Nie przypadkiem słynne Tableau économique François Quenay’a było dziełem lekarza. W czasach pandemii może się to okazać symptomatyczne. Może warto pochylić się na chwilę nad systemem fizjokratów, systemem niejednoznacznym, ale nadal ciekawym.
Tablica Quenay’a pokazywała, wg słów J. K. Galbraitha „czemu służy każda część gospodarki – każdy z ważniejszych rodzajów działalności lub interesów gospodarczych – i jak jest wynagradzany przez każdą z pozostałych klas” (J. K. Galbraith, Ekonomia w perspektywie. Krytyka historyczna, PWE, Warszawa 1991, s. 67).
Wedle fizjokratów, to rolnictwo (ziemia) stanowiło podstawę bogactwa społecznego. Ziemia jest obrabiana pracą ludzką, która, podobnie jak i ona, sama w sobie nie ma wartości. Zauważmy bowiem, że tak właśnie jest w przypadku zagarniania nowych ziem nie posiadających właściciela (lub posiadających takiego właściciela, którego można bezkarnie zignorować, np. aborygenów dowolnego zakątka świata). Dlatego też cena każdego surowca stanowi podliczenie kosztów wydobycia czy pozyskania, kwot, które należy komuś zapłacić, plus – oczywiście – normalny zysk.
To rozumowanie stanowi podstawę wniosku, że całość wartości sprowadza się do kosztu „pracy”. Wszak za wynajęcie pracowników kapitaliście należy się rekompensata poniesionego kosztu, który ten zapłacił wolnemu robotnikowi, zaś ziemi nie płaci się. Co najwyżej jej właścicielowi. Bycie właścicielem jest stosunkiem społecznym. Mechanizmem powstawania wartości jest więc fakt istnienia stosunków społecznych. Stosunki społeczne istnieją między ludźmi, nie między ludźmi a rzeczami. Sam fakt bycia właścicielem ziemi z jej bogactwem jest tytułem do rekompensaty, czyli jest równowarty z pracą. Oba są stosunkiem społecznym.
Być może, znajomość prac fizjokratów pomogła Marksowi w dokonaniu jego podstawowego odkrycia z dziedziny teorii ekonomii, a które jest zwyczajowo przeoczane przez jego uczniów. Chodzi mianowicie o to, że Marks przypisał wartość (oraz cenę) sile roboczej, a nie pracy. Kwestia, z którą zmagali się ekonomiści począwszy od Adama Smitha i która nie pozwoliła im rozwiązać problemu wartości. Tymczasem, fizjokraci jako rzecz oczywistą przyjmowali coś, co w warunkach późniejszej, powszechnej komercjalizacji życia społecznego, charakterystycznej dla kapitalizmu, zostało zagmatwane na poziomie teorii.
Rozumowanie Marksa wprowadziło zamęt w opisany wyżej, oczywisty pogląd, że sama własność jest równoważna pracy. Mniejsza o historyczne uzasadnienia. Fizjokraci, zgodnie z naturalnym prawem nie przypisywali pracy wartości. Podobnie, jak dopiero w społeczeństwie człowiek może być ubogi i zepchnięty na granicę przeżycia fizycznego, tak dopiero oddzielenie pracy od potrzeb osoby ją wykonującej sprawia, że pracujący może znaleźć się jako ostatni w kolejce do zaspokojenia swych potrzeb.
Wartość towaru składa się z czynników zaangażowanych w jego wytworzenie. Czynniki te uzyskują swoje słuszne wynagrodzenie na rynku: narzędzia i surowce pracy oraz sama praca. Wartość towaru jest wynikiem połączenia tych dwóch czynników. W fizjologicznie funkcjonującej gospodarce (a więc takiej, jaką rozważali fizjokraci), do społecznego obiegu można wprowadzić coś, co wykracza ponad osobiste potrzeby wytwórcy. Normalnie, produkuje się tyle, ile trzeba dla zaspokojenia potrzeb osobistych wytwórcy. Ten model istniał jeszcze jako punkt odniesienia dla wizji fizjokratów. Fizjokraci byli twórcami hasła „laissez-faire”. Opierali się systemowi merkantylistycznemu, który ten naturalny obieg, fizjologiczne krążenie płynów w zdrowym ciele organizmu gospodarczego, zwyczajnie zakłócał.
