Poniższe wideo przedstawia bardzo sprawnie i poprawnie przeprowadzoną popularyzację koncepcji wyzysku w ekonomicznej teorii Marksa. Autor, Jean-François Anquetil, objaśnia jak powstaje wartość dodatkowa, następnie wprowadza za Marksem pojęcie składu organicznego kapitału i wykazuje z żelazną logiką teorii, że ciągłe zwiększanie kapitałochłonności produkcji kosztem siły roboczej musi doprowadzić do spadku stopy zysku. Jak słusznie zauważa: maszyny nie da się wyzyskiwać.
Z siłą roboczą jest inaczej.
Wszędzie, gdzie na rynku wymiany dokonują właściciele towarów, nie rodzi się kapitalizm. Nikt bowiem nikomu nie oddaje swojego towaru za bezcen. Wodą nie handlujemy (przynajmniej w czasach Smitha, a sporo się od tamtej pory zmieniło). Dobra bezwartościowe w sensie wartości wymiennej (nie użytkowej) nie podlegają mechanizmowi rynkowemu.
Poza siłą roboczą.
Dlatego właśnie przymusowe wepchnięcie siły roboczej na rynek, spowodowane zniesieniem jej feudalnego zniewolenia, stworzyło sytuację, w której towar bezwartościowy mógł być kupowany w praktycznie nieograniczonych ilościach i którego wartość (praktycznie nieistniejąca) nie odgrywała znaczącej roli w wycenie końcowego produktu.
Jak to, skoro koszt siły roboczej jest i był znaczny?
Rzecz w trendach. Na rynku przedkapitalistycznym wymieniali właściciele środków produkcji. Wszystko było regulowane w określonej jednostce czasu. Produkcja masowa, nieprzerwana i zasadniczo nieskończona sprawia, że (asymptotycznie) wartość siły roboczej dąży do zera, zaś jej wydajność do nieskończoności. Ile by nie kosztowała kapitalisty siła robocza, w nieskończonym horyzoncie aktywności ekonomicznej i wzrostu produktywności nie ma to najmniejszego znaczenia.
To właśnie pozwala na zaistnienie kredytu – zakładamy, że mechanizm ekonomiczny kapitalizmu jest wieczny.
Tak to widział Marks, zgodnie z realiami swego czasu, ale i w perspektywie historycznej, porównawczej, oraz w wizji prognostycznej, która stąd wynikała.
Jednocześnie wzrost wartości produkcyjnej siły roboczej sprawia, że (także w tendencji, czy może w przejściowej do bezklasowości potencji) robotnik staje się właścicielem rzeczywistym swojej siły roboczej, a więc rynek kapitalistyczny przestaje być możliwy. Bo właściciele nie oddają niczego za (pół)darmo.
Ten punkt rozumowania Marksa nie jest przez Anquetila kwestionowany.
Także nie ulega kwestii konstrukcja organicznego składu kapitału i teoretyczny wywód prowadzący z matematyczną ścisłością do stwierdzenia, że wraz z upływem czasu nieuchronny jest spadkowy trend stopy zysku.
Kapitał, zastępując siłę roboczą kapitałem stałym (postęp wymaga nakładów kapitałowych), sam kopie sobie grób.
A jednak…
A jednak, sarkastycznie stwierdza Anquetil w 2020 r., oczywiste jest, że wciąż nie mamy do czynienia z widocznym schyłkiem żywotności kapitalizmu.
A jednak czy aby nie jednak?
Anquetilowi nieświadomie odpowiada Raphaël Rossello, specjalista bankowy ds. małych i średnich przedsiębiorstw, z zamiłowania dłubiący w liczbach. Na antenie SudRadio opowiada André Berkoffowi o swojej ostatniej książce pod znaczącym, acz skromnym tytułem Demain (Jutro).
Rossello stwierdził jakieś 10 lat temu, że nikt nie zadaje sobie pytania o to, co by było, gdybyśmy od 50 lat nie finansowali wzrostu kredytem. I odpowiada na NIE zadawane przez ekonomistów pytanie, że mielibyśmy po prostu i zwyczajnie do czynienia z recesją. Od pół wieku we Francji. A w USA?
Jednym słowem, od co najmniej 50 lat żyjemy w epoce spełnionego proroctwa Marksa. Gdyby nie kredyt, gospodarka kapitalistyczna trwałaby w recesji, albowiem kapitaliści nie realizowaliby zysków. Jak długo mogłaby się kręcić gospodarka kapitalistyczna bez zysku?
