Zaczęło się niewinnie. Podczas audycji z udziałem Oliviera Besancenota zaproszony do studia ekonomista, Jean-Marc Daniel, stwierdził, że np. przedsiębiorstwo Total praktycznie nie zarabia we Francji. Zasadniczo całość zysków ze wzrostu produktywności firmy pochodzi z aktywności za granicą.
Besancenot natychmiast poczuł pismo nosem i sarkastycznie streścił wypowiedź przedmówcy krótkim: „To znaczy, że niby pracownicy we Francji wyzyskują pracowników zagranicznych…”
Niby radykalna lewica deklaratywnie trzyma się teorii systemów-światów, ale w praktyce niekoniecznie. Widać to po stanowisku lewicy rosyjskiej (i nie tylko) w odniesieniu do kwestii imperializmu rosyjskiego na tle imperializmu zachodniego. Także radykalna lewica zachodnia w praktyce uważa, że teza o tworzeniu realnej wartości niezależnie od sektora gospodarki eliminuje klasyczny zarzut wspomnianej teorii, czyniący z pracowników Centrum „wspólnikami” kapitału.
Prawda zazwyczaj bywa bardziej złożona, co nie sprzyja łatwym sloganom, w których lubuje się radykalna lewica („mieszkanie prawem, nie towarem”, „moje ciało należy do mnie” itd., itp.). Ale po kolei…
Nowoczesna radykalna lewica ma swoje wyobrażenia na temat teorii wartości Marksa, analogiczne do tych, które w swoim czasie kazały Marksowi kategorycznie zaprzeczyć, jakoby przynależał do kategorii marksistów. Więc Besancenot, jako współautor (obok Michaela Lowy’ego ) drukowanej wykładni marksizmu, poczuł się kompetentny w tym doborowym towarzystwie i musiał dać „Marksowską” argumentację dotyczącą procesu tworzenia wartości dodatkowej.
Były kandydat na prezydenta Francji z ramienia radykalnej lewicy, przed Mélenchonem, włożył w usta Marksa tezę, że pracownicy Totala mogliby zejść ze stanowisk pracy po odtworzeniu wartości swojej siły roboczej (mniej więcej w połowie dnia pracy) i nic by się nie stało – po prostu kapitalista zostałby pozbawiony zysku.
Jednym słowem, Besancenot wpakował się paskudnie w koncepcję „ostatniej godziny” autorstwa Nassaua W. Seniora, którą zdążył jeszcze roznieść Marks w I tomie „Kapitału”.
Dla zrozumienia istoty sporu, który – jak widać – jeszcze po dwustu latach budzi ożywione kontrowersje, oddajmy głos Seniorowi, a następnie przedstawmy polemikę Marks.
W swym pamflecie pt. „Letters on the Factory Act, as it affects the cotton industry. London 1837“, Senior pisze:
„Na mocy obecnej ustawy żadna fabryka zatrudniająca osoby poniżej lat 18 nie może pracować dłużej niż 11 ½ godziny dziennie, tzn. 12 godzin przez pierwsze pięć dni, a 9 godzin w sobotę. Otóż poniższa analiza wykazuje, że w tego rodzaju fabryce cały czysty zysk pochodzi z ostatniej godziny. Dany fabrykant wykłada 100 000 f. szt. – z tego 80 000 f.szt. na zabudowania fabryczne i maszyny, a 20 000 f.szt. na surowiec i na płace robocze. Zakładając, że kapitał obróci się raz w ciągu roku i że zysk brutto wynosi 15%, roczny obrót towarowy fabryki musi osiągnąć 115 000 f.szt. … Każda z 23 półgodzin pracy wytwarza dziennie 5/115, czyli 1/23 tych 115 000 f.szt. Z tych 23/23, które stanowią całe 115 000 f.szt. […] 20/23, tj. 100 000 ze 115 000, pokrywa tylko kapitał; 1/23, czyli 5 000 f.szt. z 15 000 zysku brutto, pokrywa zużycie fabryki i maszyn. Pozostałe 2/23, tj. dwie ostatnie półgodziny każdego dnia, wytwarzają czysty zysk w wysokości 10%. Gdyby więc przy niezmienionych cenach fabryka mogła pracować 13 godzin zamiast 11 ½, to przy zwiększeniu kapitału mniej więcej o 2 600 f.szt. czysty zysk wzrósłby więcej niż w dwójnasób. Z drugiej strony, gdyby godziny pracy zostały skrócone o jedną godzinę dziennie, zniknąłby czysty zysk, a gdyby zostały skrócone o 1 ½ godziny, znikłby także zysk brutto.” (Kapitał, tom I, KiW, Warszawa 1951, s. 237).
