Oleg Komołow zażył nas z grubej rury. Chociaż niezbyt oryginalnie, bo grzmiąc, że trzymanie się przemysłowej klasy robotniczej jest przejawem doktrynerstwa i lewicowego dogmatyzmu ignorującego rozwój nauki od czasów Marksa i Lenina, sam trzyma się dogmatów lewicowych, którym przeczą zjawiska społeczne widoczne dziś gołym okiem.
Komołow wytoczył grube działo przewagi wiedzy naukowej nad scholastyką i klepaniem formułek ukutych przez dawno minione autorytety, które kiedyś nawet odznaczały się pewnym uznanym talentem politycznym, ale obecnie można powiedzieć, że popełniały błędy. Jak każdy. Czyli też, jak je popełnia możliwie sam Oleg Komołow.
Jedno co jest pewne w jego wywodach to to, że koncepcja postępu wiedzy naukowej, jaka się z tego wyłania, polega na tym, że postęp rozwija się dzięki nowym błędom, zaś dogmatyczne zacofanie polega na trwaniu przy starych, sprawdzonych doświadczeniem prawdach.
Jeżeli kiedyś faktycznie, przyznaje łaskawie Komołow, robotnicy przemysłowi stanowili awangardę rewolucyjnego proletariatu, to obecnie – z uwagi na przestawienie gospodarki rozwiniętego Zachodu na opartą w większym stopniu na usługach nieprodukcyjnych – zmienił się sposób produkcji na tyle, że dawna klasa robotnicza straciła swoją misję dziejową.
Obawiamy się poważnie, że Oleg Komołow nie śledzi najnowszych trendów w nauce, czyli zwyczajnie nie nadąża.
Tymczasem, jeśli już chcemy się trzymać rygoryzmu naukowego, należałoby najpierw sfalsyfikować tezę Marksa o obiektywnym interesie klasy robotniczej. Ta falsyfikacja wymagałaby też wcześniejszego udowodnienia, że bez zmiany formacji społeczno-ekonomicznej zmienił się sposób produkcji.
Byłoby to zadanie poniekąd mocno karkołomne.
Nowoczesna lewica usiłowała obejść ten problem poprzez lansowanie tezy o tym, że kapitalizm został zastąpiony przez postkapitalizm, ewentualnie superkapitalizm – niejasności trwają, ostatecznego werdyktu brak. Szczególnie niezręcznym było to, że po upadku ZSRR okazało się jednak, że kraje poradzieckie doszlusowały do „dzikiego kapitalizmu”, chociaż celowały – szczególnie w przekonaniu organizacji radykalnej lewicy – w postkapitalistyczne „państwo socjalne”. Tak więc, nierozwiązany pozostaje problem zmiany formacji, a co za tym idzie i konsekwencji z tego faktu wynikających dla walki klasowej.
Radykalna lewica podjęła więc próbę udowodnienia na podstawie tekstów klasyków, że pojęcie klasy robotniczej nie sprowadza się do tego, co odruchowo każdy pod tym pojęciem rozumie, ale do szerokiego spektrum amalgamatu, jakim jest pojęcie proletariatu. W końcu wydaje się, że Marks i Engels używali tych pojęć zamiennie. Szczególnie, jeśli nie chce się dostrzegać ewolucji myśli klasyków pod pretekstem, że dzielenie dorobku Marksa na okres „młodego” i „starego” jest zabiegiem zabijającym humanizm marksizmu. A do tego przecież nie chcemy dopuścić, bo inaczej nie będziemy chętnie widziani w dobrym towarzystwie salonowej magmy lewicowo-prawicowej, chociaż nie populistycznie faszyzującej.
