Marksizm to nie nowela kryminalna, więc nie mamy zamiaru spekulować na modny temat kto zabił właściciela prywatnej armii pod nazwą Wagner, Jewgienija Prigożyna. Z perspektywy marksizmu ważne są tendencje polityczne, których powierzchownym odbiciem mogą być pewne wydarzenia.

Bez egzotycznych spekulacji wiadomo, że elity skupione wokół prezydenta Rosji, Putina, są bezapelacyjnie prozachodnie. To, oczywiście, teza odrzucana zdecydowanie przez wszystkich tych, którzy usiłują nam wmówić, że Rosja jest immanentnie i wręcz karmicznie antyzachodnia. A wmawiając nam taki obraz czują się zwolnieni z rzetelnej analizy bieżącej sytuacji. Wyraża się to ostatecznie w histerycznym nawoływaniu do zneutralizowania Rosji jako jedynego sposobu, aby uniknąć katastrofy dla Polski, a nawet szerzej – dla obszaru Europy Wschodniej.

Oczywiście, są zauważane zagrożenia płynące z innych państw, jak np. Niemiec. Niemniej, w myśl aksjomatu założycielskiego tak III, jak i IV RP konflikt interesów z zachodnimi mocarstwami jest łagodzony dzięki cywilizacyjnym narzędziom będącym wytworem zachodniej, burżuazyjnej kultury polegającej na sposobie myślenia, gdzie pragmatyzm idzie w parze z racjonalnością. A jak ktoś jest racjonalny, to zawsze da się z nim dogadać. Z barbarzyńcami można porozumiewać się tylko i wyłącznie za pomocą języka siły.

„Polska racja stanu” polega w tej optyce na spowodowaniu likwidacji rosyjskiego zagrożenia dla państw kapitalistycznych Europy Wschodniej wysiłkiem Zachodu. Te państwa chcą wykorzystać maksymalnie moment historyczny, który może się więcej nie powtórzyć, a mianowicie brak suwerenności Europy Zachodniej wobec USA. Interesy strategiczne amerykańskiej hegemonii wymagają opanowania terenów łączących Europę z Azją jako miejsca, które daje możliwość panowania nad światem.

To, czego elity wschodnioeuropejskie nie chcą i nie potrafią zrozumieć, to tego, że jeśli sercem tego strategicznego miejsca będzie zarządzać ktokolwiek inny w zastępstwie Rosji, stanie się on dokładnie takim samym wrogiem strategicznym USA jako hegemona globalnego. Powtórzy się scenariusz rosyjski, którego naświetlenie podajemy poniżej. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że również dążenia suwerenistyczne części elity zachodnioeuropejskiej stawiają ją w opozycji do USA. Wszystko to jest wynikiem naturalnych procesów wynikających z kapitalistycznej akumulacji, powiększania skali obrotów międzynarodowych, a także z równie naturalnego w kapitalizmie prawa do konkurowania na wolnym rynku, co stoi w sprzeczności z narastającą monopolizacją gospodarki. Kapitalistyczny sposób produkcji jest obarczony wewnętrzną sprzecznością między wolną konkurencją, która stanowi „heroiczną” istotę ewoluującego systemu, a tendencją do wzrostu skali mechanizmów ekonomicznych, które wymagają rosnącej regulacji i przyjęcia narzędzi protekcjonistycznych.

W myśl tej doktryny politycznego infantylizmu twierdzi się w pełni na serio, że okupacja nazistowska (owoc sprzeczności wewnętrzimperialistycznych) z jej programem eksterminacji ludów słowiańskich, nie wspominając już o Żydach, była milion razy lepsza niż następujące po niej 44 lata tragicznej „okupacji sowieckiej”. Gdyby nie spektakularna akcja hollywoodzkiego komanda pod wodzą Brada Pitta w 70 lat po zakończeniu wojny, Auschwitz zapewne nie zostałby wyzwolony do dziś – wedle tej legendy o przeogromnym i nie do przecenienia wkładzie USA w wyzwolenie Europy od faszyzmu.

