Nawiązując do poprzedniego tekstu („Marks, nasz współczesny”), warto zauważyć, że zgodnie z Marksem, żadne skracanie czasu pracy nie jest tożsame ze zmianą kapitalistycznych stosunków produkcji. Nawet przy trzygodzinnym dniu pracy, bez zmiany stosunków produkcji, czas pracy będzie odtwarzał wszystkie elementy składowe: wartość kapitału stałego, płace oraz zysk kapitalistyczny.
Niemniej, skupienie się gospodarki Centrum na wysokich technologiach oraz rozwój globalnego systemu finansowego, który podporządkowuje sobie gospodarkę realną, sprawia, że kapitał Centrum czerpie nadzwyczajną wartość dodatkową w kontaktach nie tyle na rynku wewnętrznym, co na rynkach międzynarodowych. Dzięki temu mechanizmowi, który uzależnia gospodarkę realną od zastrzyków finansowych z zewnątrz, a jednocześnie pompuje zyski z powrotem do kieszeni „inwestorów”, kraje Centrum mają dostawy tanich surowców oraz dóbr codziennego użytku. To powoduje, że realny koszt siły roboczej w Centrum jest niski. Stąd praca niewykwalifikowana jest niskopłatna, co powoduje przesunięcie tych zajęć do grup imigranckich. Ponieważ koszt podstawowego utrzymania jest niski, rozwijają się zawody umysłowe różnego rodzaju. W tym podnoszące poziom życia społeczeństwa, jak nauczyciele, wychowawcy itp., ale i faktycznie zbędne – jak różnego typu prace administracyjne, których przerost obserwujemy na każdym szczeblu.
Dopóki relacja Centrum – Peryferie pozostaje niezmieniona, całość jakoś się toczy rutynowo.
Jednak rozerwanie tych relacji – choćby dzięki nieprzemyślanym sankcjom – sprawia, że natychmiast mechanizm rynkowy sprowadza relacje między podmiotami rynku wewnętrznego do właściwych. Cała nadwyżka siły roboczej usadzona na zbędnych z punktu widzenia tworzenia realnego bogactwa stanowiskach administracyjnych wraca do swej roli rezerwowej armii pracy. Natomiast cała wirtualna wartość wykreowana na spekulacjach finansowych wali się powodując ruinę przede wszystkim tzw. drobnych ciułaczy.
Kapitalistyczne Centrum zorientowało się, że oddało produkcję realnego bogactwa Peryferiom. Utrzymanie relacji zależności, w ramach których owo bogactwo przechodziło łatwo i tanio do Centrum wymaga obecnie zastosowania siły militarnej. Odrodzenie nacjonalizmów służy temu celowi.
Jeśli lewica przyjmuje, że w wojnie imperialistycznej istnieje strona „moralnie słuszniejsza”, to znaczy, że utożsamia się z dążeniem do utrzymania dotychczasowych relacji imperialistycznych w skali globalnej, a potępia stronę, która chce te relacje rozbić. Bynajmniej nie z powodów etycznych, ale ponieważ jej rozwój ekonomiczny napotkał na przeszkodę. Kapitał nie myśli racjonalnie i planowo, jeśli nie jest to racjonalizm i planowość skutecznej walki rynkowej. Ciśnienie oddolnych interesów zdecentralizowanej gospodarki wyklucza moralność poza moralnością egoistycznego interesu jednostek. Z tego niby ma się wyłonić moralny interes ogółu.
Na poziomie ogólnym, komitet zarządzający interesami klasy kapitalistów jako całości przejmuje dowodzenie i wszystko, co robi w celu uratowania egoistycznych interesów narodowego kapitału jest moralne i słuszne. Bo „my się tylko bronimy”, oczywiście przed atakiem tych, których dotąd trzymaliśmy za pysk i bezwzględnie wyzyskiwaliśmy.
Lewica ma jako usprawiedliwienie to, że wyższy poziom rozwoju gospodarki kapitalistycznej w Centrum uzasadnia wyższe zyski rodzimego kapitału, co pozwala społeczeństwu na korzystanie z tej sytuacji. Z czystym sumieniem, rzecz jasna.
