Karol Marks doceniał postęp, jakiego dokonała burżuazja rozwijając siły wytwórcze dzięki niesamowitemu zdynamizowaniu mechanizmu gospodarczego. Wydajność pracy wzrosła tak bardzo, że stało się możliwym oderwanie większości społeczeństwa od pracy bezpośrednio produkcyjnej i przekierowanie jej do usług w sferze niematerialnej.
Kwiaty jednak bardzo szybko zapominają o tym, że swoje istnienie zawdzięczają korzeniom.
Usługi niematerialne, które dotychczas były składnikiem czasu wolnego od pracy stały się w społeczeństwie burżuazyjnym sposobem zarobkowania na życie. Stały się jednocześnie elementem mechanizmów rynkowych, którym wcześniej nie były. Wcześniej ukrywały się one po stronie aktora społecznego, jakim był dostawca towarów materialnych (środków reprodukcji społeczeństwa) na rynek. Redystrybucja dochodów indywidualnych odbywała się poza rynkiem, w ramach „domu” obejmującego szeroko pojętą rodzinę, czyli – poza krewnymi – także służbę i innych pracowników pomocniczych oraz dostarczających edukacji, ochrony zdrowia, rozrywki itp., z których to funkcji wyrosły zawody nieprodukcyjne. Te zawody zostały wrzucone na rynek odciążając gospodarstwa indywidualnych, rzeczywistych podmiotów społecznych od kosztu ich utrzymywania. Koszty te zostały przerzucone na podmiot zbiorowy, na klasę kapitalistów, w postaci obciążenia jej zysków. Zarządzanie tymi środkami przejęła biurokracja państwa burżuazyjnego.
W koncepcji Marksa, właśnie część wartości towaru wyrażająca się wartości dodatkowej (M) idzie na utrzymanie tzw. nadbudowy. W ramach kapitalizmu zmienił się więc sposób finansowania owej nadbudowy. Dla pojedynczego kapitalisty przestało być racjonalne utrzymywanie np. całej sieci szkółek niedzielnych, wystarczyła mu jedna, obsługująca „jego” proletariuszy. Taka jest geneza przejęcia przez państwo finansowania rozrastającej się sieci usług nieprodukcyjnych. Kapitaliści zrzucają się na utrzymywanie owej nadbudowy przekazując do tego celu część (w postaci podatków i innych danin na rzecz państwa) swojego zysku pochodzącego z wyzysku produkcyjnej klasy robotniczej. Mechanizm klasowy bowiem nie uległ zmianie co do istoty, tylko przestał być prosty i bezpośrednio widoczny. Analogicznie do tej obserwacji Marksa, że stosunki feudalne „naiwnie” ujawniały istotę stosunków klasowych, a to ze względu na przymus fizyczny, który w kapitalizmie został zakamuflowany przymusem ekonomicznym.
Nie jest prawdą, że marksiści chcą zniszczyć całą sferę kulturowej i cywilizacyjnej nadbudowy po to, aby oddać wszystko klasie wyzyskiwanej. To jest raczej prawdą w odniesieniu do spadkobierców koncepcji Proudhona, którzy w ostatecznym efekcie reprodukują rozwiązanie kapitalistyczne, ponieważ odrzucają rozwiązanie zbiorowe, kolektywne, problemu, do którego to rozwiązania doprowadził sam kapitalizm w postaci państwa burżuazyjnego. Nierozwiązanie problemu państwa burżuazyjnego jako nie-problemu, gdzie wystarczy odrzucić to państwo, prowadzi do takiego samego reprodukowania zjawiska w wyniku działania obiektywnych mechanizmów koncentracji, jak w przypadku utopii skrajnie liberalnych koncepcji gospodarczych, które uważają, że regulacjami prawnymi można powstrzymać proces koncentracji kapitału i utrzymać mechanizm wolnorynkowy.
Państwo burżuazyjne – w koncepcji Marksa – należy przejąć, po to, aby mogło ono obumrzeć, a nie dostać nowy impuls dzięki powtarzającej się destrukcji części elementów rynku.
