Jeżeli szukamy przyczyny impotencji lewicy rewolucyjnej, to mamy ją jak na dłoni w rozważaniach Jarosława Pietrzaka wokół tekstu McKenzie Wark. Lewica liberalna, wojująca bezpardonowo z Marksem przez cały okres jego działalności politycznej, jako lewica drobnoburżuazyjna (radykalne, lewe skrzydło burżuazji) – podobnie jak i współczesna lewica – pozostaje pod wrażeniem epokowego osiągnięcia wielkiej burżuazji, jakim było stworzenie systemu formalnej demokracji.

Istotny sens tego systemu wyjaśnił Marks pisząc, iż był to konieczny warunek dla zapewnienia kapitałowi nieograniczonych zasobów wolnej siły roboczej. Rezultaty ekonomiczne działania tego systemu były imponujące. Nadwyżka materialnego bogactwa, która umożliwiła rozwój „nadbudowy” kulturowej i, szerzej, cywilizacyjnej, była zapewniona przez sektor tzw. pierwotny, czyli związany z produkcją przemysłową. W tym sektorze wyraża się naturalna podstawa społecznego bytu, a jednocześnie podstawa klasowych stosunków społecznych.

Wbrew nadziejom lewicy liberalnej, naturalna ewolucja kapitalizmu nie prowadzi przez liniowe doganianie (z koniecznym, drobnym opóźnieniem) przez narody „zacofane” narodów rozwiniętych. Dialektyka wyjaśnia niemożliwość takiej utopii. A jednak na tej bajce opierała się siła lewicy socjaldemokratycznej. Nic dziwnego, że ta siła okazała się siłą papierowego tygrysa w momencie, kiedy proces naturalnej ewolucji doprowadził do logicznej sprzeczności.

To nie marksizm ukuł schematyczną koncepcję niewzruszonego pochodu formacji w dziejach, ale socjaldemokratyczni myśliciele II Międzynarodówki. Stalin był uczniem ortodoksji II Międzynarodówki.

Poziom opanowania przyrody przez społeczeństwa ludzkie, umożliwiony przez rozwój gospodarki kapitalistycznej, prowadzi do pewnego paradoksu. Otóż kapitalizm wyprowadza na swoje sztandary hasło wolnej konkurencji, nieograniczonej swobody działania, nad efektami której panuje „niewidzialna ręka”. Ta koncepcja była uświadomioną sprzecznością systemu. Niski poziom rozwoju gospodarczego sprawiał, że do pewnego stopnia bezkarnie można było prowadzić gospodarkę rabunkową zasobami przyrody. Dopóki ilość nie przeszła w jakość.

System kapitalistyczny sprawił, że „niewidzialna ręka” przestała działać, a jednocześnie sprawa, przez swoje uzewnętrznienie w doktrynie ekonomicznej, dowiodła, że jest tu problem. Jeżeli nie ma problemu, nie ma potrzeby uświadomienia sobie wagi jakiejś zasady.

„Naturalna” (zakładająca „niewidzialną rękę”) ewolucja natknęła się w kapitalizmie na swój kres. Marks i Engels nie dostrzegali w swojej propozycji rozwiązania problemu sprzeczności kapitalizmu żadnego zagrożenia totalitaryzmem, ponieważ problem skupiali w bardzo zawężonej sferze działalności reprodukującej materialne podstawy społeczeństwa. Nie problem niesprawiedliwości był ich głównym zagadnieniem – w przeciwieństwie do myśli burżuazyjnej, gdzie nacisk był położony na kwestie formalnej równości i formalnej sprawiedliwości.

Marksizm zajmował się istotą, jądrem problemu, a nie jego zewnętrznymi przejawami, którymi zajmowali się lewicowi liberałowie marzący o jak najszerszym zastosowaniu nieograniczonych możliwości, jakie pozornie dawała doktryna wolnej konkurencji i niezbędnej z tej perspektywy „niewidzialnej ręki”, do wszelkich przejawów życia społecznego.

Ramy działalności gospodarczej społeczności ludzkiej nadają ramy podstawowej działalności mającej na celu reprodukcję tego społeczeństwa. To ta planowa działalność gospodarcza w sektorze przemysłowym nadaje nowe ramy działania „niewidzialnej ręki”, czyli takie ramy, w których może funkcjonować swoboda aktywności ludzkiej. Tak jak „nieograniczona” swoboda działania w minionych epokach była możliwa wyłącznie dlatego, że niszczycielska działalność człowieka miała ograniczony zasięg, tak w momencie, kiedy działalność człowieka może skutecznie zakłócić równowagę całości naturalnego środowiska, dotychczasowa, totalna wolność staje się środkiem skutecznej autodestrukcji.