No bo jasne jest, że skoro lewica wychodzi z założenia, że realne bogactwo tworzy praca tzw. kreatywna, tj. nieprodukcyjna, to rywalizacja z Peryferią jest fair. Lewica twierdzi co prawda, zgodnie z Marksem, że każda praca najemna tworzy wartość, a więc i wartość dodatkową dla kapitalisty, ale nie zauważa już, że dla Marksa bogactwo jest wynikiem kombinacji pracy z przyrodą. Czasami warto czegoś nie zauważać – tak dla spokoju sumienia.
Kombinacją pracy z przyrodą jest przemysł.
Stosunek lewicy do przemysłu jest ogólnie znany – brudne to i nieekologiczne. Więcej niszczy niż tworzy bogactwa!
Marks, konstruując wizję społeczeństwa bezklasowego, ma na uwadze takie przeorganizowanie produkcji przemysłowej, czyli zaprzężenia przyrody do tworzenia bogactwa człowieka, żeby nie sprzyjać marnotrawstwu, czyli niszczeniu przyrody. Jeśli bezpośredni producent będzie decydował o tym, ile wysiłku włożyć, żeby sobie podporządkować siły natury, to mamy pewność, że jego decyzja będzie racjonalna choćby z tego względu, że każdy zbędny wysiłek jest jego wysiłkiem. Co kompletnie ma gdzieś społeczeństwo konsumpcyjne, które usprawiedliwia się samo przed swoim sumieniem, że nadprodukcja smartfonów, chociaż skazuje dzieci kongijskie na brak dzieciństwa, daje im zarobek, którego by nie miały, gdyby ich rodzice mogli spokojnie uprawiać swoje pola na wsi albo pracować w jakiejś przetwórni przemysłowej. Dla własnych potrzeb, a nie dla konsumpcji w Centrum.
Różne są lewicowe pomysły, w tym i poskromienie konsumpcjonizmu. Ale zasadniczo, organizację życia gospodarczego lewica pozostawia kapitałowi. Jeżeli tworzy spółdzielnie, to powodem do dumy jest to, że mogą one sprostać kapitalistycznej konkurencji. Czyli przyjmują i doskonalą reguły kapitalistycznej gry.
Jednym słowem, pracownik sektora usług nieprodukcyjnych nie będzie odczuwał na własnej skórze ciężaru pracy produkcyjnej na rzecz zaspokojenia konsumpcyjnych potrzeb reszty społeczeństwa. Jeżeli praca nieprodukcyjna jest równie wartościotwórcza, co praca produkcyjna, to jedynym sposobem obalenia niesprawiedliwości jest uczynienie wszystkich pracownikami nieprodukcyjnymi – poprzez utopię automatyzacji i robotyzacji produkcji.
Znowu, zgodnie z Marksem, ta utopia przestaje być utopią wyłącznie w warunkach społeczeństwa bezklasowego, ponieważ zastąpienie pracy żywej przez pracę martwą pozbawia kapitalistę zysku. Zysk jest bowiem efektem wyzysku pracy żywej. Zysku nie tworzy kapitał stały. Już klasycy ekonomii burżuazyjnej mieli zagwozdkę z problemem jak możliwe jest powstawanie zysku, skoro wszystko jest opłacone przez kapitał. Dopiero Marks pokazał, że kapitalista nie kupuje ani robotnika, ani jego pracy, a tylko jego siłę roboczą. Stąd możliwość powstania zysku z nieopłacenia części efektu zastosowania siły roboczej.
Lewica akceptując kapitalistyczne stosunki produkcji, a musi je akceptować chcąc mieć możliwość domagania się wzrostu udziału w zysku kapitalistycznym, chce zastąpić pracę żywą pracą martwą. Przez to pakuje się w pułapkę bez wyjścia, którą sobie sama stworzyła. W momencie, kiedy ulega zakłóceniu mechanizm powodujący możliwość rozwiązania niemożliwego do rozwiązania równania, czyli wyzysk na poziomie globalnej rywalizacji kapitalistycznej, utopia lewicowego projektu wychodzi na wierzch i lewica przestaje być podmiotem politycznym.
Jej niezgodny z realiami program musi bowiem ustąpić rzeczywistym siłom żywiołowym. A to oznacza, że kapitał sięga po swoją normalną broń, a mianowicie gospodarczy nacjonalizm. Dla skutecznej konkurencji potrzebuje mobilizacji rezerwowej armii pracy, co tłumaczy przyspieszony zanik tzw. klasy średniej, która po niemal stuleciu wakacji wraca do swej tradycyjnej roli.
