z cyklów: „Sranie w banie” i „Bez jaj”

Pierwsza brzmi następująco:. Często ci, którzy uważają się za lewicę, wcale nią nie są, raczej są prawicą, ponieważ nie opowiadają się za demokracją, a za rządami silnej ręki, za kontrolą, cenzurą itd. Czyli nie opowiadają się za lewicowym systemem wartości. Tymczasem należy jednoczyć się na podstawie lewicowego systemu wartości.

Nasz, jakże prosty, komentarz: „Silna ręka” itp., podobnie jak instytucje demokratyczne, to tylko narzędzia, a nie wartości same w sobie. Jednak dla tzw. nowoczesnej lewicy instytucje demokratyczne są wartością samą w sobie. To pociąga za sobą niezdolność do skutecznego przeciwstawienia się państwu burżuazyjnemu, które zachowuje formalne instytucje demokratyczne. Spór idzie jeszcze od czasów Lenina i jego krytyki formalnej demokracji burżuazyjnej. Nowoczesna lewica, jako spadkobierca tradycji socjaldemokratycznych, ma całkowicie odmienny punkt widzenia:

Aksjomatem jest tu przekonanie, że wszystkie konflikty klasowe są możliwe do rozstrzygnięcia przy pomocy instytucji demokratycznych.

Widzieliśmy, na przykładzie długiej walki Francuzów wszelkiej przynależności do grup społecznych, że taka postawa nic nie przyniosła. Rząd burżuazyjny, skądinąd centrowolewicowy, wybrany głosami lewicy, która głosowała na Macrona po to, aby nie dopuścić do władzy „faszystów” typu Marine Le Pen rozegrał walkę na swoją korzyść wykorzystując zapisy konstytucyjne, których legalność potwierdziła francuska Rada Konstytucyjna – inna instytucja demokratyczna. Lewicy trudno zwalić odpowiedzialność na prawicę, ponieważ opozycyjna wobec Macrona prawa strona sceny politycznej także występowała przeciwko reformie emerytalnej.

Lewica francuska zachowała nienaruszone polityczne dziewictwo, ponieważ nawet w przypadku projektów prawnych idących w kierunku jej odpowiadającym, a przedstawionym przez prawicę, przyczyniała się do ich odrzucenia w głosowaniu dzięki swej wstrzemięźliwości. Najważniejsze kryterium dla lewicy pozostaje – w imię tej niby podstawowej zasady – zasada demokracji. Nie bardzo wiadomo w jaki sposób prawica w tym konkretnym przypadku miałaby tę zasadę naruszać, ale wiadomo, że z definicji jest wroga demokracji jako takiej, nawet jeśli instytucje demokratyczne jak najbardziej stoją na straży klasowych interesów kapitału.

W sumie mamy więc sytuację, w której co prawda nowoczesna (czytaj: socjaldemokratyczna) lewica przegrała walkę o zniesienie niesprawiedliwej społecznie reformy emerytalnej, ale wygrała walkę o demokrację.

Można by sobie zadać pytanie o to, jaki jest sens uczestniczenia niby radykalnej lewicy w życiu parlamentarnym, skoro głosowania w demokratycznym parlamencie odbywają się nie po linii interesu pracowniczego, ale po linii przeciwstawiania się pewnej części prawicy, która uprzykrza życie innej części prawicy, tej rządzącej. W sumie wychodzi na to, że zadaniem radykalnej lewicy w systemie burżuazyjnym jest stanie na straży instytucji demokracji burżuazyjnej w oczekiwaniu na moment, kiedy to lewica uzyska parlamentarną przewagę, przejmie rządy i przegłosuje prawodawstwo, które…, no właśnie, co zrobi?

Odpowiedź na to pytanie może nam przybliżyć analiza drugiego elementu krytyki niedemokratycznej lewicy w wykonaniu Dimy Kożniewa.

Istotnie i co więcej…

Teza druga: lewica niedemokratyczna opowiada się nie tyle za społeczną własnością środków produkcji, co za zniesieniem prywatnej własności środków produkcji.