Co na to Karol Marks?
A on na to, jak na lato: „I to pan profesor nazywa ‘analizą’! Jeżeli uwierzył fabrykanckim lamentom, że robotnicy najlepszy okres dnia trwonią na wytwarzanie, tzn. na odtwarzanie, czyli na zwrot wartości zabudowań, maszyn, bawełny, wełny, węgla itp., to wszelka analiza była tu zbyteczna. Powinien był po prostu odpowiedzieć: Moi panowie! Każcie pracować 10 godzin zamiast 11 ½, a – zakładając niezmienność innych warunków – dzienne zużycie bawełny, maszyn itp. będzie o 1 ½ godziny mniejsze. Zyskacie więc dokładnie tyle, ileście stracili” (tamże, s. 237-238).
Jeżeli jednak badacz nie uwierzył fabrykantom „na słowo, lecz jako rzeczoznawca uznał, że zachodzi konieczność analizy, to w zagadnieniu, w którym idzie wyłącznie o stosunek czystego zysku do wielkości dnia roboczego, powinien był przede wszystkim poprosić panów fabrykantów, żeby nie mieszali zabudowań fabrycznych i maszyn, surowców i pracy niby grochu z kapustą, lecz żeby zechcieli łaskawie postawić z jednej strony kapitał stały, zawarty w budynkach fabrycznych, w maszynach, surowcach itd., a z drugiej strony – kapitał wyłożony na płace robocze. Gdyby się wtedy przypadkiem okazało, że według fabrykanckiego rachunku robotnik w ciągu 2/2 godzin pracy, czyli w ciągu jednej godziny, odtwarza, czyli zwraca płacę roboczą, to nasz analityk powinien był tak dalej rozumować” (tamże, s. 238-239).
A zatem:
„Według waszych danych robotnik w przedostatniej godzinie wytwarza swą płacę roboczą, a w ostatniej – waszą wartość dodatkową, czyli czysty zysk. Ponieważ jednak w jednakowych okresach czasu wytwarza jednakowe wartości, więc produkt przedostatniej godziny posiada taką sama wartość jak produkt ostatniej. Dalej: wytwarza on wartość tylko o ile wydatkuje pracę, a ilość jego pracy mierzy się czasem jego pracy. Czas ten wynosi według waszych danych 11 ½ godziny dziennie. Pewną część tych 11 ½ godziny robotnik zużywa na wytworzenie lub odtworzenie swej płacy roboczej, inną zaś na wytworzenie waszego czystego zysku. Więcej nic nie robi w ciągu dnia roboczego. Ponieważ jednak według was jego płaca robocza i dostarczona przezeń wartość dodatkowa są wartościami jednakowymi, jest oczywiste, że swą płacę roboczą wytwarza on w ciągu 5 ¾ godziny, a wasz czysty zysk w ciągu drugich 5 ¾ godziny. Następnie: skoro wartość dwugodzinnego produktu-przędzy jest równa sumie wartości jego płacy roboczej i waszego czystego zysku, wartość tej przędzy musi się mierzyć 11 ½ godzinami pracy: produkt godziny przedostatniej mierzy się 5 ¾ godzinami, produkt godziny ostatniej – ditto. Zbliżamy się teraz do punktu drażliwego. A więc – uwaga! Przedostatnia godzina pracy jest zwykłą godziną pracy podobnie jak pierwsza. Ni plus, ni moins [ni mniej, ni więcej]. W jakiż więc sposób może przędzarz w ciągu jednej godziny pracy wytworzyć przędzę wartości reprezentującej pracę 5 ¾ godzin pracy? Zaiste, takich cudów on nie czyni. Wartość użytkowa, którą wytworzył w ciągu jednej godziny pracy, jest określoną ilością przędzy. Wartość tej przędzy mierzy się 5 ¾ godzinami pracy, z których 4 ¾ godziny zawarte są, bez jego przyczynienia się, w zużytych w ciągu godziny środkach produkcji, w bawełnie, w maszynach itp., 4/4 zaś, czyli jedna godzina została dodana przez niego samego. Skoro więc jego płaca robocza jest wytwarzana w ciągu 5 ¾ godziny pracy, to nie ma żadnych czarów w tym, że wartość nowowytworzona w ciągu 5 ¾ godziny jego przędzenia jest równa wartości produktu jednej godziny przędzenia. Panowie są jednak na błędnej drodze sądząc, że robotnik trwoni bodaj jeden atom czasu swego dnia roboczego na reprodukcję, czyli ‘zwrot’ wartości bawełny, maszyn itp. Już to samo, że jego praca robi z bawełny i z wrzecion przędzę, już samo przędzenie sprawia, że wartość bawełny i wrzecion sama przechodzi na przędzę. Zawdzięczać to należy jakości jego pracy, a nie jej ilości. […] Teraz już panowie zrozumieli: wasze wyrażenie, że w przedostatniej godzinie robotnik wytwarza wartość swej płacy roboczej, a w ostatniej czysty zysk – wyrażenie to nie oznacza nic innego, jak tylko to, że w przędzy wytworzonej w ciągu dwóch godzin jego dnia roboczego, mniejsza, czy są one pierwszymi, czy ostatnimi, ucieleśnionych jest 11 ½ godziny pracy, akurat tyle godzin, ile wynosi cały jego dzień roboczy” (tamże, s. 240).