W formule Marksa na wartość towaru mamy zapisaną zależność między „ziemią” (wszystkie materialne środki produkcji) a wytwórcą. Zależności te są proste. Mamy jakiś zasób przyrodniczy i mamy wytwórcę, którego potrzeby określają zakres produkcji. Zwiększać dostępność towarów można na dwa sposoby: zwiększając eksploatację „ziemi” lub zmniejszając własną konsumpcję wytwórcy. Kapitalizm osiągnął swą słynną dynamikę dzięki połączeniu obu tych mechanizmów.
Do kapitalizmu nie odróżniano zbytnio wytwórcy bezpośredniego od właściciela ziemi. Stosunki między nimi nie były stosunkami pracodawca-pracobiorca, ale stosunkami opartymi na bezpośredniej zależności. Poza chłopami pańszczyźnianymi, którzy nie różnili się od niewolników, wolni chłopi oddawali część swej produkcji na zasadach nie komercyjnych, ale zwyczajowych, zafiksowanych prawnie. Dopiero właściciele ziemi wprowadzali do obiegu społecznego produkt, który krążył po organizmie. Posiadali więc nadwyżkę i dlatego byli jedynymi, którzy sprawiedliwie winni byli zostać opodatkowani. Jak pokazuje Galbraith, ta niezbyt mile widziana przez posiadaczy ziemskich cecha systemu ekonomicznego fizjokratów, leżała u podstaw nie zrobienia przez fizjokratyzm zawrotnej kariery w społeczeństwie opartym na panowaniu arystokracji, którego ochronie owa koncepcja była w gruncie rzeczy dedykowana.
Dla fizjokratów, produkcja manufakturowa, a następnie przemysłowa, nie spełniała kryteriów pracy produkcyjnej („praca w przemyśle jest z natury swej nieprodukcyjna” – tak zinterpretował z dozą rozbawienia koncepcję fizjokratów Adam Smith). Jak dodaje Galbraith, „ponieważ działalność przemysłowa nie dodaje do produkcji żadnej wartości, uważano, że ceny odzwierciedlają koszty produkcji (…) U fizjokratów istniały marginesowe tylko uwagi na temat płac, które miały być na poziomie zapewniającym pracownikowi niezbędne do przeżycia minimum” (tamże, s. 66).
Koncepcja fizjokratów była wynikiem przemyśleń ludzi, którzy żyli w ożywionej atmosferze przedrewolucyjnej Francji. Do tego ludzie Oświecenia mieli wyostrzone umysły, nieugięcie pewne możliwości objęcia wszystkiego ludzkim rozumem, w jakimś sensie bezkompromisowe, bo skonfrontowane ze schyłkiem własnej epoki. Odrzucenie koncepcji fizjokratycznej było odrzuceniem poglądu, który psuł nastrój samozadowolenia zwycięskiej burżuazji, niezdolnej do zaakceptowania teorii niezgodnej z jej ideologią założycielską.
W Marksowskiej formule wartości towaru nie ma sprzecznego z teorią fizjokratów zapisu. Interpretacja formuły przez uczniów Marksa polegała na sprzecznym z fizjokratami rozszerzeniu pojęcia „towaru” na wszelką sferę działalności, w tym na usługi nie mające nawet pośredniego związku z „ziemią”.
Zgodnie z fizjologicznym postrzeganiem systemu ekonomicznego jako systemu krążenia płynów w organizmie, wszystkie wymiany w tym systemie opierają się na konieczności dokonywania wymiany podstawowej – wymiany związanej z zaspokojeniem potrzeb materialnych, podstawowych potrzeb organizmu ludzkiego.