Siłą, która jest predestynowana do przejęcia państwa burżuazyjnego i nadzorowania jego obumierania jest klasa bezpośrednio produkcyjna, w której interesie leży zniesienie systemu pracy najemnej, stosunków własności prywatnej środków produkcji oraz upowszechnienie i utrzymanie zbiorowego rozdzielania wypracowanego dochodu i dochodów, w tym na rozwijanie usług nieprodukcyjnych, kultury i edukacji.
Drobnomieszczaństwo jest niekonsekwentne z definicji w tej kwestii, ponieważ jego dochody indywidualne zależą bezpośrednio od wartości rynkowej dostarczanych przez nie usług. Dlatego przy każdym przebłysku polepszenia koniunktury kapitalistycznej jest gotowe porzucić chwilowy sojusz z klasą robotniczą na rzecz potencjalnej możliwości nachapania się indywidualnie w sprzyjającej okoliczności. Dlatego proces obumierania państwa burżuazyjnego i kapitalistycznych stosunków produkcji musi być kontrolowany przez klasę bezpośrednich producentów i odbywać się w jej interesie, który jest w tym momencie interesem ogólnospołecznym.
Wszystkie inne koncepcje są chwiejne, połowiczne i przez to obarczone nieusuwalną wadą nieskuteczności.
Jeżeli więc teoretycy, tacy jak A. Buzgalin i A. Kołganow, podnoszą kwestię konieczności osiągnięcia odpowiedniego poziomu rozwoju sił wytwórczych po to, aby można było myśleć o wprowadzaniu stosunków kapitalistycznych, to mają rację i jej nie mają.
Poziom rozwoju sił wytwórczych został osiągnięty w wystarczającym stopniu w krajach wysokorozwiniętych. Dalszą barierą dla jego wzrostu jest wydolność ekologiczna, na co zwracają uwagę liczni lewicowcy, nie wyciągając jednak z tego właściwych wniosków. Dodają bowiem do kryteriów owego poziomu kwestie jakościowe, typu „rozwój zrównoważony”. Oczekiwanie, że gospodarka kapitalistyczna, której cała zaleta polega na dynamice nieliczącej się z niczym w otoczeniu, zastosuje się do wymogów gospodarki zrównoważonej jest oczekiwaniem od anakondy, że przestanie dusić.
A właśnie Buzgalin i Kołganow stawiają warunek, że kapitalizm powinien osiągnąć taki stan rezygnującej z duszenia anakondy, aby można było spokojnie i bez przemocy wprowadzać stosunki socjalistyczne. Gdyby kapitalizm potrafił osiągnąć taki biblijny stan, to po kiego grzyba należałoby znosić kapitalizm?
I do tego wniosku dochodzi nader często lewica twierdząc co jakiś czas, że kapitalizm osiągnął stadium postkapitalizmu, co w praktyce politycznej oznacza, że nie trzeba niczego zmieniać poza regulacjami podziału wtórnego (dochodu i dochodów) w sferze tzw. nadbudowy. Jasne, że tacy ideolodzy lewicy, którzy uzasadniają trwałość kapitalizmu ideologicznym wytrychem postkapitalizmu, wymagają wyższego, odpowiedniego do zasług, wynagrodzenia. Nie mówiąc już o tym, że to uzasadnienie znosi sensowność utrzymywania podziału na prawicę i lewicę, tyle że za pomocą skutecznego przejęcia przez prawicę populistyczną dawnego pola lewicy. Co dzieje się na naszych oczach.
W wywiadzie udzielonym Olegowi Komołowowi, Andriej Kołganow wprost mówi, że aby próba przejścia do stosunków socjalistycznych nie stała się powodem dla powtórki z konieczności systemu nakazów i dyktatury, konieczne jest osiągnięcie odpowiedniego rozwoju sił wytwórczych (rozwoju gospodarczego). Dopiero wówczas zostaną osiągnięte przesłanki do wprowadzenia takich stosunków. Do tego niezbędne jest znaczące wycofanie człowieka z procesów bezpośrednio produkcyjnych, a jednocześnie osiągnięcie bardzo wysokiego stopnia rozwoju aktywności twórczej przez człowieka.
Ważne tu jest podkreślenie, że Kołganow jest świadom dialektyki praca produkcyjna – praca nieprodukcyjna i jej wagi dla procesów ekonomicznych i społecznych. Ale nie wyciąga z tego wniosków w duchu marksizmu.
