Towarzysz Bojan stwierdził nie tak dawno, że w związku z totalnym upadkiem etosu, nie mówiąc już o tożsamości politycznej lewicy, należałoby znaleźć jakieś inne określenie dla tej części lewicy, która do takiego upadku się nie przyznaje i chciałaby zachować radykalny społecznie image. W trud znalezienia nowego określenia na tę samą lewicę, od której zespół strajku.eu nie może ani nie chce się odciąć, Bojan zaangażował nadredaktora Wiśniowskiego Macieja oraz kolegę z czasów lewicowej, około OPZZ-towskiej działalności związkowej, Figla Piotra. Póki co, proces poszukiwań odbywa się na bazie eksplorowania tradycji PRL (w najgorszym wydaniu, gloryfikującym kierownictwo PZPR), zaś sam Bojan doszedł do oszałamiającego wniosku, że nowe pojęcie definiujące nową lewicę powinno oscylować wokół antykapitalizmu.

Czy jest to odkrywcze w czasach, kiedy dominującym na świecie nurtem antykapitalistycznym jest prawicowy, nacjonalistyczno-suwerenistyczny zwrot antykapitalistyczny w kierunku tzw. neofeudalizmu? Neofeudalizm jest realistycznym dookreśleniem tego, co niegdyś lewica nazywała postakapitalizmem i którego to nurtu nowoczesna lewica jest ideologicznym reprezentantem.

W skrócie nowy system polega na tym, że globalna elita zawłaszczyła posiadanie zasadniczych zasobów kuli ziemskiej i może nadawać lenna poszczególnym bytom państwowym, a ściślej – ich władcom, czyli lokalnym elitom pilnującym porządku społecznego na podległym terenie i pomnażającym bogactwo suwerena-hegemona globalnego. Zasadniczo, prawica w teorii buntuje się przeciwko ograniczaniu suwerenności państw narodowych, ale biorąc pod uwagę fakt, że posiadające sprzeczne interesy byty państwowe muszą się brać prędzej czy później za łby, elity rządzące są zainteresowane istnieniem globalnego żandarma, który będzie te konflikty trzymał pod kontrolą. Jak powtarza Annie Lacroix-Riz, kapitaliści wciąż zawierają porozumienia w celu eliminacji wzajemnych konfliktów, ale zawsze to się w końcu wymyka spod kontroli i ludność podległa ostatecznie idzie na jakąś wojnę w interesie klasy panującej. Co nie przeszkadza w zachowaniu kulturalnych stosunków między elitami.

Z drugiej strony, lewica tradycyjnie przekreśla konflikt antagonistyczny między klasą producentów bezpośrednich a klasą właścicieli środków produkcji jako nieaktualny i nieadekwatny do współczesnej sytuacji. Pomysł na postkapitalizm ma podobny do prawicy, a więc istnienie hegemona (wiodącej demokracji), który będzie stał na straży pokoju ogólnoświatowego. A więc, in extremis, prowadził wojny lokalne w celu zapobieżenia wzrostowi partykularnych ambicji poszczególnych podmiotów polityki międzynarodowej. Podobnie, jak w sytuacji konfliktów wewnątrzimperialistycznych, istnienie hegemona jest konieczne ze względu na hamowanie tendencji do wywracania owego optymalnego porządku światowego. Stąd dążenie do tworzenia organizmów ponadpaństwowych, które ograniczając wolność poszczególnych bytów państwowych zmniejszają wydatnie groźbę niekontrolowanych konfliktów militarnych. Tak więc, cele prawicy i lewicy są w tej kwestii zbieżne.

Doświadczenie praktycznej działalności suwerenistycznych partii prawicowych wskazuje na niepodważalny fakt, że mimo retoryki właśnie suwerenistycznej, w praktyce rządzenia podporządkowują się one logice hegemonicznej. Jakimś przypadkiem, hegemonia USA w Europie nie stanowi kości niezgody między lewicą a prawicą. Jest przedmiotem wewnętrznych konfliktów w łonie owych nurtów politycznych. Nietrudno zgadnąć, że problem sprowadza się do osoby hegemona i jego zadań.

