„W swojej ostatniej książce napisałem, że obecny model kapitalizmu zaczyna przypominać pod względem energetycznym nieszczęsny PRL w schyłkowej fazie rozwoju. Trzeba było pakować coraz więcej energii, żeby wytwarzać energię, której coraz bardziej brakowało, bo bilans stawał się coraz gorszy. System energetyczny wraz z górnictwem zużywał 20 proc. wytwarzanej energii i w coraz większym stopniu pracował sam na siebie. W podobnej sytuacji znalazł się dziś świat” (Koniec SUV-a, mięsa i latania. Nie mam pojęcia, jak to powiemy ludziom, wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z Edwinem Bendykiem; https://next.gazeta.pl/next/7,151003,27755044,bendyk-koniec-suv-a-miesa-i-latania-nie-mam-pojecia-jak.html#s=BoxOpImg3).
Wcale nie dziwimy się bezradności Edwina Bendyka w obliczu największego problemu, z jakim tenże się boryka, a mianowicie, jak poprawnie politycznie głosić społeczeństwu kiepską w odbiorze ewangelię. Jeśli chodzi o inne kwestie, publicyście i prezesowi Fundacji Batorego nie zbywa na optymizmie. Wszystko jest do zrobienia, skoro przecież dzięki nauce udało się wytworzyć szczepionkę przeciw koronawirusowi w rekordowym tempie. Co innego, że reakcje społeczne są trudne do opanowania. Też analogicznie do przypadku pandemii.
Doprawdy dziwić może tylko zdziwienie Bendyka co do niezrozumienia mechanizmu gospodarki kapitalistycznej, którą skądinąd tak sprawnie krytykuje. Jeżeli nie-schyłkowy, ale przeciwnie – dynamicznie rozwijający się kapitalizm nie przypominał schyłku PRL-u, to nie wynikało to bynajmniej z tego, że niby nie wzrastały emisje gazów i zanieczyszczenie środowiska. Nie było problemu, gdyż kapitalistyczna Europa (głównie Anglia) zaopatrywała świat w charakterze wielkiej fabryki. Całe, bezwzględnie wchłaniane otoczenie dawało uzasadnienie dla ekspansji. Tylko z powodu istnienia zewnętrznego, rzeczywistego, wielkiego popytu na towary produkowane w najwyżej rozwiniętych krajach wzrost zużycia surowców i energii nie przybierał postaci samonapędzającego się i samopożerającego się molocha. Dopiero wciągnięcie całej planety w obręb gospodarczego mechanizmu kapitalistycznego spowodowało, że dla utrzymania dynamiki, od której zależą zyski przedsiębiorców, należało napędzać sztucznie popyt, czyli cały system musiał zacząć przypominać obracający się wokół własnej osi kołowrotek.
Gospodarki krajów zacofanych, w tym i polska, miały do nadrobienia zaległości w uprzemysłowieniu. Zapatrzenie w konsumpcyjny model Zachodu skierowało owe gospodarki na tory analogiczne do gospodarki kapitalistycznej jako takiej. W ten sposób, realsocjalizm nie natknął się na wewnętrzną sprzeczność, której rozwiązanie wymagałoby oryginalnego pomysłu, a nie zadowolenia się zewnętrznym. Problem w tym, że potencjał ekonomiczny, skierowany na zewnętrzny rynek w ramach pozorowanego otwarcia lat 70-tych, okazał się dla gospodarek realsocjalizmu fikcją. Zamiast poszukiwać alternatywy polegającej na zrównoważonym wzroście po osiągnięciu przyzwoitego poziomu, gospodarki realsocjalistyczne zapragnęły rozwijać u siebie model zachodni, który miał wkodowane zahamowanie ekspansji i dynamiki, związane z przytoczonymi wyżej problemami sztucznie napędzanego wzrostu, bez którego nie ma mowy o przezwyciężeniu przepowiadanej przez Marksa spadkowej tendencji stopy zysku. Upadek gospodarek realsocjalizmu na 3 dekady zwolnił tempo, w jakim gospodarka kapitalistyczna gnała w kierunku własnego zaczopowania.
Ten skrawek planety zachował bowiem potencjał dziewiczego obszaru niezagospodarowanego (przez cywilizację) – tak bowiem potraktowano gospodarkę realsocjalizmu, jak… nieistniejącą. Obecnie ta rezerwa otoczenia niekapitalistycznego została wyczerpana.