Spada w swym rozumowaniu do poziomu ogólnie funkcjonującego na lewicy, czyli do wiązania wyzwolenia człowieka (robotnika produkcyjnego) z warunkami technicznymi, a nie społecznymi.
Warunki techniczne już dawno dojrzały, a nawet zaczęły dramatycznie przejrzewać, o czym świadczy kryzys ekologiczny. Od czasów rewolucji rosyjskiej warunki społeczne tego procesu leżą odłogiem.
Niemniej, Kołganow uczciwie przedstawia ograniczenia tej perspektywy. Zwraca uwagę na fakt, że trudno oczekiwać, aby wszyscy ludzie zaczęli się nagle zajmować działalnością twórczą. Kołganow sugeruje tu, aby rozciągnąć to pojęcie na szeroko rozumianą aktywność społeczną, pod czym należy rozumieć organizowanie ładu społecznego, w tym różnych usług (jak można rozumieć: służb edukacyjnych, ochrony zdrowia, kultury itp.) Kołganow nie precyzuje o co mu chodzi konkretnie, zaś Oleg Komołow kuturalnie nie naciska na interlokutora.
W sumie widać, że nie chodzi tu o wciągnięcie ludzi w aktywność kreatywną, ale o wtłoczenie ich w zwyczajowy wentyl bezpieczeństwa, jakim jest godność służby publicznej. Czyli utrzymanie i rozwój sfery obsługi potrzeb społeczeństwa bez ruszenia kwestii zasadniczej, czyli organizacji podlegającej wzmożonemu wyzyskowi pracy produkcyjnej. Sam Kołganow przyznaje w innym miejscu, że grupa ludzi obsługujących ten podstawowy sektor gospodarczy maleje nieznacząco. Niemniej, sposób organizacji wyzysku w tym sektorze pozostaje w czarnej skrzynce przymusu ekonomicznego, którym lepiej się nie zajmować. Zawsze o wiele przyjemniej zajmować się meblowaniem sfery nadbudowy. Tu można snuć niezliczone fantazje i spierać się o szczegóły zdobywając laury niesamowitego humanizmu.
Powiedzmy sobie uczciwie, przy takim podejściu możemy sobie powiedzieć, że umywamy ręce od marksowskiej koncepcji zniesienia wyzysku. Lewica zajmuje się wyłącznie znoszeniem wyzysku w sferze nadbudowy. Sprzeczne interesy grup należących do tej sfery może pogodzić jedynie wzmożenie wyzysku w sferze produkcyjnej, dlatego tak niechętnie teoretycy lewicy podejmują ów temat. Nie od rzeczy będzie zauważyć, że zarówno Buzgalin, jak i Kołganow (przy braku odmiennego zdania u Komołowa) sprowadzają emancypację w sferze produkcyjnej do kwestii robotyzacji i automatyzacji (odpowiednio interpretując marksowskie rozważania na ten temat, w oderwaniu od podstaw wyłożonych w Kapitale).
Z perspektywy marksistowskiej te poglądy są nieusuwalnie obarczone błędem teoretycznym.
Trudno się dziwić intelektualistom, którzy względnie bezpiecznie żyją z komercjalizacji swojej pracy twórczej, żeby opowiadali się za naruszeniem tych może nie lukratywnych, ale przynajmniej bezpiecznych warunków życia tylko dla niepewnego losu walki o emancypację robotników. W ten sposób, drobnomieszczański interes społeczny wpływa na postrzeganie rzeczywistości i uniemożliwia rozwijanie teorii marksistowskiej w kierunku nadanym jej przez Marksa. Marksizm stosuje się więc z powodzeniem do różnych pobocznych wątków – pobocznych z punktu widzenia celu marksistowskiej teorii i tego, co wyróżniało marksizm spośród miliona koncepcji dotyczących ułożenia ładu społecznego. Tego, co nadawało mu cechę odróżniającą od reakcyjnego romantyzmu lub utopijnej bezsilności. Jednym słowem, mamy do czynienia ze zwykłym skurwieniem marksizmu obserwowanym od dawien dawna.
Z tego paradygmatu trudno się wyrwać nawet całkiem łebskim intelektualistom.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
2 czerwca 2020 r.