Po tryumfie nad „komunizmem” Frankensteinom prawicy przyszło zderzyć się ze swym potworem. Wyhodowana na własnej piersi jako surowica z opium intelektualistów, krew z krwi, kość z kości, bajecznie kolorowa i nieprawdopodobnie wolnościowa (przez kontrast z szarzyzną i autorytaryzmem „bloku wschodniego”) „lewica kulturowa” stała się dziś nowym wcieleniem Murzyna, co to zrobił swoje i won!
Sam Frankenstein z ulgą przestał udawać, że inny kapitalizm jest możliwy i zaczął na powrót oszczędzać na wydatkach socjalnych.
Antykomunistyczna lewica kulturowo-obyczajowa do dziś nie rozumie, co się stało i wciąż żebrze o większe datki od kapitału, przekonując go o swej stałej przydatności do utrzymywania w bezpiecznych ryzach tej części społeczeństwa, której marzyłyby się zmiany ustrojowe. Po tzw. upadku „komunizmu”, czyli zniknięciu bufora osłaniającego gospodarki kapitalistycznego Centrum przed skutkami międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy, powrócił temat reindustrializacji jako realnej podstawy dla rozwoju gospodarki typu kapitalistycznego.
Tymczasem lewica – na równi ta „kulturowa”, co i stalinowska – z różnych pozycji zdjęła temat robotniczy ze swej wokandy na 60 lat. Trudno po takim czasie odzyskać niechciany teren, tym bardziej, że został on w międzyczasie cichcem zagospodarowany przez populistyczną prawicę. Nie oznacza to, że populistyczna prawica głosi chwałę klasy robotniczej, wręcz przeciwnie – jej stosunek do robotników jest mniej więcej taki sam, jak… Nowej Lewicy, tyle że z własnych pozycji.
Protoplastami Nowej Lewicy i jej dziedziczki – „marksizmu kulturowego” są, a jakże, antykomunistyczni (w sensie: antyleninowscy i antybolszewiccy) neomarksiści i myśliciele Szkoły Frankfurckiej. Przy okazji – jak konserwatyści – nie traktujący robotników jako samodzielny podmiot. Co więcej, Nowa Lewica, zanim opanowała Europę, powstała właśnie w USA, gdzie posłużyła jako SKUTECZNE narzędzie propagandy antyradzieckiej właśnie z tego względu, że propagowała pełną wolność i swobody obyczajowe W KONTRZE DO SIERMIĘŻNEGO „socjalizmu realnego”.
Kapitał przyzwyczaił nas już do tego, że mieszkańcom świata narzuca znoszenie krwawych konsekwencji swych działań w obronie „demokracji”. Zwycięzcy wszak nikt nie sądzi. Dopóki kapitalizm jako system wychodził z tego jako zwycięzca, nikt mu nie podskoczył. Skoro jednak w systemie pojawiają się trudności o charakterze strukturalnym, ataki na osłabiony organizm mnożą się z różnych stron, ujawniając zamrożone rozbieżności także w łonie prawicy.
Burżuazyjne ruchy demokratyczno-liberalne XIX wieku są zapleczem współczesnych tzw. nowych ruchów społecznych, lewicy genderowej, ruchów mniejszościowych, które są solą w oku konserwatywnej prawicy, utożsamiającej je z lewicą jako taką.
Nie kwestionujące kapitalizmu różne nurty lewicy burżuazyjnej wyrastają siłą rzeczy na wysuwaniu jako zasadniczych kwestii pozostających poza problematyką walki klasowej, której podmiotem jest klasa robotnicza. Postępowe siły burżuazyjne odwołują się jednak do mas robotniczych ze względu na ich wartość bojową, narzucając im jednak swoje, bądź co bądź burżuazyjne, cele i wartości. Już w czasach Marksa konflikt ten rysował się w kształtującym się ruchu robotniczym, przenosząc się później na formujące się masowe partie robotnicze oraz na dwie pierwsze Międzynarodówki.
Wniosek jest taki, że Nowa Lewica jest spadkobierczynią tych właśnie nurtów postępowego mieszczaństwa, a nie zamysłem Marksa.