Postawienie samych siebie w pozycji dzikusów pozwoliło kapitalizmowi na przedłużenie swej agonii o 30 lat. Problem w tym, że agonia kapitalizmu nie oznacza bynajmniej agonii jego beneficjentów i tryumfu uciśnionych. Oznacza raczej to, że poziom życia beneficjentów zostanie utrzymany kosztem tych samych, co zawsze warstw ludności.
Bez mrugnięcia powieką, nowoczesny lewicowiec, Bendyk, oznajmia dziś, iż emisja CO2 ze spalania węgla nie jest najważniejszą przyczyną efektu cieplarnianego ze względu na przeciwdziałanie emitowanych jednocześnie związków siarki, które mają efekt chłodzący. Wspomina o sumarycznym traktowaniu emisji gazów cieplarnianych, z uwzględnieniem ich neutralizacji przez lasy, niebezpiecznie zbliżając swoje stanowisko do stanowiska Władimira Putina. Ten ostatni bronił przemysłu Rosji powołując się na to, że lasy syberyjskie neutralizują rosyjską emisję. Zapomniał jednak napomknąć o rabunkowej wycince rosyjskich lasów przez żądnych zysku kapitalistów.
Produkcja metanu oraz wyciek gazu naturalnego do atmosfery są przy obecnym stanie wiedzy największymi wrogami ekologii.
Nauka stanowi obecnie jeszcze jeden z elementów walki propagandowej, tracąc swój dawny charakter stabilnego nośnika pewności i autorytetu. Kapitalizm, a szczególnie u swego schyłku, nie dba jakoś szczególnie o solidne fundamenty i konserwatywne z natury cechy stabilnej, ugruntowanej wiedzy. Jesteśmy więc świadkami manipulowania świadomością społeczną za pomocą chwytliwych, wyrywkowych fragmentów bieżących ustaleń, które mają jednak to do siebie, że dzięki pieczęci naukowości, potrafią zmieniać nastroje społeczne z dnia na dzień. Oczywiście, ten autorytet szybko się wyczerpuje, ponieważ ludzie zauważają, iż niezachwiane prawdy naukowe potrafią sobie przeczyć wzajemnie. Skąd brać kryterium dla oceny wartości różnych, niespójnych prawd naukowych?
Nauka coraz bardziej dotyczy obszarów, które niedostępne są codziennemu oglądowi szarego człowieka. Wymagają techniki, która pozwoli na badanie rzeczywistości poziomu mikro lub makrokosmicznego. Jednocześnie, wynalazki mające za podstawę znajomość praw owych nieadekwatnych dla człowieka światów są ważne dla funkcjonowania naszego poziomu, znajdującego się między tymi dwoma światami. To zjawisko rodzi efekt rozwarstwienia, analogiczny do tego, jaki w starożytności obrazowali królowie i ich kapłani cieszący się uprzywilejowanym wglądem w światy niedostępne zwykłemu człowiekowi, ale oddziałujące na świat ludzki z olbrzymią mocą.
W gruncie rzeczy, większość z nas znajduje się w pozycji niegdysiejszego fellacha obrabiającego działki nad Nilem i całkowicie zdanego na kapłanów w kwestii interpretacji tego, co dzieje się w otaczającym świecie.
Z drugiej strony, ze względu na wysoki poziom wykształcenia ogólnego, które jest zdobyczą minionego okresu, posiadacze „wiedzy tajemnej” nie mogą ukryć, iż są ze sobą w konflikcie. Żyjemy więc w epoce, w której ścieranie się poglądów przypomina okres rozkwitu różnorakich herezji, czyli możliwości ludności dokonywania prób rozeznania się w stronach konfliktów i ich poglądach, a także przechodzenia do poszczególnych obozów. Dzięki temu, społeczeństwa nie są wystarczająco uległe wobec grup usiłujących zmonopolizować władzę nad nimi.
Potrzebne są niewzruszone pewniki, a nauka nie bardzo jest w stanie ich dostarczyć.
Widać to bardzo dobrze na przykładzie stosunku do pandemii. Jeżeli nawet lekarze nie mają jednoznacznego stosunku do samego zjawiska, jak i do sposobów leczenia, to trudno oczekiwać, aby społeczeństwo nie wypracowywało sobie racjonalizacji, dzięki którym jednostki będą potrafiły dokonać wyboru obozu, za którym się opowiadają. Racjonalizacja nie zawsze idzie w parze z racjonalnością.
