No to dowiedzieliśmy się, że Kamala Harris jest marksistką i komunistką, o czym świadczy fakt, że jej ojciec, ekonomista, przyznawał się do fascynacji J.M. Keynesem. Powszechnie wiadomo, że do podobnych, co Keynes wniosków na temat koniunktury kapitalistycznej doszedł Michał Kalecki (marksista i socjalista, a więc oczywiście komunista), z czego prawaki wyciągają nieuchronny wniosek, że Keynes był marksistą, a więc komunistą itd.

Czego prawaki jeszcze nie odkryły, to tego, że przed Kaleckim nad zagadnieniem możliwości zapewnienia systemowi kapitalistycznemu mechanizmu typu perpetuum mobile głowiła się jeszcze Róża Luksemburg, autentyczna marksistka i socjaldemokratka. Socjaldemokracja oznacza, oczywiście, komunizm, więc wszystko jasne.

Tak więc Harris wyssała z krwią ojca marksizm i komunizm.

Wiadomo, komuniści, krwiopijcy…

Świat według prawactwa wygląda ciekawie. Okazuje się bowiem, że wyjście z systemu realnego socjalizmu było w rzeczywistości przejściem do komunizmu. Więc, z komunizmu do komunizmu. Tyle, że z siermiężnego, tradycjonalistycznego i narodowego w duchu do komunizmu lewackiego, tęczowo-genderowego i znamionującego upadek cywilizacji zachodniej. Ciekawe, że zza Żelaznej Kurtyny nie było tego widać, czy co? W końcu lewactwo (John Lennon i reszta bandy narkomanów i nieobyczajnych żuli) panoszyło się od lat 60-tych XX w., a w ogóle cały okres powojenny był wymuszoną kohabitacją skompromitowanego prawactwa z tryumfującycm lewactwem, które zastąpiło socjalnych, ofensywnych komunistów z ich radzieckim modelem ekonomiczno-społecznym, któremu taka Francja zawdzięcza chociażby system emerytalny oraz silny sektor energetyczny oparty na atomie. Dziś oba te działy są skutecznie rozkładane przez lewacki reżym Macrona.

W okresie, kiedy kapitaliści łamali się i usiłowali, po zawaleniu się interwencji wojennej połączonej z sankcjami wobec społeczeństwa radzieckiego (wszystko w imię wartości zachodniej cywilizacji, czytaj: imperializmu i globalizmu) powrócić do lukratywnego handlu z ZSRR, socjaldemokracja II Międzynarodówki, a następnie jej spadkobiercy szczuli przeciwko młodej Republice Rad. Przeciwieństwo między komunistami a socjaldemokracją zostało podkreślone przez Lenina, a następnie zmazane przez stalinizm i poststalinizm w ramach znanych zygzaków Generalissimusa.

Co nie przeszkadza prawakom utożsamiać komunistów z lewicą w ogóle.

Najlepszym argumentem przeciwko temu utożsamieniu jest stwierdzenie faktu, że rewolucja obyczajowo-kulturowa dokonała się jak na złość nie w ZSRR, ale jak najbardziej na Zachodzie. W ramach dowodzenia totalitarnym Sowietom, że Zachód wie na czym polega prawdziwa wolność jednostki w przeciwieństwie do autorytaryzmu kolektywu, społecznego solidaryzmu i patriarchalnej tradycji uświęcającej ojcowską władzę wodza, skupiającego w swoim ręku całość decyzji.

Lewactwo zachodnie pluło w twarz reakcyjnemu, autorytarnemu systemowi radzieckiemu, przywiązanemu do XIX-wiecznej idei narodu, tradycji, obyczajności i poszanowania przeszłości historycznej oraz przywiązania do pojęcia ojczyzny. Prawactwo dołączało się do tej nagonki na reakcyjną w tym sensie ideologię „komunistyczną”, widząc w tym skuteczne narzędzie sabotowania modelu radzieckiego od wewnątrz.

Po tryumfalnym zakończeniu Zimnej Wojny, Zachód pozostał ze swoimi lewakami, obecnie nieprzydatnymi, podobnie jak i cała fasada państwa opiekuńczego. Stąd frustracja prawactwa.

