. Zrodziło jednak równocześnie konflikty wewnętrzne.
Sytuacja była trudna, ale o wiele lepsza niż w pierwszych latach po Rewolucji. ZSRR trwał siłą ambicji jego założycieli i tego, że stalinowska kadra była zakładnikiem własnego bezpieczeństwa. Odstąpienie od idei mocarstwowej, w którą przerodziła się pierwotna koncepcja, groziła wybiciem owej kadry w pień. Zupełnie inaczej niż dziś, kiedy to część społeczeństwa rosyjskiego nie czuje żadnego przywiązania do tej idei. Co nie zmienia faktu, że kadra rządząca ma murowaną wojnę domową w przypadku odstąpienia od podtrzymywania kruchej równowagi między wyznawcami idei „imperialnej” a zwolennikami normalnego, średniej wielkości państwa europejskiego, strawnego dla chwiejącej się Europy.
Okres powojenny wydaje się dobrym momentem dla podjęcia na nowo idei rewolucyjnej, nawiązującej do oryginalnej koncepcji Lenina. Problem w tym, że kadra stalinowska nie miała zielonego pojęcia o owej idei. Wszyscy, którzy ją kojarzyli, zostali wycięci w ramach czystek stalinowskich. Reszta milczała, nawet jeśli coś wiedziała o różnicy między stalinizmem a leninizmem.
Po wojnie sytuacja sprzyjała odrodzeniu koncepcji dyktatury proletariatu, roli klasy robotniczej i Marksa teorii wartości opartej na pracy. Stalinizm jednak nawiązywał do prostych koncepcji rozpropagowanych przez II Międzynarodówkę, bez zrozumienia dyskusji wokół teorii wartości. Stalinizm został w praktyce rozpracowywany jako teoria socjalizmu, tyle że z przyklejonymi sztucznie buńczucznymi hasłami o dyktaturze partii robotniczej i antagonizmie klasowym zaostrzającym się w miarę rozwoju socjalizmu. Rozwijano w Polsce stalinizm jako koncepcję socjalistyczną, koncepcję solidaryzmu społecznego. Ponieważ trudno było przeoczyć rewolucję, nie można było uznać socjalizmu za ewolucyjną przemianę kapitalizmu. W rzeczywistości jednak coraz mocniej ugruntowywała się myśl o tym, że zrywanie kapitalistycznych stosunków było grubym błędem i przedwczesne. Ewolucja stosunków kapitalistycznych, rozwój techniki itp., to wszystko sprawi, że stosunki socjalistyczne, polegające na regulacji mechanizmów rynkowych w racjonalnych ramach, samoistnie zastąpią relacje kapitalistyczne jako bardziej racjonalne, optymalne.
Nastroje rewolucyjne ogarniały obszary niekoniecznie rozwinięte gospodarczo, co budziło zrozumiałą obawę, że poszerzenie sfery wpływu na te obszary dodatkowo powiększy i tak już niemałe trudności kruchej gospodarki nadszarpniętej wysiłkiem wojennym. Trudno było liczyć na korzyści czy wręcz eksploatowanie gospodarek krajów równie wycieńczonych wojną.
Sprzyjające okoliczności skończyły się wkrótce. Zaczęła się Zimna Wojna, sprowokowana poniekąd ujawnioną słabością ZSRR. Kapitalizm nie znał litości.
Niemniej, śmierć Stalina wyzwoliła ostatni zryw dyskusji o tym, czym jest komunizm i idea rewolucyjna. Postawiła problem biurokracji, nawiązując do Lenina i do Trockiego. W praktyce jednak powstała paradoksalna sytuacja: świeżo upieczeni odstępcy od stalinizmu odwrócili się od marksizmu w ogóle jako od idei zalążkowo totalitarnej, zaś na spadkobierców Stalina „awansowali” ci, którzy już wcześniej analizowali rzeczywistość realsocjalizmu z krytycznej perspektywy nawiązującej do Marksa i do Lenina. Opozycja biurokratyczna, która się wówczas uformowała z „janczarów” stalinizmu, w pewnym stopniu odwoływała się nie wprost do trockizmu jako najbardziej radykalnej krytyki biurokracji. Szybko jednak ewoluowała w kierunku przejścia na analizę w kategoriach narodowych, powoli poddając się trendom panującym w opozycji antysystemowej oraz wśród robotników. Mieściło się to w nawiązywaniu do tradycji PPS-u i kontrowersji między dwiema najstarszymi partiami robotniczymi na ziemiach polskich – PPS i SDKPiL.
