zamiast felietonu z cyklu „Sranie w banie”
Nie mam kwalifikacji, aby wypowiadać się o koronawirusie. Zauważam tylko, że nie oznacza to, iż nie mam kwalifikacji do wypowiadania się o sprawach życia codziennego, a sprawa tego, co dzieje się dokoła pandemii bezpośrednio dotyczy życia codziennego. Nie mam więc kwalifikacji do medycznej oceny groźby, jaką jest ten właśnie wirus, ale trudno mi zabronić prawa do obserwowania tego, co się dzieje dokoła.
Bezpośrednio wokół siebie nie znam żadnego przypadku choroby, a tym bardziej śmierci związanej z koronawirusem. Sama poruszam się z rzadka, jadąc do pracy w Warszawie, kiedy jest to konieczne. Jakoś nie ściągnęłam do domu zarazy, póki co. Nawet koty wydają się nie bardziej chore niż do tej pory, a mają problemy z płucami od małego.
Nie jestem negacjonistką w kwestii pojawiania się na świecie groźnych chorób zakaźnych – one były wcześniej i nie ma powodu, aby znikły w przyszłości. Co kilka lat wybuchają pandemie, które zbierają żniwo śmiertelności i o których… zapominamy niemal natychmiast potem, jak znikają z nagłówków gazet goniących za kolejną sensacją.
Koronawirus jest inny.
Ale nie dlatego, że jest groźniejszy niż dotychczasowe choroby.
Inna jest reakcja świata na to zagrożenie.
Przyczyny odmienności reakcji można tłumaczyć na wiele sposobów, ale wszystko jest gdybaniem.
Najchętniej tłumaczenia podają na tacy teorie spiskowe, np. zwracające uwagę na technologię 5G i przez to skupiające się na „śladzie chińskim”. Jak w każdej teorii spiskowej, prawda przeplata się z fałszem i z jawnymi spekulacjami, zależnymi wyłącznie od politycznych sympatii jej autora.
Możliwości interpretowania tych samych, oderwanych i chaotycznych faktów jest wiele.
Większość ludzi oczekuje naukowego wyjaśnienia, które rozstrzygałoby wszelkie wątpliwości. Jeśli chodzi o obecną epidemię, to najtrafniej charakteryzuje ją chyba sokratejskie stwierdzenie pewnej rosyjskiej lekarki: „Wiemy, że nic nie wiemy”.
Póki co, sytuacja jest dość groteskowa. Ofiary demonicznego wirusa nie spowodowały wzrostu statystyk śmiertelności w jakiś rażący sposób. Nadal największe żniwo śmiertelności zbierają tradycyjne przyczyny: bieda, głód, wojny… Mamy do czynienia z podobnym fenomenem, co w przypadku ataku na World Trade Center w 2001 r. – jak to ktoś powiedział, wszystko zależy od PR-u.
Nie bez powodu, ofiary koronawirusa w Nowym Jorku, wśród ludności latynoskiej dwukrotnie przewyższają ofiary wśród ludności białej. Również czarnoskóra populacja jest chętniej atakowana przez wirusa. Przypadek to, czy co?
Wszyscy z zapartym tchem czekają na szczepionkę, która zabije wirusa. Jeżeli szczepionki są takie skuteczne, to czemu nie użyjemy wcześniejszych szczepionek? Podobno już sam fakt bycia kiedyś zaszczepionym przeciwko gruźlicy wzmacnia naszą odporność. Nie słyszałam o masowych szczepieniach na grypę z ubiegłego sezonu. Czekamy na wyspecjalizowaną szczepionkę dotyczącą tylko i wyłącznie tego konkretnego szczepu wirusa. Taka specjalizacja powoduje, że wcześniejsze szczepionki nie są skuteczne – wirus zmutował. Ale czy, w wyniku stworzenia wyspecjalizowanej szczepionki, którą obecny wirus będzie chciał obejść i w związku z tym ponownie zmutuje, nie przedłużamy w nieskończoność łańcucha, w którym zawsze jesteśmy o krok do tyłu w stosunku do wirusa? Te wcześniejsze wirusy nie znikają przecież. To co się dzieje, że nasze organizmy nie reagują chorobą? Wydaje się, że nie jest tak do końca. Jeżeli organizm jest słaby, to będzie reagował chorobą i na te przezwyciężone choroby. Nie z innych powodów powróciła gruźlica – nie z winy wirusa, który był i jest, ale z powodu osłabienia ludzkich organizmów w wyniku narastającego stresu związanego z życiem w coraz bardziej zanieczyszczonym tak przyrodniczo, jak i społecznie otoczeniu.
