Częste kontakty Macrona z Putinem świadczą o coraz większym zaniepokojeniu Francji rozwojem sytuacji w tzw. Françafrique, czyli w Afryce subsaharyjskiej, będącej obszarem wpływów postkolonialnych Francji na kontynencie afrykańskim. Nowe rozdanie Macrona po zwycięskich wyborach prezydenckich – ogłaszane jako właśnie nowe rozdanie, a nie przedłużenie starego mandatu – odbija się także w Afryce. Francja wspiera wysiłki państw afrykańskich na rzecz stworzenia własnego pieniądza. Nowe wraca – relacje podległości i opłacalność afrykańskiego eksportu mają nadal zasilać francuski budżet. Mówią o tym parlamentarzyści francuscy: skrajna lewica (komuniści) i skrajna prawica (lepeniści) jednym głosem. Sojusz ekstremów?
Nic z tego. Afrykańczycy przestrzegają się wzajemnie – tego typu oświadczenia mają na celu pozycjonowanie się na scenie politycznej i służą uzasadnieniu swych pretensji do roli wiodącej siły opozycyjnej. Ale, w przypadku zwycięstwa, jak wiadomo, trzeba będzie dostosować program do realiów. Czyli grać jak mainstream…
A wybór środków przez mainstream jest ograniczony. Francja nie rozdaje kart na arenie globalnej. Trzyma więc kurczowo w garści te karty, które ma. Jak długo jeszcze? Po upadku ZSRR Europa zwróciła swe zainteresowanie na wschodni region kontynentu, a jednocześnie zaniedbała Afrykę. Co skwapliwie wykorzystały Chiny. Przy okazji tworząc zręby miejscowej infrastruktury gospodarczej mającej na celu przygotowanie państw afrykańskich do industrializacji i samodzielności. Francja jest zmuszona szukać innych środków, aby utrzymać swoje wpływy, udawać poszanowanie dla ambicji suwerenistycznych Afrykańczyków.
Francja jest odbierana przez licznych analityków afrykańskich jako forpoczta interesów nie tylko własnych, ale przede wszystkim interesów Zachodu. Stary, amerykański scenariusz popierania demokratycznej opozycji przeciwko autorytarnym reżymom sprawdza się i na tym kontynencie. Zbrojenie opozycji skutkuje rebelianctwem, a to zyskuje swoje polityczne oblicze i przybiera formy działalności terrorystycznej. Ta sytuacja jest wynikiem niemożności uregulowania procesu w sposób normalny, poprzez demokratyczne wybory narodów, ponieważ dobrze uzbrojone oddziały rebeliantów naprzeciw utrzymywanych w niedostatku uzbrojenia sił wojskowych owych państw nie widzą powodu, aby poddać się demokratycznemu testowi. Powodów do spontanicznego niezadowolenia z rządów, szczególnie dyktatorskich, jest wiele. Dlatego rebelianci cieszą się także i poparciem części ludności. W tej sytuacji siły rządowe nie mają możliwości uregulowania konfliktów i sprzeczności leżących u ich podłoża. Niezbędna staje się więc „pomoc” sił zewnętrznych, tworzenie baz NATO-wskich, wysyłania kontyngentów wojskowych, w tym pod egidą ONZ, rozwijania programów różnorodnych i wieloletnich misji mających na celu ponoć zwalczanie terroryzmu…
W efekcie, Afrykańczycy widzą jednak, że owe misje tylko przedłużają działania rebeliantów, których status terrorystów jest modyfikowany ze względu na fakt, że buntują się przeciwko reżymom dyktatorskim. A więc, odwołanie się do przemocy może być uzasadnione, bo już nie wiadomo, kto pierwszy uciekł się do przemocy i w oczach ludności to i tak niczego nie zmienia. Organizacje pozarządowe, których misją jest czuwanie nad demokratycznymi instytucjami i walka o nie, stanowią doskonały pretekst dla utrzymywania w krajach chaosu i destabilizacji, która uzasadnia stałe zwiększanie zewnętrznej „pomocy” w przywracaniu ładu. Ale skoro przywracanie demokratycznego ładu musi się dokonywać w kontrze do lokalnych rządów, nie ma na horyzoncie najmniejszego śladu zapowiedzi, że misje wojskowe Zachodu kiedykolwiek mogą się zakończyć.
Co innego, jeśli w jakimś kraju, jak np. Republika Wybrzeża Kości Słoniowej, mamy do czynienia z, a jakże, dyktatorem, ale sprzyjającym penetracji zachodniego kapitału i interesów politycznych Zachodu. Taki reżym jest chroniony przed ewentualną, słuszną krytyką organizacji pozarządowych. Przy okazji może się przydać w sytuacji, kiedy państwa CEDEAO wahają się przed narzuceniem reżymowi malijskiemu (wymawiającemu Francji korzystanie z dalszej „pomocy”) sankcji wzorowanych na europejskim, jedynie słusznym wzorcu sankcji przeciwko Rosji. Nie mówiąc już o tym, że raczej nie palą się do perspektywy wybuchu zbrojnego konfliktu. Francja i Zachód napotykają na utrudnienia w kwestii „pomocy” wojskowej, ich misje kończą się lub są niemile widziane. Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić współpracujący rząd sąsiedniego państwa do wejścia w konflikt wojenny z Mali. W imię demokracji, jakże by inaczej.