Oczywiście, można zrozumieć ten punkt widzenia, ponieważ wiadomo nie od dziś, że lepiej być martwym niż czerwonym… Jest to punkt widzenia prywatnych właścicieli środków produkcji, którzy w czasie wojny nie giną, w przeciwieństwie do mas pracujących w czasach pokoju (i w czasach wojny jeszcze owocniej) na ich bogactwo. Wkład USA w obrócenie zwycięstwa okupionego 37 milionami istnień ludzi radzieckich i 300 000 amerykańskich żołnierzy (liczba równa szacowanej liczbie zabitych Ukraińców w trakcie ostatniego półtora roku) na korzyść rządów uczestniczących w niespełna 10% w wysiłku wojennym, jest z tej perspektywy faktycznie nieoceniony.

Nie jest żadną niekonsekwencją czy zmianą kursu to, że jednocześnie Putinowski komitet zarządzający interesami burżuazji (w tym wypadku kompradorskiej) usiłuje zracjonalizować system ekonomiczny kraju w interesie tejże burżuazji, pieszczotliwie zwanej oligarchią. Zapomina się przy tym, że na Zachodzie i w całej reszcie świata system oligarchiczny stanowi normę zdegenerowanego, starczego etapu rozwoju kapitalizmu.

Pojęcie oligarchii ma bowiem niuans w stosunku do pojęcia burżuazji, a nawet burżuazji kompradorskiej. Ewolucja starczego kapitalizmu zmierza w kierunku degeneracji wszelkiego typu gospodarki kierowanej przez burżuazję w system oligarchiczny. W przeciwieństwie do systemu burżuazji kompradorskiej, która jest etapem w drodze do ukształtowania się pełnoprawnej, narodowej burżuazji, co owocuje nieuchronnie konfliktami o nowy podział skolonizowanego świata, system oligarchiczny opisuje stan niemożliwej ewolucji w tym właśnie kierunku. Owoc burżuazyjny niby dojrzewa i dojrzewa, ale zanim dojrzeje i spadnie z drzewa – gnije od środka i ostatecznie nie osiąga fazy dojrzałości. Gnije zanim dojrzeje. W ten sposób, żaden obszar świata nie jest w stanie urzeczywistnić modelu kapitalistycznego rozwoju, idąc śladem rozwiniętych gospodarek kapitalistycznego Centrum.

Ta niemożność została wykazana na milion sposobów w okresie ostatnich stu lat, a szczególnie wyraźnie po tzw. dekolonizacji lat 60-tych ub. stulecia. Po upadku systemu tzw. realnego socjalizmu w pełni wyjaśniło się, że kraje posocjalistyczne ulegają od czasu do czasu złudzeniu, że łapią szansę jakiegoś rozwoju (w ramach kapitalistycznej konkurencji, a więc w pełnym konflikcie z krajami, które zostały zmuszone przez imperializm amerykański do przyjęcia ich do ekskluzywnego klubu w ramach UE). Te iluzje są efemeryczne i wyraźnie nie zwodzą już społeczeństw, które w ramach kapitalizmu mają do wyboru albo powolną śmierć, albo wejście w ostre starcie i imperialistyczną rywalizację. Nie trudno zrozumieć, że społeczeństwa, które zostały skutecznie przez lewicę zniechęcone do rozwiązań alternatywnych w stosunku do pokojowej, kapitalistycznej ewolucji demokratycznej ze względu głównie na lęk przed autorytarną fazą rewolucji antykapitalistycznej, preferują silną rękę i krótkowzroczne łudzenie się, że jako państwo są w stanie stanąć do imperialistycznej rywalizacji. Stąd popularność skrajnych nacjonalistów, którzy resztki oporów społecznych przełamują nachalnym, bezczelnie bezpodstawnym programem populistycznym. To jest właśnie istotą przywoływanej wyżej „polskiej racji stanu”. Polska ma być zdolna do skutecznej rywalizacji z gospodarkami zachodnimi o nowy podział już podzielonego świata. Dlatego jej podstawowymi wrogami są państwa historycznie roszczące sobie pretensje do udziału w tym podziale, tj. Niemcy.