Można z jakąś dozą prawdopodobieństwa uznać, iż mało przekonujące jest szukanie źródła autorytetu nauki w tym, że prowadzi badania w obszarze niedostępnym oglądowi nieuzbrojonego w szkiełko oka, w świecie, który całkowicie różni się od naszego, ludzkiego, a jednocześnie szuka źródeł wyjaśnienia zachowania wirusa w modelu agresji, zaczerpniętym z arsenału sztuki wojennej pierwszego lepszego z brzegu sztabu wojskowego. Przypomina to działania kapłanów, którzy tłumaczyli naiwnym ludziom kataklizmy przyrodnicze gniewem bogów personifikujących siły przyrody. Trudno się dziwić, że ludzie odbierają nierzadko w ten właśnie sposób enuncjacje władz.
Jeżeli wychwytujemy bezczelne wolty w poglądach polityków, jak w odniesieniu do węgla (przy czym za każdym razem propaganda zadowala się ogrywaniem tylko tych argumentów, które służą jej dążeniu do opanowania nastrojów społecznych, bez całościowego ujęcia zagadnienia w jego sprzecznościach), to dlaczego nie należałoby rozpatrywać kwestii zagrożeń epidemiologicznych w kontekście znanego nam już problemu ekologii? Dlaczego wirus ma być bardziej złowrogim zamysłem Zeusa czy innego Peruna (Xi Jinpina) niż naturalnym następstwem zanieczyszczenia środowiska i ograniczenia przestrzeni, na której wirusy, podobnie jak dziki czy wilki, mogły żyć trzymając się z dala od człowieka, który jest bardziej dla nich niebezpieczny niż erupcja wulkanu?
Na podobne pytania nie ma odpowiedzi, jest tylko apodyktyczne stwierdzenie: „stul pysk, gówniarzu, i nie garb się!” Trochę mało, jak na poziom intelektualnego rozwoju współczesnego społeczeństwa.
Biorąc pod uwagę historyczne doświadczenie, mało prawdopodobne jest, aby owładnięci zwątpieniem ludzie dotychczas ślepo wierzący przelękli się śmierci i męczeństwa za słuszną sprawę. Jednym z objawów zmęczenia, a nawet wyczerpania danej cywilizacji jest uogólniona skłonność do męczeństwa. Dlatego podejrzewamy, że żyjemy w dobie heretyckich proroków i męczenników. A ta skłonność, mimo wszelkich wysiłków uzbrojonych po zęby krzewicieli racjonalizmu i nauki, nie da się do końca wytępić nawet rozpalonym żelazem.
W poprzednim tekście pisaliśmy o tym, że podziw licznych lewicowców dla Chin bierze się z ich zrozumienia, iż otwarcie gospodarcze na świat pociąga za sobą konieczność aktywnego wejścia w kapitalistyczną konkurencję. To dało Chinom szansę zastąpienia Anglii i USA w roli fabryki świata. Problem w tym, że tamte kraje skorzystały z owej pozycji w okresie kapitalistycznej dynamiki, która przyniosła im panowanie nad konkretnymi bogactwami, natomiast Chiny wkroczyły do gry w momencie początku końca systemu kapitalistycznego.
Obecnie kraje wysokorozwinięte mogą cynicznie oskarżać Chiny o stosowanie tych samych metod, jakie one same stosowały w przeszłości w stosunku do krajów i ludów dużo gorzej przygotowanych do oparcia się owym zakusom, niż to ma miejsce w dzisiejszym świecie.
Biorąc pod uwagę to, że ostatniego Forum klimatycznego nie raczyły zaszczycić swą obecnością ani Rosja, ani Chiny, wyraźnie wynika z tego, że odczytują one działania państw wysokorozwiniętych na tym polu jako kontynuację polityki sankcji ekonomicznych, a nie jako forum osób szczerze zainteresowanych znalezieniem rozwiązania dla palących problemów. Gdyby ktoś miał tu jakieś wątpliwości, to odsyłamy do autorytetu Grety Thunberg, która sama ocenia szczyt jako „bla, bla, bla”.