Nasz komentarz: Kożniew dla tej słabości programowej niedemokratycznej lewicy ma co najwyżej pogardliwy uśmieszek. Wiadomo z historii ZSRR, że samo upaństwowienie własności środków produkcji nie przyniosło demokratycznych korzyści dla całego społeczeństwa, ale tylko przywileje biurokracji uzurpującej sobie status klasy faktycznych właścicieli majątku społecznego.

Zastanówmy się więc bliżej nad tą sprawą.

Co to znaczy społeczna własność środków produkcji w myśl teorii marksizmu?

W klasycznej koncepcji oznaczało to, że własność środków produkcji należy do bezpośredniego wytwórcy, co jest tylko skrótem dla klasy bezpośrednich wytwórców, czyli dla klasy robotniczej. Ponieważ antagonizm klasowy dotyczy bogactwa materialnego, czyli środków materialnego przeżycia i reprodukcji społeczeństwa, walka klasowa rozgrywa się przede wszystkim w sferze produkcji materialnej (przemysł i rolnictwo). Sfera usług jest nadbudową nad sferą produkcji (bazą), służącą wtórnej redystrybucji wytworzonego bogactwa i zależna jest od poziomu rozwoju danego społeczeństwa.

Panowanie redystrybucji nad sferą produkcji jest właśnie ekonomiczną podstawą różnorodności form cywilizacyjnych dotychczasowych społeczeństw klasowych.

Sprzeciw marksistów wobec biurokratycznego systemu zdegenerowanego w interpretacji stalinowskiej (opozycyjnej wobec koncepcji leninowskiej) polegała zawsze (do czasu tzw. opozycji demokratycznej w demoludach, wtórnej wobec koncepcji socjaldemokratycznej, oczywiście) na żądaniu powrotu do źródeł marksizmu, do roli klasy robotniczej i do nadania abstrakcji własności społecznej klasowej treści. Jednym słowem, społeczna własność środków produkcji oznacza, że przynależą one do klasy robotniczej, która wytwarza społeczne bogactwo materialne, będące kością niezgody stosunku klasowego.

Rzecz jasna, w systemach biurokratycznych własność środków produkcji nie należała do klasy robotniczej (co było słusznie postrzegane jako odstępstwo od Marksa i od Lenina), ale do państwa biurokratycznego, które pełniło funkcję mechanizmu redystrybucyjnego (wtórnego podziału).

Rzecz jasna, można mieć uzasadnione wątpliwości co do tego, czy instytucja państwa biurokratycznego spełniała właściwie swoje funkcje redystrybutora bogactwa społecznego. Jedna rzecz jest pewna – państwo biurokratyczne pełniło skutecznie funkcję instytucji eksploatującej klasę robotniczą. Czerpiąc wartość dodatkową bezpośrednio od przedsiębiorstw przemysłowych (także w rolnictwie przemysłowym), nie poprzez pośrednictwo podatków od prywatnych przedsiębiorców, państwo biurokratyczne miało ogromną przewagę nad mocno ograniczonym pod tym względem państwem burżuazyjnym. Stąd konieczność ustępstw na Zachodzie wobec postulatów socjaldemokratycznych, które działały – nie da się tego ukryć – także w kierunku rozrastania się molocha państwa.

Kapitaliści zgrzytali zębami, ale się podporządkowywali, ponieważ system bezpośredniego czerpania z wartości dodatkowej przedsiębiorstw przemysłowych miał decydujące znaczenie dla skuteczności politycznej redystrybucji środków wśród różnych grup społecznych, niezwiązanych z produkcją.

Demokratyczna opozycja w demoludach, w przeciwieństwie do staromodnej lewicy nawiązującej do hasła powrotu do Marksa i do Lenina, postulowała głównie i przede wszystkim redystrybucję bogactwa (wartości dodatkowej sfery produkcyjnej) wśród innych grup i warstw społecznych. Uzasadnieniem był postulat nowoczesności i efektywności ekonomicznej, tak widocznych cech gospodarki kapitalistycznej.