Za takim podejściem do chorób stoi szczególna filozofia: należy zniszczyć wszystko to, co stanowi wyzwanie dla nas; zdrowi będziemy wówczas, gdy nie będzie chorób, a przemoc zniknie, gdy uda nam się zabić ostatniego terrorystę. Bez choroby, nie ma zdrowia, gdy zabijamy, sami stajemy się terrorystami. To nie ma końca.
Abstrahując od faktu, że życie jest śmiertelną chorobą przenoszoną drogą płciową, wszak kwintesencję samego istnienia stanowi ciągłe podejmowanie najróżniejszych wyzwań. O naszym człowieczeństwie świadczy to, jak sobie z tymi wyzwaniami radzimy.
Tę część rozważań zakończmy stwierdzeniem za opiniami specjalistów – tylko fakt, że robimy za mało testów powoduje, że tak niewiele śmierci przypisujemy koronawirusowi. Z perspektywy chłopka-roztropka powiedziałabym, że należałoby (bez testów) wszystkie przypadki śmierci ponad miesięczną przeciętną z ostatnich kilku lat przypisać wirusowi. Wyszłoby taniej.
*
Zauważyliśmy więc, że inna niż dotychczas jest reakcja na pandemię. W tej kwestii możemy wrócić na teren, na którym każdy z nas ma więcej kompetencji.
Pierwszą reakcją był słynny już lockdown – zalecenie, aby nie wychodzić z domów, zaadresowane do wszystkich, kto nie musi tego robić koniecznie. To zalecenie ma kapitalne, acz nieprzewidziane i zaskakujące, znaczenie dla nauk społecznych. W sposób nadzwyczaj sprawny i jednoznaczny przeprowadziło podział na zajęcia produktywne i nieproduktywne.
Uprzejmie proszę o niebranie tego za dowód na mój spisek z koronawirusem zawiązany tylko po to, aby przekonać nieprzekonanych o istotności tego rozróżnienia i wykreować się na marksistowską wyrocznię.
Co więcej, ludzie zamknięci w domach, głównie niekreatywni urzędnicy i kreatywni przedstawiciele zajęć artystycznych i innych umysłowych, znaleźli wreszcie czas, aby zacząć tworzyć coś, co jest autentycznie ich własne, nie wynikające z konieczności zarobkowania, związanej z komercjalizacją ich profesji. Na tym tle nagłośniono także postulat bezwzględnego dochodu gwarantowanego, który w sposób bezpośredni wyraża rzeczywistą relację dochodów warstw pośrednich do wartości dodatkowej i brak związku tych dochodów z pracą bezpośrednio produkcyjną.
Rzeczywistość nagle stała się jasna i wyraźna, a teoria Marksa zyskała swe potwierdzenie w empirii, nie tylko w naszych nieudolnych, teoretycznych rozważaniach. Jakby się zirytowała tą nieudolnością.
*
Jak zawsze w historii klasowej, pracownicy bezpośrednio produkcyjni są pierwszymi ofiarami kataklizmów naturalnych, ponieważ stosunek do natury jest w przypadku człowieka zapośredniczony społecznie. W tych środowiskach istnieje wzmożona zapadalność na choroby w ogóle, a na choroby zakaźne w szczególności. Obecnie nie jest inaczej.
