Dobra wiadomość jest taka, że wojny z użyciem broni jądrowej nie będzie. Przynajmniej jeśli wierzyć analizie Rachida Achachi, który powołuje się na artykuł w Newsweeku ujawniający kulisy początku wojny na Ukrainie. Wedle tego artykułu, Rosja i USA bardzo starannie przygotowały scenariusz tej typowej wojny zastępczej (proxy war), wyznaczając ograniczenia, których celem było utrzymanie działań militarnych na terenie
Ukrainy, nie dopuszczając do jej wymknięcia się poza granice tego kraju.

Wszystko po to, aby nie dopuścić do bezpośredniej konfrontacji między mocarstwami nuklearnymi – jak to w przypadku dowolnej wojny zastępczej. Ta taktyka była skuteczna jeszcze w okresie Zimnej Wojny, więc nie ma powodu, aby uważać, że obecnie nie zadziała. Pozostaje tylko pytanie po co ten cały cyrk?
Z naszej perspektywy, cała ta analiza i to, co przedstawia Newsweek jako „ustawkę” dwóch żuli z przedmieścia, nie do końca trzyma się kupy.

https://www.newsweek.com/2023/07/21/e…

Po pierwsze, strategicznym celem Rosji od pogodzenia się z koniecznym upadkiem ZSRR i bloku socjalistycznego było przyłączenie się do Zachodu. Rosja demonstrowała to pragnienie niejednokrotnie, co wzmacniała dobrowolnym podporządkowaniem amerykańskiej hegemonii chociażby w
tzw. globalnej wojnie z terroryzmem, godzeniem się na przesuwanie granic NATO, nie mówiąc już o podporządkowaniu ekonomicznym, czyli zezwoleniem na grabieżczą politykę oligarchii rosyjskiej i sprzedawanie za bezcen zasobów surowcowych tego kraju.Jednocześnie, kraje Europy
Środkowo-Wschodniej, byłe satelity ZSRR w bloku, zasadniczo utrzymywały, że Rosja pozostaje państwem agresywnie ekspansywnym, które należy zniszczyć póki trwa sytuacja sprzyjająca temu zamysłowi. Spotkało się to z analogicznym przekonaniem tzw. neokonserwatystów, którzy spotykali się z politykami środkowoeuropejskimi na gruncie nienawiści do ideologicznego modelu radzieckiego. Należy bowiem pamiętać, że zakończenie Zimnej Wojny jest uznawane za zwycięstwo modelu demokratycznego nad tzw. komunistycznym totalitaryzmem. Na karb tego ideologicznego
przekonania można zwalić wszelkie aspiracje wychodzące poza ramy konfrontacji ideologicznej i sięgające losów tego regionu Europy
sprzed Rewolucji Październikowej.
Posługując się indoktrynowaną nienawiścią do komunizmu, politycy środkowoeuropejscy przemycają odwieczną rywalizację z mocarstwem, które wyrosło w pewnym momencie historycznym na potęgę przyłączającą do siebie okoliczne kraje. Nie jest tak, żeby miejsce po Rosji miało pozostać
puste. W szczególności Polska rości sobie pretensje do przewodzenia w regionie z racji swej wielkości oraz historycznych zaszłości w rodzaju Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Z tego jednak powodu Polska ma niezbyt dobre notowania wśród państw regionu, które nie mają wcale ochoty na zamianę dominacji rosyjskiej na polską. W obliczu Rosji owe państwa starają się zachować pozory solidarności, ułatwione przez wspólną przynależność do NATO, ale skazaną na natychmiastową porażkę w przypadku ewentualnego rozpadu Rosji. Stąd siła amerykańskiej dominacji, której rolą jest niedopuszczenie do wybuchu lokalnych konfliktów w przypadku „zwycięstwa demokracji nad Rosją”.
Dlatego też możemy obserwować indywidualne odejścia poszczególnych państw od polityki ślepego popierania polityki NATO w regionie. Przede wszystkim, niektórzy politycy lokalni zaczynają zdawać sobie sprawę z faktu, że przynależność do NATO i Unii Europejskiej nie daje tych korzyści, na które liczono. Przede wszystkim, w porównaniu z okresem radzieckim, kraje te uległy całkowitemu ubezwłasnowolnieniu
gospodarczemu, by nie rzec likwidacji gospodarki pozwalającej na rzeczywistą suwerenność społeczeństwa. Ten fakt staje się coraz
wyraźniejszy w miarę, jak narasta świadomość znaczenia gospodarki rzeczywistej, opartej na przemyśle, a nie tylko na przynależności do sieci globalnych finansów, które pozwalają żyć na koszt reszty świata, ale nie dają absolutnie żadnej alternatywy w przypadku zawalenia się tego systemu międzynarodowego, finansowego wyzysku opartego na przewadze militarnej Zachodu.