Nie zwracając uwagi na wewnętrzną sprzeczność logiczną zarzutu o korzeniach ideologii nowolewicowej (lewackiej) w marksizmie (faktycznie była to ideologia skutecznego wymyślenia systemu kontrpropagandy mającej być skuteczną w zwalczaniu propagandy komunistycznej), prawactwo aktualnie oburza się, że nie może pozbyć się narzędzia, które okazało się mieczem obosiecznym. Po śmierci przeciwnika, przeciwko któremu je wymyślono, jak zwykle, nie po raz pierwszy, Golem zwrócił się przeciwko swojemu zachodniemu panu. Niekoniecznie w interesie rewolucji komunistycznej i marksizmu…

Prawactwo przerobiło to niejednokrotnie w procesie kreowania organizacji terrorystycznych, które były skutecznym narzędziem do chwili, kiedy nie zaczynały się usamodzielniać. Trudno porównać współczesne lewactwo z Al Kaidą, niemniej korzenie i źródła zjawiska wykazują zadziwiającą analogię w taktyce makartyzmu. Lewactwo nadal kocha burżuja miłością neurotyczną (nienawidzi, ale żyć bez niego nie może).

Ogólnie prawactwo dzieli się na wschodnioeuropejskie i zachodnioeuropejskie. Zachodnioeuropejskie, jak na prostego biznesmena przystało, podobnie jak po nieudanej wojnie interwencyjnej lat dwudziestych XX w., uznało, że po upadku ZSRR można już handlować z Rosją, bo widmo komunizmu przestało krążyć po Europie.

Wschodnioeuropejskie prawactwo ma nieco bardziej skomplikowane związki ze wschodnim partnerem. Szczególnie polska elita rywalizuje od zarania nowożytności z Rosją o miano hegemona w tej części kontynentu. W tej kwestii Zachód był nieco podzielony, albowiem skuteczna ekspansja na wschodnią część Europy dawała Niemcom przewagę w walce o hegemonię nad Europą Zachodnią. Stosunek do ambicji kresowej Polski był więc wypadkową zachodnich rywalizacji politycznych. Stąd polskie elity feudalne zyskiwały na roli przedmurza zachodniej cywilizacji, ponieważ nie pozwalało to na integrację Rosji w składzie Europy, a tym samym chroniło Polskę przed fatalnymi skutkami chwilowych lub stabilnych sojuszy między Rosją a Niemcami, a tym bardziej przed konfliktami tych mocarstw.

Wymarzonym narzędziem zastraszania Europy Zachodniej przed pokusą przyciągnięcia Rosji do własnej gry przez mocarstwa zachodnie było powstanie ZSRR, a więc całości politycznej, która trwale tworzyła region całkowicie obcy i wrogi cywilizacji zachodniego imperializmu. W obliczu takiej grozy bolszewickiej, żaden polityk zachodni nie miał mieć odwagi zbliżyć się samowolnie do ZSRR. To dawało Polsce możliwość odkurzenia swoich feudalnych marzeń o potędze. Szkopuł polegał na tym, że znajdując się w orbicie wpływu ZSRR po II wojnie światowej, Polska nie mogła z tej szczęśliwej okoliczności skorzystać. Stąd brak pogodzenia polskich ciemnych, feudalnych elit politycznych z sytuacją, w przeciwieństwie do większości tzw. demoludów, których społeczeństwa doceniały przeważnie szansę cywilizacyjną (modernizację idącą w parze z uprzemysłowieniem) otrzymaną wraz z modelem stalinowskim. Cóż, dobre i złe w pakiecie…

Zachodnie prawactwo jest pragmatyczne w tym sensie, że nie przecenia zagrożenia ze strony Rosji, tym bardziej, że putinowska Rosja jest wyraźnie wroga lewactwu i jego ideologii kulturowo-obyczajowej. Dla zachodniego prawactwa największym zagrożeniem jest dziś właśnie owa ideologia lewacka, która jeszcze wczoraj służyła jako taran przydatny do prowadzenia „kolorowych rewolucji” już w okresie istnienia bloku socjalistycznego.