W tym miejscu zaczynają się labirynty prawicowej interpretacji lewicy i marksizmu przez myśl prawicową. Zainteresowanie prawicy marksizmem wynika ze zderzenia wyobrażeń prawicowych o świecie wolnym od „komunizmu” z „postkomunistyczną” rzeczywistością i problemami poznawczymi stąd wynikającymi.
Wierząc tzw. nowej radykalnej lewicy na słowo, że marksizm = marksizm kulturowy, prawica usiłuje znaleźć przedłużenie wygodnego usprawiedliwienia dla pęknięć w funkcjonowaniu kapitalizmu w marksizmie, komunizmie i bolszewizmie. Nowa Lewica dostarcza jej tu łatwego pretekstu, przedstawiając swoje teoretyczne fundamenty jako zakorzenione w marksizmie, oczywiście odcinającym się od „wypaczeń” – bolszewizmu.
K. Karoń, najbardziej hałaśliwy ostatnio przedstawiciel tego trendu, atakuje lewicę kulturowo-obyczajową jako zwieńczenie marksistowskiej degeneracji zjadającej zdrowe społeczeństwo i historycznie obnażające swe dalekosiężne i przerażające konsekwencje. Ponieważ współczesna Nowa Lewica powołuje się na Marksa (choćby krytycznie), zadaniem Karonia jest uzasadnić ciągłość między Marksem a Leninem, tego ostatniego przedstawiając jako sprawcę rewolucyjnego chaosu i idącego za nim terroru.
Uzasadnieniem dla Karoniowego rozumowania jest zwrócenie uwagi na rozbieżności między Marksem a bardziej umiarkowanymi nurtami ruchu robotniczego, dążącymi do wtopienia się w system polityczny państwa pruskiego. Karoń łączy więc pomostem zbudowanym ze swego wyobrażenia o logicznym powiązaniu Marksa z wywrotowymi tendencjami rewolucyjnymi, wbrew swoim towarzyszom walki na polu robotniczym, szukającym sposobów polepszenia doli proletariatu w ramach (liberalizującego się!) pruskiego prawa.
W ten też sposób Karoń uważa za dowiedzioną tezę o tym, że Marks chciał tylko wykorzystać robotników do realizacji swoich niecnych zamiarów, które nie miały żadnej racjonalności poza pragnieniem destabilizacji istniejącego systemu – z różnych powodów osobistych. Charakterystyczne przy tym, że stosunek Karonia do robotników przypomina stosunek do nich Nowej Lewicy – pogarda pomieszana z lękiem.
Dla Karonia historia proletariatu zaczyna się ni stąd, ni zowąd, od istnienia klasy-motłochu, zapijaczonej i debilnej, która jeszcze przed dojrzałością Marksa nie była w stanie skorzystać z dobrodziejstw kapitalizmu i ciężką pracą wychować i wykształcić swoich dzieci, jak to im proponowali nie tylko katoliccy filantropowie, ale i działacze ruchu robotniczego, o których wyżej mowa.
Zainteresowanie debilnym motłochem – zdaniem każdego zacnego mieszczanina – może być podyktowane wyłącznie jedną pobudką: chęcią wykorzystania tak podatnego materiału ludzkiego do własnych, złowieszczych celów. Co prawda, niechęć postępowych, mieszczańskich zwolenników demokratycznego liberalizmu, skutecznie oddziałujących na ruch robotniczy, do Marksa kłóci się zasadniczo z tezą, jakoby Marks był właśnie elementem gry liberalnego kapitału (jak utrzymuje Karoń) skierowanego przeciwko robotnikom, ale cóż, jeśli chodzi o pomioty szatańskie, to logika nie odgrywa roli, a rzetelność wobec nich nie jest zaletą.
Demokratyzacja społeczeństwa, poszerzanie dostępu do swobód i wolności na przestrzeni XIX i początku XX wieku, zachęcone osiągnięciami ruchu robotniczego, powodowały, że zainteresowane grupy usamodzielniały się w wykorzystywaniu narzędzi walki robotników o ich prawa i wykorzystywały je w szerokim strumieniu ogólnodemokratycznej walki o ogólna prawa dla wszystkich pozostających w jakimś stosunku zależności, wykorzystywania czy innej niesprawiedliwości.