Nic dziwnego, że sensem istnienia lewicy liberalnej stały się jałowe protesty przeciwko skutkom akceptowanej skądinąd bezkrytycznie polityki gospodarczej klasy kapitalistów w dobie interwencjonizmu państwowego i państwa socjalnego. Lewica niemarksistowska zwyczajnie nie ma narzędzi do analizowania przyczyn, skupiając się na zewnętrznych objawach. Odpowiedzialność za całość systemu owa lewica przekłada na fachowców, czyli na kapitał. Sama skupia się na zabiegach kosmetycznych, przy okazji podstawiając owe kosmetyczne kwestie pod problemy zasadnicze. W ten sposób racjonalizuje te kwestie, które powinny znajdować się w sferze wolnej aktywności, podporządkowanej jedynie niezależnym od jednostki ograniczeniom. Ponieważ w efekcie upadku zasady „niewidzialnej ręki” w kapitalistycznej rzeczywistości gospodarczej skończyła się możliwość odwoływania się do „naturalnych” ograniczeń – czyli despotyzmu rzeczywistości wszelkiego typu niedoborów – wszystko, każdy typ działania stał się przedmiotem „wolnego” wyboru. Jednocześnie, żaden wybór nie jest już niezakłamanym efektem autentycznie wolnego wyboru, ponieważ każdy wybór jest tylko naśladownictwem w społeczeństwie „nieograniczonej” możliwości wyborów. Wolny wybór zakłada sprzeciw wobec narzuconych reguł. Sprzeciw jest przejawem wolności, a nie konformistyczne korzystanie z ustalonych swobód. Dlatego w społeczeństwie współczesnym każda nowa swoboda wywołuje sprzeciw. W ten sposób, zamiast wobec instytucji państwa, członkowie społeczeństwa wypalają się dziś w sprzeciwie wobec siebie nawzajem. Nie ma ucieczki od praw dialektyki. Im bardziej usiłuje się je gwałcić, tym mocniejsze okazują się jej pęta.

Racjonalne ograniczenie w podstawowej sferze gospodarczej (w kapitalizmie maksymalnie zminimalizowanej) po to, aby w tych ramach móc prowadzić swobodną aktywność w nadbudowie, jest pomysłem na racjonalność proponowaną w doktrynie marksistowskiej. Planowość wyraża zastosowanie ludzkiego rozumu jako naturalnego czynnika wchodzącego do gry na określonym etapie ewolucji społeczeństwa, które osiągnęło kres prehistorii.

Jednocześnie, nie jest to zastosowanie rozumu w sensie narzucania arbitralnego, sztucznego rozumowania jakichś fachowców od myślenia, monopolizujących ową działalność. Aby rozum zajął swoją pozycję naturalnego czynnika ewolucji, musi on wyrażać istotę jakiegoś konkretnego podmiotu, jego partykularny interes. Nie – kompromis interesów, który odzwierciedla subiektywny punkt widzenia, a w kompromisowym ujęciu – nie odzwierciedla żadnej żyjącej mocy, potencjału. Partykularny interes klasy, która działa w podstawowym sektorze, tam, gdzie znajduje się dziś sedno problemu, jest chwilowym (historycznie) ucieleśnieniem rozumu dziejowego – jakby to pewnie ujął Hegel. Nie rozwiązywanie, choćby najsprawiedliwsze, kwestii obyczajowych rozwiąże problem dalszej ewolucji społeczeństwa ludzkiego. Istota problemu leży na styku społeczeństwo – przyroda, o czym przekonują nas aktualności informacyjne. Problem leży w tym punkcie, w którym społeczeństwo oddziałuje na przyrodę, ponieważ przekształcanie przyrody jest warunkiem fizycznego istnienia społeczeństwa.

W tym punkcie mamy do czynienia z twardym ograniczeniem, które warunkuje wolność na wszelkich pozostałych polach. Tak jak to było dotychczas. Tylko na wyższym poziomie, ponieważ to ograniczenie jest uświadomione, przeprowadzone przez rozum. To powoduje pewną nostalgię i smutek, ponieważ pozbawia nas radosnej niefrasobliwości, którą uważamy za wartość. Jest to jednak normalny koszt wyjścia ze stanu dziecięctwa.

Lewica liberalna, (drobno)burżuazyjna nie ma powodu, aby przejmować się tą problematyką. Upiera się przy infantylizmie, wybierając ograniczenia, jakie narzuca jej sytuacja walki kapitału o przetrwanie. Warki proponuje wspieranie burżuazji w tym konflikcie jako mniejszego zła. Mamy tu odzwierciedlenie realnej strategii lewicy, choćby ilustrują to perturbacje polityki J. Corbyna. Wobec brexitu i nie tylko. Doświadczenie systemu biurokratycznego w tzw. realnym socjalizmie powinno nas uwrażliwiać na iluzoryczność liczenia na biurokrację jako na samodzielną siłę zdolną ochronić nas przed skutkami upartego trwania w systemie klasowym. A jednak lewica liczy właśnie na biurokrację jako na mniejsze zło.

W przeciwieństwie do Wark (i J. Pietrzaka, do którego tekstu już się odnieśliśmy, patrz: http://www.1917.net.pl/node/24021) nie postrzegamy monopolistów informacji i burżuazji jako przeciwstawnych sobie sił. Są to jedynie różne sposoby reagowania na pojawiające się na bieżąco wyzwania dla zasadniczego celu, jakim jest utrzymanie systemu klasowego. Kapitalizm nie może już być sobą, ponieważ upadła iluzja „niewidzialnej ręki”, czyli gwaranta nieograniczonej, niefrasobliwej swobody działania. Ale monopol informacji pozostaje jedynie próbą, tym bardziej bezwzględną, im bardziej beznadziejna jest sytuacja, utrzymania panowania systemu klasowego.

System klasowy sprowadza się w tej optyce do sfery działalności materialnej, do sfery wytwarzania bogactwa. Jak pokazuje Wark, monopoliści informacji w gruncie rzeczy posługują się tym monopolem dla panowania nad sferą wytwarzania owego materialnego bogactwa. Reszcie społeczeństwa każąc gonić za ułudą bogactwa wirtualnego. Czy to nie powinno być jasną wskazówką, jaki powinien być program lewicy, która nareszcie byłaby zdolna do mobilizacji podstawowej siły klasowej w społeczeństwie i dla której 99% byłoby sojusznikiem?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 marca 2020 r.