Rosja tradycyjnie nie rościła sobie takich pretensji ze względu na fakt, że jej ekspansja szła w kierunku obszaru azjatyckiego. Kolonizowanie ludów Środkowej Azji miało charakter nieco podobny do kolonizacji w wykonaniu Francji – ludy i obszary podbite były włączane w ekonomiczny i kulturowy krwiobieg metropolii. Imperium carów pozostawało zacofane gospodarczo i konserwatywne, ponieważ nie odczuwało potrzeby zewnętrznej ekspansji poza terenami, które Rosja zagarnęła w ramach oczywistej w europejskich oczach doktryny o tym, że poza metropolią nie istnieją żadnej suwerenne organizmy państwowe, a tylko „ziemia niczyja”.

Dążenia do modernizacji Rosji przejawiali głównie ci ludzie, którzy wiązali losy Rosji z Europą Zachodnią, z jej postępową w sensie politycznym ewolucją. W pewnym sensie kraje na zachód od rosyjskiej macierzy były uważane za naturalne kresy, separujące imperium carów od niebezpiecznych wpływów Zachodu. Stąd poniekąd utrzymywanie quasi-suwerenności owych krajów od rosyjskim protektoratem dzięki współpracy z lokalnymi elitami, które nie uważały kolaboracji z reżymem carskim za coś hańbiącego – doczekały się zresztą spodziewanej, współczesnej rehabilitacji ze strony Pawła Kowala w jego dziele o Magdalenie Abakanowicz. Protektorat rosyjski chronił owe reakcyjne elity przed wpływem niebezpiecznych idei wywrotowych rodem z Zachodu i zabezpieczał ekonomiczne interesy panującej klasy posiadaczy.

Jak na kresy imperium przystało, kraje na zachód od granicy Rosji stanowiły bufor zabezpieczający przed niemieckim ekspansjonizmem, pozbawionym swoich legalnych praw podczas pierwszego kolonialnego podziału świata. Naturalnym terenem ekspansji niemieckiej był więc wschód kontynentu. Prowadzenie wojenek między kuzynami o przynależność owych kresowych terenów stanowiło więc rutynowe, obliczone na pokaz prężenie muskułów. Można się było nawet dogadać w ramach układów o rozbiorze Rzeczypospolitej, przy zgodzie polskiej feudalnej klasy panującej.

Ze względu na swe położenie geopolityczne Polska nie mogła się utrzymać między niemieckim a rosyjskim mocarstwem. Potęga Rzeczypospolitej mogła się pojawić w warunkach rozdrobnienia niemieckiego i względnej słabości formującego się państwa rosyjskiego. Los kresów wyznaczała Polsce także polityka Kościoła katolickiego, która nie pozwalała Polsce przejąć strategii rosyjskiej w podboju innych ludów, a mianowicie polityki tolerancji wobec innych wyznań i kultur. To skutecznie eliminowało Polskę z szeregu kandydatów do organicznego panowania nad wschodem Europy.

Zmiana strategii politycznej wobec narodów mieszkających w tym kotle ścierających się interesów i dynamik rozwojowych Europy mogła być dziełem wyłącznie polityki odrzucającej klasowe zasady jej tworzenia i wdrażania. Dlatego nie podzielamy opinii tych, którzy mają nadzieję na powstanie sytuacji, w której eliminacja Rosji da Polsce szansę na efektywny rozwój kapitalistyczny.

Gdyby Niemcy przekierowały swój ekspansjonizm na Europę Zachodnią, to i tak Polska nie miałaby strefy buforowej, oddzielającej jej od imperializmu niemieckiego. Co więcej, w przewidywalnej przyszłości, rozwój kapitalistyczny Niemiec, podgrzewany po II wojnie i przodujący w Europie Zachodniej, a obecnie zastopowany przez odcięcie od rosyjskich surowców, będzie potrzebował zasobów dla swego sukcesu. Te surowce znajdują się na wschód od Polski. Jeśli Polska stanie się Rosją nowego rozdania, to zderzy się z ripostą amerykańską, jeśli się nie stanie, to będzie przeszkodą na drodze niemieckiej ekspansji. Jednym słowem, jak nie kijem, to pałką…

Nadzieje elity rosyjskiej nie różnią się wiele od nadziei elity krajów zachodnich. Poddanie się hegemonii amerykańskiej do tej pory gwarantowało udział w drenowaniu zasobów globalnych Peryferii i stwarzało złudzenie wiecznego pokoju między państwami kapitalistycznego Centrum. W pewnym sensie, zachodnie elity są kompradorskie w klasycznym znaczeniu, tj. mogą łatwo zmienić pana, aby tylko gwarantował im ich zyski i dywidendy. Część elit amerykańskich nie chce jednak utracić statusu hegemona, nawet na rzecz rentiera pozycji w kapitalistycznym Centrum.