Po śmierci Marksa, teoretycy ruchu robotniczego rozpoczęli starania o odrzucenie wąskiego, specyficznego powiązania marksizmu z jedną klasą społeczną i zaczęli mu nadawać sens powszechniejszy, ogólnospołeczny. Część teoretyków, przywiązanych do klasycznej, Marksowskiej koncepcji, usilnie i skutecznie polemizowała z taką próbą „unowocześnienia” marksizmu. Jak by nie patrzył, ta grupa była bliższa Leninowi jako teoretykowi i praktykowi rewolucji proletariackiej i socjalistycznej niż teoretykom II Międzynarodówki. Sukces Rewolucji Październikowej i alternatywa przedstawiana przez ZSRR wobec kapitalizmu stworzyła barierę niepohamowanej wrogości między oboma nurtami lewicy.
Jednak, podkreślmy, to ten drugi nurt – antybolszewicki – był prekursorem współczesnej Nowej Lewicy. Ten nurt był konglomeratem progresywnych ruchów liberalnej burżuazji, a właściwie drobnomieszczaństwa, które próbowało kontynuować rewolucję burżuazyjną i jej radykalne reformy w czasach, kiedy wielka burżuazja już była zajęta stabilizowaniem systemu, w którym przywileje ogarnęły wyższe warstwy społeczne i wystarczy! Radykalne drobnomieszczaństwo nie postulowało zmiany ustrojowej, będąc częścią konstytutywnej bazy kapitalizmu, ale postulowało wyśrubowanie do granic możliwości swobód nie naruszających istniejącego systemu.
Kładziemy na to nacisk, ponieważ krytyki Karonia jako interpretatora Marksa z pozycji prawicowych podjął się prof. Adam Wielomski. Słusznie zauważył on, że interpretacja koncepcji Marksa jako piewcy avant la lettre rewolucji LGBT jest mocno naciągana, po prostu nie da się uzasadnić. Kieruje uwagę Karonia na fakt, że prekursorstwo w tej kwestii należy się Jean-Jacques’owi Rousseau. Racjonalizm i egzaltacja możliwościami człowieka (zrywającego pęta zależności od Bożej łaski) leży faktycznie u podstaw świeckiego liberalizmu mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa, które upowszechniło się po Rewolucji Francuskiej.
Poza tym prof. Wielomski w pełni zgadza się z K. Karoniem, zgłaszając jedynie zastrzeżenie natury rzetelności naukowej. Posiłkując się wsparciem ze strony żony – Magdaleny Ziętek-Wielomskiej, wytyka mu tylko, że nie całkiem właściwie przypisuje Marksowi poglądy i intencje Lenina. Tutaj już bez ogródek i z całą powagą stosuje się posądzenia o satanizm, korzystając z argumentacji Karonia.
Według A. Wielomskiego, Marks stworzył „utopię emancypacyjną”, która już z racji utopijności jest brzemienna w nieludzkie konsekwencje.
W tej kwestii zarówno Wielomscy, Karoń, jak i Nowa Lewica są całkowicie zgodni – oryginalna koncepcja Marksa jest utopijna (wywiad „Czy Karoń zrozumiał Marksa?” na kanale youtube „Media Narodowe” z 2.08.2019 r.) Wielomscy zauważają, że nie sposób zinterpretować koncepcji Marksa jako ideologii społeczeństwa rozrywki i zabawy w miejsce pracy. Tym samym zadają kłam twierdzeniom, popularnym na prawicy, o tożsamości marksizmu z tzw. marksizmem kulturowym, obecnie reprezentowanym przez aktywność lewicy obyczajowej w sojuszu z liberalną centroprawicą.
Prof. A. Wielomski przedstawia natomiast marksizm jako „emancypacyjną utopię” mającą na celu uwolnienie człowieka od uciążliwości pracy ponad miarę i danie mu swobody dysponowania pozostałym czasem wolnym od pracy na czytanie i studiowanie. Wielomskiemu wtóruje żona precyzująca powody, dla których taka wizja emancypacji pozostaje utopijna: wynika to ze skażonej grzechem pierworodnym natury człowieka, który woli stan lenistwa od podejmowania jakiegoś trudu, o ile nie jest do tego zmuszony.