Zalecenie o pozostaniu w domu ma różne znaczenie w stosunku do wyróżnionych obecnie wyraźnie kategorii społecznych. Najkrócej mówiąc – pracowników bezpośrednio produkcyjnych to zalecenie zasadniczo nie dotyczy. Chociaż te grupy całkowicie zasadnie obawiają się najbardziej o swoje zdrowie i życie. Pracownicy na posadach państwowych nie mają nic przeciwko zaleceniu, które daje im wolność od idiotycznej zazwyczaj pracy codziennej. Poziom ich lęku obrazuje najlepiej sprzeciw wobec zakazu przenoszenia rozrywek na zewnątrz, co – jak zwykle w przypadku tych grup – jest uważane za gwałcenie swobód obywatelskich, czyli ich własnych. Stanowisko pośrednie zajmują te grupy, które zarabiają na usługach. Z jednej strony boją się epidemii, z drugiej – stają przed wyborem czy wolą umrzeć od wirusa, czy z głodu.
Jeżeli wziąć pod uwagę opinie ekspertów, że przy każdym kryzysie mamy do czynienia z kolejnym etapem koncentracji bogactwa w ręku coraz bardziej kurczącej się elity, to obecny kryzys osiągnął zenit. Mamy do czynienia ze śmiertelnym kryzysem kapitalizmu, opóźnianym dotychczas dzięki neutralizowaniu skutków jego anarchii przez niewchłonięte jeszcze otoczenie. To się skończyło.
Dynamika kapitalizmu jest związana z cechą ilościową procesu gospodarczego. Opóźniany kryzys napotkał barierę jakościową, czyli konieczność zmiany o charakterze jakościowym – z czego zdają sobie sprawę nie tylko marksiści. Kapitalistyczny sposób przezwyciężania kryzysów, potem jak keynesizm przestał być skuteczny, nadal polega na destrukcji. Kryzys strukturalny jednak ma to do siebie, że destrukcja może okazać się destrukcją samego sposobu produkcji, co pociąga za sobą destrukcję pewnego typu cywilizacji i cofnięcie do etapu przedcywilizacyjnego, przynajmniej w znanym wydaniu.
Kryzys, jaki kapitalizm usiłuje rozwiązać, polega na konieczności znalezienia sposobu na podtrzymanie ekspansji gospodarczej i generowaniu zysku. A to przestało być możliwe. Wymaganie od kapitału, żeby przeznaczał część siebie na podtrzymywanie efektywnego popytu, bez możliwości ekspansji, jest wiarą w perpetuum mobile. Obecna sytuacja rozbiła iluzję, że praca kreatywna może być partnerem kapitału w promowaniu ekspansji kapitalistycznej. Do tego bowiem sprowadza się pogląd o produktywnym charakterze działalności kulturowej i cywilizacyjnej, która jest odzwierciedleniem poziomu rozwoju sił wytwórczych i co jest powodem do dumy, a nie jakimś ubliżaniem tej twórczości.
*
„Świat nie będzie taki sam po koronawirusie” – często to dziś słyszymy. Nawet sobie nie wyobrażamy, jak bardzo jest to prawdziwe. Walka o środowisko, ekologiczny socjalizm, to wszystko ulega na naszych oczach przewartościowaniu. Jeżeli dzięki zaleceniu o pozostaniu w domu natura odżywa, to jak to się ma do jakże słusznego, obywatelskiego protestu przeciwko zabranianiu nam spacerowania po lasach i po plażach, gdzie różne zwierzęta chciałyby spokojnie urodzić i wykarmić swoje potomstwo? Jak to się ma do żądania upowszechnienia dostępu do wszystkiego tego, co mają elity?
Ze zwykłą sobie chorobą maniakalno-depresyjną, grupy społeczne, których nic nie ogranicza, zataczają się od infantylnego niedostrzegania skutków do najbardziej brutalnego maltuzjanizmu – skierowanego na Innych, oczywiście.
Dlatego jedyną klasą społeczną, która może wypośrodkować te pijane strategie, jest klasa bezpośrednich producentów, których użytkowanie przyrody jest ograniczone wkładem własnej pracy, a więc ma konkretne bariery.
Już słyszę: „Łżesz, suko!” (https://youtu.be/qQUqRaliTug). To znowu „sranie w banie”, więc nie czekając wracam do kuchni.
Ewa Balcerek
24 kwietnia 2020 r.