Niektóre państwa środkowoeuropejskie zaczynają uważać Rosję za przeciwwagę w grze interesów rozgrywanych na tym obszarze. Wiąże się to z wyraźnym krachem wiary w instytucję demokracji, która powinna stać na straży równego udziału każdego podmiotu w korzyściach płynących z
osiągniętego poziomu rozwoju cywilizacyjnego.
Problem jest taki, że dalszy rozwój kapitalistycznego sposobu produkcji wymaga możliwości utrzymania dynamicznej ekspansji. A, jak wiemy, bo nieraz o tym pisaliśmy, ta dynamika wymaga istnienia „otoczenia niekapitalistycznego”.
W pewnym sensie, okazało się, że dalszy rozwój dynamicznego kapitalizmu jest paradoksalnie możliwy z tego względu, że dawne Centrum kapitalistyczne, które uległo stagnacji i powolnemu rozkładowi ekonomicznemu (normalny proces dialektyczny), stało się swoistym „otoczeniem
niekapitalistycznym”. A ściślej mówiąc, systemem, w którym nagromadziło się bogactwo (co jest warunkiem niezbędnym dla zaistnienia dynamiki kapitalistycznej), a które nie potrafi tego bogactwa wytwarzać w tempie dorównującym sposobowi kapitalistycznemu. Centrum dynamiki kapitalistycznej przesunęło się do Chin. Efekty, o których tu piszemy możemy współcześnie zaobserwować gołym okiem.
Z doświadczenia historycznego wynika jednoznacznie, że dla zachowania i wykorzystania w pełni szansy na dynamiczny rozwój kapitalistyczny, gospodarka chińska musi sięgnąć po bogactwo Zachodu. Należy zdać sobie sprawę z tego, że tylko na ten obszar może się dokonywać ekspansja, która daje możliwość realizacji zysku. Tutaj odsyłamy do naszych rozważań o różnicy między wartością dodatkową a zyskiem, co jest całkowicie
niezrozumiane przez marksistów.
Tutaj, w skrócie możemy powiedzieć,
że aby gospodarka kapitalistyczna była w stanie przeobrażać
wartość dodatkowa w zysk, konieczne jest wspomniane wyżej
„otoczenie”. Inaczej system zamienia się w produkcję dla
produkcji i staje się nieracjonalny, ponieważ kapitał musiałby
ponosić koszty nie tylko produkcji, ale i popytu na nie. Gdzieś
musi się dokonywać wymiana nieekwiwalentna i tu jest miejsce dla
„otoczenia”.
Problem w tym, że dawne Centrum
kapitalistyczne jest specyficznym „otoczeniem” – nie są to
społeczeństwa bezbronne, zacofane technologicznie, ale państwa
imperialistyczne, które mają narzędzia skutecznej obrony swoich
interesów.
To powoduje, że sytuacja jest bardziej
niebezpieczna, niżby wynikało ze schematycznej i „ustawkowej”
analizy Newsweeka. Podjęcie przez Zachód rywalizacji ekonomicznej z
Chinami wymaga nadrabiania opóźnień w stosunku do Chin oraz
przezwyciężania niechęci społeczeństw zachodnich do wejścia
ponownie w rolę pokornej siły roboczej. Dlatego te społeczeństwa
chętniej zgodzą się na wojnę imperialistyczną niż na
proletaryzację. A proletaryzacja jest nieuchronna, jeśli Zachód
chce skutecznie konkurować z wkraczającym na drogę kapitalistyczną
światem.
Jeśli odrzucamy koncepcję
komunistyczną, czyli planowy charakter gospodarki, co – jak w
przypadku ZSRR i jego satelitów – przyznawało każdemu krajowi
określoną funkcję w ramach socjalistycznego, międzynarodowego
podziału pracy (z wszystkimi ułomnościami, które wydają się w
dzisiejszej sytuacji świata całkowicie śmieszne), to pozostaje nam
model gospodarki stagnacyjnej (czytaj: zrównoważonej). Ale ten
model jest właśnie tym, który skazuje Zachód na rolę „otoczenia
niekapitalistycznego”. Stąd fundamentalna wrogość między
nurtami prawicowego suwerenizmu opartego na odbudowie gospodarki
przemysłowej a lewicowym pomysłem na tzw. gospodarkę zrównoważoną,
całkowicie utopijną w opisanej powyżej sytuacji konieczności
odbudowy warunków dynamicznego kapitalizmu.