I tutaj pada zdanie, które zapewne leży u podstaw błędu naszych dzielnych lewicowców:
„Wyrażenie zaś, że przez pierwsze 5 ¾ godziny wytwarza on swoją płacę roboczą, a przez następne 5 ¾ godziny wasz czysty zysk, nie oznacza znowu nic innego, jak tylko to, że pierwsze 5 ¾ godziny są przez was opłacone, a pozostałe 5 ¾ – są nieopłacone” (tamże, s. 240).
„Pierwsze” 5 ¾ godziny mogą równie dobrze zamienić się miejscami z „pozostałymi”. Co wyżej podkreślał Marks, a my wytłuściliśmy w jego tekście.
Dobijamy naszych dzielnych lewicowców, którzy jak Besancenot znaleźli sposób na pokonanie kapitału jego własną bronią: „[…] fatalna ‘ostatnia godzina’, o której nabajaliście więcej niż chiliaści o końcu świata, jest ‘all bosh’ [wierutnym głupstwem]. Jej utrata nie zabierze wam waszego ‘czystego zysku’ ani nie pozbawi pracujących dla was dzieci obojga płci ‘czystości duszy’.” (tamże, s. 241).
Jasne więc, że pracując połowę czasu, jak radośnie rzuca Besancenot, lewica wraz z proletariatem (i kognitariatem włącznie) nie odbierze kapitałowi nawet atomu jego „czystego zysku”.
*
Mamy więc informację, że płaca robocza w wysokości 10 000 f.szt. zawiera się w 1 godzinie pracy. Marks inaczej agreguje kategorie kosztów, zachowując dane liczbowe podane przez Seniora. Ponieważ każda godzina zawiera tę samą wartość, można przyjąć, że odtworzenie wartości kapitału zmiennego (koszt siły roboczej) dokonuje się w przedostatniej godzinie (a także w pierwszej, drugiej, piątej, jak i dziesiątej, czyli – w dowolnej). Zysk netto odpowiada wielkości płacy roboczej, a więc może równie dobrze przypaść na ostatnią godzinę dnia pracy. Tak więc, trzymając się Seniora, robotnicy mogą przerwać pracę godzinę przed ustawowym czasem, tracąc tylko kapitalistyczny zysk netto. Odtwarzają jednak zainwestowane maszyny i surowce, a także koszt ich bieżącego utrzymania.
Współczesna lewica jest na poziomie Seniora. Jeszcze mały wysiłek i może przejdą na wyższy poziom…
Marks pokazuje jednak, że faktycznie robotnik pracuje przez cały czas (11 ½ godziny), nie tylko przez ową jedną godzinę. W ciągu każdej godziny dnia pracy wartość w niej wytworzona rozkłada się w tej samej proporcji: 2/23 płaca robocza, 2/23 zysk netto, 1/23 amortyzacja, 18/23 koszt budynków, maszyn i surowca. Aby robotnik mógł otrzymać 2/23 stanowiące wartość swojej płacy, musi pracować 23/23 dnia pracy, czyli 23 półgodziny dziennie.