Bendyk zauważa, że „… raporty IPCC dokładnie mówią, co powinniśmy robić – odejść jak najszybciej od paliw kopalnych. Tyle że musimy umieć tę wiedzę wykorzystać i wprowadzić w procesy gospodarcze, społeczne i polityczne. W pandemii to się częściowo udało” (tamże).
Źródłem optymizmu dla Bendyka jest fakt, że pandemia zmusza rządy do podejmowania kroków, które stanowić będą jakiś przełom. Biorąc pod uwagę to, że dla polityków nie ulega wątpliwości, co należy robić, a tylko pozostaje kwestią otwartą, jak przekonać do tego społeczeństwo, mamy jasno sformułowany problem do rozwiązania: jak społeczeństwo nakłonić, aby dobrowolnie poddało się koniecznym ograniczeniom?
Wiadomo, że nie sposób zmusić społeczeństwa demokratycznymi metodami, aby zmieniły swoje nawyki. Ale ograniczenia narzucone wyższą koniecznością nie łamią zasad demokracji, tylko je na jakiś czas biorą w nawias.
Społeczeństwo jakoś przystało na ograniczenia swobód pod pretekstem walki z terroryzmem. Tymczasowe ograniczenia nabierają trwałości wedle zasady, że prowizorka trwa najdłużej.
Różni publicyści zwracają uwagę na to, że ograniczenia spowodowane pandemią przesuwają granicę tolerancji społecznej na brak wolności coraz dalej. Jednocześnie, nasileniu ulega walka o swobody i wolności w sferach oderwanych od walki klasowej, walki społecznej. Wobec pandemii, jak i wobec kryzysu klimatycznego jesteśmy równi i nie podzieleni klasowo – jak się okazuje. Walka klasowa jednak trwa w postaci walki o swobody obyczajowe.
Rzecz jasna, lewica wskazuje niekiedy na klasowe uwarunkowania nierówności w dostępie do ogólnoludzkich zasobów. Nie jest jednak w stanie zniuansować analizy wskazując na złożoność, niekiedy dialektyczną, procesów zachodzących we współczesnym świecie.
W praktyce, myślenie polityczne lewicy kontynuuje linię, która przyświecała Zimnej Wojnie i upadkowi realsocjalizmu. Hegemonia Stanów Zjednoczonych w zachodnim świecie zabezpieczała stan gospodarczej bazy, na której wspiera się gospodarka rynkowa ze społeczną komponentą. Ta pozostaje modelem wzorcowym. Normatywny model myślenia politycznego usprawiedliwia silną rękę, która dba o zachowanie prawomocności status quo. Warunkiem słuszności modelu jest polityczna przewaga Partii Demokratycznej, która – niczym partia Stalina – wyznacza linię polityczną pozostałych, lewicowych partii demokratycznych na świecie. Utrzymanie wpływu Partii Demokratycznej, analogicznie do przykładu radzieckiego, wymaga utrzymywania przewagi hegemonicznej USA jako Ojczyzny Demokracji. Wzorzec z Sevres demokracji znajduje się w rękach PD. Oczywiście, podobnie jak w przypadku partii Stalina, świadomi demokraci świata dostrzegają rysy i pęknięcia, a nawet zgniłe kompromisy prowadzące do niezaprzeczalnych, acz niezbędnych ofiar. Najważniejsze jest jednak utrzymanie jedności politycznej wszystkich demokratów planety.
Sejsmografem tego sposobu myślenia było krótkie interludium prezydentury Donalda Trumpa, kiedy to okazało się, że demokraci świata bez wahania poświęcą hegemonię USA w obronie swoich demokratycznych pryncypiów. Nie są to więc płatne pachołki amerykańskiego imperializmu, ale wysoce ideowi ludzie, dla których hegemonia USA jest tylko środkiem dla zachowania czystości rewolucyjnej linii reformistycznej demokracji.
Okazało się nagle, że Ameryka pod wodzą Trumpa nieomal zderzyła się z metodami przeciwstawienia znanymi ze zwalczania innych dyktatorskich reżymów świata, w tym Rosji czy Chin. Zwolennicy Trumpa, połowa ludności nie osiągającej statusu zasobnej klasy średniej plus proponenci konserwatywnej, przemysłowej gospodarki zrównoważonej, okazała się celem bezwzględnego braku tolerancji czy choćby zrozumienia dla ich niejednoznacznego położenia. Świat ze zdumieniem i z niejaką schadenfreude przyglądał się przyłożeniu bezwzględnych metod walki do żandarma dotychczas szafującego owymi metodami w stosunku do słabszych obszarów świata.
