Relacja „Super Expressu” z obchodów 1 Maja na Rondzie de Gaulle’a obnażyła słabość radykalnej lewicy. Nie żeby było gorzej niż co roku. Może nawet było lepiej, bardziej zwarcie. Organizatorzy i mówcy robili nawet aluzje do odmienności zdań. No cóż, wojna za wschodnią granicą wywołuje emocje. Oczywiście, polemik wprost nie było, bo to nie w stylu cywilizowanej lewicy, co to potrafi się różnić pięknie i pamiętać o wspólnym, klasowym celu.
Niemniej, jak by to się nie wydawało dziwne, reportaż „Super Expressu” (https://www.facebook.com/watch/live/?ref=watch_permalink&v=412161997391874) obnażył fakt, że radykalna lewica nie do końca wie, po co się tak naprawdę zebrała w ten majowy dzień. Oczywiście, jeśli nie po to, aby zareklamować swoje firmy. Ale wszak nie o to chodziło reporterowi.
W efekcie, „naturszczycy” Piotra Ikonowicza lepiej radzili sobie z odpowiedzią na to pytanie. Byli autentyczni. Młodzi działacze usiłowali odpowiadać na poziomie wyższego teoretycznego uogólnienia, co poza jednym lub dwoma przypadkami nieszczególnie wychodziło. Tylko jedna osoba przytomnie wskazała na fakt wywalczenia 8-godzinnego dnia pracy przez ruch robotniczy. Co ciekawe, kwestia likwidacji bezrobocia w realnym socjalizmie nie była szczególnie eksponowana jako argument.
I tu nawiązujemy do drugiego pytania, które stawiał swoim rozmówcom reporter „Super Expressu”. Dotyczyło ono oceny, czy w PRL było lepiej, czy gorzej niż dziś, i dlaczego. Młodym lewicowcom na myśl nasuwała się od razu kwestia mieszkaniowa. Nie wiadomo czy dlatego, że to prawdziwa bolączka dzisiejszej młodzieży, czy też kwestia naturalnie się nasuwająca lewicy, która swą działalność społeczną skupia przede wszystkim na sprawach lokatorskich. Jakaś osoba dorzuciła dostęp do służby zdrowia, edukacji, do legalnej aborcji.
Jednocześnie, większość respondentów zgodnie stwierdzała, że jeśli chodzi o swobody demokratyczne, to współczesna Polska ma dużo więcej do zaoferowania. Ciekawe, że ta jednomyślność obejmowała także osoby z organizacji, których funkcjonowanie w III RP podpada pod paragraf o szerzeniu totalitaryzmu.
W pewnym sensie jest to zrozumiałe. W III RP wszyscy lewicowcy czują się antysystemowo z zasady. Razem jednak stanowimy siłę. Hasło Ikonowicza na okoliczność majowego święta głosiło: „Nie damy się podzielić!” Odnosiło się to jednak do pracowników polskich i ukraińskich. Jeśli chodzi o towarzyszy z lewicy, już niekoniecznie. Radykalna lewica uważa święto majowe za swoje. Głównym aktorem tego wydarzenia jest jednak niezmiennie Piotr Ikonowicz ze swoimi „naturszczykami”, tj. zwykłymi Polakami, do których tak pragną dotrzeć radykałowie.
Patrząc z dystansu i oczyma reportera, trudno przejść do porządku dziennego nad faktem przejmowania przez „zwykłych Polaków” święta bądź co bądź kojarzącego się z walką klasową, a nie narodową. Tymczasem, jedna z uczestniczek wiecu na rondzie de Gaulle’a, trzymająca jedną ręką sztandar RSS, a drugą mini-transparent Pracowniczej Demokracji, raczyła obsztorcować młodziana z przyczepioną (wśród innych odznak za bohaterstwo) czerwoną gwiazdę, iż nie wypada manifestować w zacnym towarzystwie i podczas wojny rozpętanej przez Federację Rosyjską nosząc symbolikę państwa-agresora. Obsztorcowany ponoć pospieszył z naprawieniem swego nietaktu, co zostało obwieszczone w eterze i na wizji youtube’a.
Abstrahując już od poziomu uświadomienia spontanicznej lewicy Piotra Ikonowicza, że gwiazda nie jest godłem Federacji Rosyjskiej, dużo ważniejsze wydaje się to, że podobnie jak prostym ludziom na Donbasie, tak i prostym ludziom w Polsce wojna rosyjsko-ukraińska układa się w potocznej świadomości jako przeciwstawienie ideologiczne, a nie jako wojna dwóch imperializmów. Tym gorzej dla lewicowych intelektualistów, którzy od początku konfliktu usiłują mnożyć argumentację idącą wbrew społecznej intuicji.