Powiedzieliśmy już wyżej, że dynamika kapitalistyczna była efektem złudzenia, iż wymiana rynkowa może się dokonywać z pominięciem okresów rozrachunkowych, w których zachodzi wymiana ekwiwalentów. Możliwość kredytowania wzrostu (dynamiki kapitalistycznej) jest zawarta w tej specyfice rynku kapitalistycznego (w odróżnieniu od rynków przedkapitalistycznych). Żaden właściciel nie pozwoliłby na wodzenie go za nos obietnicą przyszłej zapłaty za dostarczony towar. Poza siłą roboczą, która – nie będąc właścicielem niczego poza samą sobą, a więc czegoś bezwartościowego z definicji – nie ma wyjścia. Kreując kredyt, klasa kapitalistów stwarza sytuację, w której siła robocza jest nadal nieograniczona, a więc stopa zysku może nadal wzrastać. Przynajmniej teoretycznie.
Stopa zadłużenia przewyższa stopę zysku. Gdyby nie było możliwe zaciąganie kredytu, kapitaliści nie mieliby żadnego interesu w podejmowaniu produkcji, skoro koszty przewyższałyby zyski. Anquetil musiałby więc skonstatować, że Marks miał rację.
Warto przypomnieć, że tzw. realny socjalizm upadł zaledwie trochę ponad 30 lat temu. Czyli już po śmierci klinicznej realnego kapitalizmu, jeśli trzymać się wywodów Rossellego. Mówi się, że system realnego socjalizmu doznał implozji. A przecież w bloku wschodnim istniał dobrze rozwinięty przemysł. System gospodarczy coraz bardziej ewoluował w kierunku rynku, coraz mniej było w nim elementów planowania, coraz więcej decentralizacji, która podobno sprzyjała rozwijaniu instytucji demokratycznych. Ostatecznie osiągnęliśmy pełnię demokracji, której ukoronowaniem są dziś rządy PiS-u.
Nie ma demokracji bez zdrowej gospodarki…
Brakowało więc przerzucania kosztów życia na kredyt na „otoczenie-nie-dość-kapitalistyczne”. To my byliśmy beneficjentami tanich kredytów i pomocy finansowanej z zadłużenia zachodniej gospodarki. A więc kandydatami na usłużnych idiotów, na których można przerzucić koszt zadłużenia, podczas gdy nasi dobroczyńcy przejmą efektywnie resztkę naszych materialnych aktywów. W ramach wykorzystania instrumentów finansowych.
Polacy zainwestowali materialne bogactwo kraju w tworzenie szemranych i gównianych interesów i interesików, z których nieliczne wyrosły na fortuny nuworyszowskich dorobkiewiczów, zaś reszta wtrąciła rodaków w dość szybki proces pauperyzacji i proletaryzacji. Ze szczególnym uwzględnieniem pretendentów do roli klasy średniej, by nie rzec – pracowniczej.
Warto zauważyć, że rządy PiS-u, które tylko obnażyły fiasko polityki budowania trwałej demokracji na ruinach gospodarki narodowej, za drugiej kadencji rozpoczęły wzorowany za USA (czasów Trumpa) trend na reindustrializację gospodarki. Również charakterystyczne jest to, że rząd Bidena kontynuuje ten trend, mimo odmiennej retoryki politycznej. W krajach Europy Zachodniej, ekonomiści coraz wyraźniej dostrzegają i mówią pełnym głosem o tym, że konieczna jest reindustrializacja starego kontynentu. Podjęta przy okazji wielkiego, demokratycznego entuzjazmu lat 90- tych spowodowanego wielkim tryumfem nad „komunizmem” droga do odchodzenia od zawracania sobie głowy przemysłem z jego problemami dotyczącymi walki klasowej jest dziś krytykowana.
Choć przyczyny katastrofy wciąż są gloryfikowane.
Symbolem odwróconego trendu w Europie było podporządkowanie Rosji interesom gospodarki europejskiej. Niemniej właśnie, wraz z sabotażem Nord Stream 1 i 2, upadł jeden z ostatnich niezdezindustrializowanych bastionów Europy – gospodarka niemiecka. A wraz z nim – szansa na szybkie podjęcie pracy nad cofnięciem czasu i powrót do gospodarki realnej. Tak właśnie, do gospodarki opartej na pracy produkcyjnej i na wartości dodatkowej. Marzenia o interesie suwerennym gospodarki europejskiej skończyły się. Teraz już jest tylko każdy za siebie…
Marks pokazuje wam środkowy palec.