Z takich zabiegów wynika jednak coś zupełnie innego, niżby chcieli przedstawiciele antyautorytarnej lewicy. Otóż prowadzi to do redefinicji kapitalizmu, w którym antagonizm klasowy przestaje lokować się w jednym z sektorów powszechnego wyzysku i niesprawiedliwości obecnych w dowolnej formacji klasowej, ale staje się ogólnym stanem powszechnego niezadowolenia wszystkich klas, warstw i grup społecznych. Tracąc specyfikę narzucaną przez ścisłe zdefiniowanie sposobu produkcji charakterystycznego wyłącznie dla określonej formacji, kapitalizm staje się synonimem dowolnej formacji nieegalitarnej. Remedium na bolączki kapitalizmu stają się więc instytucje demokratyczne, których celem jest ustanowienie ram prawnych dla sprawiedliwej redystrybucji w ramach kapitalistycznych stosunków produkcji.
Argumentem zasadniczym dla Komołowa przeciwko tezie o misji dziejowej przemysłowej klasy robotniczej jest to, że klasa ta zaakceptowała polepszenie warunków pracy i bytu jako rozwiązanie jej problemów egzystencjalnych. Komołow tylko powtarza tu argumentację Nowej Lewicy lat 60-tych XX wieku, zupełnie jak gdyby postępujący od tamtych czasów upadek lewicy nie świadczył o gryzącej praktyce dementującej osiągnięcia akademickiego marksizmu.
Rozumowanie nowolewicowe nie zastąpiło interesu obiektywnego przemysłowej klasy robotniczej jakimś innym interesem jakiejś innej grupy społecznej. Wręcz przeciwnie, obiektywny interes specyficznej dla danej formacji klasy społecznej został zastąpiony interesem społeczeństwa jako całości.
Można i tak, ale wówczas raczej należałoby być ostrożnym z przypisywaniem sobie miana marksisty. Miano liberalnego demokraty, znanego z zaciekłego zwalczania Marksa jako autorytarysty, wydawałoby się bardziej adekwatne.
Komołow zapomina, że to akceptacja bieżącego polepszenia warunków pracy i bytu nie tylko klasy robotniczej, ale całego społeczeństwa, była powodem powszechnego zburżuazyjnienia społeczeństw zachodnich. W odniesieniu do klasy robotniczej było to jednak dla nowolewicowców dowodem, że klasa robotnicza nie ma hamulców w zachwycie dla społeczeństwa burżuazyjnego w postaci interesu obiektywnego, który powinien być dla niej efektywnym narzędziem utrzymania czujności klasowej. A nie był. Dowodzi to zatem, że obiektywny interes klasy robotniczej jest bajką.
Stąd, kontynuują swoją krytykę antytotalitarni lewicowcy, potrzeba zastąpienia iluzji obiektywnego interesu klasy robotniczej totalitarną polityką partii komunistycznej, która sama przyznaje, że jej celem jest dyktatura proletariatu, a więc coś wręcz przeciwstawnego demokracji. Brak demokracji uderza w społeczeństwo jako takie, zaś robotnicy albo się łudzą, że to oni, a nie nowa grupa panująca: biurokracja, sprawują dyktaturę, albo faktycznie mamy do czynienia z dyktaturą ciemniaków wywodzących się z dołów społecznych.
Jednym słowem, model radziecki nie wyróżnia się niczym pozytywnym w stosunku do kapitalizmu powojennego, a dodatkowo jest pozbawiony instytucji demokratycznych. Upadek ZSRR i tzw. transformacja systemowa były przyjmowane przez nowoczesną radykalną lewicę jako pozytywny zakręt historyczny, albowiem postkapitalizm miał nad modelem radzieckim przewagę nie tylko w efektywności gospodarczej (zaleta gospodarki kapitalistycznej), ale i w istnieniu instytucji demokratycznych (stanowiących niewzruszalną cechę postkapitalizmu).
