Rozumiemy, że rozterki i wątpliwości wyrażone przez Cypriana Krasa są udziałem wielu młodych i mniej młodych działaczy lewicowych, którzy uważają się za radykałów, nie mówiąc już o tych, którzy uważają się za rewolucjonistów.

Wątpliwości są zasadne, ponieważ… są. Są realne, działacze kręcą się jałowo wokół problemu, którego nie sposób rozwiązać, tak aby pogodzić „czystość” ideową z realizmem politycznym. Rozumiemy to i przyjmujemy polemikę do siebie, bez fałszywej skromności. Szczególnie, że nie zauważamy wielu innych publicystów na lewicy, którzy by podpadali pod Cyprianowy zarzut:

„Rewolucjonista nie krytykuje reform, uważa jednak, że powinny być one podporządkowane ostatecznemu celowi, jakim jest socjalizm czy komunizm. Obecne warunki społeczno-polityczno-ekonomiczne są jak najbardziej potencjalnie rewolucyjne. Twierdzenie, że perspektywa obalenia kapitalizmu jest daleka jest również obecnie pozbawionym sensu 'bernsteinowskim’ tchórzostwem. Potrzeba tylko partii odpornej na rozwijający się prawicowy autorytaryzm i kretynizm parlamentarny. Silna, bojowa, scentralizowana organizacja zawodowych rewolucjonistów powinna być odporna na zmieniające się warunki obiektywne. Bez zdyscyplinowanej partii rewolucyjnej zwalczanie współczesnej bernsteinady jest pozbawione sensu. Być może nawet szkodliwe.

Czy bernsteinada przeszkadza w zbudowaniu partii rewolucyjnej? Co najwyżej jednostki działające w takich ugrupowaniach tracą swój rewolucyjny potencjał, kierując się bardziej ku reformizmowi. Większość jednak tego typu jednostek nie działa w takich ugrupowaniach, są poza jakąkolwiek organizacją, a swój potencjał marnują na jałowych dyskusjach na forach internetowych, w tym na całkowicie jałowej krytyce reformizmu. To tylko popadanie w eskapizm i alienacja” (Cyprian Kraszewski, „Reformistyczny i ‘rewolucyjny’ marazm”).

Reformistyczny i „rewolucyjny” marazm

Rozwiązanie tej kwadratury koła, o jakiej pisze C. Kras zaproponujemy jeszcze. Jednak trudno odmówić sobie najpierw wskazania na pewne signum temporis zawarte w artykule Cypriana: „Rewolucjonista nie krytykuje reform, uważa jednak, że powinny być one podporządkowane ostatecznemu celowi, jakim jest socjalizm czy komunizm.” Otóż, klasycznie, była to „definicja” reformisty, dziś stała się „definicją” rewolucjonisty. To o czymś mówi…

Zgadzamy się z Cyprianem, że nie ma wartości samo strojenie się w piórka i licytowanie na radykalizm w internecie.

Odrzucamy jednak zdecydowanie postulat, aby nie krytykować „braci w lewicy”, czy ten postulat poparty jest argumentem „ilościowym” („jest nas tak mało, a wy jeszcze wyrzucacie poczciwych reformistów poza nawias radykalnej lewicy!”), czy argumentem „merytorycznym” (marnowanie potencjału na jałowe dyskusje). Warto ochłonąć z zacietrzewienia polemicznego i zauważyć rzeczywistość: akurat avant le mot stosujemy się do sugestii Cypriana – krytykujemy tych reformistów, którzy podszywają się pod rewolucjonistów, mających najwyraźniej mniej poczucia osobistej uczciwości niż odmalowany w pastelowych kolorach E. Bernstein.

W sytuacji poplątania nawet definicji rewolucjonisty z definicją reformisty, rzeczą nagminną, nie będącą wyłącznie przypadłością naszego autora, inny bohater Cyprianowego tekstu, Piotr Ikonowicz, korzysta z tego przyzwolenia i chaosu, aby deklarować się w zależności od czasu i miejsca – i tego, co mu jest akurat potrzebne dla osiągnięcia własnego celu, jako reformista lub jako rewolucjonista, jako anty- lub jako prokomunista… W zasadzie, co to komu przeszkadza, skoro w zasadzie kryteriów odróżnienia brak…

Zagmatwanie i wynikająca zeń kwadratura koła przeciwstawiająca sobie reformizm i rewolucjonizm wynika z prostego, wręcz szkolnego błędu: pod względem refleksji politycznej, lewica radykalna zamyka granice swego świata do samej siebie. Sztywność opozycji, schematyzm myślenia i etykietki wynikają z faktu, że lewica uważa samą siebie za podmiot historii. I to podmiot w jakimś sensie samowystarczalny.

