Najpierw należy zdefiniować, czym jest projekt lewicy. Jak wiadomo naszym czytelnikom, nie utożsamiamy projektu lewicy (w znaczeniu nowoczesnej lewicy, spadkobierczyni tzw. nowej radykalnej lewicy, a więc i amerykańskiego chowu Nowej Lewicy) z projektem komunistycznym i marksistowskim.

Nie wdając się w szczegóły, projekt lewicy jest projektem socjaldemokratycznym, a więc stawiającym na pokojową i naturalną (by nie rzec zdeterminowaną) ewolucję systemu kapitalistycznego w system sprawiedliwego podziału bogactwa społecznego, bez kwestionowania kapitalistycznego sposobu produkcji. Oczywiście, tzw. radykalna lewica, która ostatecznie ewoluowała na pozycje socjaldemokratyczne, jako że sama socjaldemokracja ewoluowała na pozycje ostatecznie kapitulanckie wobec kapitalizmu, ma pomysł na stałą radykalizację instytucji demokratycznych, co wyraża się w projektach obyczajowo-kulturowych i pozwala na utrzymywanie dynamiki roszczeń pozbawionej własności środków produkcji części społeczeństwa wobec klasy kapitalistów.

Ma też pomysł na utopię drobnej własności wtopionej w lokalny kolektywizm, co nie ma nic wspólnego z projektem Marksowskim.

Sprzeciw wobec „autorytaryzmu” koncepcji klasycznie Marksowskiej wyraża się w odstąpieniu od zadania przejęcia własności środków produkcji przez bezpośrednich producentów na rzecz upowszechnienia roszczenia warstwy pośredniej do udziału w dochodzie i dochodach kapitalistycznych, a więc w wartości dodatkowej. To roszczenie nie wynika z prawa do dyspozycji środkami produkcji (a więc i prawa do decydowania o podziale zysków), ale z przekonania, że tytułem do udziału w podziale jest wkład pracy.

Już w stosunku do Marksa oraz do burżuazyjnej ekonomii klasycznej, to roszczenie jest wyrazem antymarksistowskiej reakcji drobnomieszczańskiej na fakt, że w formule podziału wartości elementem równania jest nie praca (wkład pracy), ale wartość siły roboczej. Tego niuansu teorii wartości opartej na pracy lewica liberalno-demokratyczna i antymarksowska nigdy nie potrafiła zrozumieć ani przyswoić.

Zresztą wina za ten błąd leży zapewne po stronie samego Marksa i Engelsa, dla których sprawa była teoretycznie jasna, ale w sytuacji silnego ruchu robotniczego nie kładziono na nią nacisku, ponieważ była samozrozumiała. Była na tyle samozrozumiała, że reakcja I rewizji bernsteinowskiej uderzała dokładnie w ten element teorii i to skutecznie.

Marks kładł nacisk na ten punkt, ale w popularnym rozumieniu propagandowym i samej nazwie teorii wartości opartej wszakże na pracy, a nie na sile roboczej, ten aspekt ulegał rozmyciu.
W teorii wartości Marksa mamy do czynienia z rozumowaniem, w którym wartość dodatkowa wynika nie z prostego zastosowania różnych czynników produkcji, ale z faktu, że jednym z tych czynników jest żywa praca. W istocie cała wartość jest zakumulowaną pracą, która dzieli się na pracę martwą (spetryfikowaną w narzędziach i surowcach produkcji) i na pracę żywą. Należność za pracę martwą nie ulega wahaniu, każdy kapitalista musi zapłacić żądaną cenę, inaczej nie otrzyma niezbędnego urządzenia bądź surowca. Z pracą żywą sprawa jest odmienna. O ile narzędzia i surowce zostały przejęte przez kapitalistę i zapośredniczone przez niego do dalszego użytkowania przez innych kapitalistów, o tyle środek pracy, jakim jest siła robocza jawi się na kształt czynnika czysto przyrodniczego, ostatniego surowca dostępnego na zasadzie niemal darmowej bezpośrednio z przyrodniczego źródła. Liczebność rezerwowej armii pracy powoduje, że siła robocza jest czymś na kształt darmowego owocu samej Natury.

W przeciwieństwie do tego, warstwy pośrednie usiłują utrzymać charakter skapitalizowany swojej siły roboczej. Są pośrednikiem, kapitalistą swojej siły roboczej i usiłują uczynić z niej taki sam zasób kapitałowy, jak to ma miejsce w sytuacji kapitalisty jako takiego. Dlatego nacisk na sprzedaż pracy, a nie siły roboczej.

Oczywiście, system kapitalistyczny sprowadza warstwy pośrednie do stanu proletariatu, co jest naturalnym procesem. Ale jednocześnie, dla grup pośrednich wrogiem nie jest sam kapitał i system kapitalistyczny, tylko niemożność satysfakcjonującej kapitalizacji swojego zasobu, jakim jest kwalifikacja zawodowa. To tłumaczy odrębność interesów warstw pośrednich (drobnomieszczaństwa, homo faber wedle nomenklatury Hanny Arendt) a klasą robotniczą (klasą bezpośrednich producentów, homo laborans).