Ta postawa całkowicie niweczy iluzję, jaką żywiła część lewicy na to, że model chiński ustanowi nowy typ relacji na międzynarodowym rynku. Postawa USA nie pozwala chińskim przywódcom narzucić modelu wzorowanego na polityce wzajemnie korzystnej współpracy z okresu radzieckiego. Zwyczajnie kapitaliści amerykańscy nie potrafią pojąć, że można współpracować na zasadzie partnerstwa i wbijają do głowy różnym lewicowym utopistom, że w warunkach kapitalizmu nie jest możliwe narzucenie modelu niekonfrontacyjnego. Utopia chińska (socjalistycznego kapitalizmu) zderzyła się więc ze swoimi granicami. Gdyby racjonalnie USA przyjęły, że po dwóch stuleciach ekspansji czas przyszedł na odejście na emeryturę (na wzór usuniętego przez siebie ekspansjonizmu brytyjskiego), to Chiny przejęłyby status fabryki świata.

Ideologicznie brak przyzwolenia na taki ruch uzasadnia się tym, że przywiązane do demokracji społeczeństwa zachodnie nie pogodzą się z chińskim autorytaryzmem. Odrzuca się koncepcję, że realność instytucji demokracji jest zależna od poziomu życia. Ideologia hegemona zachodniego forsuje wręcz przeciwną koncepcję, a mianowicie tę, że to poziom życia jest uzależniony od istnienia instytucji demokratycznych. Ponieważ sprawiedliwy podział bogactwa, od którego zależy dobrobyt wszystkich grup społecznych, jest możliwy tylko w ramach instytucji demokratycznych. Narzucenie siłą instytucji, która legalizowałaby udział bezpośrednich producentów w podziale bogactwa, jest więc przejawem autorytaryzmu. Co czyni całą konstrukcję obalalną.

Oczywiście, elity krajów wschodzących jak najbardziej są za demokratycznym wariantem gwarancji wszystkim grupom społecznym sprawiedliwego udziału w bogactwie, ponieważ jest to proces zasadniczo asymptotyczny. Bez katalizatora istnienia ZSRR, państwo dobrobytu nawet by jeszcze nie majaczyło na horyzoncie pięćset lat liczącego kapitalizmu.

Niemniej, na przekonaniu o skuteczności chińskiej doktryny socjalistycznego kapitalizmu opiera się poparcie dla chińskiej ekspansji ekonomicznej w Trzecim Świecie. Brak zgody USA na przejęcie pałeczki przez Chiny jest wspierane przez elity zachodnie, w tym rosyjskie, właśnie ze względu na to, że zagrożone są interesy wielkiego kapitału. Nawet jeśli Chiny przekonują skutecznie, że nie jest to ich zamiarem. Zmuszane przez USA do przyjęcia polityki konfrontacji imperialistycznej, Chiny pozwalają na zaistnienie samospełniającej się przepowiedni, ponieważ muszą w tej sytuacji zdecydować się: socjalizm ALBO kapitalizm. Nie da się iść dwiema drogami na raz.