Kiedy partie prawicowo-suwerenistyczne dochodzą do władzy, nierzadko podporządkowują się hegemonii USA w Unii Europejskiej, ponieważ UE pozostaje narzędziem utrzymywania potencjalnych konfliktów w stanie uśpienia. Zwyczajnie dla układu sojuszów imperialistycznych, każdy podmiot państwowy, a więc konkretny komitet zarządzający interesami narodowej grupy kapitałowej, czyha na moment, w którym mógłby wykorzystać zaistniałą sytuację na swoją korzyść. Nie należy wychylać się przed czasem, żeby nie wypaść z gry w wyniku zbiorowego aktu ostracyzmu państw zagrożonych przedwczesnym ruchem. Niemniej, gra na wykorzystanie siły hegemona we własnym, partykularnym i najczęściej wrogim dla reszty państw narodowych celu, jest udziałem wszystkich graczy.

Lewica zapatruje się na to nieco inaczej, uważając, że podporządkowanie odpowiedniemu hegemonowi, reprezentującemu wartości demokratyczne, powinno być bezwzględnie egzekwowane, ponieważ lewica doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że imperialiści tylko czyhają na okazję, by sobie skoczyć do gardeł (nic ich to nie kosztuje, ponieważ giną niezmiennie tzw. klasy ludowe).

Lewica nie może dopuścić do tego, aby hegemonem stał się podmiot niedemokratyczny, stąd stałe odwoływanie się do wartości burżuazyjnych, które państwa burżuazyjne gwałcą w dowolnej chwili, jeśli tylko będzie to w interesie kapitału. I tu jest sedno opozycji między faszystami prawicowymi a lewicowymi antyfaszystami: obie strony chcą amerykańskiego hegemona, którego system demokratyczny wymaga, aby imperialistyczna przewaga nie została nigdy zakwestionowana, ponieważ tylko ta przewaga jest gwarantem istnienia w USA instytucji demokratycznych. Rozumiecie sami, że ta „opozycja” ma charakter dość umowny… Niemniej, niezwykle szumny.

Prawica suwerenistyczna widzi w Rosji model przeciwstawienia się dławiącej dominacji globalnego, imperialistycznego hegemona. Ale konsekwencja tych suwerenistów jest dokładnie taka sama, jak determinacja klasy panującej Rosji, aby przeciwstawić się tej dominacji. Powodem niechcianego przez rosyjską oligarchię buntu przeciwko amerykańskiej hegemonii (trwającej nadspodziewanie długo ze względu na poparcie tzw. globalnego Południa) jest fakt, że USA nie przyjęły Rosji do grupy państw pozostających pod ochroną ich hegemonii.

Problem w tym bowiem, że nie sposób jest objąć całego globu tym protektoratem, musi pozostać jakiś obszar zaliczany do terenów, na których mieszkają barbarzyńcy, wobec których nie mamy żadnych zobowiązań sojuszniczych. Imperium, które musiałoby organizować pokojowo cały świat byłoby zaprzeczeniem geopolitycznej zasady imperium morskiego, którego rolą i celem jest grabież. Organizacja systemów podległych i trwających we własnych tradycjach kulturowych i cywilizacyjnych (chociaż podległych i także płacących daninę) należy do roli imperiów ziemskich. Takich jak Rosja czy Chiny. Z tym, że imperium morskie chce żyć na koszt grabieży, a nie tylko dopełniać z niej swojego skarbca. To oznacza, że imperium lądowe samo rozwija swoją produkcję podstawową, podczas gdy imperium morskie koncentruje się na przejmowaniu cudzego bogactwa.