Ideologia zachodniej lewicy sięgnęła po propagandowy slogan realsocjalizmu: „Bijecie i zawsze biliście Murzynów!” i tym razem okazało się, że hasło działa!
Odwracanie kota ogonem okazało się skuteczną metodą.
Konkretnie jednak wskazanie, podchwycone przez lewicę w osobie Bendyka, że to nie węgiel już, ale gaz ziemny (poza metanem) jest faktyczną przyczyną klęski klimatycznej, ujawnia polityczne podłoże rozgrywki. Temat gazowego szantażu Rosji wobec biednej i oczekującej śmierci z wychłodzenia Europy zdominował media, tzw. niezależne. Fakt, że Chiny zaspokajają wyszukane potrzeby rozpasanego, zachodniego konsumpcjonizmu, musi znaleźć odpowiedź w ograniczeniu owego konsumpcjonizmu przez tych, którzy najbardziej napędzają popyt w tym zakresie. Uderzy to w gospodarkę chińską. Gospodarka chińska, na wzór wcześniejszej fabryki świata, Anglii, zaspokaja popyt masowy dzięki produkcji taniej tandety. Jeżeli potrzeby 100 najbogatszych konsumentów zużywają 45% zasobów energetycznych świata, to oczywistym jest, że zaspokojenie popytu masowego na odpowiednim poziomie jest niewykonalne. Oczywistym jest również, że biorąc pod uwagę postęp ludzkości, nie chodzi o to, aby zlikwidować technologię zaawansowaną (i energochłonną), ale o to, aby zlikwidować pozostałe 55% masowej tandety.
Nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie ludzie oczekują, iż elity świata zdecydują o likwidacji 45% luksusowej konsumpcji, aby zachować 55% tandety. SUV-y i inne luksusy świadczące o poziomie cywilizacyjnym pozostaną na swoim miejscu, natomiast zdroworozsądkowo przekona się ludzi o tym, że należy zlikwidować tandetę i jej źródło – gospodarkę chińską. Tak łatwo to rzecz jasna nie pójdzie, ale ewentualna wojna ma to do siebie, że jest potem co odbudowywać, co napędza koniunkturę. Wojna zastąpi rezerwę, jaką dał upadek realsocjalizmu. Upadek gospodarki chińskiej też może być potężnym zastrzykiem.
Gospodarka kapitalistyczna odróżnia się od socjalistycznej brakiem planowania. Ten aksjomat gospodarki socjalistycznej był zbywany stwierdzeniem o tym, że przedsiębiorstwa kapitalistyczne jak najbardziej stosują planowanie, nawet długoterminowe. Problem w tym, że w odróżnieniu od planowej, centralnej gospodarki socjalistycznej, nie ma planowania w kategoriach kosztów społecznych, czego jednym z najoczywistszych dowodów jest kryzys ekologiczny.
Obecnie politycy mówią o kosztach produkcji żywności, o kosztach nie tylko ekonomicznych, ale i ekologicznych. Przywołują tu właśnie zużycie energii, gazu, wody i innych zasobów naturalnych. Te wszystkie argumenty wywołują u szarego obywatela jeden wniosek – problemem jest przeludnienie. Ten wniosek czyni łatwiejszym pogodzenie się z koniecznością ograniczania konsumpcji masowej, w przeciwieństwie do elitarnej. Podobnie jak z węglem, zbyt pochopne wnioski, nie uwzględniające całości obrazu oraz kontrtendencji (wymuszanie przyrostu demograficznego przez nacisk na reprodukcję siły roboczej i mięsa armatniego na wypadek prawdopodobnej wojny).