O ile w epokach przedkapitalistycznych, praca ludzka nie była skomercjalizowana, o tyle w kapitalizmie, kiedy mieliśmy do czynienia już z „wolnymi” ludźmi, praca zaczęła być wyceniana. Albowiem istniał już kapitalista, który kupował siłę roboczą jako zasób produkcyjny i ponosił konkretny koszt, inny niż liczony w wytworzonym produkcie. Zasługą Marksa jest stwierdzenie, że użycie w tym przypadku pojęcia „praca” jest niesłuszne, albowiem chodzi o siłę roboczą. Praca nadal pozostaje czymś, co nie posiada wartości. Ta „bezwartościowa” cecha pracy jest wyrazem niezbywalnego, humanistycznego charakteru relacji międzyludzkich w warunkach rodzinnych, czyli zakładających brak relacji klasowych. Wymieniamy coś, co istnieje ponad własne potrzeby. Pracujemy dla własnych potrzeb. Ta praca jest zawsze bez ceny. Jeżeli nie pracujemy ponad miarę, praca nie potrzebuje ceny. Pracujemy dla siebie, dla rodziny, dla bliskich, dla dalekich…
Albo nie jesteśmy wolni i wtedy pracujemy ponad siły i potrzeby własne. Niepowodzenia wprowadzania utopijnych koncepcji pieniądza pracy najlepiej ilustrują ten problem. Nie ma wartości coś, co nie jest sprzedawane. Efektem pracy jest cała wartość towaru, a ta jest ustalana przez stosunek popytu i podaży. Wynagrodzeniem za pracę jest wartość siły roboczej, ustalana również jako wynik gry popytu i podaży. Im wyższa wartość kapitału zmiennego zawartego w formule Marksa, tym mniej przypada na wartość dodatkową. Tym mniejszy jest zasób dóbr materialnych, na których podstawie dokonuje się wycena siły roboczej pozostałych, pozaprodukcyjnych grup pracowniczych.
Lekceważenie koncepcji fizjokratów prowadzi do odgrzania prawa Saya, że samo dostarczanie usług niematerialnych powołuje do życia popyt na te usługi. Oznaczałoby to, że w ramach świadczenia usług niematerialnych, równowaga między popytem a podażą jest możliwa w ramach tylko tego rynku usług niematerialnych. Tymczasem, w rzeczywistości jest tak, że usługi niematerialne mają się wymieniać na dobra podstawowe. Niby jakim cudem? Co najwyżej cudem redukowania udziału V (funduszu płac roboczych) w Marksowskiej formule wartości towaru, aby powiększyć M. Przy szczodrym założeniu, że kapitalista tę dodatkową sumę przeznaczy na zakup usług, ewentualnie na zwiększenie własnego obciążenia podatkowego. Brak ogólnej równowagi gospodarki kapitalistycznej jest wynikiem lekceważenia podstawowych relacji ekonomicznych, na które zwrócił uwagę system fizjokratyczny.
Produkcja przemysłowa wyłoniła się z intensyfikacji obróbki przyrody – „ziemi”. Tu nic się nie zmieniło, co mogłoby korygować teorię fizjokratów. Przemysł jest produkcyjny tylko w tej części, w jakiej ma związek z „ziemią”, z wykorzystaniem zasobów naturalnych. Zwrócenie uwagi na siłę roboczą było także nawiązaniem przez Marksa do koncepcji fizjokratycznej: „ojcem bogactwa jest praca, a matką – ziemia”. Bogactwo bowiem wychodzi poza ramy ekonomii, dla jego powstania nie jest potrzebna gospodarka oparta na nierównej dystrybucji tytułów własności. Tylko w tym kontekście użycie pojęcia „praca” ma sens.