Z naszego punktu widzenia jednak znaczące jest przede wszystkim to, że lewica radykalna, nawet w dniu swojego święta, jest cenzurowana przez Ikonowiczowskich „naturszczyków”. Co nie zmienia jej poczucia, że III RP daje jej więcej swobody niż PRL. Można dojść do wniosku, że po co III RP ma się przejmować jakąś garstką radykałów, których wystarczająco ogranicza i wypiera wierne odbicie 99% obiektywnie antykapitalistycznego społeczeństwa, która dzięki szkole Ikonowicza lepiej wie, co jest lewicą, a co nie.
Pogratulować Pracowniczej Demokracji, która od zawsze mało przytomnie wmusza różnym przypadkowym ludziom (wystarczy, że są „zwykli”) swoje radykalno-lewicowe transparenty, którymi ci ostatni będą wyganiali podczepiających się bezczelnie pod Ikonowiczowską imprezę ekstremistów.
*
Poza jednym młodym człowiekiem (też z gwiazdą, a jakże), reszta entuzjastycznie nastrojonej do swej niesamowitej erudycji w kwestiach lewicowości i marksizmu młodzieży radykalnej, miała – jak wspomnieliśmy – spore trudności z wyartykułowaniem po co tak naprawdę przyszli świętować 1 Maja. Nieodmiennie, odpowiedzi koncentrowały się wokół spraw codziennych, tego, że nie zgadzają się na ograniczanie ich konsumpcji przez kapitał.
Charakterystyczna dyskusja rozgorzała na temat bezrobocia, w którym to temacie obszernie i chętnie wypowiedział się przedstawiciel PPR. Dał się wpuścić na pole minowe już na samym początku, kiedy to zadeklarował się jako zwolennik biurokratycznie regulowanego przymusu pracy. Oczywiście, trudno oczekiwać uczciwej dyskusji w warunkach przypadkowej wypowiedzi ograniczonej do kilku minut, pod presją natarczywości reportera, którego interesuje tylko podbudowanie argumentacją kilku z góry przyjętych stereotypów.
Podobnie jak w przypadku „prawdziwej, naturszczykowskiej lewicy”, która lepiej wie, na czym polega lewica „totalitarna”, w danym, konkretnym momencie wojny wroga ideologii „patriotyzmu”, w zaimprowizowanych dyskusjach ad hoc przegrywa ten, kto nie posługuje się kliszami i stereotypami, do których może się odwołać poprzez wywołanie w słuchaczach prostych, milion razy przetrenowanych skojarzeń. Święto Pracy nie jest momentem na tłumaczenie przypadkowym przeciwnikom zawiłości doktrynalnych. W założeniu służy konsolidacji ideologicznej ludzi, którzy na co dzień działają samodzielnie, nierzadko sam na sam ze swoimi problemami. Liderzy są od tego, aby w polemikach wnikać w pewne aspekty doktryny. Te aspekty, które w danym momencie mają szczególne znaczenie. W ten sposób dają swoim towarzyszom broń do ręki i możliwość odwoływania się do idei, które żyją jako skróty wyręczające w tłumaczeniu zawiłości za każdym razem na nowo.
W praktyce, lewica „prostych ludzi”, nastawiona na aktywizm w ramach systemu, wypiera lewicowość antysystemową równie skutecznie, co represje polityczne. Jednak zasadniczą rolę w tym procesie odgrywa brak świadomości lewicy rewolucyjnej na temat tego, czym się tak naprawdę różni od lewicy systemowej. W reportażu z 1 Maja dobitnie to wyszło na jaw. Nie sposób udawać lewicy radykalnej ścigając się tylko w stawianiu coraz bardziej wygórowanych postulatów pod adresem kapitału i jego aparatu państwowego. A poza ten schemat radykalizmu lewica nie wychodzi. To kwestia podmiotu procesu dziejowego, którym nie jest bynajmniej „prosty lud”.
Nawet jeżeli działacze mówią o klasie robotniczej, to w gruncie rzeczy mają na myśli „prosty lud”, ewentualnie czują się nieswojo, ponieważ klasyczna klasa robotnicza pozostaje pojęciem niezdefiniowanym, a jego tłumaczenie wymaga czasu i przychylnego ucha.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 maja 2022 r.