Polskie prawactwo ma więc tradycyjną schizofrenię, czyli rozdwojenie jaźni między koncepcję endecką i sanacyjną (piłsudczykowską). Dla nurtu endeckiego, Rosja poradziecka jest słusznie postrzegana jako antyradziecka i z tego punktu widzenia traktowana jako realny substytut amerykańskiego hegemona na kontynencie. Amerykański hegemon, niezależnie od stosunku do wokizmu, jest przeszkodą dla odrodzenia silnych, suwerennych państw narodowych w Europie.

Widać to po polityce amerykańskiej w innych regionach świata. Wystarczy im stworzenie jednego silnego ośrodka, którego elita będzie strażnikiem amerykańskich interesów w regionie. Stąd szansa dla Polski, która ma tę zaletę, że jej mocarstwowość jest całkowicie uzależniona od amerykańskiego suwerena, zaś pozostałe państwa europejskie nigdy nie pozwolą Polsce, żeby wyrosła na niekontrolowaną siłę.

Coś jak Izrael, Polska miałaby mocarstwowość z nadania USA w regionie, ale trwałaby w wiecznej destabilizacji, otoczona żądnymi rewanżu sąsiadami. Dlatego szansa Polski jako kraju wiodącego i niekwestionowanego jest realizowalna tylko w ramach globalistycznej i wokistowskiej Unii Europejskiej. Ponieważ ideologia UE głosi śmierć państw narodowych, więc resztki rządów krajowych nie będą się sprzeciwiały ewentualnej hegemonii polskiej. Inaczej mamy odtworzenie sytuacji sprzed I wojny światowej, a ta jak wiemy nie przewidywała istnienia Polski na mapie.

Paradoksalnie więc, prawactwo ma szansę realizacji swoich snów o potędze tylko pod warunkiem utrzymania znienawidzonej, wokistowskiej ideologii lewackiej. Nie pierwszy to przypadek dialektycznego zapętlenia zależności.

Z nurtem piłsudczykowskim łączy jednak przytoczony nurt niechęć do nowoczesnej ideologii nowolewicowej (lewackiej). Oba nurty zdają sobie sprawę z tego, że podmiotowość polityczna Polski w obecnej konfiguracji jest trudna, by nie rzec niemożliwa, do realizacji. Nurt piłsudczykowski musi przyjąć postawę wasala USA, aby móc pomarzyć o lokalnej hegemonii z amerykańskiego przyzwolenia w tym regionie kontynentu. Natomiast nurt endecki tradycyjnie orientuje się na patronat Rosji.

Zwycięstwo orientacji antylewackiej w USA niweczy nadzieje Polski na hegemonię regionalną, ponieważ ta orientacja nie będzie kontynuowała polityki likwidacji suwerennych państw narodowych. Po prostu stawiać będzie na tradycyjne, XIX-wieczne konflikty w starej Europie i możliwość wyciągania własnych kasztanów z tego ogniska.

Racjonalnym uzasadnieniem tego nurtu prawactwa jest postrzeganie głównego zagrożenia ze strony Niemiec, które są równie tradycyjnie wykorzystywane przez USA jako narzędzie wasalizowania Europy. Hegemonia USA polega na utrzymywaniu równowagi w Europie, gdzie wszyscy trzymają się w szachu. Polskie trwałe pozbycie się zagrożenia niemieckiego, zniszczenie rosyjskiego rywala na wschodzie, grozi odtworzeniem sytuacji przewagi jednego z graczy, tym razem polskiego. Zastąpienie mocarstwowej Rosji przez Wielką Polskę niekoniecznie jest marzeniem amerykańskim. Dotychczas USA stawiały na Niemcy, aby tylko były wystarczająco słabe politycznie.

Dla endeków ważne jest odzyskanie suwerenności europejskiej spod dominacji amerykańskiej, ponieważ ta dominacja zagraża pojęciu suwerennego narodu w Europie.

Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że oba nurty głęboko nienawidzą ideologii lewackiej, zaś dla neopiłsudczyków kamykiem w bucie jest fakt, że to właśnie amerykański hegemon jest nosicielem owej znienawidzonej ideologii. Ten nurt stawia więc na Amerykę starych wartości, Amerykę Trumpa, która wydaje się gotowa na danie dość wolnej ręki Polsce w przypadku, kiedy Polska będzie stała na straży amerykańskich interesów kosztem Niemiec i Rosji.

Również nurt endecki stawia na Amerykę Trumpa, z analogicznych powodów.

Kolejny nurt prawactwa, zaliczany przez „prawdziwe” prawactwo do lewactwa, sprowadza się do obozu nie sprzeciwiającego się dominującej w zamerykanizowanej Europie ideologii lewackiej. Z nurtem piłsudczykowskim wiąże ten nurt stawka na hegemonię amerykańską, która realizuje się poprzez politykę UE, będącą zmaterializowaną formułą amerykańskiej wasalizacji naszego kontynentu.

Jak widzimy, sytuacja w Polsce jest dość skomplikowana: prawactwo dzieli się wewnętrznie zgodnie z zasadniczymi liniami podziału w dzisiejszej cywilizacyjnej blogosferze: a więc na obozy – proamerykański (prawactwo i prawackie lewactwo) oraz antywokistowski (dla uproszczenia) i prowokistowski.

Tak więc mamy: prawactwo proamerykańskie i prowokistowskie (koalicja Tuska) oraz prawactwo proamerykańskie i antywokistowskie (frakcja Kaczyńskiego) oraz prawactwo antyamerykańskie i antywokistowskie (endeckie).

Nie istnieje nurt jednocześnie antyamerykański i prowokistowski w prawactwie. Niekonsekwentnie antyamerykański i prowokistowski jest określony odłam lewactwa (posttrockiści, niewyraźne, niedorobione ze względu na upadek ZSRR nowe źródło frakcji neokonów), zaś niekonsekwnetnie prowokistowski i antyamerykański jest inny odłam lewacwa (posttrockiści ewoluujący w kierunku socjaldemokracji, a nie neokoństwa).

Nurt lewacki, niekonsekwentnie antyamerykański i prowokistowski, zbliża się do nurtu prawactwa proamerykańskiego i prowokistowskiego, zaś nurt lewacki antyamerykański i niekonsekwnentie antywokistowski zbliża się do nurtu endeckiego (antyamerykańskiego i antywokistowskiego).

Nawet początkującemu marksiście nietrudno zauważyć, że w tym podziale brakuje marksistów i komunistów, dla których istnieją całkowicie inne kryteria podziału politycznego.

O których prawactwo nawet boi się pomyśleć.

Dlatego prawactwo (z braku desygnatu swoich wytworów chorej wyobraźni) nazywa komunistami i marksistami lewactwo proamerykańskie i prowokistowskie, chociaż do tej definicji najlepiej pasowałby portret polityczny Raphaela Gluksmana, proamerykańskiego i prowokistowskiego socjalisty i fanatycznego antykomunisty, czyli sojusznika koalicji Tuska, całkowicie zintegrowanego ideologicznie z Unią Europejską, która jest takaż właśnie.

Jakby nie patrzył, sprzeczności ideologiczne między zwolennikami ideologii nowolewicowej a jej przeciwnikami w praktyce rozpływają się w zgodności co do podporządkowania linii proamerykańskiej.

Zwolennicy hegemonii amerykańskiej, którzy dzielą się pod względem stosunku do ideologii nowolewicowej, w gruncie rzeczy schodzą się na gruncie ideologicznym na bazie zoologicznego antykomunizmu obu nurtów.

Jest to więc sojusz antykomunistów z tym, co antykomuniści nazywają komunistami, bo wokizm jest dla nich synonimem komunizmu i marksizmu. W instytucjach UE oba nurty pracują gorliwie na podtrzymanie zwasalizowania Europy względem USA, czym robią przysługę nurtowi proamerykańskiemu, antywokistowskiemu, pracującemu na wykorzystanie mechanizmu unijnego w celu jego rozwalenia w chwili, gdy do głosu dojdą suwerenne państwa narodowe.