„Marksizm kulturowy” polega właśnie na propagowaniu kultury lenistwa i wiecznej zabawy, która prowadzi człowieka i społeczeństwo do stanu przedjaskiniowego, jak to akceptująco za Krzysztofem Karoniem powtarza Wielomski, podkreślając jednak, iż Karoń przypisuje bezpodstawnie Marksowi poglądy Jean-Jacques’a Rousseau.
Wielomscy postrzegają więc Nową Lewicę jako nurt zwyczajnie dekadencki, podczas gdy Marks, podkreśla Wielomski, przewidział automatyzację produkcji, co dowodzi jego zaabsorbowania kwestią konieczności pracy dla utrzymania kondycji ludzkiej.
Poza tym Wielomski powiela typowe dla krytyki Marksa zarzuty dotyczące postulatu zniesienia prywatnej własności, nie dodając przy tym obowiązkowej w przypadku Marksa formułki, że chodzi o prywatną własność ŚRODKÓW PRODUKCJI. Tymczasem, to skonkretyzowane pojęcie przydałoby się prof. Wielomskiemu dla pełniejszego objaśnienia nieadekwatności zarzutu K. Karonia o tożsamości pierwotnego komunizmu z komunizmem wynikającym jako zwieńczenie nie tyle historii, co prehistorii ludzkości. W społeczeństwie pierwotnym, gdzie człowiek bezpośrednio zwracał się do przyrody w poszukiwaniu pokarmu i ochrony przed zmiennością klimatu, narzędzia którymi się posługiwał nie były prywatnym środkiem produkcji w sensie nadanym temu pojęciu przez stosunki klasowe, które swój kulminacyjny wyraz znalazły w kapitalizmie, ale były przedmiotami osobistego użytku – własnością osobistą. Należy bowiem odróżniać własność prywatną (środków produkcji) od własności osobistej, nie wykorzystywanej do osiągania zysku, ale do osiągania zabezpieczenia własnego i rodziny.
To właśnie wywłaszczenie z własności osobistej środków produkcji było warunkiem możliwości powstania prywatnej własności środków produkcji i idącego za tym przywłaszczenia owoców cudzej pracy. Czyli utrwalenia się klasowo określonego, społecznego podziału pracy.
Własność prywatna nie powstała jako wynik szczególnej pracowitości tych, którzy nie wiadomo z jakiego powodu (wszak skutkiem grzechu pierworodnego ma być lenistwo natury ludzkiej) mieliby motywację pracować dłużej i ciężej niż inni, kiedy każdy miał możliwość zaspokojenia swoich minimalnych potrzeb (innych nie znano) własnymi siłami. Jak zauważa Marks (za innymi myślicielami), w praktyce bogaci się nie ten, kto ciężej pracuje, ale wręcz przeciwnie – ten, kto ciężko pracuje nie ma czasu kombinować, co zrobić, aby się wzbogacić. Bogacą się wyłącznie ci, którzy potrafią zaprząc innych do pracy na swoją rzecz. Warunkiem jest przejęcie wspólnych zasobów, zalegalizowane w ramach systemu prawnego danego państwa. Konieczność organizacji społeczeństwa spowodowała konieczność wytworzenia się społecznego podziału pracy (w odróżnieniu od naturalnego, biologicznie uwarunkowanego podziału pracy w łonie rodziny). To oznacza, że podział zajęć w społeczeństwie, które zaczyna stawać się klasowe, nie jest zależny od biologii, ale od sztucznych kryteriów społecznych, które przypisują ludzi o identycznych właściwościach do różnych zajęć przynoszących zróżnicowane korzyści.
Ten właśnie proces historyczny prowadzący do wywłaszczania drobnych posiadaczy środków produkcji (chłopi czy rzemieślnicy) i spychanie ich do poziomu proletariatu (jak w starożytnym Rzymie) w imię powiększania własności prywatnej wielkich latyfundystów staje się jednak dla Wielomskich krzyczącym przykładem bezczelnego pasożytnictwa owych sproletaryzowanych mas ludowych, będących niemal protoplastami współczesnych dzieci-kwiatów.
Jednocześnie, w myśli Marksa jest bardzo wyraźnie powiedziane, że rozwój kultury i cywilizacji jest możliwy pod warunkiem przekazywania części wypracowanej wartości dodatkowej na potrzeby wychodzące poza ramy prostej reprodukcji społeczeństwa. Ta teza wypada poza pole percepcji nie tylko prawicowych, ale i lewicowych interpretatorów myśli Marksa.