Elity rosyjskie są zdecydowane rozpłaszczyć się przed zachodnim imperializmem tak samo, jak to robią elity zachodnioeuropejskie. Problem w tym, że USA to nie jest na rękę, ponieważ nie chcą się angażować w protegowanie kapitalizmu rosyjskiego, tylko w wykorzystanie uległości Rosji w celu zniszczenia zagrożenia ze strony Chin. Zachodnie elity usiłują uspokoić USA swoją uległością, ale to nie wystarcza, ponieważ trzeba pójść na wojnę i wyrzec się własnych interesów, aby zyskać wiarygodność. Problem w tym, że Amerykanie wiedzą, iż grają przeciwko interesom kapitalizmu zachodnioeuropejskiemu, więc nie uwierzą nawet leżącemu płasko pod butem Macronowi czy Scholtzowi, bo sami wszak natychmiast wykorzystaliby nadarzającą się okazje, żeby wbić nóż w plecy sojusznikowi. Tym bardziej, że wydarzenia na bieżąco odkrywają prawdziwe oblicze konfliktu i nieprzezwyciężone sprzeczności między pozornymi sojusznikami.

Nadzieje przywódców zachodnich opierają się w ostatniej i dowolnej każdej instancji na beznadziejnej wierze w lojalność sojuszu z hegemonem, czyli z USA. A już Kissinger ponoć mówił, że być wrogiem USA jest niebezpieczne, ale być ich sojusznikiem jest śmiertelnym zagrożeniem. Bez socjalistycznej alternatywy nie ma żadnej perspektywy ruchu. Nie ma możliwości samodzielnego, suwerennego ruchu w danej konfiguracji politycznej.

Doskonale wiedzą o tym przywódcy zachodni, którzy zwyczajnie legli płasko pod amerykańskim butem wiedząc, że w przyszłym podziale świata muszą przyjąć te ochłapy, które im USA rzucą. Stąd, np. bierność Francji w obliczu przejmowania przez Amerykanów inicjatywy na ich dawnym wewnętrznym podwórku Afryki Zachodniej, regionu Sahelu.

Utrzymanie amerykańskiej hegemonii jest jedynym sposobem na utrzymanie oligarchicznego systemu w gnijącym kapitalizmie zachodnioeuropejskim. Jedynym sposobem oszukiwania się, że utrzymanie status quo jest jeszcze możliwe.

Paradoksalne – rzecznikiem takiej polityki jest zachodnia lewica. Oczywiście, to kapitulanckie sedno jest owijane w bawełnę frazesów antykapitalistycznych i deklaracji prodemokratycznych, w które nie wierzy już nikt, a nawet sami je głoszący.

Nawet nadzieje związane z Chinami są obecnie odsuwane na plan utopijny ze względu na autorytarny system polityczny tego kraju. Kiedy napięcie rośnie, wszyscy zaczynają się orientować, że nie ma co budować zamków na piasku, a należy koncentrować się na realnych sojuszach, nawet znając ich ograniczenia. Taka Realpolitik.

Zwyczajnie, podobnie jak w przypadku wydarzeń, które doprowadziły do wybuchu konfliktu na Ukrainie (co opisywaliśmy w naszych poprzednich tekstach), głoszenie sloganów jest obliczone na coraz mniej prawdopodobne zmylenie przeciwnika oraz na zwyczajne zaklinanie rzeczywistości i odciąganie wybuchu otwartej wrogości, wykorzystywane w celu jak najlepszego przygotowania się do owego konfliktu. Taka była logika oszukiwania Rosji od 2014 r. i mylenia jej czujności, co było coraz bardziej udawane z obu stron. Przywódcy Zachodu otwarcie przyznają, że frazesy i pozorne ruchy propokojowe służyły tylko i wyłącznie lepszemu przygotowaniu do wojny.

Niestety, tak jest i obecnie.

Wracając do tematu zaznaczonego na wstępnie: po upadku ZSRR ani Rosja, ani Europa Wschodnia nie miały żadnej innej perspektywy, jak gnicie w systemie autorytarnej oligarchii.

Jeżeli rację ma Annie Lacroix-Riz, która szuka korzeni UE w umowach gospodarczych zawieranych po I wojnie światowej, a które już miały jako korelat budowanie wpływów imperializmu amerykańskiego na kontynencie europejskim, to pojawienie się nowych państw, teoretycznych nowych, wyłaniających się gospodarek na wschodzie kontynentu kłóci się z logiką rozwoju sytuacji budowanej od porozumienia w sprawie stali z września 1926 r. i całego późniejszego ciągu realizacji polityki imperialistycznej pod egidą USA.