Biurokratyczny moloch był ociężałą i niesprawną machiną gospodarczą i to był zasadniczy zarzut. Ponieważ był to niesprawny mechanizm, to biurokracja miała tendencję do przywłaszczania sobie nadwyżek bogactwa kosztem pozostałych grup społecznych, w tym tzw. dzisiaj klas kreatywnych (pracy umysłowej) oraz, ostatecznie także i klasy robotniczej. Taki był schemat ideologiczny analizy klasowej w wykonaniu lewicy demokratycznej, która odrzuciła Marksa i Lenina jako stalinowski marksizm-leninizm na rzecz prostego rozumowania socjaldemokracji, która historycznie ukształtowała się w opozycji do opartego na marksizmie ruchu robotniczego. Z wszystkimi wynikającym stąd konsekwencjami politycznymi i teoretycznymi.

Z tego krótkiego przeglądu już jasno wychodzi na jaw, że w analizie tzw. nowoczesnej lewicy zachodzi poważna niekonsekwencja. Otóż, analogicznie do pogardzanego systemu radzieckiego, socjaldemokracja nie potrafiła stworzyć jako alternatywy systemu opartego na własności społecznej, tylko powieliła system państwa biurokratycznego z modyfikacją polegającą na zachowaniu prywatnej własności środków produkcji.

Dlaczego uważamy, że socjaldemokratyczny (czytaj: nowolewicowy) projekt własności społecznej (nie oparty na rozumieniu tego pojęcia w sensie Marksowskim) jest utopijny i szkodliwy dla sprawy walki klasowej?

Otóż, zauważmy, że w przypadku klasy robotniczej, demokratyczna opozycja w demoludach nie miała żadnej specyficznej propozycji, która przecież miała oparcie w teorii marksizmu. Społeczna versus państwowa własność środków produkcji jest więc przez nią rozumiana jako zapewnienie grupom i warstwom społecznym niezwiązanym z produkcją udziału w produkcji materialnego bogactwa.

Do tego sprowadzała się krytyka państwa biurokratycznego i jego ograniczonej zdolności do stworzenia kolorowego i bogatego rynku dóbr i usług konsumpcyjnych, który mógłby dorównać różnorodności oferty konsumpcyjnej w krajach kapitalistycznych. Co do roszczeń bezpośrednich producentów owych dóbr materialnych, to opozycja demokratyczna miała zadziwiający wręcz ciąg logiczny: w warunkach prywatnej własności środków produkcji, robotnik jest mniej wyzyskiwany niż w warunkach państwa biurokratycznego. Relacja wyzysku ma się w tych systemach jak niewolnictwo do wolnego rynku pracy. Oczywiste jest, że w ramach demokracji każdy członek społeczeństwa odzyskuje to, co by nawet stracił jako pracownik, w ramach sprawiedliwej i godziwej redystrybucji.

Tyle, że – jak się okazuje – w rzeczywistości to nie działa zgodnie z oczekiwaniami nowoczesnej lewicy.

Tym gorzej dla rzeczywistości.

Ostatecznie więc dochodzimy do istoty definicji własności społecznej, tak jak ją rozumie nowoczesna lewica w opozycji do rozumienia Marksowskiego – własność społeczna ma miejsce wówczas, kiedy grupy nie uczestniczące w bezpośredniej produkcji bogactwa społecznego mają do niego zagwarantowany pełny dostęp.

Sfera produkcji jest ujmowana jako całość, jako czarna skrzynka, obejmująca zarówno kapitalistów, jak i robotników. Dlatego dla socjaldemokracji nie ma najmniejszego znaczenia walka klasowa robotników w ramach stosunków produkcji specyficznych dla kapitalizmu. Zniesienie prywatnej własności środków produkcji, jak pokazało doświadczenie radzieckie, nic nie dało poza pogorszeniem się efektywności ekonomicznej. Nie jest możliwe z przyczyn historycznych i ewolucyjnych sprowadzenie wszystkich do poziomu roboli pracujących w fabrykach, a więc gwarancja dochodu poprzez zatrudnienie w innych działach i sferach usługowych jest wymogiem niezbywalnym.