Pozostaje jeszcze możliwość, że
koncepcja sprawiedliwego, planowego rozwoju gospodarki
kapitalistycznej w wykonaniu chińskim, czego wyrazem są nadzieje
związane z BRICS, sprowadzi nowokapitalistyczne państwa Globalnego
Południa do roli znanej Trzeciemu Światu z okresu Zimnej Wojny –
nie wyjdą one z roli „otoczenia niekapitalistycznego” i będą
wysilały się na utrzymanie niemożliwej do wykonania transformacji
wartości w rzeczywiste zjawiska rynku w ramach systemu
kapitalistycznego.
Wariantem gospodarki stagnacyjnej jest
powrót do hegemonii regionalnej mocarstw dominujących na danym
obszarze. Czyli do systemu nakreślonego przez dominację np. Państwa
Środka na obszarze azjatyckim czy imperium carskiego na obszarze
azjatycko-wschodnioeuropejskim. Paradoksalnie, z punktu widzenia
interesów tzw. klasy średniej (a więc drobnomieszczaństwa lub
homo faber – te wszystkie pojęcia przekładają się na siebie),
system zrównoważony jest optymalny, chociaż system kapitalistyczny
(dynamiczny model) sprzyja najlepiej wolności indywidualnej,
charakterystycznej dla istoty tej warstwy społecznej, wędrującej
pomiędzy dwiema klasami antagonistycznymi. Jednak przy pewnej
równowadze ilościowej, przy stabilnym zapotrzebowaniu na tę grupę
społeczną, stabilna struktura jest korzystna. Dynamiczny kapitalizm
gra na zwiększenie roli tej grupy, ale stale grozi dopasowywaniem
jej liczebności do zmiennej wielkości rezerwowej armii pracy, co
wyraża się wahaniami między wzrostem wynagrodzeń a groźbą
proletaryzacji nadmiaru grupy obsługującej potrzeby klasy
produkcyjnej.
Wydaje się, że społeczeństwa
Globalnego Południa liczą na skojarzenie dynamiki chińskiego
kapitalizmu z wizją sprawiedliwego, socjalistycznego podziału pracy
w skali międzynarodowej. Rzecz w tym, że burżuazja chińska nie
będzie w stanie przyjąć tych oczekiwań ubogich społeczeństw
jako swoje własne, albowiem ich przeznaczeniem jest konkurencja lub
poddanie się zachodniemu imperializmowi. Doskonale znamy nieuchronną
ewolucję biurokracji radzieckiej w klasę burżuazji kompradorskiej,
więc nie za bardzo możemy solidaryzować się z pobożnymi
życzeniami proletariatu Trzeciego Świata. Burżuazja chińska musi
z istoty swej dążyć do przyjęcia trybu życia bogatej,
pasożytniczej klasy kapitalistów finansowych, co nie pobudza ich do
rywalizacji z Centrum kapitalistycznym. Jest to klasa, która nabrała
cech oligarchii (na wzór rosyjskiej) zanim jeszcze nie stała się
klasą burżuazyjną. Stąd rolę kolektywnego kapitalisty musi tam
odgrywać rząd chiński. Jest to słabość systemu, która może
przeszkodzić zamianie miejsc między starym a nowym Centrum dynamiki
kapitalistycznej.
Interesem proletariatu Trzeciego Świata
jest narzucenie modelu realizującego interes owego proletariatu, a
nie wspomaganie tego czy innego skrzydła światowego imperializmu.
Póki co, świadomość tego specyficznego, proletariackiego interesu
jest tłumiona ideologią nacjonalistyczną, która wydaje się
proletariatowi sojuszniczą ze względu na potencjał rozwoju
ekonomicznego, który daje tej klasie szansę na przetrwanie, choćby
za cenę nowego zawłaszczenia świata i utrzymanie systemu
kapitalistycznego.
W systemie stagnacyjnym
(zrównoważonym), proletariat popada w skrajną nędzę, a ponieważ
pomysł jest taki, że ze względów ekologicznych ludzkości jest
zbyt wiele, to proletariat jest skazany na likwidację. Trudno się
więc dziwić, że drobnomieszczaństwo będzie się przeciwstawiało
z całych sił swej proletaryzacji, chociaż także jest skazane na
silne przerzedzenie.