Praca nie ma wartości. Obliczanie ceny wydatkowanej pracy na podstawie jej cech naturalnych, jakościowych, jest pogwałceniem reguł ekonomii nie tylko fizjokratycznej, ale i burżuazyjnej. Rynek może być posegmentowany, ustalać relacje na poszczególnych segmentach rynku między podażą a popytem na pracę o szczególnych cechach jakościowych. Ale w odniesieniu do rynku dóbr materialnych, podstawowych, liczy się stosunek ilościowy. Dobitnie unaocznia to dzisiejszy kryzys epidemiologiczny.
Nakłady na kulturę i poziom cywilizacyjny danego społeczeństwa są zależne od poziomu bogactwa, co jest uzależnione zdolnością przerobową wobec przyrody. Rywalizacja między państwami pociąga za sobą niszczenie przyrody w wyniku jej rosnąco rabunkowego wykorzystywania. Kryzysy w pierwszej kolejności korygują fałszywe wyobrażenia na temat gospodarki.
To kapitalizm jest ślepym zaułkiem ewolucji, co wynikało już z teorii fizjokratów.
Słusznie krytykując lewicę i jej programową jałowość, Wasilij Kołtaszow prezentuje jasność co do sytuacji Rosji. Postuluje organizowanie się gospodarek byłego obszaru radzieckiego plus kraje azjatyckie w celu przejęcia hegemonii globalnej z rąk obecnie osłabionych centrów gospodarczych Zachodu (patrz: „Что не так с реакцией левых на мировой финансово-экономический кризис”) .
Wadą tej koncepcji jest jednak skupienie się na pragmatyzmie politycznym i ekonomicznym, oraz brak perspektyw przebudowy samej organizacji systemu gospodarczego. Merkantylistyczna polityka zakłada pójście na konfrontację i konkurencję, czyli kontynuowanie dotychczasowej polityki ekonomicznej kapitalizmu jako bezalternatywnej. Z obietnicą, że nowy hegemon nie będzie gorszy od dotychczasowego. Kto w to uwierzy?
Obiektywne kryteria przebudowy globalnego systemu gospodarczego narzuca interes klasy bezpośrednich producentów. Ich praca, która nie ma wartości i nie tworzy relacji komercyjnych, powinna być ograniczana limitem wkładanego wysiłku. Nie jest to możliwe bez upowszechnienia pracy produkcyjnej na całe społeczeństwo wg Marksowskiej koncepcji zniesienia podziału pracy, w ramach dezalienacji.
Ewolucja systemów gospodarczych przechodziła od bezpośredniego oparcia na ziemi i jej zasobach, z pracą rolnika i chłopa, do systemu zachowującego więź z „ziemią” – produkcja fabryczna, aż do systemu, który wysublimował stosunki międzyludzkie, odrywając je od związku z materialnym podłożem, zamieniając owe relacje w stosunki dostosowane do relacji komercyjnych. Zrozumienie mechanizmu zakłada znajomość doświadczenia przeszłości i zdolność do zdiagnozowania problemu. Marks zdiagnozował go jako problem relacji klasowych opartych na podstawowej aktywności gatunku ludzkiego dotyczącej jego materialnego przetrwania.
Interes klasowy bezpośredniego producenta jest interesem zasadniczym, definiującym, jeśli chodzi o system gospodarczy przyszłości, ponieważ bezpośredni producent jest najsłabszym ogniwem społecznego procesu przetwarzania zasobów przyrody w celu reprodukcji społeczeństwa. Wyniszczanie organizmu pracownika bezpośrednio produkcyjnego nie przypadkiem zbiega się z wyniszczaniem organizmu przyrodniczego, a lekceważenie dla niszczenia przyrody idzie zadziwiająco w parze z lekceważeniem wyniszczania odtwarzalnego reprezentanta rezerwowej armii pracy.
Co wolno wojewodzie…
Zwrot w maju 1968 r. od klasy robotniczej do „rewolucyjnej” młodzieży i grup drobnomieszczańskich dokonał się pod hasłem odstręczającego konformizmu owej klasy, oczekiwania przez nią reform dokonywanych na drodze powolnej ewolucji systemu kapitalistycznego, a nie drogą nacisku i wymuszenia przez rewolucyjny ruch masowy.
