O rozmiarach zbliżającego się kryzysu specjaliści mówili już od jakiegoś czasu, a jesienią ubiegłego roku zastanawiano się już nie tyle nad jego prawdopodobieństwem, co nad przypuszczalną datą jego wybuchu. Kiedy w marcu rozpoczęła się panika związana z początkowo epidemią, a następnie pandemią, koronawirusa, oficjalne informacje od razu zaczęły wiązać zarazę z katastrofą, jaką dla gospodarki – głównie małych i średnich firm – sprowadziła konieczność uchronienia się przed zakażeniem poprzez pozostanie w domu.
Eksperci przestali straszyć recesją, a skupili się na negatywnych skutkach pandemii dla życia gospodarczego, wykrzyczanych przez właścicieli drobnego i średniego biznesu, w których środki ostrożności uderzyły dokładnie tak samo, jak uderzyłby spodziewany kryzys.
Przewidywana zapaść gospodarcza, której prognozowane rozmiary już wówczas porównywano do Wielkiego Kryzysu lat 30-tych ub. wieku, przyszła wcześniej lub zgodnie z planem, tyle że koronawirus zneutralizował całkowicie wcześniejsze prognozy (docierające do jakże mniej licznej publiczności niż informacja o pandemii) i spowodował, że społeczeństwo poczuło się w pełni zaskoczone sytuacją.
Tak jak do nadejścia kryzysu rządy nie były przygotowane mimo wyprzedzających prognoz, tak i nie były przygotowane do pandemii. Niemniej, w kasynowym kapitalizmie, gdzie jak na giełdzie powodzenie lub klęska zależą od wahań nastrojów, najważniejsze było, jak społeczeństwo zareaguje na sytuację. Pandemia, zamiast psychologicznego załamania i poczucia bezradności (jak w latach 30. XX wieku), wywołała w ludziach chęć przeciwstawienia się, szczególnie że opór był odgórnie organizowany przez rządy, co skutecznie zapobiega chaosowi i niepotrzebnym stratom.
Polska służba zdrowia radzi sobie, jak dotąd, z epidemią całkiem dobrze. Gorzej z sytuacją gospodarczą. Tymczasem nastroje paniki medialnej rozkładają się dokładnie odwrotnie. W kwestii gospodarki, rząd natychmiast ustanowił program ochronny, który ma, sądząc po opiniach, średnią skuteczność. Jednak nawet w obecnej sytuacji ujawniły się firmy, które potrafią odnaleźć się i skorzystać na zwiększonym zapotrzebowaniu na środki ochronne czy inaczej włączyły się aktywnie w walkę z koronawirusem. Są uznawane za przynajmniej równie bohaterskie, co lekarze i pielęgniarki. Wszak najważniejsze jest utrzymanie przepływów finansowych i znalezienie się w gronie wyróżnionych, wyrwanie się z szarego tłumu, co bardzo pomaga przy uzyskiwaniu kontraktów rządowych czy samorządowych.
W efekcie następuje „dobór naturalny”, który stanowi grunt pod nowe odbicie dla gospodarki. Na przykładzie USA wyjaśnił to szef Fed-u z St. Louis, który stwierdził, że: „… na koronawirusową recesję można spojrzeć jako na okazję do inwestycji w sektor ochrony zdrowia oraz położenie fundamentów pod szybkie odbicie gospodarcze. Wiodącą rolę w kryzysie odgrywać ma amerykański bank centralny, który w minionych tygodniach deklarował gotowość do potężnego wsparcia gospodarki (m.in. poprzez ścięcie stóp procentowych do zera i ogłoszenie programu zakupu aktywów)” (https://www.bankier.pl/…/Fed-tnie-stopy-do-0-i-rozpoczyna-k…).
W tym celu wykorzystywane są normalne instrumenty. Jak można wyczytać w informacji podanej przez Fed: „linie swapowe pozwolą ‘złagodzić napięcia na światowych rynkach, co przełoży się na ograniczenie negatywnych efektów w postaci braku dostępu do kredytu dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw’.”
Jak słusznie w tym kontekście przypomina ekonomista Siergiej Głazjew, kryzys jest mechanizmem, dzięki któremu dokonuje się transfer bogactwa z rąk tych, którzy mają mniej, do rąk tych, którzy mają więcej. Czyli bogaci się bogacą, a biedni ubożeją, jak zwykle, tyle że szybciej. Najpewniej przez kredyty.
W pewnym sensie można powiedzieć, że pandemia jest nieoczekiwaną z punktu widzenia gospodarki szansą, ponieważ zapuszcza ów nieunikniony mechanizm równoważenia ekonomicznego, z tym, że nie dopuszcza do pełnego chaosu. Strach przed koronawirusem jest najlepszym antidotum na panikę wywołaną przez kryzys o przewidywanych rozmiarach. Przynajmniej w szerokich rzeszach społeczeństwa obywatelskiego, gardzącego elektoratem PiS-u, składającego się w dużej mierze z drobnych przedsiębiorców i ich pracowników. W pewnym sensie konieczność naprawiania gospodarki po takim stosunkowo lekkim załamaniu (trwającym dotąd ponad miesiąc przy przewidywanej długości trwania pandemii do 2 lat – co zbiega się z wcześniejszymi prognozami co do trwania kryzysu) już powoduje, że „właściwy” kryzys powinien być mniej groźny.