Weźmy tekst Cypriana:
„Czy bernsteinizm należy dziś bezwzględnie potępić, a współczesnych bernsteinistów zwalczać? Jeśli jesteśmy zwolennikami zasady 'im gorzej tym lepiej’ to tak, zdecydowanie powinniśmy zwalczać reformizm” – pisze autor.

Z tego ciągu logicznego wyłania się przekonanie, że rzeczywistość społeczna i ekonomiczna zależy w jakiś sposób od relacji ideowych między nurtami lewicy. Jeżeli zaprzestaniemy nazywać reformistów reformistami, to w jakiś cudowny sposób wpłynie to na stosunki społeczne w kraju nad Wisłą.

Ale nie dajmy się zwieść. Daj palec, a urwą ci całą rękę. Jeżeli przestaniemy nazywać reformistów reformistami, to będziemy musieli – aby udowodnić nasz brak hipokryzji – pójść o krok dalej: powinniśmy włączyć się aktywnie w działania reformistyczne. Ba, poświęcić temu działaniu całą naszą energię, bo w zasadzie poza jałowym pluciem na reformistów, nie mamy nic innego do roboty. Alternatywą – zdaniem Cypriana – jest oczekiwanie na to, że będzie gorzej, bo podobno dla nas, rewolucjonistów, „im gorzej, tym lepiej!”

I jak tu się powstrzymać od „jałowej” polemiki?

Czyli, ostatecznie, naturalnym sposobem istnienia lewicy radykalnej jest podporządkowanie lewicy rewolucyjnej w teorii (powstrzymywanie się od polemiki) i w praktyce (działactwo) lewicy reformistycznej.

Jakże to? – powie nam Cyprian, to po prostu insynuacje!

Czyżby?

Gdybyśmy mieli sytuacje rewolucyjną, to przecież oczywistym jest, że należałoby odwrócić podporządkowanie i domagać się od lewicy reformistycznej, aby podporządkowała cały swój zapał sprawie rewolucji, argumentowałby Cyprian.

No to zacytujmy słowa naszego bohatera: „Rewolucjonista nie krytykuje reform, uważa jednak, że powinny być one podporządkowane ostatecznemu celowi, jakim jest socjalizm czy komunizm. Obecne warunki społeczno-polityczno-ekonomiczne są jak najbardziej potencjalnie rewolucyjne. Twierdzenie, że perspektywa obalenia kapitalizmu jest daleka jest również obecnie pozbawionym sensu 'bernsteinowskim’ tchórzostwem. Potrzeba tylko partii odpornej na rozwijający się prawicowy autorytaryzm i kretynizm parlamentarny”.

Biorąc pod uwagę wydarzenia we Francji, by daleko nie szukać, można się z autorem zgodzić w ocenie sytuacji, nawet jeśli dystansuje się on poniekąd do swego „hurrarewolucjonizmu” bezpiecznym przymiotnikiem „potencjalnie”.

Może więc wyjaśnijmy sobie, dlaczego konieczne jest dodanie tego przymiotnika? Faktem jest bowiem – i tu się z autorem zgadzamy – że sytuacja jest POTENCJALNIE rewolucyjna. Cóż mogłoby ją przekształcić w sytuację rewolucyjną tout court?

Nasze działanie publicystyczne ma na celu oddziaływanie na działaczy i potencjalnych działaczy lewicy rewolucyjnej, ponieważ tylko dobrze przygotowana kadra będzie mogła sensownie oddziaływać na radykalizującą się świadomość społeczną buntującej się „klasy ludowej” (skoro boicie się innych pojęć klasowych, bo nie pasują reformistom) w kierunku konsekwentnie rewolucyjnym. Wiadomo z góry, że takiej świadomości nie osiągną wszyscy obecnie przyłączający się do buntu. I to choć byście zdobywali ich zaufanie przez tysiąc lat wytrwałej pracy od podstaw. Na przeszkodzie staną bowiem obiektywne interesy. Także interesy ludzi lewicy, bo to tylko ludzie przecież…

Co to znaczy „sensowne oddziaływanie”? Jeżeli ćwiczyć się będziemy wyłącznie w udawaniu, że doktryna rewolucyjna to tylko bardziej zradykalizowana ideologia reformistyczna, to nie będzie to „sensowne oddziaływanie”. A wydaje się, że to właśnie mają na myśli przedstawiciele lewicy radykalnej, kiedy usiłują odróżniać lewicę rewolucyjną od reformistycznej. Co można podejrzewać sądząc po treści pretensji do tych, którzy mają jednak poczucie, że między rewolucjonistą a reformistą różnica nie jest wyłącznie ilościowa (i po definicji rewolucjonisty).

Warto więc odnotować, że lewica rewolucyjna jest bytem odrębnym od lewicy reformistycznej – nie wartościując w tym momencie, a tylko stwierdzając fakt.