Jeśli mówimy o hegemonii USA, to nie po to, aby usprawiedliwiać imperializm europejski. Nie idziemy jednak tak daleko, jak burżuazyjna lewica, która łykała i łyka jak gęś kluchy gadkę o pokojowych implikacjach porozumień ekonomicznych między rekinami. Z jedynym gwarantem solidności tych pustych deklaracji w postaci instytucji formalnej demokracji burżuazyjnej, łatwo usuwanej jak natrętna mucha, kiedy jest taka potrzeba. Lewica uważa, że burżuazji i wielkiemu kapitałowi strasznie zależy na utrzymaniu i rozwijaniu społeczeństwa obywatelskiego, podczas gdy elitom panującym kapitalizm jawi się tylko i wyłącznie jako pewien wybryk Historii, naruszający naturalne prawa arystokratyczne, nadane przez Boga. Faktycznie, kapitalizm jako wybryk Historii dawał szansę zaistnieniu innego wybryku dziejowego – społeczeństwa bezklasowego. Jednak z tej szansy nie skorzystano.

Opierając się na Fritzu Fischerze, którego Lacroix-Riz poleca jako skrupulatnego archiwistę, możemy zdać sobie sprawę z oczywistości, która jednak nierzadko umyka naszym oczom, a mianowicie z tego, że Niemcy, które dążyły do konfliktu militarnego w imię nowego podziału już podzielonego świata, traktowały obszary Europy Wschodniej analogicznie do tego, w jaki sposób imigranci z Europy traktowali rdzenną ludność Ameryki. Ludy wschodnioeuropejskie były traktowane tak jak Churchill traktował Murzynów. Ekspansja Niemiec na obszary wschodnie, w tym na Kresy, a więc Ukrainę, była namiastką kolonizacyjnej misji na kontynencie amerykańskim. Weźmy pod uwagę, że Niemcy były – być może ze względu na swe zacofanie polityczno-gospodarcze i ogromne pozostałości elit arystokratycznych – jako nec plus ultra kultury europejskiej.

Ekspansja Niemiec szła więc głównie w tym kierunku, w czym wspierały ją religijne i misyjne zapędy Kościoła katolickiego. Jeżeli ekspansja ta została poniekąd zablokowana, to było to skutkiem powstania ZSRR. Polska, kraje bałtyckie itd., to wszystko było traktowane jako „kordon sanitarny” wokół państwa robotniczego. Po II wojnie światowej to ZSRR zaczął traktować ten obszar jako swój „kordon sanitarny”, a nie jako przyczółek do ekspansji. Wbrew alarmistycznej polityce Zachodu, która służyła celom nachalnej propagandy.

Po rozwiązaniu ZSRR, przywódcy Rosji i nowopowstałych, „suwerennych” państw potraktowali frazesy zachodnich polityków jak słowa Nowej Ewangelii. Czyli na niczym nie uzasadnioną wiarę…

Integracji ekonomicznej i politycznej Europy Wschodniej nie było i być nie mogło. Co więcej, zaczęły się spełniać obawy USA co do groźby powstania sojuszu europejskiego, który wraz z udostępnieniem rosyjskich surowców i podstawowych produktów stał się zagrożeniem dla amerykańskiej, imperialistycznej hegemonii. Szczególne zagrożenie szło ze strony Niemiec, które miały gotowy od ponad stu lat plan ekspansji na Wschód i realizację odkładanych własnych planów imperialnych.

Izolacja surowców rosyjskich od zachodnioeuropejskich zdolności produkcyjnych była gwarancją niezakłóconej rozbudowy amerykańskiej hegemonii po zakończeniu II wojny światowej. Wraz z upadkiem obozu socjalistycznego, taka gwarancja skończyła się. Stąd zainteresowanie USA spowodowaniem konfliktu, który odnowiłby izolację Rosji od Europy Zachodniej.