Marks wychodzi z założenia, że robotnik nie robi nic innego w ciągu dnia pracy, jak tylko wytwarza wartość. Jeżeli – jak zakłada Senior – stosunek płacy roboczej do czystego zysku (netto) wynosi 1 : 1, to oznacza logicznie, że robotnik odtwarza swoją płacę roboczą w ciągu połowy dnia (5 ¾ godziny), zaś drugą połowę przeznacza na wytworzenie wartości dodatkowej (czystego zysku). Mógłby więc – wedle tego rozumowania – odejść od stanowiska pracy po upływie 5 ¾ godziny.
Jest to statyczne, niedialektyczne podejście do żywej i zmiennej rzeczywistości, która wymyka się sztywnym, jednoznacznym koncepcjom. W ten sam sposób lewica podchodzi do analizy „trzecioświatowej” – albo kapitał wyzyskuje każdy rodzaj pracy najemnej identycznie, albo mamy niedialektyczną sprzecznośc interesów między różnymi odłamami proletariatu. A samo pojęcie proletariatu jest sztywne i ustalone raz na zawsze wedle jednej miary.
Zielne drzewo życia i szara teoria…
O co tu chodzi tak naprawdę?
Założenie dotyczące proporcji jest, oczywiście, tylko założeniem. Ale powyższe jest równie dobre, jak każde inne; chodzi bowiem o zasadę, a nie o konkretne liczby.
Marks pisze zastanawiające zdanie: „skoro wartość dwugodzinnego produktu-przędzy jest równa sumie wartości jego płacy roboczej i waszego czystego zysku, wartość tej przędzy musi się mierzyć 11 ½ godzinami pracy: produkt godziny przedostatniej mierzy się 5 ¾ godzinami, produkt godziny ostatniej – ditto”. O co tu chodzi? Jak wartość dwóch godzin może być równa (mierzyć się) 11 ½ godzinami?
Otóż, wedle samego Seniora, 18 półgodzinnych jednostek czasu pracy odtwarza jedynie zakupione maszyny, budynki i surowce. Natomiast przez dwie godziny (4/23) robotnik wytwarza więc tzw. wartość nowowytworzoną, czyli nie odtwarzającą kosztów, lecz stanowiących nową wartość. Przez kolejne pół godziny robotnik wytwarza dodatkowo taką ilość przędzy, która symbolizuje wartość zysku netto. Ten ostatni także wchodzi w skład wartości nowowytworzonej.
Płaca robocza jest więc częścią wartości nowowytworzonej, obok zysku brutto (a więc wraz z zyskiem netto). Zysk brutto nazywa się w nomenklaturze Marksa wartością dodatkową (m). Istnieje więc zasadnicza różnica między m a płacą roboczą wraz z m, czyli między wartością dodatkową a wartością nowowytworzoną, która w ekonomii burżuazyjnej jest określana terminem wartości dodanej (obejmuje ona bowiem płace i wynagrodzenia, podczas gdy wartość dodatkowa powstaje po odjęciu płac).
Można to wywnioskować z poprzedniego zdania: „Ponieważ […] jego płaca robocza i dostarczona przezeń wartość dodatkowa są wartościami jednakowymi, jest oczywiste, że swą płacę roboczą wytwarza on w ciągu 5 ¾ godziny, a wasz czysty zysk w ciągu drugich 5 ¾ godziny.”
Oznacza to, że stosunek m do v, czyli wartości dodatkowej do funduszu płac (stopa wyzysku), wynosi 100%. Dlatego dzień roboczy dzieli się na dwie równe części: jedna odtwarza wartość pracy, druga – wytwarza zysk (wartość dodatkową). Podczas rzeczonych dwóch ostatnich godzin, kiedy to robotnik odtwarza swój fundusz płac, a następnie wytwarza wartość dodatkową, mamy do czynienia wyłącznie z wartością nowowytworzoną.
Można stąd wyciągnąć wniosek, że dla Marksa robotnik jest opłacany wyłącznie za swoją pracę wytwarzającą nową wartość, natomiast praca, jaką wkłada w odtworzenie zużytych środków produkcji pozostaje nieopłacona.
Ponieważ zgodnie z Marksem (co stanowi jego wkład w klasyczną ekonomię polityczną) robotnik sprzedaje nie pracę, ale swoją siłę roboczą, opłacana jest tylko część owej siły roboczej. Analogicznie do maszyny, można powiedzieć, że w skład formuły wartości towaru wchodzi część wartości budynków i maszyn (amortyzacja). Jednak (tu zasadnicza różnica) kapitalista zapłacił innemu kapitaliście sprzedającemu budynki i maszyny od razu całą ich wartość. W procesie produkcji odzyskuje ten koszt stopniowo. Tymczasem robotnik sprzedaje kapitaliście swoją siłę roboczą (całość „maszyny” ludzkiej) za stawkę amortyzacyjną, czyli tylko za to, co zużyje się w trakcie danego procesu produkcji.