W obecnych warunkach, odtworzenie własnego, nowoczesnego i wydajnego rolnictwa jest zbyt kosztochłonne. Dlatego elity polityczne nie koncentrują się na tym rozwiązaniu. Presja wzajemnej konkurencji wymusza zachowania stadne – grupy elit usiłują działaniami politycznymi wypracować dla siebie najlepsze pozycje dla przechwytywania owoców tej działalności produkcyjnej, która jeszcze jakoś funkcjonuje. Budowa własnego zaplecza surowcowo-rolnego wymaga czasu i środków. Tymczasem środki są potrzebne dla umocnienia na pozycji beneficjenta działającego systemu. Dla większości konkurujących o to zaszczytne miejsce będzie to wysiłek daremny, zwyciężyć mogą nieliczni, najlepiej wyposażeni. Brak perspektyw w zwykłej konkurencji ekonomicznej podsuwa politykom zawsze myśl o tym, że może lepiej w takiej sytuacji po prostu sięgnąć i zabrać. W ramach troski o dobrostan narodu. Idea narodowa najlepiej usprawiedliwia dążenie do windykacji należnej nam przestrzeni życiowej, którą sami oddaliśmy za certyfikat lojalności wobec tych, którzy nam zrobili wodę z mózgu. Mamiąc obietnicami, że oddając własną przestrzeń, zyskamy możliwość wejścia w cudzą – tak, ale jako tania siła robocza, o czym profilaktycznie nie wspomniano.
Nie ma usprawiedliwienia, ponieważ głosy podnoszące te kwestie jak najbardziej się odzywały, ale były tłumione jako przejaw czystej wody oszołomstwa.
„W przypadku systemu energetycznego łatwiej sprzedać ludziom pozytywną opowieść: nadchodzi zielona rewolucja, zamieniamy brudne technologie na czyste, odetchniemy wreszcie zdrowym powietrzem, powstaną nowe zielone miejsca pracy. Ale co mówić w przypadku przebudowy rolnictwa? ‘Musicie zmienić styl życia i jeść mniej mięsa’. Spróbuj to ludziom zakomunikować, Brazylia i Argentyna w ogóle o tym nie chcą rozmawiać, bo hodowla bydła to istotna część ich gospodarki. Subwencjonowane przez Unię mięso i nabiał są najtańszym źródłem kalorii. Zresztą chodzi nie tylko o pieniądze, lecz także o kwestie kulturowe. Pojedź do Austrii albo Czech i im powiedz, że mają żyć bez kotleta” (tamże)
Rozumowanie jest całkowicie postawione na głowie. Brazylia i Argentyna może mogłyby zaopatrywać świat w mięso, wymieniając je na produkty technologiczne. Nie o to jednak chodzi elitom zachodnim. Nie po to Unia subwencjonuje własną produkcję mięsa i nabiału jako właśnie „najtańszego źródła kalorii”. Jednak tendencją rozwoju przemysłowego był spadek udziału produkcji rolniczej w dochodzie narodowym (czy produkcie krajowym). Tanim źródłem kalorii jest żywność wysokoprzetworzona na bazie surowców rolniczych. Czyste mięso nie jest tanie, ale dostarcza więcej kalorii niż warzywa czy owoce. Zastąpienie mięsa i nabiału przez kasze, warzywa i owoce powoduje konieczność zużywania ich więcej dla osiągnięcia tych samych ilości kalorii. Ponadto, o produkty roślinne ludzie konkurują ze zwierzętami, co powoduje, że ich cena, jak i cena mięsa rosną.
Biorąc pod uwagę koszty produkcji czystego mięsa i koszty produkcji masowych urządzeń technologicznych, relacje wymiany nie musiałyby być korzystne dla krajów przyzwyczajonych do tego, że to one są beneficjentami światowej wymiany. Produkty przemysłowe, dzięki swej masowości, stały się tanie. Masa zysku bierze się tu ze skali produkcji i sprzedaży. Do jakiegoś czasu wydawało się, że produkcja żywności poddała się logice kapitalistycznej, a to ze względu na przemysłowe przetwarzanie żywności. Wartość zdrowej żywności wróciła do łask, kiedy okazało się, że żywność przetworzona nie jest tak samo wartościowa jak żywność produkowana naturalnie.
Wtedy kraje, które odeszły od rolnictwa, zdały sobie sprawę z faktu, że zaczynają znajdować się w gorszej sytuacji. Konieczność wyżywienia ludności, która jest świadoma znaczenia zdrowej żywności, przestaje być banalnym problemem. Po osiągnięciu punktu maksimum, cywilizacyjne odejście od rytmu wyznaczanego przez przyrodę powraca na właściwą ścieżkę – bogactwo społeczeństwa jest wyznaczane przez przetwarzanie surowców dostarczanych przez naturę, czego najdobitniejszym przykładem jest właśnie produkcja żywności. Ale dotyczy to całej cywilizacji: może się ona rozwijać tylko na tyle, na ile jest zabezpieczona w swej produkcyjnej bazie na styku z przyrodą.