Problem nie w ekspansjonizmie rosyjskim. Oligarchia rosyjska, jak każda inna, to nawet nie burżuazja kompradorska, która wyrasta z czasem na burżuazję tout court narodową. Właśnie problemy ze współpracą ekonomiczną między Europą Zachodnią a Rosją wynikały z wcześniej przygotowanego gruntu. Zachodnioeuropejska ekspansja na Rosję nie przewidywała jakiegoś rozwoju gospodarki rosyjskiej. Ta taktyka, w pełni akceptowalna przez elity intelektualne i rządzące w Rosji, była sprawdzona przez całe dekady doświadczenia z elitami afrykańskimi. Nie było więc tak, że gospodarka rosyjska mogłaby zagrozić gospodarce europejskiej. Gdyby nie jeden drobny szczegół – gospodarka zachodnioeuropejska już wcześniej ochoczo się zdezindustrializowała, a więc musiała oczekiwać czegoś więcej od swoich kolonii afrykańskich czy europejskich niż tylko dostawy surowców dla prężnego, własnego rozwoju.

To była pułapka delokalizacji przemysłu do Peryferii, w którą wpadła nie tylko Europa, ale i USA.

Gospodarka niemiecka, wsparta przez tradycyjnie przychylną elitę rosyjską, która nie zmieniła swej polityki uzależnienia od niemieckiego, imperialnego brata, zaczęła się powoli rozwijać. Zgodnie z planami amerykańskimi naszkicowanymi już po I wojnie światowej, a narzuconymi Europie po Drugiej. Sankcje narzucone Europie przez USA były więc obliczone na podcięcie skrzydeł gospodarce niemieckiej, która była ich ukochanym dzieckiem. Gospodarce rosyjskiej nie było specjalnie czego podcinać, ale okazało się to trochę źle wykalkulowane.

W krajach zachodnich mamy do czynienia z gwałtowną reakcją prawicy, która dochodzi do głosu pod hasłem bojowym odbudowy gospodarki narodowej i suwerenności państwowej, czyli pod hasłem przygotowania do nowego konfliktu wewnątrzimperialistycznego, który jest wedle niej nieuchronny, choć nie przywoływany bezpośrednio. Głównym wrogiem jest więc lewica, która wciąż trzyma się swego programu pokojowej rewolucji, a więc tego, że pokój jest możliwy tylko i wyłącznie za cenę podporządkowania się interesom ekonomicznym i politycznym USA jako hegemona, przy jednoczesnej, niezachwianej wierze w „ojczyznę demokracji”.

Ta lewica jest tradycyjnie przekonana o tym, że porozumienia wewnątrzimperialistyczne są w stanie uchronić pokój. Takie hasło przyświecało wszystkim imperialistycznym porozumieniom ekonomicznym zawieranym pod presją czy bez presji ze strony ZSRR. Lewica jest wciąż łatwowierna.

Reżym Putina, który nie przeciwstawiał się nigdy systemowi oligarchicznemu stworzonemu przez mafijne przywództwo końcówki ZSRR i początku Federacji Rosyjskiej w latach 90-tych, musiał poddać się temu samemu naciskowi Historii, co i inne państwa. Sankcje przeciwko Rosji uniemożliwiały utrzymanie status quo przegniłego, skorumpowanego systemu oligarchicznego, który nie mógł ewoluować w naturalną stronę wykształcenia się burżuazji narodowej. W efekcie, zamiast jakiegokolwiek systemu państwowego, mieliśmy do czynienia z terytorium bezpańskim, czymś w rodzaju „ziemi niczyjej”. A więc wróciliśmy do statusu regionu Europy Wschodniej jako „ziemi niczyjej”, a więc otwartej na kolonialną ekspansję. Problem w tym, że Niemcy miały zablokowaną możliwość ekspansji, a były jedynym podmiotem zdolnym zrealizować ten program. W sumie, grosso modo, Putin grał właśnie na taki scenariusz w swej strategii niemieckiej.