Maszyna pozostaje niewolnikiem właściciela środków produkcji i dzięki temu podlega dbałości z jego strony do końca swego życia. Tymczasem robotnik został uwolniony wraz z nastaniem epoki kapitalistycznej, a więc musi żyć z dnia na dzień, jakby nie miał przed sobą jutra. Stawka amortyzacyjna na robotnika została ustalona przy praktycznym założeniu, że życie robotnika ma znikomą wartość (ze względu na obfitość rąk do pracy). Każda godzina pracy przenosi znikomą część owej mizernej stawki amortyzacyjnej na produkt, więc w sumie wartość pracy wykonywanej przez prawie 6 godzin równa się wartości przędzy wyprodukowanej w ciągu 1 godziny.
Twierdzenie o kradzieży dokonywanej przez kapitalistę na robotniku wynika właśnie z tego zjawiska, że właścicielowi maszyny kapitalista płaci od razu całość jej wartości, a odzyskuje po trochu przez cały okres amortyzacji, zaś właścicielowi siły roboczej kapitalista płaci wyłącznie stawkę amortyzacyjną, jaką natychmiast w tym samym cyklu produkcyjnym w pełni odzyskuje.
Nie ma więc większego znaczenia, czy robotnik zaprzestanie pracy w przedostatniej czy nawet w piątej godzinie pracy, ponieważ odzyska tylko swoją stawkę amortyzacyjną, a nie pełną wartość swojej siły roboczej. Zaprzestając produkcji w połowie procesu produkcyjnego, stopa wyzysku się nie zmieni przy pozostałych warunkach nie zmienionych. Klasyka wolnego rynku spowoduje, że mniejsza ilość towaru będzie miała inną wartość wymienną w stosunku do innych towarów i do pieniądza. Za mniej towaru kapitalista otrzyma więcej pieniędzy, ponieważ zmieni się (wzrośnie) koszt jednostkowy towaru. Robotnik nie zyska nic, poza skróceniem czasu pracy, co zapewne jest już korzyścią. Ale nie zmieni się jego płaca – po prostu będzie się ona rozkładała na mniejszą liczbę produktu, więc będzie podwyższała cenę towaru.
Przede wszystkim też – nie zniknie zysk.
*
Sytuacja z sektorem usług jest pozornie analogiczna. Tu też mamy do czynienia z pracą najemną i wytwarzaniem wartości, a więc i wartości dodatkowej. Różnica polega na tym, że produkcja masowa, przemysłowa dotyczy zasadniczo produktów niezbędnych do utrzymania ludzi przy życiu. Usługi nieprodukcyjne zaspokajają potrzeby wyższego rzędu. Dla podtrzymania nieprzerwanego potoku ich wytwarzania niezbędne jest utrzymywanie przy życiu usługodawców. Jeżeli usługodawca nie kupi produktów niezbędnych do utrzymania się przy życiu, raczej nie zastąpi ich własną produkcją. Dlatego zabezpieczeniem wartości wytwarzanych usług jest gospodarka realna, czyli produkcja przemysłowa i rolno-przemysłowa.
W sytuacji krajów należących do kapitalistycznego Centrum, funkcję zabezpieczenia realnej wartości potoku dóbr i usług nieprodukcyjnych spełniają tanie produkty pierwszej potrzeby, sprowadzane z regionów zależnych – peryferyjnych i półperyferyjnych. Globalny system finansowy odgrywa rolę sieci, która uniemożliwia tym krajom samodzielny rozwój i przejście na poziom gospodarek rozwiniętych, suwerennych, uniezależnionych od dostaw wyższej technologii i różnych usług wyższego rzędu, których zdolności wykonywania są one sztucznie pozbawiane.
Ten globalny system zależności został naruszony przez narastający proces usamodzielniania się azjatyckich gospodarek wyłaniających się, szczególnie chińskiej. Szczególne znaczenie realnej gospodarki ujawniające, że gospodarka oparta na usługach tylko pozornie może się wydawać samowystarczalna, zostało obnażone dobitnie przy okazji wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Dialektykę analizy, do której jest niezdolna nowoczesna lewica zastąpiła dialektyka jawnego konfliktu. A żeby było dobitniej i dotarło do zakutych pał – militarnego.