Można powiedzieć, że w efekcie, imperia te nie muszą się tak bardzo różnić, ponieważ dochodzą do tego samego zaniku własnej witalności i upadku, kiedy klasa panująca staje się klasą żyjącą z przejmowania bogactwa na zasadzie tytułów własności, bo już dalej nie da się rozwijać gospodarki ekstensywnej. Lewica przyjmuje do wiadomości to, że cywilizacja zachodnia doszła do kresu rozwoju ekstensywnego i przestawiła się na rozwój nie tyle środków przetrwania materialnego społeczeństwa, ale na konsumpcję „luksusową”, co obejmuje także styl życia, a więc konsumpcję w szerokim znaczeniu.

Akceptacja (i krytyka) przez lewicę wulgarnej ekonomii burżuazyjnej prowadzi do postrzegania jako naturalnej drogi krajów zacofanych prowadzącej przez powtarzanie modelu zachodniego. Zauważmy przy okazji, że teoria ekonomiczna marksizmu zasadza się na krytyce klasycznej ekonomii burżuazyjnej. Dotychczasowa przewaga technologiczna Zachodu i atrakcyjność modelu społecznego sprawiają, że lewica postrzega problem wyzysku owych krajów jako problem stawiania barier przed nowymi społeczeństwami przemysłowymi w osiąganiu tego samego poziomu konsumpcji, co w krajach zachodnich. Jednocześnie, lewica sama stawia te bariery ze względu na kwestię ekologiczną. Dla lewicy nie ma problemu utrzymania przyrastającego liczebnie społeczeństwa na Zachodzie w wyniku rosnącej fali migracyjnej, ponieważ lewica nowoczesna nie postrzega bogactwa społeczeństwa jako wyniku produkcji przemysłowej, ale jako efekt rozprowadzania dochodów, pozwalającego na podejmowanie różnych działań w celu zwrotu owych środków pochodzących z redystrybucji, i tak w nieskończoność. Lewica nie dostrzega faktu, że nadkonsumpcja na Zachodzie wynika z pierwotnego podziału wartości dodatkowej między ów Zachód i Trzeci Świat. W społeczeństwach zachodnich natomiast dzieli się już dochód i dochody wtórne.

Drobni kapitaliści na Zachodzie chcieliby nie być uzależnieni od dopłat, ale samodzielnie zapewniać sobie zyski we własnym kraju. Podobnie zresztą, jak i robotnicy produkcyjni, którzy zdają sobie sprawę z tego, że ich byt jest niepewny, uzależniony od wyniku imperialistycznej gry interesów (odwrotnie do bytu właścicieli środków produkcji). Bez własnej produkcji bogactwa materialnego, państwo nie jest w stanie wziąć udziału w imperialistycznej walce o podział podzielonego świata. Może tylko się przyłączyć do hegemona niczym szakal do stada lwów. A bez tego nie jest możliwe zapewnienie bytu rodzimej nadbudowie, albowiem w miarę rozwoju, wedle modelu zachodniego, krajów dotąd zacofanych, państwa te coraz skuteczniej bonią się przed wyzyskiem. Aby więc uniemożliwić wyzysk wewnętrzny w społeczeństwach zachodnich, gdzie tzw. klasa średnia została rozbuchana w sposób nie odpowiadający potencjałowi gospodarki rzeczywistej tych krajów, lewica musi odwoływać się do niewzruszonej hegemonii tzw. przodującej demokracji zachodniej.

Lewica przejawia dużą niechęć do odrodzenia we własnych społeczeństwach zachodnich relacji klasowych z okresu rozwoju przemysłowego z oczywistych względów – stanowiłoby to zagrożenie rozwojem nurtów politycznych i ideologicznych związanych z istnieniem klasy robotniczej, a więc nurtów, które lewica dawno już zdefiniowała jako co najmniej podatne na autorytaryzm, by nie rzec totalitarne. I, wedle samego Bojana Stanisławskiego, odesłanych do historycznego lamusa. W pewnym sensie, lewica tradycyjnie uważa za możliwe zbudowanie społeczeństwa w oparciu o lokalne, tj. nieprzemysłowe w swej skali gospodarstwa, jeśli nie uda się utrzymać mitu o lewicowym keynesizmie jako panaceum na wszystkie bolączki kapitalizmu.