Z Ukrainą po Majdanie wszystko poszło jak po maśle, analogicznie jak z Polską. Tyle że Ukraina ma jeszcze więcej bogactwa, w tym ziemię, żyzną ziemię zdolną wyżywić pół świata. Nic dziwnego, że jest nie tyle stroną, co przedmiotem konfliktu. Perspektywa niezakłóconej współpracy Rosji z Niemcami nie dawała spokoju amerykańskiemu kapitałowi, łapczywie szukającemu sposobów, aby zabezpieczyć swoją kiełkującą reindustrializację przed konkurencją i konsekwencjami nieuchronnie zbliżającej się daty koniecznej spłaty półwiecznego wzrostu na kredyt. A na tę datę już sobie ostrzył zęby chiński smok… Współpraca z Rosją dawałaby Niemcom (a zatem i Europie) monopol na rosyjskie surowce. Czyli Europa mogłaby wyrosnąć na trzeci ośrodek gospodarczy globu.
Czyż nie jest to wystarczająco egzystencjalny powód dla amerykańskiego niepokoju, profesorze Mearsheimer?
Jak wiadomo, Niemcy, od zakończenia II wojny światowej, nie są państwem suwerennym formalnie. Jak się okazuje, reszta Europy nie jest suwerenna faktycznie.
W przypadku niesuwerennych podmiotów, najwięcej korzyści ma faworyt hegemona… Stąd ambicje pisowskiej Polski.
Reindustrializacja, podobnie jak w XVIII w., wymaga morderczej rywalizacji państw biorących w niej udział. Strony postrzegają się więc nawzajem jako konkurenci do wyeliminowania za wszelką cenę.
Takie są rzeczywiste źródła przybliżającej się wielkimi krokami III wojny światowej.
Żeby nie było, że Marks nie ostrzegał…
Społeczeństwo już zaczyna dostrzegać zagrożenie, chociaż niekoniecznie rozumie jego istotę. Nasz ulubiony kanał Canard Enchaîné bije na alarm, miażdżąc francuskiego ministra gospodarki, Bruno Le Maire’a:
Rzecz o zmianie prawa emerytalnego. Lewica od dawna głosi, że praca jest przyczyną wszelkiego zła. Dlatego postuluje oderwanie dochodu od pracy, zaś środki na ten cel państwo powinno czerpać z opodatkowania superzysków uzyskiwanych przez wielki kapitał, czyli z ich zysków nadzwyczajnych. Mamy odpryski tej dyskusji w Polsce, z tłumaczeniem, że zyski wynikłe z nadzwyczajnej koniunktury, jak najbardziej sztuczne, związanej z wystrzeleniem w górę cen nośników energetycznych, nie są żadnymi zyskami nadzwyczajnymi.
Fakt, są one nieprzyzwoicie wysokie w momencie, kiedy stopa bezrobocia we Francji jest oburzająca dla tego społeczeństwa i kiedy ludziom proponuje się wydłużenie czasu uprawniającego do przejścia na emeryturę. Ale przyzwoitość nigdy nie znajdowała się w dekalogu kapitalistycznym.
Jeżeli nie zamykać oczu na rzeczywistość, w której rozpoczynamy nieuchronną, zażartą walkę konkurencyjną w ramach gospodarek kapitalistycznych, a której pierwszą rundę Europa przegrywa w konfrontacji z USA, to należy wziąć pod uwagę to, co wynika z teorii Marksa i konstatacji Rossellego, że skończyły się czasy ucieczki do przodu w kredytowanie iluzorycznego wzrostu, a zaczęły czasy walki narodowych gospodarek rzeczywistych.
Jeżeli uznajemy więc, że nadszedł czas spłaty życia na kredyt odkładanej od 50 lat na później, to całe zamieszanie odbywa się wokół tego, kto zapłaci rachunek za pół wieku pozornie darmowego wzrostu. Wzrostu, w którym wydawało się wszystkim, a szczególnie lewicy, że każda praca najemna jest pracą produkcyjną i że następuje gromadzenie rzeczywistego bogactwa i budowanie rzeczywistych struktur i wzajemnych relacji w ramach gospodarującego społeczeństwa. Tymczasem, można powiedzieć, że od 50 lat trwałość struktur ekonomicznych rozwiniętych społeczeństw opierała się na złudzeniu stworzonym przez zaciąganie kredytu na konsumpcję kosztem wyzyskiwanych regionów świata.