Ten przydługi wstęp ma obrazować tylko to, że Afryka nie różni się bardzo od Europy. Zachód nie wysila się szczególnie, aby wymyślać inne scenariusze, odwołuje się do tych sprawdzonych.
Mocarstwowość Francji jest uzależniona od 14 krajów afrykańskich, które są jej ekonomicznie i politycznie podporządkowane. Macronowi nie zależy w żadnym razie na Ukrainie. Jest gotów przehandlować ją za odpuszczenie Rosji w Mali, w Afryce w ogóle. Jak pisaliśmy wyżej, Afrykańczycy zwracają uwagę na to, że Francja reprezentuje w Afryce nie tylko swoje, ale przede wszystkim zachodnie interesy. Francja może zarządzać tymi interesami tylko pozostając w europejskiej i zachodniej rodzinie, ponieważ do tego celu potrzebne jest jej wsparcie światowego systemu finansowego. Służy on takiemu obsługiwaniu afrykańskiego eksportu, dzięki któremu koszty obsługi i większość zysków przypada ostatecznie Francji i Europie, pozwalając wciąż jeszcze na finansowanie zabezpieczenia socjalnego w tych krajach. Coraz bardziej niepewnego. Dlatego Zachód nie może sobie odpuścić Afryki. Szczególnie w sytuacji, kiedy Stanom Zjednoczonym udało się oderwać Europę Zachodnią od alternatywnego źródła zysku, jakim jest Rosja i obszar przez nią kontrolowany.
Sprzeczność interesów Rosji i Europy Zachodniej jest pogłębiana przez sprzeczność na kontynencie afrykańskim. To stanowi zabezpieczenie USA przed nieoczekiwanym odwróceniem sojuszów. Kontynuacja potęgi europejskiej, oparta w zamierzeniu na korzystaniu z zaplecza surowcowego i przemysłowego w Afryce i w Rosji, wymagałaby przyzwolenia USA. Wówczas byłaby możliwa. Oparcie relacji z Rosją na takich samych zasadach, jak z krajami afrykańskimi, była podstawą świetlanej perspektywy Europy Zachodniej po upadku ZSRR. Powolne, ale stałe rozwijanie się gospodarki chińskiej i sięganie przez Chiny do Europy, stanowiło przypieczętowanie losu USA jako mocarstwa schodzącego. Przeciwstawienie się USA ekspansji chińskiej w Europie było więc koniecznością. Europa silna kolonizacją Rosji i pasożytująca na chińskiej produktywności wychodzi spod amerykańskiej kontroli i przyspiesza marginalizację USA, które mogą oczekiwać jednocześnie problemów na własnej, zachodniej półkuli.
Europa uległa więc takiej samej destabilizacji, jaką fundowała krajom afrykańskim, w tym samym celu. Chodzi o to, aby Europa nie była zdolna do samodzielnego rozwiązywania własnych problemów i musiała się oprzeć na zewnętrznej (czytaj: amerykańskiej) sile militarnej.
Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna sprawia, że „stare demokracje” przestają być odbierane przez społeczeństwa europejskie jako w ogóle demokratyczne. Farsa wyborcza najlepiej wychodzi przy okazji wyborów prezydenckich i samorządowych we Francji. Nie chodzi o to, aby powstawały silne organizacje, zdolne stworzyć alternatywę polityczną dla chaotycznej Europy. Na podobieństwo krajów Afryki, będą powstawały lokalne, rozproszone organizacje pozarządowe, opozycyjne, domagające (jakże słusznie!) demokracji i demokratyzacji… Niezdolne do przeciwstawienia się dyktatorskiemu rządowi, który jednak nie będzie miał dość siły, aby zwalczyć opozycję dysponującą w końcu tunelu środkami militarnymi. A pokusy, aby ich użyć, nie daje się łatwo zwalczyć. We Francji analitycy przewidują wybuch niezadowolenia, rewoltę, by nie rzec – rewolucję. Ale już doświadczenie Żółtych Kamizelek udowodniło, że nawet najbardziej zrewoltowany tłum pozostaje tłumem i jest niezdolny do żadnej konstruktywnej akcji w skali kraju. Nurty nowolewicowe alterglobalistycznego rytu przez dekady przyuczały „masy” do nieufności wobec „totalitarnych” instytucji typu partia polityczna, ideologii klasowych itp. Alternatywą jest organizacja lokalna, niby-partia (rzemieślnicza jak lody), której głównym zmartwieniem jest przestrzeganie parytetów i szerokich sojuszów. Jednym słowem, rehabilitacja demokratycznych aspiracji mienszewickich wobec leninowskiej partii nowego typu…
Efektem jest brak możliwości uregulowania jakiegokolwiek konfliktu i przejścia do nowego etapu. Dokładnie tak, jak w przypadku państw Afryki subsaharyjskiej.