Jeżeli koegzystencja systemów realnego socjalizmu i kapitalizmu sprzyjała wzrostowi dobrobytu na Zachodzie przy realizacji zadania uprzemysłowienia krajów tradycyjnie zacofanych gospodarczo Europy Wschodniej i osiągnięciu przez ich społeczeństwa dostatecznego poziomu bezpieczeństwa socjalnego osłanianego polityką państwa narzucającego swoje rozwiązania bez niewątpliwej legitymizacji demokratycznej, to należałoby przede wszystkim zadać sobie pytanie, dlaczego wprowadzenie demokracji w Europie Wschodniej musiało iść w parze z demontażem dorobku industrializacyjnego okresu powojennego. I czy nie ma korelacji między dezindustrializacją okresu transformacji a pauperyzacją wcale niemałej i rosnącej do dziś części społeczeństwa przy wybuchu nierówności społecznych.
Lewicowi krytycy postrtransformacyjnego załamania społeczeństw wschodnioeuropejskich, prowadzącego do wzrostu popularności nacjonalistycznych partii prawicowo-populistycznych, potrafią, oczywiście, dostrzegać skutki wystawienia gospodarki krajowej na konkurencję międzynarodową. Jakoś nie przychodzi im do głowy stwierdzić, że w ramach demokratycznego postkapitalizmu imperialistyczna konkurencja nie powinna się była przejawiać. Skoro wydawało się, że kraje postkapitalityczne potrafiły ułożyć stosunki, tak aby nie niszczyć się nawzajem, to dlaczego nie było to możliwe przy poszerzeniu świata otwartego na postkapitalistyczne państwo dobrobytu i demokrację?
Szczerze mówiąc, wydaje się, że lewica poradziecka i jej nowe pokolenie, nie pamiętające czasów radzieckich, uważa, że radosną atmosferę zachodniego wiecznego święta popsuły same państwa dołączające do systemu demokratycznego. Elity państw poradzieckich mogły przecież demokratycznie dołączyć do zachodniego klubu dobrobytu. Zamiast trzymać się gałęzi przemysłowych, powinny, np. postawić na rozwój potencjału intelektualnego „nowych krajów”. Skoro praca kreatywna jest równie produktywna, co praca robola w zakładzie przemysłowym, a nawet bardziej, a jednocześnie dostarcza ona dóbr, na które popyt jest nieskończony, ergo – nie wywołuje zaciekłej konkurencji ani pragnienia zmniejszania ceny za surowce i materiały do produkcji podstawowych dóbr materialnych, to niepowodzenie transformacji jest winą wyłącznie samych reżymów „nowych państw”, a nie złośliwości ze strony postkapitalistycznych przedsiębiorców zachodnich.
Można wręcz odnieść wrażenie, że nowoczesna lewica dostrzega odrodzenie kapitalizmu, imperializmu i związanego z tymi pojęciami ściśle nacjonalizmu i militaryzmu z suwerenną polityką państw poradzieckich. Otwarcie gospodarki na penetrację obcego kapitału i jej liberalizacja są pozytywne, ponieważ pozwalają społeczeństwom tych państw zaznać zachodniego dobrobytu. Jednocześnie postawienie na najbardziej prymitywny przemysł wydobywczy miało na celu szybkie wzbogacenie oligarchów (oraz wielu maluczkich mini-oligarchów, którzy na tej fali liberalizacji zdołali wyrosnąć i zwrócić się przeciwko reżymowi, który musiał to wszystko utrzymać w jakiejś mniej lub bardziej pijanej równowadze). Gospodarka oligarchiczna Rosji włączyła się we współpracę z Zachodem tam, gdzie Zachód potrzebował tej współpracy, a mianowicie w dziedzinie zaopatrywania w tanie nośniki energii oraz surowce do utrzymania wysokiej technologii i przewagi w tej dziedzinie oraz tanie dobra podstawowe. W tej dziedzinie gospodarka rosyjska, ale nie tylko, musiała konkurować z innymi, tradycyjnymi dostawcami tanich surowców, które pozwalały przez okres powojenny utrzymywać sztuczny dobrobyt na Zachodzie.
Proces stopniowej dezindustrializacji Zachodu – warto zauważyć – również miał za sobą parę dekad w momencie upadku ZSRR.