Co, tak przy okazji, jednocześnie zniweczy ambicje Polski do wywierania regionalnej hegemonii.

O ile prawica suwerenistyczna jest przeciwna ambicjom Polski, co odczytuje się w UE jako wyraz poparcia dla Rosji, o tyle zainteresowanie USA umożliwieniem Polsce wyjątkowej pozycji w Europie, zastępującej pozycję Niemiec, niekoniecznie jest pewne.

Z perspektywy USA, nazwijmy ją umownie prowokistowską, Polska jest synonimem wszystkiego, co najbardziej wsteczne. Podobnie jak Ukraińcy, Polacy są traktowani wyłącznie jako narzędzie skłócania Europy.

Z perspektywy ideologii globalistycznej, stawka na suwerenne państwa narodowe jest przegrana, a Polska ma suwerenistyczne ambicje, które wiążą ją z prawicą suwerenistyczną, raczej prorosyjską. Polska jest więc osamotniona w swoim własnym obozie politycznym. W wyniku takich posunięć, Polska ma duże szanse na zrealizowanie swego marzenia i odtworzenia sytuacji z okresu schyłku I Rzeczypospolitej. Z historycznymi konsekwencjami bycia chorym człowiekiem Europy…

W sumie więc, jedyną okazją istnienia Polski względnie suwerennej (w ramach ograniczonej dla wszystkich suwerenności) był okres PRL. ZSRR pełnił poniekąd funkcję odpowiednika Wspólnoty Europejskiej (lub odwrotnie), z tym, że integracja ww ramach obozu socjalistycznego była bardziej zaawansowana i przypominała struktury dzisiejszej UE. W tym sensie należy przyznać rację prawakom, którzy uważają UE za odpowiednik ZSRR 2.0. Z tym, że w ramach ZSRR suwerenność polityczna państw członkowskich była faktycznie ograniczona (z różnicą między republikami radzieckimi a państwami satelickimi), ale tożsamość kulturowa narodów i ich odrębność była niekwestionowana, a nawet promowana. Czym ZSRR wyraźnie różni się od modelu unijnego. W oczach prawaków powinien różnić się na korzyść, ale cóż, trudno wymagać przenikliwości wzroku od zaślepionych ideologicznie.

Nie chcemy przez to dawać do zrozumienia, że prawacy są niewdzięczni i nie dostrzegają zalet PRL ze swojego punktu widzenia. Dokładnie tak jest i nurt neoendecki tak właśnie (pozytywnie z tego punktu widzenia) traktuje okres PRL. Prawacy mają więcej wspólnego ze stalinizmem i modelem radzieckiej biurokracji niż chcieliby przyznać. Trudno się dziwić ich poczuciu niezręczności i pewnego zażenowania.

Tak naprawdę, to podejście do kultury mają identyczne ze Stalinem. Jeżeli nawiązać do wspominanego na wstępie zagadnienia ekonomii keynesizmu, to tu również troska jest wspólna – jak ocalić gospodarkę kapitalistyczną (wolnorynkową) w warunkach wyczerpywania się tzw. otoczenia niekapitalistycznego, a więc – de facto – zanikania warunków do prowadzenia gospodarki wolnorynkowej. Tak jak to ma miejsce obecnie, w dobie globalizacji.

Rozwiązaniem przyjętym w neokeynesizmie jest pobudzanie działalności ekonomicznej poprzez zastrzyki nowych środków pieniężnych, czyli kredytu, z odsuwaniem kryzysu, który mógłby przywrócić równowagę rynkową. Alternatywą jest powszechna wojna i zniszczenie potencjałów przemysłowych po to, aby móc je odtwarzać w ramach nowego cyklu koniunktury.

Oczywiście, koszt płaci świat pracy, ale to kryterium nie wchodzi w zakres zainteresowania prawactwa, chyba że jest delegowane w stronę specyficznego nurtu, tworzonego ad hoc, jak faszyzm, czyli w ręce prawicowego populizmu.