Utopia Marksa okazuje się dla Wielomskiego utopią choćby z tego powodu, że o ile automatyzacja przynosi uwolnienie od najcięższych, monotonnych prac wykonywanych przez prostych robotników, o tyle proces organizacji produkcji przy pomocy robotów wcale nie redukuje niezbędności pracy menedżerów, którzy – w pocie czoła – pracują dziś po 14 godzin na dobę, przebijając bezapelacyjnie leniwe, małoletnie dzieci robotników zatrudniane w manufakturach początkowego i jedynego progresywnego stadium rozwoju burżuazji i kapitalizmu!
Wynikałoby z tego, że Bogu miły jest jeden rodzaj pracy, a niemiły inny. Nieważne, jak bardzo nie leniłby się robotnik, dla którego praca jest przekleństwem, podczas gdy dla twórcy – jest ona błogosławieństwem. Jeżeli grzech pierworodny obarcza nas wszystkich jednako, to czemu dla jednych wiąże się on z karą i poczuciem alienacji, dla drugich – z przyjemnością i sensem życia?
Pytanie niebezpodstawne w kontekście krytyki lewicy kulturowo-obyczajowej. Co jest bowiem pracą? Jeżeli wszystko, co wiąże się z pozyskiwaniem środków na życie, to trzeba przyznać, ze współczesne czasy bardzo poszerzyły pojęcie pracy. Kapitalizm skomercjalizował najróżniejsze rodzaje relacji międzyludzkich (opieka nad dziećmi, nauczanie itp.) Uprawianie sztuki jest także formą zarobkowania, a jeśli weźmiemy pod uwagę performanse, to trudno już zarzucać rzetelnie komukolwiek, że zamiast pracować bawi się… Rozrywka też jest skomercjalizowana. Marks pisał, że burżua komercjalizuje nawet sumienie…
Czy pracą jest praca uczonego? Czy nie można powiedzieć, że uczony wiedzie życie próżniacze? Wydawałoby się, że pojęcie grzechu pierworodnego zakłada, że poddanie się karze za ów grzech nie może stanowić przyjemności samo w sobie, bo inaczej mielibyśmy sytuację, w której jedni za grzech Adama są karani, zaś inni – nagradzani.
Należy spojrzeć na problemy społeczne jako na wynik pewnych, racjonalnych z punktu widzenia ich podmiotów działań, a nie jak na skutek dość mało przekonującej koncepcji grzechu pierworodnego. Tym bardziej, że nie wiadomo nam nic o tym, jakoby przed grzechem pierworodnym (którego skutki sięgnęły także świata zwierzęcego, a to z powodu węża, który miał w grzechu udział) życie Pierwszej Pary miało polegać na (bezskutecznym?) poszukiwaniu ciężkiej pracy, ponieważ przed upadkiem Adam był z natury pracowity, tylko miał mało pola do wyżycia się. Inne skojarzenia są takie, że Ewa chyba raczej z nieróbstwa i chęci sztucznej podniety, zazwyczaj nieróbstwu towarzyszącej, szukała mocnych wrażeń zdolnych odpędzić nudę.
Jak by nie patrzeć, z namysłu nad rozważaniami tak K. Karonia, jak i państwa Wielomskich wynika wniosek o tym, że zadowalają się oni rozwiązaniami ad hoc, wymyślonymi na poczekaniu, odwołującymi się do czynników spoza pola należącego do badanego zagadnienia. Wszyscy oni skłaniają się do rozwiązania (jakże inaczej: ad hoc), które polega na stwierdzeniu, że komuniści to stronnicy Szatana, uprawiający zło dla samego zła, nie bacząc na względy WŁASNEGO spokoju i racjonalności. Problem w tym, że to rozwiązanie, chociaż faktycznie uniemożliwia jakąkolwiek racjonalną polemikę (o co zasadniczo chodzi), to nie spełnia podstawowego w nauce kryterium, a mianowicie nie daje możliwości weryfikacji wysuwanej tezy. Przypisywanie Leninowi satanistycznych cech sprowadza dowody Karonia i Wielomskiej do poziomu argumentacji typu: „a bo tak!” czy „głupi jesteś!”