W przeciwieństwie do wschodnioeuropejskich nacjonalistów-populistów, którzy całą winą obarczają otwarcie wschodnioeuropejskiej gospodarki na obcy kapitał, co nie bez kozery było dziełem postsocjalistycznej socjaldemokracji oraz liberałów dążących do restytucji kapitalizmu wolnorynkowego, radykalna lewica dotychczas uważa, że instytucje Zachodniej Europy i zachodniej demokracji unijnej pozostają instytucjami postkapitalizmu i powinny być chronione. Są warunkiem oparcia gospodarki zachodniej na podstawach kooperacji, a nie rywalizacji. Dlatego lewica odrzuca kapitalistyczną zasadę konkurencji, pozostawiając instytucję rynku jako narzędzie efektywności gospodarczej.
Rosyjska niesystemowa lewica nie dostrzega i nie chce dostrzegać imperializmu, np. rosyjskiego, jako wymuszonego koniecznością samoobrony w zdominowanym przez konkurencję świecie kapitalizmu, ale co najmniej jako równorzędny czynnik imperialistyczny w porównaniu z imperializmem zachodnim. Do tego pozbawiony instytucji demokratycznych.
Jeżeli zrobiliśmy taką dygresję to dlatego, że w poczuciu nowoczesnej lewicy, odrzucającej specyfikę kapitalistycznego sposobu produkcji znajdującą się w produkcji materialnej przemysłu, w wyniku transformacji systemowej całkowicie niepotrzebne było wejście na teren konfliktu ekonomicznego, implikującego konkurencję przemysłową.
Naszym zdaniem jednak – i mamy wrażenie, że nasza opinia ma charakter bardziej naukowy niż pobożne życzenia nowoczesnej lewicy – praktyczna rzeczywistość pokazała dobitnie, że całkowicie inna jest hierarchia przyczynowo-skutkowa w realnym świecie. To nie arbitralność oligarchiczna, ale twarda rzeczywistość wskazała elicie rosyjskiej (i nie tylko) najefektywniejszą drogę podjęcia gry w kapitalistycznym świecie i wedle jego reguł gry. Gdyby ciocia miała wąsy, a rosyjska (i nie tylko) klasa kreatywna dostała możliwość wykazania się w pokojowej kooperacji z klasą kreatywną Europy Zachodniej, ku obopólnej korzyści, a nawet korzyści całego świata… nie mielibyśmy tych kłopotów, jakie nam dziś dokuczają.
Nie zmienia to faktu, że pobożne życzenia nie mają mocy dowodowej. Tym bardziej, że bardziej przypominają praktyczną falsyfikację niż weryfikację wątpliwych tez. Transformacja i dalsze przekształcenie „postkapitalizmu” w starcie wrażych imperializmów może też nie są wystarczającym argumentem, ale na pewno zakłócają spokój i pewność siebie osadzonych w swoich aksjomatach nowoczesnych lewicowców. A przynajmniej powinny. Pod warunkiem, że adept lewicy zachowa zmysł krytyczny, a nie tkwi w nowych dogmatach.
Jeżeli autorytaryzm rosyjskiego reżymu jest niewątpliwy, to tłumaczenie go arbitralnością Putina wymagałoby wsparcia argumentacją o obiektywnych uwarunkowaniach, które tę arbitralność uzasadniają, choćby w ramach racjonalności kapitalistycznej. Ale skoro odrzuca się czynnik kapitalizmu jako skłaniający do wyborów kapitalistycznej racjonalności, to racjonalność nowopowstającego kapitalizmu krajów nowych jest dla lewicy parciem pod prąd racjonalności postkapitalistycznej, a więc racjonalności cechującej kapitał zachodni.