Uniemożliwianie krajom Peryferii suwerennego rozwoju stanowi akt agresji nie mniejszy niż wypowiedzenie wojny. Mieliśmy tego dowód w Iraku poddanego amerykańskim sankcjom, ale także w Kambodży Pol Pota. To jest akt agresji!
Analogicznie do wyzysku klasowego, taka sytuacja skutkuje śmiercią lub życiem w nędzy danych społeczeństw, zaś temu stanowi nie ma końca. Utrzymanie tego stanu rzeczy leży w interesach Centrum. Gospodarki wyłaniające się stanowią zagrożenie dla Centrum i dlatego są ofiarami represji mających na celu ich nieprzenośne, ale całkiem realne, bezwzględne zniszczenie. Ich społeczeństwa cierpią podwójnie – jako ofiary klasycznego wyzysku klasowego i jako ofiary sztucznie zahamowanego, normalnego rozwoju.
Oburzenie Oliviera Besancenota na stwierdzenie Jean-Marca Daniela, iż wychodzi na to, że pracownicy francuskiego, kapitalistycznego Centrum wyzyskują robotników Peryferii, jest obłudne. Robotnicy nie decydują o warunkach, w jakich są oni wyzyskiwani. Ale mogą się zachowywać solidarnie z kapitałem (nacjonalizm zwany patriotyzmem) albo z proletariatem zagranicznym.
Stanowisko nowoczesnej lewicy w Centrum nie pozostawia wątpliwości co do wyboru strony, z którą się ona solidaryzuje. Uzasadnienie bynajmniej nie wynika z teorii Marksa, jakby to chcieli wmówić.
Nie chodzi o to, że pracownicy Centrum nie pracują i nie są wyzyskiwani przez kapitał – bo pracują i są wyzyskiwani, ale o to, że ich przejście do wyższej kategorii pracowników najemnych, uwolnionych od pozycji prostego robotnika i zyskujących pozycję pracowników umysłowych, jest związane z tym, że koszt życia jest w Centrum sztucznie zaniżany i nie zależy od produkcji materialnej w tymże Centrum.
Robotnicy Centrum są mimowolnymi wspólnikami wyzysku Peryferii, nie podmiotami tego wyzysku. Nieuczciwość lewicy zachodniej polega na upieraniu się przy tezie, iż działalność sfery usług nieprodukcyjnych, szeroko pojętych, jest tożsame z podażą dóbr materialnych, podstawowego utrzymania społeczeństwa.
W ten sposób podtrzymują nieuzasadnione twierdzenie burżuazyjnych ideologów, że kraje peryferyjne mogą doskoczyć do modelu zachodniej demokracji i produkowania wartości realnej na bazie kognitariatu. W rzeczywistości widać jak na dłoni, że nawet jeśli części z nich to się udaje (jak Chinom), to Centrum zrobi wszystko, żeby im to wybić z głowy. Lewica ma głęboko gdzieś fakt, że proletariat rosyjski ma się obecnie gorzej niż za ZSRR i że brak perspektyw na zmianę sytuacji. To samo jest doświadczeniem peryferii afrykańskich. Jakie jest stanowisko lewicy zachodniej? Demokracja, demokracja… Oczywiście – burżuazyjna, nie proletariacka.
Efekt zwrotny sankcji ekonomicznych przywraca rzeczywisty obraz gospodarki pozbawionej realnych podstaw. Stąd gwałtowny i rozpaczliwy ruch państw europejskich w kierunku przyspieszonej reindustrializacji, a także dążenie do sproletaryzowania zachodniego społeczeństwa, aby wróciło do postaci rezerwowej armii pracy, zdolnej do podjęcia wysiłku pracy produkcyjnej.
W ten sposób proletariat Centrum staje się proletariatem trzecioświatowym i problem dialektycznie znika. Odbudowuje się solidarność proletariacka. I to jest ta wielka nadzieja, którą podtrzymuje marksizm.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
21 marca 2023 r.