Dopóki Europa stanowiła pas transmisji korzyści ekonomicznych i geopolitycznych dla USA, jej pozorna samodzielność i lwi udział w eksploatacji ludności Afryki cieszyły się poparciem USA. Obecnie Europa jest potrzebna dla utrzymania i rozszerzenia obecności USA na tym kontynencie poprzez tworzenie nowych baz NATO, poprzez manipulację siłami pokojowymi ONZ pozostającymi pod kontrolą formalną całej społeczności światowej, w praktyce – Europy Zachodniej i – poprzez nią – Stanów Zjednoczonych. Europa potrzebna jest do zarządzania Afryką jako źródłem zysków dla globalnego kapitału. Nie musi być dla tego celu mocarstwem czy koncertem mocarstw. Wystarczy, że dysponuje głosami w ONZ i dostarcza mięsa armatniego dla nowych kontyngentów „sił pokojowych”.
Teoretycznie, Europa mogła pełnić taką samą funkcję w odniesieniu do bogactw syberyjskich. Jednak przy konkurencji chińskiej, oddane Zachodowi do dyspozycji owe bogactwa (dokładnie tak samo, jak rządy afrykańskie poddały swoje bogactwa temuż Zachodowi) stwarza zagrożenie dla USA, że zostaną wypchnięte z tego obszaru. Jeżeli zniknie Europa jako beneficjent sytuacji kolonialnej w Rosji, pozostanie już tylko rywalizacja z Chinami. Po prostu, dla USA zaczęło brakować miejsca. Skonfliktowana z Rosją, Europa Zachodnia wyrzeka się kolonialnej renty syberyjskiej, co jest dla niej zupełnie jasne. Okazuje się, że Europa pozostaje protektoratem Stanów Zjednoczonych od zakończenia II wojny światowej i właśnie USA upomniały się o swoje.
Jednocześnie, cały projekt socjalny Europy Zachodniej stracił podstawy ekonomiczne. Reformy proponowane przez nurty lewicowo-socjalistyczne i socjaldemokratyczne tracą tym samym uzasadnienie. Nie ma gospodarki, która dawałaby podstawy dla prowadzenia owej polityki socjalnej. Projekt państwa dobrobytu opierał się na neokolonialnym wyzysku Afryki i na wspieraniu Europy przez USA w ramach planu odbudowy powojennej i objęciu kontynentu parasolem obronnym USA.
Europa Zachodnia znajduje się w dramatycznym położeniu, ponieważ w krótkim czasie straciła dwa atuty gospodarcze: Afrykę i Rosję. Przez USA jest postrzegana jako potencjalny wróg, jeśli przyjmie współpracę z Chinami. USA nie będą więc skłonne inwestować w Europę, jeśli miałoby to pośrednio wzmacniać Chiny.
W wypowiedziach analityków afrykańskich odzwierciedla się wzrost samoświadomości społeczeństw afrykańskich. Jednak pewną obawę budzi zapał, z jakim owi analitycy przyjmują kapitalistyczne reguły gry: troszczą się głównie o to, aby państwa afrykańskie odzyskały możliwość wykorzystywania swoich atutów surowcowych i innych dla celów polepszenia konkurencyjności swych gospodarek na rynku międzynarodowym. A ta perspektywa prowadzi do kontynuowania tego, co jest przyczyną zła, a nie do jego wykorzenienia. Nawet najdalej idące programy socjalne, tworzone i realizowane choćby przez Kadafiego, nie mogły przezwyciężyć logiki kapitalistycznej. Tym bardziej po upadku tzw. bloku wschodniego.
Również nawet najbardziej ambitne programy reform socjalnych w Europie nie są w stanie przełamać logiki, która prowadzi do ich sabotażu w dalszym procesie ewolucji sytuacji gospodarczej. Niezbędne jest inne myślenie o gospodarce, o jej podstawowych problemach. Żeby nie grać jak mainstream. Należy wrócić do teorii Marksa, ponieważ cała istota konfliktu gospodarki kapitalistycznej skupia się w kwestii pracy produkcyjnej, co w dzisiejszym świecie, obserwując aktualne konflikty staje się bardziej wyraźne niż kiedykolwiek. Cała reszta pozostaje kosmetyką. Tymczasem lewica zajmuje się wyłącznie kosmetyką. Skutki nie dają na siebie czekać.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 czerwca 2022 r.