Opozycja wobec niedemokratycznych reżymów Europy Wschodniej nie opiera się więc na analizie obiektywnych uwarunkowań kapitalistycznej rzeczywistości, ale na ocenach moralnych. Taką samą głębią intelektualną odznaczają się pogardliwe odniesienia do marksistowskiej analizy rzeczywistości współczesnej w kategoriach antagonizmu klasowego, której zasadności – jak pokazaliśmy – nikt do tej pory przekonująco nie podważył.
Co więcej, jak zaznaczyliśmy wyżej, Komołow i towarzysze odstają od przodującej nauki zachodniej, buksując wciąż w polemikach ze stalinistą Popowem i zachowując dobre samopoczucie w niekończących się, poprawnych metodologicznie i jałowych politycznie analizach nie wychodzących poza ramy nowolewicowej przyzwoitości.
Zwracaliśmy już uwagę Czytelników na rozpoczęcie się na Zachodzie procesu stopniowego odkrywania zjawisk, rozważanych w marksizmie, a które przepadły w nowolewicowej reinterpretacji. Krytyka pojęcia PKB, podjęta przez zespół Fil d’Actu, stawia akcent na rozróżnieniu między sferą pracy produkcyjnej, wytwarzającej dobra powszechnego użytku, a sferą usług niematerialnych, które stwarzają warunki dla pracy produkcyjnej, ale nie są z nią tożsame.
Rozważaliśmy też krytycznie myśli Bernarda Friota i Frédérica Lordona na temat pracy z pozycji, nazwijmy to: nowokomunistycznych. Obecnie przyjrzymy się koncepcji Dominique Méda, jak najbardziej pracownika naukowego, specjalizującej się w rozważaniach nad pojęciem pracy. Wychodzi ona z pozycji nowoczesnej lewicy, bynajmniej nie od marksizmu, odsyłając go do tej kategorii refleksji nad pracą, które gloryfikują pracę jako środek do maksymalizowania konsumpcji i panowania nad przyrodą. Chociaż nie bez wewnętrznego rozdarcia.
Należy zauważyć, że Méda odtwarza historię pracy ludzkiej i stosunku do niej pomijając Marksowski paradygmat walki klasowej i konfliktu, który rodzi nie tyle sprzeczna natura pracy jako takiej, ale zróżnicowany stosunek do niej różnych grup społecznych. Ten element myślenia, który by odsyłał do zróżnicowania klasowego, w ogóle nie jest potrzebny w refleksji Méda.
Méda zauważa, że starożytne społeczeństwo w ogóle nie uważało pracy za wartość. I, aż chce się dodać, całkiem dobrze sobie żyło. Wręcz przeciwnie, uważało konieczność pracy za degradującą i pozbawiającą jednostkę statusu obywatela decydującego o sprawach społeczności. Powoli jednak sytuacja ulegała zmianie. Jednym z aspektów odgrywających rolę w tym zjawisku było pragnienie podporządkowania sobie przyrody, innym – ostentacyjna konsumpcja, która jako zjawisko społeczne, a nie naturalne, w gruncie rzeczy nie ma naturalnej granicy, która by ograniczała ową konsumpcję. W tej drugiej kwestii Méda odwołuje się do Thorsteina Veblena i jego koncepcji klasy próżniaczej.
Marksiście szczególnie rzuca się w oczy pomijanie faktu, że aby ktoś w starożytności mógł traktować pracę z pogardą, ktoś inny musiał za niego pracować w charakterze sługi czy nawet niewolnika. Podporządkowanie sobie przyrody także istniało, ograniczone jednak niedostatecznie rozwiniętymi możliwościami technicznymi, poza czynnikiem braku upowszechnionej rywalizacji ostentacyjnej konsumpcji czy faktem, że praca niewolnika była jednak stosunkowo droga.