Lewicowość i socjalizm bez wypaczeń zostały przypisane tradycji socjalistycznej lewicy patriotycznej. W ten sposób zachowano pozory ciągłości ideowej bez etykietki renegatów socjalizmu. To stalinizm został napiętnowany jako zbrodniczy błąd ruchu, bez próby zrozumienia czego przeciwieństwem faktycznie był stalinizm. Biorąc pod uwagę ewolucję ideową członków KPZR, najłatwiej było im uznać, że winę za stalinizm ponosi Lenin, ponieważ wyłamał się ze zgodnej komitywy wszystkich partii socjaldemokratycznych (socjalistycznych), które zachowały elastyczną postawę wobec swoich imperialistycznych rządów i nie sprowadziły groźby totalitaryzmu nad swoje głowy.
Upieranie się przy dyktaturze proletariatu, czyli przy decydowaniu o polityce redystrybucyjnej przez klasę robotniczą jest uważane przez lejących krokodyle łzy nad losem robotników w PRL opozycjonistów ze stalinowskiego nadania za recydywę stalinizmu/leninizmu. W odniesieniu do 1980 r. też przerobiliśmy tę lekcję w jeszcze bardziej skróconej formie – program I Solidarności nawet nie wzbudził kontrowersji, po prostu został potraktowany jak powietrze.
Realnym powodzeniem cieszył się program rodem z reform gospodarczych realsocjalizmu, czyli program decentralizacji i samorządności przedsiębiorstw, służący za przykrywkę dla nakłonienia robotników do podpisania się pod postulatami prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Ta zmyłka do dziś służy jako pretekst do oskarżania robotników o zdradę socjalizmu.
Pozostaje wciąż problem, jak urzeczywistnić prawdziwą dyktaturę proletariatu w jej wymiarze ekonomicznym i politycznym. W PRL pracownicy umysłowi byli niezadowoleni ze swego poziomu życia, ponieważ nie znali kosztu wyprodukowania dóbr służących podniesieniu tego poziomu. Biurokracja wciąż przykręcała robotnikom śrubę, ponieważ bała się opiniotwórczej roli inteligencji, a poza tym sama czuła z nią większą bliskość niż z robotnikami z racji swej pozycji społecznej. Jakimiś nieśmiałymi próbami realizacji postulatu zniesienia różnicy między robotnikami a resztą pracowników były hufce pracy, które miały zaznajomić młodzież inteligencką z pracą produkcyjną. W rzeczywistości nie służyły temu celowi, były czysto fasadową działalnością. Uczynienie wszystkich na krótko robotnikami produkcyjnymi jest przedsięwzięciem ryzykownym, możliwym do realizacji tylko w warunkach stanu nadzwyczajnego. Zastępowano go w praktyce udziałem robotników w aktywności partyjnej i w podejmowaniu decyzji na różnych szczeblach, w tym i na szczeblu krajowym.
Rzecz w tym, że jest to zasadniczy problem ruchu robotniczego, wskazujący na perspektywę tego ruchu i determinujący sposób rozwiązywania bieżących kwestii. Jeżeli jednak chcemy uniknąć postkapitalistycznej stagnacji, musimy podjąć ten problem. Inaczej nie wyjdziemy poza ramy społeczeństwa klasowego nawet po przezwyciężeniu kapitalizmu.
Ewa Balcerek i Włodek Brakowski
10 lipca 2021 r