A gdzie niby po faszyzmie, Wielkim Kryzysie lat 30-tych, doświadczeniu stalinizmu i po II wojnie światowej miałby się uchować rewolucyjny ruch robotniczy?
Bystry obserwator nie omieszkałby zauważyć, że w zadziwiająco zręczny sposób grupy drobnomieszczańskie dokonały dzieła zastąpienia klasy robotniczej w momencie, kiedy od klasowej rewolucyjności proces historyczny przeszedł do reformizmu. Dziś drobnomieszczaństwo, czytaj nowoczesna lewica, jest zapalonym orędownikiem oczekiwania, iż żywiołowa ewolucja systemu w obiektywnym, koniecznym procesie (przyspieszonym, być może, takimi przypadkami, jak pandemia), doprowadzi do odbudowania i rozbudowania państwa opiekuńczego w ramach kapitalizmu, który w ten sposób przestanie być kapitalizmem. I ten pogląd sprzedaje jako szczyt radykalizmu… W przeciwieństwie do konformizmu robotników.
Można sobie zadać zasadne pytanie o to, na ile uczciwe jest oskarżanie klasy robotniczej przez lewicę, która ochoczo przejęła przywództwo tak zmutowanego protestu społecznego. Uzasadnienie stalinowskie i poststalinowskie było czysto pragmatyczne – oportunizm podyktowany był wrogością otoczenia antykomunistycznego, istnieniem własnej, wewnętrznej, socjaldemokratycznej opozycji, która chętnie korzystała z zachodnich wzorców swych odpowiedników. Teoretycznego uzasadnienia niechęci do klasy robotniczej dostarczyła była, arcystalinowska grupa ideologiczna, po 1956 r. nawrócona na antykomunizm.
Dziś oportunizm stanowi oficjalną twarz rządzącej elity w Rosji, powody są analogiczne. Ekipy Putina nie stać na neomerkantylistyczną politykę gospodarczą. Oligarchowie i liberałowie nie są nastawieni na samodzielną grę, na przejmowanie przywództwa. Być może, podobnie jak za słabego cara Mikołaja II, Rosja jest zmuszana do odgrywania jakiejś roli na arenie historii, bez zbytniego palenia się do tej roli. Sojusznicy w osobach rosyjskich nacjonalistów nie są wymarzonym towarzystwem dla marksistów. Kryzys gospodarczy radykalizuje świadomość społeczną, w tym i drobnomieszczaństwa. Prawicowy populizm oddziałujący na robotników oraz podatność na nacjonalizm zmarginalizowanych grup drobnomieszczaństwa mogą wepchnąć Rosję na drogę konfrontacji. Jeżeli nie ma z tego wyniknąć wojna, to powinna istnieć siła, która pozwoliłaby na przekształcenie groźby wojny w ruch rewolucyjny, odwołujący się do solidarności międzynarodowej klas wyzyskiwanych. I wystarczająco silnej, aby mogła zmieść własną klikę rządzącą.
Jeżeli jednak drobnomieszczaństwo (anarchizujące) widzi rozwiązanie w odejściu od globalizacji na rzecz wspólnot lokalnych, zamazywaniu obiektywnych różnic klasowych, to nie jest możliwe opieranie się na solidarności międzynarodowej drobnomieszczaństwa. Celem lewicy powinno być wypracowanie świadomości, początkowo teoretycznej, adekwatnej do nowej sytuacji.
Inaczej pomysły Kołtaszowa sprowadzą się do postulowania konfrontacji Rosji, bez lub z chwiejnym poparciem zebranych wokół siebie krajów, ze światem, co tylko spowoduje ułatwienie odbudowy kapitalizmu po wyniszczającej wojnie, za którą wina spadnie na Rosję.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
29 marca 2020 r.