Współczesna lewica radykalna nie przyjmuje do wiadomości odrębności tożsamościowej lewicy rewolucyjnej. Jej problem. Ale po co narzucać lewicy rewolucyjnej perspektywę reformistycznego postrzegania jej tożsamości? Chyba nie ma to sensu.

Cyprian Kras postrzega naszą rzeczywistość jako potencjalnie rewolucyjną. Nie wyciąga jednak z tej słusznej obserwacji adekwatnego wniosku. Dlaczego? Ponieważ przyczyną jest to, o czym pisaliśmy na początku: lewica myli obiektywną rzeczywistość z rzeczywistością własnego środowiska. A właściwie, to miesza oba poziomy w sposób chaotyczny.

Zauważając, że sytuacja ewoluuje w kierunku potencjalnej rewolucyjności, Cyprian (typowy przedstawiciel lewicy radykalnej) zaczyna mówić o stanie lewicy radykalnej, a nie o rzeczywistości, którą widzi za, np. paryskim oknem. Tamta „zaokienna” rzeczywistość staje się tylko bladym tłem, na które nakłada się sytuacja marazmu na lewicy radykalnej. Nie można iść za szybko, bo lewica jest niegotowa, słaba organizacyjnie, rozproszona, rozdzierana gwałtownymi polemikami, a przecież najważniejsze jest, aby się wzmocniła, jeśli chce mieć wpływ na…, no na co? Na elity polityczne – brzmi adekwatna odpowiedź. A przecież na ulicach dojrzewa bunt przeciwko elitom, POTENCJALNIE antysystemowy.

Jak będzie się zachowywała lewica reformistyczna wobec buntu antysystemowego? Pytanie za 10 punktów. I kiedy zaczniemy polemikę z reformistami na temat wyższości przemian socjalistycznych nad ulepszaniem systemu? Kiedy ludzie na ulicach za naszym oknem będą pałowani i okadzani gazem?

Ale nie, nie należy gromić polemicznie reformistów, bo to jest obstrukcja dla ich reformistycznej pracy…

No to co.

Co nas obchodzi lewica reformistyczna, skoro dojrzewają czasy wymagające kompetencji lewicy rewolucyjnej? Kto ma wypracowywać te kompetencje?

Kiedy jest właściwy moment? Gdzie się znajduje ten błysk między „za wcześnie” („ludzie są nie gotowi”) a już „za późno” („bo trzeba powstrzymywać ekscesy”)?

Timing dyktuje rzeczywista sytuacja. Jedyne, co można zrobić, to się do odpowiedniego momentu przygotować. Wcześniej. W polemikach, bo okładania się pięściami czy ataków hakerskich nie polecamy, choć to takie reformistyczne…

Lewica radykalna usiłuje przykroić rzeczywistość do stanu lewicy, stanu opłakanego, z czego zdaje sobie sprawę. A jednak to do tego stanu chce przykrawać obiektywną sytuację POTENCJALNIE rewolucyjną. Bo, jak powiedzieliśmy, lewica uważa za obiektywną rzeczywistość SWOJĄ WŁASNĄ SYTUACJĘ, a nie obiektywną rzeczywistość, w której się znajduje i do której miałaby się dostosować. A to ta rzeczywistość dyktuje sensowność polemiki z reformistami.

Dyktuje ją dojrzałość sytuacji, narastający kryzys, a nie widzimisię jakichś publicystów.

Odrzucając marksizm i skupiając się na perspektywie indywidualistycznej odrzucającej „wielkie narracje” (zniewalające), lewica uzasadnia reformizm i to reformizm zreformowany po Bad Godesberg, ten który nie nadaje reformom perspektywy socjalistycznej.

Lewica rewolucyjna powinna więc, wedle C. Krasa wytrenować się w odrzuceniu nawet tej klasycznej perspektywy reformizmu, a to przez przyznanie dominacji perspektywy dzisiejszego reformizmu. W waszych zabawach w działactwo, pod wodzą reformistów, którzy nie ograniczają się perspektywą socjalistyczną, taki trening właśnie zachodzi.
Ale przecież nie należy z tym polemizować, bo to niekulturalnie i szkodzi lewicy.
Jakiej lewicy?

Konsekwencje znamy – trwa bunt „wielości”, a lewica radykalna zrobiła minę „kota srającego na puszczy” i udaje, że nie widzi. Nie może widzieć, ponieważ jej rzeczywistością jest jej własny świat, jej idealistyczno-romantyczna tożsamość, którą rzeczywistość obiektywna powinna potwierdzać, albo… tym gorzej dla rzeczywistości.

A kolor żółty kojarzy się jej tylko z… jajecznicą.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
13 grudnia 2018 r.