Mamy więc sytuację, w której Polska
ma raczej przerąbane niezależnie od rozwoju sytuacji. Jeżeli nie
uda się Polsce zastąpić hegemonii rosyjskiej na obszarze Europy
Środkowej, to koniec konfliktu z Rosją na terenie Ukrainy oznacza
powrót do sojuszu rosyjsko-niemieckiego. A to jest koniec Polski. W
tym sensie tylko system, który istniał w okresie Zimnej Wojny,
kiedy to Polska była buforem od Zachodu, dawał Polsce
bezpieczeństwo przed owym sojuszem. NATO bez Rosji także dawało
przedłużenie opozycji między Rosją a Niemcami. UE przewiduje
federalizację Europy w przewidywaniu utworzenia jednolitego państwa
europejskiego, co teoretycznie daje perspektywę pokoju na
kontynencie. Problem w tym, że jest to jednolite państwo, które
będzie się poddawało interesom niemieckim ze względu na przewagę
ekonomiczną Niemiec. Obecnie to uległo nieco osłabieniu. Jeżeli
Rosja nie zostanie przyjęta do UE, to rękojmią pokoju między
Niemcami (Europą) a Rosją będzie buforowy obszar Europy Środkowej
lub podział tego obszaru między oba byty polityczne.
Programem politycznym ekipy Tuska jest
więc dążenie do europejskiej federalizacji w przekonaniu, że
lepsze jest rozpłynięcie się w Europie niż pozostawanie w
izolacji w sytuacji odnowienia państwowości Niemiec i Rosji. Ekipa
Kaczyńskiego uważa, że jeszcze się da stworzyć z Polski hegemona
regionalnego pod egidą USA. Eliminacja Rosji powoduje, że Polska ma
najlepsze predyspozycje do hegemonii wschodniej pod patronatem USA.
Stawia ją to w opozycji do Niemiec, które jednak są uwikłane w
konflikty z zachodem Europy. Niemniej, przejęcie roli Rosji w
regionie tylko powoduje, że Polska jest postrzegana jako zagrożenie
dla Zachodu. Jej słabość czyni z niej łatwą ofiarę Niemiec w
przypadku braku Rosji. Przy braku hamulców w postaci jednolitego
państwa europejskiego, rywalizacja Polski z Niemcami staje się
nieuchronna.
Mamy więc sporo możliwości ruchów,
które wszystkie prowadzą do odnowienia starych konfliktów plus
nowe konfiguracje. Osłabia to stare Centrum kapitalistyczne w
rywalizacji z chińską ekspansją.
Trudno z góry powiedzieć, która
tendencja okaże się zwycięską.
Informacja Newsweeka wydaje się w tym
kontekście specyficznie obliczona na rozbicie solidarności, którą
Globalne Południe otoczyło Rosję: jeśli wszystko jest z góry
ukartowane przez mocarstwa atomowe, które grają interesami
globalnymi, uważając resztę świata za pożytecznych idiotów, to
powoduje to spadek zaufania do Rosji, która jest postrzegana jako
kraj przewidywany do rozbiorów i likwidacji. Kłóci się to z
pojmowaniem celu operacji wojennej zapoczątkowanej przez Rosję.
Można domniemywać, że celem SOW było
to, co się zaczęło już nazajutrz wtargnięcia Rosji na teren
Ukrainy: rozpoczęcie negocjacji prowadzących do ustalenia
neutralnego statusu Ukrainy w zamian za opuszczenie tego kraju przez
rosyjskie wojska. Ten cel został storpedowany przez Zachód. Nie
bardzo wiadomo, jaki byłby cel Rosji w umawianiu się z USA na
długie działania wojenne, co wmawia nam Newsweek, jeśli negocjacje
faktycznie miały się zacząć nazajutrz po 24 lutego 2022 r.
Racjonalne jest uważanie, że celem wciągnięcia Rosji w tę
pułapkę agresji było uwiarygodnienie w oczach tzw. opinii
publicznej zamiaru rozbioru Rosji. Nie bardzo więc wiadomo, po co
Rosja miałaby ustalać z USA warunki prowadzenia działań
wojennych. Liczenie na natychmiastowe zawalenie się gospodarki
rosyjskiej na skutek 15 tysięcy sankcji ekonomicznych także czyni
mało wiarygodną tezę o ustalaniu warunków długotrwałej wojny.
Ani jedna, ani druga strona nie przewidywała długotrwałej wojny,
więc informacje Newsweeka są bezsensowne.
Strona rosyjska, demonstrując swoje
możliwości wykorzystania broni o sile broni atomowej, ale bez
skażenia radioaktywnego, jest dość wiarygodna w tym, że nie będzie się odwoływała do broni jądrowej. Natomiast strona
zachodnia bynajmniej nie kontroluje przebiegu wydarzeń i nie ma w
zanadrzu analogicznej do rosyjskiej broni. To sprawia, że zagrożenie
użycia tej broni przez Zachód jest jak najbardziej prawdopodobne.
Nie dawalibyśmy więc słowa honoru,
jak Rachid Achachi, że wojny jądrowej nie będzie… To jakby
stawiać orzeszki przeciw dolarom…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 listopada 2024 r.