W pewnym sensie, wszystko się układa, ponieważ w oczach elitarnej lewicy upowszechnienie tzw. klasy średniej jest degradacją dla tej ostatniej z powodu dokooptowania do niej masy proletariackiej w wyniku rewolucji przemysłowej. Połączenie klasy średniej z drobną własnością pozwalającą na podstawowe utrzymanie się – drobnomieszczańskie źródło wszelkich pomysłów na dochody podstawowe i bezwarunkowe, zagrożone zredukowanymi możliwościami państwa, zależnymi od jego potencjału przemysłowego. Zanik klasy bezpośrednich producentów jest zjawiskiem historycznym w tej optyce, więc nie znajduje w oczach lewicy zbytniego współczucia. To sprawia, że lewica dąży do powrotu do społeczeństwa przedkapitalistycznego, w którym warstwa inteligencka była osadzona w drobnej własności, co powodowało, że praca umysłowa nie była pracą najemną, a więc wolną od wyzysku kapitalistycznego. Poza tym, kapitalizm może sobie istnieć jako okazja do dodatkowego zarobku na inwestowaniu w gospodarkę kapitalistyczną. Taka utopia kapitalizmu samoograniczającego się i nie przerastającego w imperializm.

Czyli: neofeudalizm jako system zrównoważony i stabilny społecznie, bez mobilności klas, bo klasy są tu raczej kastami.

W ten sposób wracamy do idealnych modelów społecznych epoki przedmarksowskiej, gdzie grupy pośrednie nie uległy jeszcze proletaryzacji. Z tej perspektywy postrzegany przez nurt anarchistyczny marksizm wiąże się nieuchronnie z apologią powszechnej proletaryzacji i utraty Złotego Wieku, a nie ze zrozumieniem koniecznej ewolucji zapoczątkowanego przez burżuazję procesu historycznego. Masowość jest związana z tym właśnie procesem, a więc zniknięcie lub niewidoczność społeczna kondycji klasy bezpośrednich producentów wiąże się z ignorowaniem zewnętrznych wobec grup pośrednich procesów ekonomicznych. Łączy się to harmonijnie z wymogami ekologii i redukcją liczebności ludzkości. Ta redukcja jest związana bowiem z zanikiem społeczeństwa przemysłowego, a więc masowego, a więc nadmiernego, ale nie nadmiernego z powodu tzw. rezerwowej armii pracy, liczebnie. Procesy pauperyzacji tej części społeczeństwa i wewnętrzne konflikty układu kapitał-robotnicy w opozycji do pozostałych grup kapitałowo-robotniczych w innych krajach rozwiązują się same w procesach naturalnych, na które grupy pośrednie nie wywierają wpływu, do których się nie mieszają.

W sumie więc, zasadnicza opozycja między lewicowością grup pośrednich a faszyzmem konglomeratu kapitałowo-robotniczego polega na kwestii, czy należy wskrzeszać gospodarkę przemysłową na Zachodzie. Jej wskrzeszenie wywoła sprzeczności i konflikty na starym kontynencie, konkurencję między państwami chcącymi rozwijać swoją gospodarkę, aby uzyskać niezależność od niekontrolowanych (lub w coraz mniejszym stopniu kontrolowanych) procesów globalnych. Szczególnie w sytuacji, kiedy rolę centrum świata przejmują inne regiony globu.

Póki co, elity owych państw nowouprzemysłowionych są przyciągane przez starą cywilizację europejską i jej luksusowy styl życia. Problem w tym, że ten atut nie daje utrzymania materialnego tak licznemu społeczeństwu zachodniemu. Elity europejskie zaczynają mieć tego świadomość, kiedy zgłaszają projekt uczynienia z kontynentu „ogrodu” niemal rajskiego, czyli czegoś wyjątkowego w skali świata. A więc z definicji ograniczonego liczebnie.