Wyraźnie tu przebija logika nowoczesnej lewicy, w myśl której zło tkwi w samej pracy, w jej relacji do przyrody, a nie w stosunkach społecznych. Nowoczesna lewica nie łudzi się tym, że lepsze wynagrodzenie za pracę rozwiąże problem egzystencjalny, ani że zniesienie stosunków klasowych zmieni podejście społeczeństwa jako całości do przyrody. Skoro wzorem do naśladowania jest starożytne społeczeństwo klasowe, to rozwiązaniem nie jest zniesienie społeczeństwa klasowego, ale takie przekształcenie ludzkiej świadomości, aby potrafiła się samoograniczać. W warunkach technicznych możliwości wzrostu globalnej produktywności trudno oczekiwać, iż nie będą one wykorzystywane.
Warto tu odnotować, że równoległym nurtem rozważań mieszczących się w koncepcji nowoczesnej lewicy jest kwestia wyzwolenia jednostki spod alienacji, jaką narzuca praca produkcyjna, a więc na styku z przyrodą. To są koncepcje stojące w sprzeczności, ale też komplementarne.
Przekleństwo pracy materialnej wynika poniekąd z faktu, że nie jest to praca wynikająca z potrzeby rozwoju jednostki, ale z konieczności fizycznej. Ponieważ potrzebujemy ją wykonywać dla zaspokojenia naszych podstawowych potrzeb, nie ma możliwości uwolnienia się od niej. To powoduje, że społeczeństwo dążące do równości społecznej nie może się wyrzec dążenia do ulżenia pracy fizycznej poprzez napędzanie postępu technicznego, a więc podporządkowywania sobie przyrody, czy raczej czynienia jej eksploatacji bardziej efektywną.
Dla Andrieja Korjakowcewa, jak dla starożytnych, praca materialna jest godna pogardy, ponieważ tworzy stosunek alienacyjny. Tylko praca kreatywna ma charakter pracy uszlachetniającej. Dla Méda, odwrócona jest relacja tego, co ważne: nie jednostka, ale przyroda jest tu podmiotem, dla którego szuka się rozwiązania. Oczywiście, człowiek za tym jest, ale nie bezpośrednio.
To w stosunku do przyrody powinniśmy znajdować taki sposób działania, który nie będzie jej niszczył ani czynił poddaną.
Wychodzi na to, że myśl Korjakowcewa odzwierciedla etap, na jakim znajduje się lewica rosyjska, jeszcze wciąż niezaspokojona w aspiracjach dobrobytu. Dlatego to Natura jest groźną siłą alienującą, wobec której możemy użyć przemocy w obronie własnej. Dla Méda, Natura jest ofiarą przerostu społecznego. W obu przypadkach praca materialna jest obarczona pogardą i niechęcią, chociaż z diametralnie różnych powodów.
Z tej perspektywy, podejście rosyjskich lewicowców jest podejściem zacofanym.
Niemniej, analitycznie sprawna lewica zachodnia napotkała na problem, którego konsekwencje niekoniecznie są dla niej przewidywalne. Nie jest naszym zadaniem szczegółowe przedstawianie koncepcji Méda. Chcemy podkreślić, że rozwijając podejście antymarksistowskie w sensie pojmowania pojęcia pracy, lewica musi podjąć problem stosunku pracy ludzkiej i Natury. Jeżeli chce się nim zająć poważnie, nie może poprzestać na ekologicznej dziecinadzie, która pokazała swoją nicość przez ostatnie pół wieku.
Mamy więc problem pracy społecznej i jej relacji do przyrody, zasadniczy z perspektywy historycznej i niepomijalny. Ten charakter problemu pracy materialnej, produkcyjnej, stanowi o jego zasadniczej wadze w relacjach klasowych, której to kwestii Dominique Méda nie podejmuje. Jej zdziwienie budzi fakt, że praca materialna zajmuje całą przestrzeń przeznaczoną dla zagadnienia pracy. A przecież istnieją inne zajęcia ważne, jeśli nie ważniejsze, dla człowieka: więzi społeczne najróżniejszego typu.