Być może, na własnym przykładzie uda nam się rozwikłać zagadkę zaskakującego rozpadu wydawałoby się potężnych cywilizacji z przeszłości.
*
W praktyce, jak twierdzą analitycy, czeka nas ogromna inflacja. Presja będzie szczególnie silna w sferze produkcji środków codziennego utrzymania. Problem postawiony jest współcześnie w następujący sposób: zasobów jest wystarczająco dużo, ale ich pełne wykorzystanie prowadzi do katastrofy ekologicznej.
Niesłuszne ideologicznie państwa, na które nakładane są sankcje, jak np. Rosja, aż się palą, aby dostarczać tani gaz dla Europy. Jak wiemy jednak, gaz jest bardzo nieekologiczny. Dla przebudowy gospodarki na bardziej proekologiczną, potrzeba ogromnych środków, czyli paliwa powinny być jeszcze tańsze. Z logiki kapitalistycznej wynika jednak, że nie jest ważne, aby osiągnąć powszechne warunki optymalne, tylko aby zabezpieczyć sobie samemu przewagę konkurencyjną. Dlatego sankcje wobec Rosji nie są tak naprawdę wymierzone w Rosję: to tylko colateral damage wzajemnej rywalizacji podmiotów kapitalistycznych o osiągnięcie przewagi konkurencyjnej w przebudowanej gospodarce.
Chodzi o politykę powstrzymywania konkurentów. Najsilniejsza gospodarka europejska, niemiecka, rozpoczęła grę o zmonopolizowanie współpracy z Rosją, czyli o podporządkowanie jej zasobów dla celów własnego rozwoju. Układ może być korzystny dla elit obu krajów.
Cios temu celowi gospodarki niemieckiej i rosyjskiej może zadać wywołanie kryzysu ekologicznego. Cios dla amerykańskiej hegemonii podważa jednocześnie ideologiczną przewagę lewicy, zagwarantowaną ową hegemonią. Na ten obraz nakładają się dalsze sprzeczności interesów w skali lokalnej. Razem tworzy to sytuację bardzo niestabilną i niebezpieczną.
W sytuacji zbliżenia gospodarczego Niemiec i Rosji, sytuacja krajów, takich jak Polska, tradycyjnego wroga Rosji, staje się bardzo niekorzystna. Gospodarka polska nie ma szans bez zewnętrznego wsparcia na alternatywny wobec europejskiego rozwój. W przeciwieństwie do Węgier, Polska nie zamierza zawierać z Rosją dwustronnych kontraktów, co czyni ją zależną od łaski Unii Europejskiej, z którą pozostaje w sporze. Odbudowa przemysłu opartego na węglu napotyka na różne trudności, co nie daje szansy na samodzielność. Najistotniejsze jest jednak to, że indywidualne kroki poszczególnych państw prowadzą do konfliktów, które mogą się przerodzić w lokalne wojny, zaś jedynym pomysłem na zbiorową solidarność lewicy jest gra na hegemonię amerykańskiej demokracji, która została jednak już zakwestionowana przez prezydenturę Trumpa, a sytuacja może się powtórzyć. Wówczas solidarność lewicy rozsypie się niczym solidarność proletariacka socjaldemokracji w przededniu I wojny światowej.
Lewica stawia na mobilizację oddolną mas. Rozumie jednak przez to skoordynowany ruch na rzecz obrony światowej demokracji. Tymczasem masy mobilizują się niekoniecznie w sposób sympatyczny dla lewicy. Poza przeciwdziałaniem z pozycji siły lewica nie ma wobec tej mobilizacji żadnej alternatywy. W ten sposób gwarantuje sobie tylko tyle, że zostanie zmieciona przy okazji pierwszego podmuchu poważnego konfliktu.
Alternatywnym programem lewicy powinien być program, który te wszystkie tendencje współczesności znosi poprzez wejście na wyższy poziom. Zakłada to szerszą perspektywę i ogląd, który nie ogranicza sam siebie przez wikłanie się w kwestie, które są tylko pochodną bardziej globalnych zmian. Lewicowe myślenie na dziś wymaga nowego Damoklesa wyposażonego w ostry miecz.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
7 listopada 2021 r.