Dziś Afryka frankofońska strząsa z siebie to jarzmo, obnażając brak podstaw dla francuskich nadziei na utrzymanie się w klubie Złotego Miliarda. To samo dotyczy całego klubu. Co się stało? Nic poza tym, że kończyła się iluzja wzrostu na kredyt.
Oczywiście, rządy jeszcze bogatych państw rozwiniętych będą usiłowały jak najdłużej zachować pozory, ponieważ tylko stwarzając wrażenie, że wciąż można się bogacić na spekulacji (wierze w trwanie systemu), zorientowani mają szansę jeszcze przez jakiś czas zamieniać swoje bezwartościowe papiery na rzeczywiste bogactwo, zanim ostateczny krach systemu nie pozostawi ostatnich naiwnych w roli tych, którym przypadła rola pożytecznego idioty spłacającego długi wynikające z ruchu zapuszczonej pół wieku wcześniej ruletki.
Nie podejrzewamy, w przeciwieństwie do francuskiej opinii publicznej, Le Maire’a czy Borne o głupotę. Nie podejrzewamy także Macrona o brak mózgu. Ich rolą pozostaje jednak rozpaczliwe podtrzymywanie iluzji, ponieważ w każdej spekulacji finansowej rzecz rozchodzi się głównie o zaufanie. Mechanizm się kręci dopóki gracze ufają, że gra będzie się jeszcze toczyła długo. Nieświadomi wciąż wrzucają swoje oszczędności. Tymczasem politycy z pierwszych stron gazet dobrze wiedzą, że kulka ruletki już się zatrzymała. Komu przypadnie pula z tego, co jeszcze wrzucili naiwni?
Jako dobrzy biurokraci, usiłują utrzymać spokój aż do momentu, w którym zdołają się ustawić jak najlepiej. A wtedy zabiorą palec z dziury i nastąpi katastrofa: tsunami i panika. Krach. Chaos.
Po nas choćby potop…
Ale sami odejdą z wyładowanymi walizkami, nie oglądając się na topiących się obywateli…
Nie przeszkadza im utopia podstawowego dochodu gwarantowanego. To lewicowe gaworzenie pomaga utrzymywać w stanie uśpienia społeczną czujność, co im nawet bardzo odpowiada. Lewica wciąż wierzy w przyszłość gospodarki wirtualnej, opartej na kredytowaniu w nieskończoność.
Nie przyjmowanie do wiadomości, że nadbudowa nie tworzy rzeczywistego bogactwa, pozwala lewicy ślepo ufać w kapitalistyczną bajkę, iż Marks pomylił się rysując czarny scenariusz dla kapitalistycznego zdolności wiecznego, dynamicznego rozwoju.
Wypowiedzi Bruno Le Maire’a czy Macrona dowodzą, że politycy francuscy usiłują jeszcze walczyć o jakąś pozycję gospodarki francuskiej w przyszłej konstelacji powszechnej walki konkurencyjnej wszystkich ze wszystkimi. Interesuje ich to, oczywiście, mniej niż zabezpieczenie własnego losu, a dodatkowo powiedzenie prawdy o konieczności odbudowy ekonomii od podstaw, albowiem prowadzi to do spadku popularności.
Są więc poddani sprzecznym siłom – z jednej strony muszą utrzymać zaufanie do systemu, co wymaga jego choćby częściowej naprawy. Przejście do gospodarki rzeczywistej od wirtualnej, opartej na kredytowanym wzroście, wymaga jednak ofiary z siły roboczej, która wraca do gry jako przedmiot zwielokrotnionego wyzysku. Naturalnie, jeżeli aksjomatem jest, że pozostajemy w logice systemu kapitalistycznego, a tej logiki nie podważa ani radykalna lewica, ani – tym bardziej – rządząca klasa polityczna.
Z drugiej strony muszą dbać o własny wizerunek, aby nie wypaść z grupy mogącej uwłaszczać się na realnym bogactwie: narodowym i innym, nie bądźmy wybredni! Pozostają więc w stresującym wyścigu z czasem, którego stawką jest los indywidualny, całkowicie sprzeczny z losem zbiorowym społeczeństwa.
Jesteśmy więc w pełni XIX-wiecznej walki klasowej…
Dramat to czy szansa?
To zależy tylko od nas.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 października 2022 r.