Z typowym dla nowoczesnej lewicy brakiem samokrytycyzmu w tej kwestii, Méda ubolewa nad niedostatecznym uwzględnianiem w rachunkowości gospodarki narodowej owych innych form aktywności. Przewagę mają relacje pracy najemnej, czyli za wynagrodzeniem. Gdyby skwantyfikować inne aktywności, mielibyśmy zapewne bardziej zrównoważony i odpowiadający faktycznym preferencjom społecznym obraz.
Zaraz, zaraz, czy nie jest to wzorowanie relacji należących do wyższych form społecznego istnienia, predestynujących nas do pełnienia ważnych funkcji społecznych, na godnym co najwyżej pogardy zarobkowaniu na życie?
Właśnie liczenie PKB jest próbą uwzględnienia tych form aktywności, które nie odbywają się na styku społeczeństwa z przyrodą, a więc należą do „szlachetnej” kategorii. Próba ich komercjalizacji spycha je do rangi pracy zarobkowej, pracy godnej niewolnika, sługi czy choćby robotnika fabrycznego, ale nie wolnego obywatela.
Zadziwiające, że nowoczesna lewica zachodnia raptem czuje się przymuszona do ratowania godności pracy nieprodukcyjnej, potem jak 30 lat temu upadł socjalizm realny, w którym pracownicy umysłowi odbywali codzienny rytualny kwadrans nienawiści do narzuconego im „faszystowskiego” kultu „robociarstwa”.
Trudno pozbyć się myśli, że ta postawa jest wymuszona jakimiś obiektywnymi okolicznościami, takimi jak rzucająca się w oczy oczywistość, że praca materialna, produkcyjna, nie dała się ostatecznie zastąpić usługami nieprodukcyjnymi. Zachodnie „społeczeństwo dobrobytu” jest raczej w tej perspektywie wybrykiem historii, poczętym przez niezwykłe okoliczności krótkiego XX stulecia naznaczonego piętnem rewolucji socjalistycznej. Jest jej nieślubnym dzieckiem, ale pokrewieństwa nie dało się wyprzeć po latach.
W każdym razie, niestrudzona propaganda nowolewicowa, umniejszająca problematykę pracy produkcyjnej, ostatecznie zakończyła się kociokwikiem, jakby powiedziała Róża Luksemburg. Wyrzucony drzwiami, problem wrócił oknem.
Nie da się obejść faktu, że całe życie społeczne jest z konieczności zorganizowane na schemacie tego, jak rozwiązuje się problem pracy produkcyjnej.
W ramach ciekawości, przyjrzyjmy się, jak podchodzi do tego zadania Méda.
Oskarżana niekiedy o niecny zamiar cofnięcia społeczeństwa do średniowiecza, Dominique Méda mówi: „… mniej energii mechanicznej, mniej energii z nośników kopalnych w skali globalnej, trzeba będzie wykorzystać więcej energii ludzkiej. A więc będziemy potrzebowali więcej pracy ludzkiej, ale w jej postaci niemalże fizycznej…”
To już rewolucja w myśleniu lewicowym, w którym praca materialna, fizyczna, została zredukowana do marginesu, wobec którego nawet nie warto wytaczać działa wyzysku klasowego. Co więcej, nowe społeczeństwo będzie wymagało powrotu do pracy wcześniejszej od robotników fabrycznych, a więc innej klasy podstawowej – rolników. Wymaga to relokacji, powrotu zdelokalizowanych przedsiębiorstw i aktywności na obszar Europy Zachodniej. Można, rzecz jasna, szukać rozwiązań ułatwiających pracę fizyczną, ale bez przesady…
Druga sprawa, to kwestia redukcji czasu pracy. W perspektywie, mówi Méda, czeka nas więcej pracy, dłuższej. Należy dobrze przemyśleć kwestię redystrybucji owej pracy. Należy też rozpatrzyć kwestię wynagrodzenia. Ta praca ma bardziej charakter służby publicznej niż pracy stricte zarobkowej. Sprawa jest bardzo delikatna, i – jak słusznie zauważa Méda – skomplikowana.
Nie wątpimy.