Biorąc pod uwagę fakt, że umasowienie wynika głównie z uprzemysłowienia (w epoce przedkapitalistycznej klasy producenckie nie były traktowane jako grupy należące do rasy ludzkiej, tylko jako element naturalnego otoczenia), dla lewicy nie ma z tym elitarnym programem problemu. Imigracja nie jest tu zaprzeczeniem, a tylko wyrazem przekonania, że utrzymanie materialne nie jest uzależnione od produkcyjności danego społeczeństwa. Krążenie bogactwa, które bierze się nie wiadomo skąd, odbywa się na zasadzie cyrkulacji pieniądza, który zapośrednicza wymianę dóbr i usług wytwarzanych przez warstwy pośrednie. Z warunkiem, że jedzenie i mieszkanie oraz dostęp do energii są zapewnione przez ekonomiczną czarną skrzynkę, której obsługa jest powierzona państwu. Państwo dba o zabezpieczenie tych podstawowych czynników utrzymania społeczeństwa.

Aby sprostać tym niezbyt spójnym wymaganiom lewicy – niezbędnej dla utrzymania pokoju społecznego, państwo musi wybierać podporządkowanie się hegemonii jednego z graczy globalnych. Instytucje państwa demokratycznego chronią społeczeństwo przed surowością zasad wynikających z tego podporządkowania. Dlatego elity rządzące na Zachodzie nie mogą sobie pozwolić na zerwanie z amerykańską hegemonią, ponieważ – dopóki nie zdobędą pozycji przodującego państwa pod względem gospodarczym – nie zdołają utrzymać wewnętrznego pokoju społecznego. Dzięki swej polityce wobec Rosji, USA zniszczyły gospodarkę niemiecką jako najbardziej zagrażającą hegemonii amerykańskiej poza Chinami. Gospodarka niemiecka była kołem napędowym gospodarki europejskiej. Połączenie gospodarek europejskich z chińską, na bazie surowców rosyjskich, gwarantowało upadek USA jako imperium hegemonicznego.

Na swoje i globalnej elity zachodniej szczęście lewica się temu sprzeciwiła.

Rozwój gospodarki europejskiej w tym paradygmacie, a więc w paradygmacie logiki rozwoju przemysłowego, choćby tylko w postaci soft, albowiem postać hard bierze na siebie gospodarka chińska, nie jest marzeniem zachodnioeuropejskiej lewicy. Dodatkowo, nie po to lewica wschodnioeuropejska zrywała z realnym socjalizmem, żeby wejść w to samo po transformacji.

Wychodzi bowiem na to, że po totalnym zwycięstwie Zachodu w Zimnej Wojnie, ujawnia się, iż nie sposób utrzymać złudzenia państwa socjalnego opartego na powietrzu zawierającym molekuły wolności zamiast molekuł smogu industrialnego. Odmowa lewicy, która ma i miała w Europie przewagę polityczną, w sprawie zmiany hegemona wiąże się z tym, że ta zmiana wymagałaby zmiany lewicowego dogmatu ideologicznego w kwestii produkcji bogactwa. A to wiązałoby się z nawrotem do starej teorii Marksowskiej. Sądząc po postawie Bojana, lewica nie jest na to – delikatnie to ujmując – gotowa. Jakiej by sobie nazwy nie wymyśliła, będzie to tylko inny szyld dla tej samej antymarksistowskiej ideologii.

W sumie lewica jako ideolog warstwy „rzemieślniczej” (homo faber) w nomenklaturze Hanny Arendt dokładnie odbija głęboko antymarksowską postawę anarchistycznego drobnomieszczaństwa, z całym dobrodziejstwem jej niekonsekwencji i wahliwości. Ostatecznie jest to ideologia postkapitalizmu, czyli powrotu do relacji społecznych z epoki przedkapitalistycznej, gdzie sprzeczności między warstwami społecznymi nie nawiązują do konfliktów w systemie relacji społecznych w produkcji, a więc mają charakter nieantagonistyczny. Czyli – do pogodzenia w ramach instytucji demokratycznych. I o to właśnie tu chodzi.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
29 lipca 2024 r.