Dzień dobry
W związku z powyższym artykułem narzuciło mi się pytanie co do zasadności skracania czasu pracy. Jest o tym cała debata i temat bardzo aktualny. Jak napisaliście w tekście skrócenie czasu pracy pracownikom produkcyjnym spowoduje wytworzenie mniejszej ilości towarów zatem podniesie się ich cena na wolnym rynku nawet zgodnie z teorią krańcowej użyteczności. I będzie się wiązać z wyższymi kosztami utrzymania pracowników produkcyjnych i nieprodukcyjnych , a kapitalista i tak będzie realizował swój zysk ponieważ stosunki kapitalistyczne się nie zmienią niezależnie czy robotnik będzie pracować trzy godziny czy dwanaście. Chociaż każdy kapitalista z osobna będzie musiał wykładać więcej na kapitał zmienny aby utrzymać przy życiu robotników którzy sprzedają swoją siła roboczą. Za to będzie miał mniejsze zużycie kapitału stałego ( surowców i maszyn), który przeważa w produkcji dóbr. Dyskusja na temat skracania czasu pracy pracownikom w działach nieprodukcyjnych ( usługach) to demagogia ponieważ, w krótszym czasie będą mniej uzyskiwać tytułów do wartości dodatkowej.
A jak się ma to wszystko do dzieła Marksa „Płaca, cena, zysk” gdzie Marks pisze, że skrócenie czasu pracy nie będzie mieć uszczerbku na dochody pracowników? Z wymienionego tekstu zrozumiałem, że kapitalista produkcyjny towarów codziennej potrzeby jak się skróci czas pracy będzie miał tylko mniej wartości dodatkowej do swojego przywłaszczenia i wydania na towary zbytku ( dobra luksusowe) i tylko te branże gospodarki ucierpią na skróceniu czasu pracy natomiast do branż produkcyjnych dołączą kolejni pracownicy co umożliwi im uzyskiwanie prawdziwego popytu efektywnego i zlikwiduję rezerwową armie pracy. Wtedy rozwiną się działy produkcji towarów pierwszej potrzeby niezbędne do funkcjonowania większości ludzi.
Jeśli coś pomieszałem to przepraszam . Uczę się cały czas marksizmu ( jak mam czas), i bardzo chętnie wysłucham precyzyjnych wyjaśnień z Waszej strony. Nie chce uprawiać demagogii a jej jest całe mnóstwo głownie na lewicy nie mówiąc o prawicy, która jest wrogiem. Dzięki Waszej publicystyce jest ona obnażona.
Z góry dziękuje za udzieloną odpowiedź i pozdrawiam serdecznie
Artur.
Dzięki za pytanie. Faktycznie, temat jest aktualny i istnieje wokół niego sporo nieporozumień i odmiennych opinii.
Niezależnie od ilości czasu pracy, formuła wartości towaru zawsze zawiera swoje elementy składowe, w określonych proporcjach wynikających z reguł rynku. Polemika Marksa z Seniorem dotyczyła właśnie tego. Wniosek jest taki, że w warunkach systemu kapitalistycznej produkcji, kapitalista zawsze wyjdzie na swoje, a robotnik zapłaci koszty niedostosowań.
Poruszasz teraz zasadniczy problem, który właśnie nurtuje lewicę, a w zasadzie nie tyle nurtuje, ile tkwi w jej świadomości jako motyw jej działania antykapitalistycznego w ramach systemu kapitalistycznego. Trochę schizofreniczne, ale marksizm akademicki nieco neurotyczny jest…
Kapitaliści dążą do zwiększenia ilości czasu pracy, bo w ten sposób dokonują ekspansji na rynku, kasują konkurencję i stają się wielkimi kapitalistami z ciągotami do monopolizacji swojej pozycji. Czyli – realizują spontanicznie dialektyczny proces doprowadzania logiki kapitalistycznej produkcji do absurdu. Natomiast lewica pragnie zracjonalizować proces kapitalistycznej produkcji, tak aby miał on zdolność jako takiego funkcjonowania i nie zderzał się ciągle z jakimiś nikomu niepotrzebnymi cyklami kryzysowymi.
Marks pisze na wstępie wymienionej przez ciebie pracy: „Jeżeli zważycie, że dwie trzecie produkcji narodowej zostają zużyte przez jedną piątą część ludności — pewien członek Izby Gmin stwierdził niedawno, że jest to tylko jedna siódma część ludności — to zrozumiecie, jak olbrzymia część produkcji narodowej musi zostać wytworzona w postaci przedmiotów zbytku lub wymieniona na przedmioty zbytku i jak ogromna ilość przedmiotów pierwszej potrzeby musi być trwoniona na lokajów, konie, koty itp. — marnotrawstwo, które, jak wiemy z doświadczenia, doznaje zawsze znacznego ograniczenia w miarę wzrostu cen przedmiotów pierwszej potrzeby”.