Powiedzieć można, że mamy do czynienia ze szczepieniem ochronnym przeciwko nie tyle wirusowi, co niektórym skutkom kryzysu gospodarczego.
Wszystko byłoby najlepsze na tym najlepszym ze światów i układałoby się zgodnie z optymistycznym scenariuszem Siergieja Głazjewa (ПОЛНЫЙ КРАХ ИЛИ ЕСТЬ НАДЕЖДА?, Сергей Глазьев о мировом экономическом кризисе
https://www.youtube.com/watch…), który promuje model chiński, gdzie działania sfery bankowej są nastawione na wspieranie inwestycji z celem możliwie najpełniejszego zaspokojenia potrzeb społecznych, gdyby nie fakt, że całkiem przypadkowo odbywa się to przy okazji ekspansji chińskiej gospodarki na zewnątrz, czyli dokładnego powtórzenia drogi wcześniej przechodzących tą ścieżką państw kapitalistycznych. Ścieżka ta prowadzi, jak możemy się łatwo domyślić, do natknięcia się gospodarki chińskiej na tę samą barierę nadprodukcji – mechanizm jest bowiem dokładnie ten sam, tak samo kapitalistyczny. Ale kto by na to zważał na Titanicu – to stanie się dopiero za kilkanaście, może za 50 lat.
Chyba, że dotychczasowi hegemoni nie zechcą spokojnie opuścić sceny.
Wedle S. Głazjewa, mamy do czynienia z klasycznym długim cyklem, powtarzającym się co ok. 50 lat. Obecnie jest on związany z problemem ceny ropy naftowej i z nowymi technologiami informatycznymi. Zmniejszając zapotrzebowanie na wymieniony surowiec, pandemia zwiększa jednocześnie zapotrzebowanie na nowe technologie, które i tak rosło już przedtem wykładniczo. Podobny kryzys zdarzył się w latach 70-80-tych ub. wieku wraz z nieuchronnie podążającą za nim depresją. Kapitał musi się bowiem pozbyć przestarzałych zakładów, skoncentrować się w sektorze finansowym (na jakieś 5-10 lat), co – z punktu widzenia gospodarki realnej – wygląda na depresję. Ale później pękają bańki finansowe i zaczyna się inwestowanie w nowe technologie. A popyt na biotechnologie (szczepionki) wydaje się gwarantem pewnego biznesu, nie mówiąc już o telekomunikacji, nanotechnologiach, robotyzacji czy choćby drukarkach laserowych.
Spełnienie się tego optymistycznego scenariusza jest uwarunkowane tym, że kwarantanna powinna się rychło zakończyć.
Problem w tym, że jak się zdaje, poszczególne rządy usiłują wygrać z czasem i ze sobą nawzajem. Jak najdłuższe utrzymywanie „stanu wyjątkowego” w związku z pandemią poza swoimi granicami jest korzystne. Natomiast własna gospodarka powinna jak najszybciej wrócić do normalności. Ale po kuracji odchudzającej, czyli po zmianach strukturalnych.
Kraje, takie jak Polska, nie mają raczej szans na samodzielność w wyłaniającym się nowym ładzie światowym. W jaki sposób Polska miałaby odcinać kupony od nowej technologii? Dotychczasowe założenia strategiczne rządzących nami elit polegały na wyborze „Starszego Brata”, do którego warto się przykleić, żeby świecić blaskiem odbitym i żeby coś przy okazji skapnęło. Podobnie jak konieczna jest restrukturyzacja wewnętrzna w gospodarce, tak i na arenie międzynarodowej następuje w wyniku kryzysu przegrupowanie. Słabsi płacą koszty tego przegrupowania i restrukturyzacji. A to oznacza, że nie mamy materialnej bazy do dokonania odbicia naszej gospodarki nawet z pomocą tak dyscyplinującego narzędzia, jakim jest pandemia.
Raczej powinniśmy przestać liczyć na amerykański sukces w produkcji gazu łupkowego i chyba przyjdzie nam podkulić ogon, żeby użebrać nieco surowca u znienawidzonego sąsiada na wschodzie. Bez postawienia na nogi gospodarki sektora pierwszego (produkcji materialnej) nie mamy zbyt wiele możliwości utrzymać sektora usług na poprzednim poziomie. Zawsze możemy pocieszać się, że nie zniknie konsumpcja luksusowa, która akurat kwitnie tam, gdzie rozpiętości dochodowe są najwyższe. Na taką konsumpcję będzie stać kapitalistów dysponujących większą wartością dodatkową, gdy armia pracy najemnej zwiększy się o sproletaryzowaną tzw. klasę średnią.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 kwietnia 2020 r.