Ponieważ jednak te grupy społeczne nie mają bezpośredniego dostępu do produkcji dóbr materialnych (o które toczy się antagonizm klasowy, bo to jest nie konsumpcja prestiżowa, ale kwestia przeżycia, wręcz fizycznego przeżycia), to własność społeczna polega na zagwarantowaniu grupom nieprodukcyjnym udziału w efektach produkcji materialnej.

W kapitalizmie można więc teoretycznie i prawomocnie żądać od kapitalistów produkcyjnych, aby dzielili się swoim zyskiem, co zresztą zrealizowano do granic absurdu w ramach systemu finansowego, który doprowadził produkcję materialną w krajach Zachodu do logicznego zaniku. Dzięki rozbudowie molocha państwa (oczywiście, demokratycznego!) przetestowano możliwość suwerenności gospodarki, której bazą jest nadbudowa nieprodukcyjna, napędzana popytem kreowanym poprzez zadłużenie.

Efekty mamy dziś jak na dłoni.

Rzecz jasna, nowoczesna lewica nie przyzna się do błędu, a tylko będzie usiłowała uciekać do przodu, czyli poprzez nieustające pompowanie owego państwowego molocha, który tak bardzo jej przeszkadzał w systemie radzieckim.

Oczywiście, nie ma porównania: tam to był totalitarny system, tutaj mamy demokrację. Co było do udowodnienia i wystarczy za wszelkie uzasadnienie.

Trudno powiedzieć, czy jest w wypowiedzi Kożniewa jeszcze coś interesującego, ale zapewne w kwestii podstaw teoretycznych sposobu myślenia mamy wystarczająco materiału, aby oddzielić czerwoną linią pozycje marksizmu od nowolewicowego, klasowego kapitulanctwa.

TEZA TRZECIA: Lewica nie dojdzie do władzy (co jest warunkiem, aby można było przegłosować demokratycznie niezbędne prawodawstwo) dopóki nie będzie podmiotu, tj. dopóki ludzie na swoich miejscach pracy i poza nim nie będą przekonani o chęci bycia takim podmiotem i nie zaczną się organizować w tym celu.

W ten sposób nowoczesna lewica czuje się usprawiedliwiona w swoim braku sukcesu politycznego. Wszak nie będzie organizowała rewolucji wbrew podmiotowi dziejowemu. Najsamprzód ten podmiot musi dojrzeć, chciałoby się rzec – stanie się klasą dla siebie. I tak nowoczesna lewica poczuwa się do tradycji marksowskiej, a jednocześnie uważa, że dojrzały podmiot obejmujący 99% społeczeństwa gwarantuje demokratyczną, a nie krwawo-rewolucyjną drogę zmiany społeczeństwa.

Co więcej, jak zauważa Kożniew, bez owego podmiotu (którego zapewne brakowało bolszewikom) lepsza jest już sytuacja w państwie burżuazyjnym, ponieważ poszczególni kapitaliści konkurują między sobą, co mogą wygrywać pracownicy.

Duży uśmiech, od ucha co ucha.

Wtóruje mu Rodionowa zauważając, że w ten sposób zresztą wykorzystywali sprzeczności międzykapitalistyczne sami bolszewicy. I już jesteśmy w słusznej tradycji, przeciwnie niż tzw. stara lewica odwołująca się, nie wiedzieć czemu, do mniejszościowej klasy robotniczej. A więc, ipso facto, totalitarna.

TEZA CZWARTA: Kożniew stwierdza, zgodnie zresztą z faktem, że wojna to starcie potencjału wojenno-ekonomicznego. Cóż może 3% światowego PKB przeciwko 60%?

Tu może tylko dziwić totalny brak rozeznania rosyjskiej, nowoczesnej lewicy w dyskusjach zachodnich. No, może nas to nie dziwi, ponieważ dyskusje i krytyczne myślenie to dziś domena prawicy, a nie dogmatycznej, nowoczesnej lewicy.

Warto więc wspomnieć o metodach liczenia PKB, które doczekały się słusznej krytyki, sprowokowanej fiaskiem opartej na „naukowych” pewnikach ekonomicznych polityki sankcji wobec Rosji. Rzecz jasna, sankcje mają swoją wagę, ale decydującym elementem sytuacji aktualnej okazało się to, że Rosja ma gospodarkę realną w przeciwieństwie do wirtualnej (opartej na finansowych mechanizmach i symbolicznych wartościach ekonomicznych).