Zwróćmy uwagę na to, że cała część ludności zatrudniona przy obsługiwaniu owej elity społeczeństwa również potrzebuje towarów pierwszej potrzeby. Co zresztą Marks zauważa.
W jego rozumowaniu (system zamknięty) na skutek wzrostu płac, a więc wzrostu cen, a więc wzrostu lub utrzymania zysku, następuje wzrost inwestycji w sektor produkcji dóbr pierwszej potrzeby, zaś spadek w przynoszący mniej zysku sektor produkcji luksusowej. I wszystko się wyrównuje. Trwałym efektem jest ogólny spadek stopy zysku.
Przyłóżmy to jednak do sytuacji realnej, współczesnej, kiedy to – odwrotnie do Marksowskich przewidywań – udział sektora usług nieprodukcyjnych (produkcja luksusowa) stał się dominujący. Można powiedzieć, przez analogię, że jest to służba zatrudniona do obsługi konsumentów towarów luksusowych (każda konsumpcja powyżej dóbr pierwszej potrzeby jest traktowana jako „luksusowa” z definicji). Cała ta masa ludzi potrzebuje jeść, dachu nad głową i ubrać się. Tymczasem w rzeczywistym świecie produkcja owych dóbr została zdelokalizowana.
Co z tego wynika? Otóż to, że wbrew intencjom lewicy w postępowej ewolucji kapitalizmu dokonał się skok w kierunku wzrostu „luksusowej” konsumpcji, przy jednoczesnym załamaniu produkcji podstawowej. A z tego logicznie wynika, że ogromnie wzrosła potrzeba pomnażania zysków przez kapitał. Jak inaczej utrzymać całą armię służby niezbędną w konsumpcji ostentacyjnej naszej burżuazji?
Nic dziwnego, że całkowicie logiczna jest potrzeba lewicy, aby skupić się na podziale zysku, a nie na produkcji. Bez przyjmowania konsekwencji z tego wynikających. Tymczasem, w globalnej gospodarce istnieje ciążenie w kierunku inwestowania w sektor produkcyjny (zgodnie z rozumowaniem Marksa) i konieczny spadek konsumpcji luksusowej. Globalna burżuazja nie może sobie już pozwolić na taką masę pracowników obsługi, co wyraża się w pauperyzacji tzw. klasy średniej.
Bunt lokajów zastąpił bunt klasy robotniczej.
Dalej logika lewicy jest coraz bardziej neurotyczna. Zmniejszanie zysku kapitału w sytuacji, kiedy bynajmniej nie zwiększa to płacy roboczej – bo ta jest zdelokalizowana, nie wchodzi w grę, bo konieczna jest konsumpcja „luksusowa”. Jest to możliwe tylko w warunkach kapitalizmu globalnego, gdzie wzrost konsumpcji „luksusowej” w Centrum odbywa się kosztem płacy roboczej w krajach uprzemysławiającej się Peryferii. Tę logikę odmawiającą zasadniczego znaczenia delokalizacji i wyzysku Peryferii dla potrzeb konsumpcji „luksusowej” w Centrum prezentuje Olivier Besancenot jako usta całej postępowej lewicy.
Chyba jest oczywiste, że nie uważamy upowszechnienia konsumpcji na wyższym poziomie za coś złego. Wręcz przeciwnie. Problem w tym, że ucieczka do przodu kapitału poprzez globalizację i delokalizację przemysłu zmienia rozumowanie Marksa, które trzyma się systemu zamkniętego. Oczywiście, logika dialektyczna rozwoju kapitalizmu sprawia, że nieuchronna globalizacja powoduje ponowne „zamknięcie” systemu i przewidywania Marksa dotyczące np. tendencji do spadku stopy zysku znowu stają się adekwatne.
Podsumowując, należy wyjść poza logikę naprawiania kapitalizmu i przyjrzeć się relacjom między sferą produkcji a sferą konsumpcji. Sfera usług nieprodukcyjnych przynależy do sfery konsumpcji luksusowej, a więc jest wewnętrznie związana z koniecznością wzrostu zysków. Kapitał musi więc inwestować w sferę produkcji przemysłowej, czyli prowadzić wojny o to, która grupa narodowego kapitału będzie grupą monopolistyczną.
Kolejną ucieczkę do przodu kapitalizmu proponuje Elon Musk projektując ekspansję w kosmosie.