Jednym słowem, prawactwo odbija niczym księżyc promienie słoneczne ideologiczne wygibasy lewactwa: dla tych ostatnich wytrychem jest osławiony „faszyzm”, dla pierwszych – „komunizm”.

Oba pojęcia są po równi pozbawione sensu w używanym kontekście, co nie przeszkadza stronom posługiwać się nimi niczym maczugą.

Otoczenie niekapitalistyczne służy nie do rozwiązywania kwestii kryzysów dostosowawczych, ale do przesuwania ich kosztów na owo otoczenie. Bez alternatywy wobec kapitalistycznego sposobu produkcji nie można uciec przed losem albo otoczenia niekapitalistycznego, albo gracza globalnego, za cenę wejścia w rywalizację imperialistyczną.

Nowolewicowa perspektywa nie unika logiki sprzeczności kapitalistycznej, ponieważ nie tworzy wobec systemu kapitalistycznego alternatywy. Nowe potęgi ekonomiczne, jak Chiny, są dla lewaków takimi samymi imperialistami, jak imperializm zachodni. Dlatego ich wybór pada na USA, ponieważ hegemon jest nieunikniony, szczególnie w roli podmiotu uśmierzającego konflikty między podległymi wasalami. Jednocześnie, instytucje demokratyczne dają złudzenie, że czynnik ekonomiczny da się opanować przez czynnik polityczny. Stąd waga ideologii wolności indywidualnej, stanowiącej fundament instytucji demokracji burżuazyjnej.

Powszechność w sensie egalitaryzmu jest niemożliwa, a więc dla jej optymalizacji czy maksymalizacji konieczna jest redukcja jednostek politycznych do wspólnot lokalnych. W ten sposób, hegemon globalny stwarza warunki dla swobodnego funkcjonowania owych wspólnot lokalnych, ale jednocześnie nie bierze odpowiedzialności za przetrwanie wszystkich razem i każdej z osobna. A także przetrwania w warunkach wewnętrznych sprzeczności, dla których nie ma ucieczki, bo świat jest podzielony i ograniczony z powodów rosnąco obiektywnych (klimatycznych, zdrowotnych itp.). Uniformizacja, która dotyczy tożsamości kulturowej, przestaje zagrażać śmiercią różnorodności, ponieważ tej różnorodności na poziomie wspólnot nie ma. Istnieją tylko różnorodności, wręcz niezliczone, na poziomie jednostkowym.

Przywiązanie tradycjonalistów, suwerenistów narodowych, do zróżnicowania kulturowego jest – skądinąd, czysto deklaratywne, ponieważ bez zróżnicowania klasowego i nieprzekraczalnych barier stanowych czy kastowych, nie ma odrębności kulturowej. Elity pielęgnują odrębność kulturową na poziomie podporządkowanych przez siebie klas, same pozostając niezmiennie elitami kosmopolitycznymi. Do tego obłudnymi.

Jeżeli jedyną szansą na przetrwanie świata, jakim on dziś jest, pozostaje pozwolenie krajom Trzeciego Świata na powielanie modelu przemysłowego i globalizacyjnego w nadziei, że będzie kontynuował wykonywanie funkcji odtwarzania warunków dla dalszego trwania wymiany handlowej, korzystnej dla krajów zachowujących przewagę finansową, to można sobie wyobrazić, że sytuacja impasu potrwa jeszcze chwilę. Kraje Trzeciego Świata, dla usprawnienia własnego funkcjonowania jako niewolnika zaspokajającego potrzeby właściciela bogactw planety będą musiały planować swoją aktywność gospodarczą. A więc będą odtwarzały rolę (post)kapitalistycznego otoczenia niekapitalistycznego.

Kraje Zachodu są zbyt głupie, żeby to dostrzec, szczególnie suwerenistyczni prawacy. I chwała im za to, bo ich głupota jest siłą napędzającą rewolucję społeczną. W przeciwieństwie do ideologii lewackiej, bez której prawactwo jest niepełną koncepcją w naszym świecie wspólczesnym.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 sierpnia 2024 r.