Te zmiany tektoniczne kapitalizmu, który musi się przeorganizować, aby przetrwać, zawierają jeszcze konieczność obrony ostatniego szańca racjonalnego nałożenia kagańca na kapitał. Chodzi o to, że pokojowe współistnienie nowoczesnej radykalnej lewicy i kapitału było możliwe przy istnieniu ustabilizowanych relacji Centrum – Peryferie. Pozwalających, jak to wyżej pokazywaliśmy, na utrzymanie pozorów rzeczywistości utopii wyzwolenia od pracy produkcyjnej, czyli rozwiązania nierozwiązywalnego równania. Tę stabilność relacji Centrum – Peryferie utrzymuje stabilność globalnego żandarma-hegemona. Jego wybujały nacjonalizm powstrzymuje jednak rozkwit konkurujących między sobą partykularnych nacjonalizmów, co lewica nazywa pokonaniem nacjonalizmu i idącego za nim faszyzmu. Jednak gołym okiem widać, że chodzi o to, iż wyróżniony nacjonalizm trzyma na uwięzi pozostałe. Podobnie jest z pragnieniem NATO-lewicy, aby parasol ochronny NATO poskromił wszelkie próby wydostania się krajów skazanych na powolną agonię (a jest ich legion po skutecznych i brawurowych akcjach policyjnych światowego strażnika świętego ognia demokracji) z pułapki, w jakiej tkwią.
Klasyczny model relacji Centrum – Peryferie oznacza delegowanie przez światowego hegemona zadania utrzymywania potencjalnie buntujących się społeczeństw w pokorze na lokalne elity. Jesteśmy przyzwyczajeni do nieustającego przypominania, że co sekundę umiera z głodu ileś tam dzieci afrykańskich. Jeżeli nie wywołuje to skutecznego buntu ludności, to nie ma sprawy. Nawet nie odrywamy się od kolacji.
Gorzej jeśli hegemon musi zwalczać elity, które albo sam wyhodował, albo oszukał. System gospodarczy nie jest mechanizmem kręcenia się po zamkniętym kole. Każdy proces prowadzi do powolnych, ledwie dostrzegalnych zmian, które przerastają w sprzeczności, a wreszcie w otwarty konflikt. Jeżeli zmianie całości jakiś podmiot się sprzeciwia – bo status quo mu odpowiada – to powstaje konflikt, który zawiera sprzeczność interesów. A w tym momencie sprzeczność musi przejść w otwarty konflikt i zakończyć się zmianą jakościową.
W naszej sytuacji chodzi o to, czy w ramach kapitalizmu, mamy przejść do wyższego poziomu kontroli mającej na celu utrzymanie dotychczasowej hegemonii, czy tworzymy świat wielobiegunowy, w którym rywalizacje prowadzące do analogicznego wysunięcia jednego hegemona z analogicznymi problemami powtórzą się w przyszłości. Lewica opowiada się za światem podwyższonej kontroli, co usiłuje uzasadnić socjalistycznymi zasadami planowania i egalitarnego udziału w kapitalistycznych zyskach. Stoi naprzeciwko bardziej prężnych i mających przewagę w klasach uciskanych koncepcji wzrostu nacjonalizmów. Przede wszystkim, jak widać po samej lewicy, perspektywa korzystania z pozycji hegemonicznej w relacjach Centrum – Peryferie jest kusząca, a także ma pewną szlachetność wyższości moralnej z powodu bezpodstawnego przekonania, że nasz materialny dobrobyt jest tylko i wyłącznie efektem naszych większych umiejętności intelektualnych, którą nasi dzielni kapitaliści efektywnie sprzedają na rynkach międzynarodowych.
Jest jeszcze rozwiązanie wychodzące poza ramy kapitalizmu, ale to zostało już dawno odrzucone przez naszą dzielną lewicę. Hegemonia NATO z jedynym hegemonem w ramach tego układu pozostaje dla lewicy praktyczną realizacją „nowoczesnego marksizmu”. No cóż, żyjemy w świecie realnym, a nie urojonym.
Zasadne jest więc stwierdzenie, że lewica dąży do „realnego socjalizmu”. Jasne, całkowicie odmiennego od socjalizmu realnego. Bo z innym hegemonem.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
22 marca 2023 r.