Zakładamy, że prof. Wielomski nie postuluje, jak lewellerzy, niszczenia maszyn dla utrzymania miejsc pracy robotników. Jeżeli emancypacja proponowana przez Marksa, zachowująca technologiczne osiągnięcia poprzedzających epok (poziom rozwoju sił wytwórczych), w tym kapitalizmu, jest utopią, to alternatywna myśl konserwatywna w swej agresywno nacjonalistycznej postaci wykorzystuje metody przezwyciężania sprzeczności społeczeństwa klasowego poprzez wojny i podboje w imię ochrony swojego Lebensraum zagrożonego z dowolnej strony przez innych, obiektywnie równie zagrożonych.
Antagonizm klasowy polega na spychaniu na jednych ludzi całego ciężaru pracy ogłupiającej, monotonnej i nie przynoszącej satysfakcji, a zezwalanie innym na monopolizowanie pracy twórczej. Bez tego rozróżnienia bajdurzenie o grzechu pierworodnym pozostaje bajdurzeniem.
Z tej perspektywy należy rozumieć koncepcję dyktatury proletariatu. Jej celem jest dopilnowanie, aby ten społeczny, klasowy podział pracy nie uległ odrodzeniu. Ten cel polityczny, dopóki nie zostanie przyswojony przez klasę robotniczą, pozostaje programem partii reprezentującej interesy klasy robotniczej. Kryzys kapitalizmu upraszcza sprzeczności powodując, że teoria marksizmu staje się bardziej przejrzysta i zrozumiała. Nic dziwnego, że nawet w swojej zniekształconej tendencyjnymi interpretacjami postaci staje się interesującą alternatywą dla cywilizacji opartej na wartościach chrześcijańskich, tj. na rozwiązywaniu problemów przy pomocy brutalnej przemocy, która jakoby wynika z natury ludzkiej.
Zrozumienie rzeczywistości w racjonalnych kategoriach nie jest jej akceptacją. Nawet ludziom przyznającym się do marksizmu trudno jest pojąć, że stosunki klasowe dojrzały do punktu, w którym wystarczy kosmetyczna niemal zmiana – emancypacja robotnika – aby prehistoria ludzkości przerosła w jej historię. Warunki techniczne po temu są.
Powrót do takiej własności, jakiej chce Hayek, to właśnie powrót do jaskini. Popularność populistycznej prawicy bierze się z roztaczanego przez nią złudzenia, że drobna własność da – jak zawsze – możliwość przetrwania. Robotników przyciąga obietnicą zaczepienia się przy wielkiej, bezpiecznej własności, która wymaga siły roboczej dla własnej korzyści. Skoro nie ma więc nadziei na drobną własność, to racjonalne jest trzymanie się tej wyzyskującej. Klasa kreatywna i jej ideologiczni piewcy: lewica kulturowa – ta nadbudowa konsumpcjonizmu ponad określane przez kapitalizm możliwości cywilizacyjne – jest w beznadziejnym położeniu. Jej jedyną nadzieją pozostaje utrwalenie stosunków władzy biurokratycznej, która arbitralnie decyduje o podziale monopolizując władzę wykonawczą.
Należy więc rozumieć te szerokie rzesze warstw pozaprodukcyjnych, dla których w społeczeństwie przedjaskiniowym, jak to wdzięcznie ujmuje K. Karoń, nie ma miejsca. Ci ludzie w swej masie (zrodzonej przez welfare state, czyli propagitkę kapitalizmu w rywalizacji z ZSRR) nie mogą postulować włączenia do sfery produkcji materialnej, która stanowi podstawę gospodarki realnej. Szansą dla nich jest uczynienie swego stylu życia pracą. Nieźle można przecież żyć z prowadzenia blogów, z bycia celebrytą czy znajomym celebryty.
Wszyscy zajęli więc już miejsce w blokach startowych, gotowi na wzajemne wyrzynanie się w obronie straconych pozycji. Tłumione dotychczas sprzeczności społeczne zaczynają się ujawniać jako silne emocje, w tym emocje nienawiści. Szatan nie ma z tym nic wspólnego.