Gospodarka Zachodniej Europy została uderzona przez sankcje rykoszetem, a dodatkowo pogrążona przez egoistyczną politykę gospodarczą głównego sojusznika całego „wolnego świata”, czyli USA.

Jeżeli Kożniew martwi się o brak dostępu do najnowszej technologii, to powinien uświadomić sobie, że Zachód importuje mózgi, ponieważ sam zaprzepaścił solidne wykształcenie techniczne swojej kadry zawodowej. Natomiast Rosja ma całkiem niezłe przełożenie na kraje eksportujące swój potencjał intelektualny w dziedzinie techniki. Sama też nie zaniedbuje wykształcenia technicznego swojej młodzieży – na co nieopatrznie zwracają uwagę zachodnioeuropejscy, zazdrośni eksperci.

TEZA SZÓSTA. Jeśli do władzy przyjdą liberałowie, to rozpocznie się w Rosji dekomunizacja, podpowiada pytanie Rodionowa. Z tym nie zgadza się Kożniew, który twierdzi, że ponieważ liberałowie będą musieli opierać się na szerokich grupach, to będą zmuszeni poluzować system wewnątrz kraju.

Dima zapomniał, że sam przed chwilą przypominał, iż w latach 90-tych nawet ci, którzy chwilę wcześniej byli związani z reżymem stali się antykomunistami. Nie chcemy wmawiać Kożniewowi, że jest komunistą, ale czasy zmieniły się o tyle, iż obecnie lewica znajduje się coraz bardziej na cenzurowanym z powodów całkowicie odmiennych od ich luźnych więzi z komunizmem.

Niechęć do lewicy wynika z aktualnie innej koniunktury gospodarczo-kulturowej. W konstelacji interesów narodowych, które się obecnie kształtują na Zachodzie, lewica jest postrzegana jako wróg numer jeden ze względu na swoją perspektywę globalistyczną. Porządny liberał nie odróżnia nowoczesnej lewicy od komunisty, nawet jeśli ten pierwszy jest antykomunistą. Zawsze ma komunistę w nazwie własnej….

Liberałowie kojarzą się Kożniewowi wyłącznie z demokracją, wolnością słowa i opróżnianiem więzień z więźniów politycznych.

Co więcej, Kożniew twierdzi, że pod czerwonym sztandarem komunizmu można odnaleźć jawnych faszystów. Jeśli więc spadnie na nich kara, to będzie ona zasłużona, np. w przypadku KPRF. Tutaj to nasz lewicowiec odjechał już ponad miarę. Liberałowie po dojściu do władzy będą chcieli przekształcić oligarchię w szacowną burżuazję, a więc staną się protekcjonistami i żaden faszysta-nacjonalista nie będzie dla nich wrogiem.

Co innego pod hasłem walki z przeklętym komunizmem wziąć pod but liberalną lewicę, która nacjonalizmu boi się najbardziej ze wszystkiego. Obawiamy się, że wbrew naszym nadziejom związanym z zatrzymaniem w Rosji procesów dekomunizacyjnych, co dawało lewicy czas na samorozwój i organizację, czas ten został stracony.

Nowoczesna lewica, jak widać, jest pierwsza chętna do dekomunizacji pod hasłem zwalczania faszyzmu. Obawiamy się, że sama stanie się ofiarą walki z nihilizmem komunistycznym w imię wartości cywilizacji europejskiej.

Kożniew z uśmiechem bynajmniej nie politowania jakże miło zwraca uwagę na to, że tam, gdzie obowiązuje zakaz komunistycznej działalności i propagandy, nie dzieje się tak ze względu na aktywizm samoorganizacji, ale ze względu na wrogość wobec totalitaryzmu. A więc – jak zauważa – jak najbardziej słusznie.

Jak kulą w zakuty łeb.

Omega Doom i Antonio das Mortes
26 czerwca 2023 r.