Rzecz w tym, że ten scenariusz, odpowiadający oligarchom, został zablokowany przez USA zazdrosne o swoją hegemonię. Tarcia w elicie rządzącej w Rosji są nie od dziś opisywane jako tarcia między tendencjami nacjonalistycznymi a kompradorskimi. Jak widzimy, ruch „kompradorów” jest zablokowany. Elita rządząca walczy wewnętrznie o zwycięstwo jednego ze scenariuszy, z których ten prozachodni jest coraz mniej realny. Gorączkowe próby reindustrializacji, obserwowane na Zachodzie kontynentu, są w gruncie rzeczy ruchami pozornymi, ponieważ ich realizatorzy trzymają się doktryny nowolewicowej o tym, że każdy rodzaj pracy tworzy bogactwo, a więc dążą do reindustrializacji poprzez rozbudowę i racjonalizację sfery finansowej. Jest to kompletne niezrozumienie problemu i w tym wypadku także prawica ma przewagę, ponieważ rozumie, jaki przemysł należy rozbudowywać.

Wojna imperialistyczna w Europie pochłonie dziesiątki milionów ofiar. Nie mniej ich pochłonie dalsze gnicie gospodarcze kontynentu. Z tym, że podobnie jak w Afryce czy w Azji, ofiary będą mniej spektakularne i częściowo będzie można propagandowo przerzucić winę na same ofiary (nie przedsiębiorcze, wyuczone bezradności itp., itd.)

W Rosji mamy więc ten sam proces walki między skrzydłem nacjonalistycznym (nie do końca świadomym konieczności wejścia w imperialistyczną konkurencję) a prozachodnim (zbudowanym na przeświadczeniu, że Putin jeszcze niedostatecznie płasko leży pod amerykańskim butem). Większość inteligencji widzi swój interes w gniciu gospodarki, bo to osłabia oligarchię i nie daje się jej przekształcić w narodową burżuazję. Inteligencja chciałaby „prawdziwego, demokratycznego kapitalizmu” i nie dostrzega, że jest to pragnienie sprzeczne z interesem kapitału zachodniego, dla którego Rosja coraz bardziej staje się „ziemią niczyją”, ponieważ przez sankcje nie może zawalczyć o swoją „normalizację”. Oligarchia niekoniecznie chce podejmować wysiłek bycia prawdziwą klasą przedsiębiorców – ponieważ jest to najprostsze i nie wymaga żadnych zdolności przedsiębiorczych, a tylko utrzymania tytułu własności. Inteligencja poza tym została lobotomicznie pozbawiona świadomości, że bez roboli nie będzie miała czego jeść. Elita niezbędna imperialistom zachodnim do utrzymania swego panowania nad lokalnymi, upadłymi gospodarkami, może być bardzo wąska. Dlatego tzw. nowa klasa średnia ulega gwałtownej pauperyzacji i proletaryzacji. Prigożyn był tak samo nacjonalistyczny, a jednocześnie prozachodni, jak i sam Putin. Odcień jest zależny od chwilowego stanu nierównowagi interesów. Jeżeli więc miał być symbolem jednoczącym nurty nacjonalistyczne, to tym bardziej był zagrożeniem dla „kolektywnego Zachodu”. Nurty konkurujące w Rosji będą zyskiwały przewagę w zależności od tego, jakie ich odpowiedniki osiągną przewagę na Zachodzie. W każdym razie, w przypadku możliwego zwycięstwa nurtów nacjonalistyczno-prawicowych na Zachodzie i wybuchu otwartego konfliktu międzyimperialistycznego, Rosja będzie istniała jako sojusznik bloku antyamerykańskiego, prosuwerenistycznego. Ofiarą tego sojuszu będzie, niestety, niegdysiejszy „kordon sanitarny” jako obszar ekspansji imperializmu niemieckiego.

W sytuacji braku łatwego i uprzywilejowanego dostępu do zasobów surowcowych krajów ex-kolonialnych i podjęcia na nowo wyzwania przemysłowego przez Europę Zachodnią, Europa Wschodnia będzie spełniała swoją planowaną rolę obszaru zasiedlania przez kolonizatorów i dostarczyciela taniej siły roboczej, zaś ziemie ukraińskie – rolę zaplecza agrarnego dla Europy Zachodniej. W przypadku zwycięstwa USA, będziemy mieli „ziemię niczyją” od Odry do Władywostoku… I los rdzennych Amerykanów w perspektywie.

Ale lepiej być martwym niż czerwonym…

No nie?

Jak czerwonoskórzy rdzenni Amerykanie…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
28 sierpnia 2023 r.