Propozycje są liczne, w tym nadanie owej pracy charakteru spółdzielczego. Dodatkowym bonusem dla ofiar łapanki do prac pogardzanych przez szlachetnych obywateli będzie zasada podwójnej izby. Coś na kształt Samorządnej Rzeczypospolitej, o ile dobrze zrozumieliśmy ideę autorki, tyle, że obok Izby Świadczących Pracę powstanie Izba Świadczących Kapitał. I nie ma przez moment nowy o wyjściu poza ramy kapitalizmu, co się rozumie samo przez się. Zyski będą nadal płynęły do kieszeni kogo trzeba.
Wszystko to w nadziei na stworzenie planu Sprawiedliwej Transformacji, pod egidą, a jakże, Unii Europejskiej.
W celu przerwania dyktatury PKB należy stworzyć dwa wskaźniki alternatywne, adekwatne dla epoki post-wzrostu (nie spadku wzrostu jako celu, bo to mogłoby wystraszyć ludzi). Tymi wskaźnikami mają być: 1) ślad węglowy jako wskaźnik o charakterze fizycznym i 2) indeks zdrowia społecznego jako wskaźnik o charakterze społecznym. Celem jest stworzenie społeczeństwa równości, w którym szuka się sposobów zaspokojenia podstawowych potrzeb wszystkich obywateli.
Po raz kolejny słuchając lewicy progresywnej we Francji, nie możemy się opędzić od natrętnej myśli, że szczytem aspiracji nowoczesnej lewicy po dekadach krytyki realnego socjalizmu pozostaje… model radziecki. Tyle, że z góry zakłada on – przeciwnie niż jego buńczuczny poprzednik – że będzie on modelem samoograniczającym się, nie przekraczającym zasad kapitalizmu. Zasadniczym celem nowego społeczeństwa tak pomyślanego jest odejście od mechanizmu intensyfikacji pracy, który zakłada podporządkowanie przyrody. Zamiast zysków z produktywności i konkurencyjności trzeba przyjąć kryteria zysków z jakości i trwałość.
Wydaje nam się, że w przeciwieństwie do realnego socjalizmu, w którym można było reformować system w kierunku społeczeństwa bezklasowego, proponowany model cechuje się bezgraniczną utopijnością.
Jeżeli zatrzymaliśmy się na tym modelu, to dlatego, że nie wprost, ale świadczy on o docieraniu do świadomości lewicowej nieomijalności problematyki pracy produkcyjnej. To nie jest problem ekologii, to jest problem społeczny, problem klasowy.
Problem stosunku do przyrody ma dwoisty charakter, co podkreśliliśmy odwołując się do analizowanej przez nas niegdyś myśli Andrieja Korjakowcewa. Ten aspekt znajduje swoje odzwierciedlenie w teorii Marksa. W sumie, rozważania Korjakowcewa i Méda nie są sprzeczne. W istocie prowadzą one do tego samego modelu społecznego. Część społeczeństwa będzie zmuszona do rezygnacji ze statusu wolnego obywatela, aby zająć się pracą produkcyjną. Bez panowania nad przyrodą będziemy mieli większość społeczeństwa w takim położeniu, przy panowaniu nad przyrodą – niektórzy mają nadzieję, że będzie to pomijalna mniejszość. Niestety, kapitalizm wyczerpał już swój potencjał dynamicznego rozwoju i bez socjalizmu mamy w perspektywie pauperyzację i proletaryzację jako efekt spadkowej tendencji stopy zysku i ogromną rezerwową armię pracy, która ma szansę rozwiązać problem konieczności przestawienia się na ludzką energię w produkcji.
Potwierdzając w ten sposób teorię Marksa, widzimy, że zadanie przekształcenia społeczeństwa w nową formację, ponieważ kapitalizm wyczerpał już potencjał swojego sposobu produkcji, będzie się dokonywało – jak zawsze – w ramach rewolucji w stosunkach produkcji, a nie gdzie indziej.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 października 2023 r.