Dlaczego wartość dodatkową, bogactwo tworzy siła robocza, praca żywa, a nie praca martwa?
Wymiana rynkowa istniała w czasach poprzedzających system kapitalistyczny. Była to wymiana między właścicielami środków produkcji. Wymiana rynkowa z definicji powoduje, że wartość wszystkich wymienianych towarów musi się wyzerować. Od liczebności danego typu dobra na rynku w porównaniu z liczebnością pozostałych dóbr zależy wartość owego dobra. Sama zasada wymiany rynkowej zakłada konieczność zamknięcia procesu rozliczenia i ustalenia na tej podstawie wartości, a więc stosunku w jakim następuje wymiana dóbr, które znalazły się na danym rynku.
Nie jest możliwe powstanie zysku, czyli sytuacji, w której jeden z uczestników owej wymiany może się wzbogacić kosztem pozostałych. Oczywiście, w indywidualnych przypadkach takie sytuacje się zdarzają, ale nie mają one charakteru powszechnego, ponieważ pozostali użytkownicy mechanizmu rynkowego szybko orientują się w machinacjach nieuczciwego kolegi i eliminują go z gry.

Sytuacja zmienia się z chwilą, kiedy w mechanizmie rynkowym znajduje się podmiot, który jest pozbawiony cech przysługujących podmiotowi ekonomicznemu, czyli robotnik najemny. Jak pisze Marks, trudno oddzielić siłę roboczą od gatunkowej istoty ludzkiej, tak więc w efekcie wymianie rynkowej podlega ludzka istota gatunkowa, pozbawiona podmiotowości w tym procesie. Jest surowcem naturalnym, którego monopolizacja nie jest możliwa. Robotnik nie jest niewolnikiem, a więc nie ma zastępczej podmiotowości w postaci swego pana i właściciela. Formalnie jest wolny jak siła przyrody; nikt nie wkłada weń kapitału, aby móc go skapitalizować i sprzedać drożej, czyli pozostaje dobrem wolnodostępnym jak woda i powietrze. Teoretycznie niewyczerpywalnym…
Tak więc, jeden z czynników produkcji pozostaje dobrem na wpół darmowym. Fakt, że robotnik jest formalnie wolnym człowiekiem nie pozwala na uczynienie go dobrem rzadkim (jak w przypadku niewolnictwa). To daje możliwość uzyskiwania wartości dodatkowej bez uszczerbku dla pozostałych kapitalistów. Trzeba jednak tę potencjalną szansę jakoś zrealizować w rzeczywistości.
Temu zadaniu służy nieustanne poszerzanie rynków zbytu i tę zależność bardzo skutecznie uzasadniła Róża Luksemburg.

Bez możliwości rozszerzania rynków zbytu, czyli możliwości przeskoczenia sytuacji, w której właściciele środków produkcji kontrolują się wzajemnie i eliminują nieuczciwą konkurencję, nie ma możliwości zaistnienia kapitalizmu.

W sposób oczywisty wynika stąd, że wraz z globalizacją dochodzi do wyczerpania możliwości pokojowego godzenia interesów poszczególnych kapitalistów kosztem tzw. otoczenia niekapitalistycznego. Tłumaczy to także obiektywną niemożność rozwoju gospodarczego obszarów, które dostały się do kategorii Peryferii. Niemniej, proces jest dynamiczny i w tej dynamice globalizacyjnej kryje się początek końca kapitalizmu jako takiego. Drogi dalszego rozwoju polegają na znalezieniu terenu dalszej ekspansji albo na powrocie do gospodarki tzw. zrównoważonej, czyli przedkapitalistycznej.

Dlatego podstawą dynamicznego rozwoju, który pozwala między innymi na uniknięcie problemów społecznych, jest pozostawanie w pozycji fabryki świata. Współcześnie, ze względu na delokalizację produkcji materialnej, Centrum kapitalistyczne postawiło się w pozycji odbiorcy dóbr niezbędnych do przeżycia i odtworzenia struktury społecznej. Do pewnego czasu funkcjonowała skutecznie globalna sieć systemu finansowego, która zapewniała spływanie nadzwyczajnej wartości dodatkowej do Centrum i finansowanie pokoju społecznego.

Projekt lewicy socjaldemokratycznej opiera się na istnieniu tej zależności, a więc pozostaje żałosnym wspólnikiem projektu kapitalistycznego. Nieuchronną ścieżką jest powrót do gospodarki zrównoważonej, a więc do systemu przedkapitalistycznego, w którym stosunki międzyludzkie będą pozbawione politury formalnej wolności dla faktycznie zniewolonych.

Jeżeli więc dziś staramy się zrozumieć mechanizmy zmian, to warto z tej perspektywy spojrzeć na debatę między Johnem Mearsheimerem a Jeffreyem Sachsem.

Mearsheimer stoi konsekwentnie na stanowisku obrony interesów USA. Z tej pozycji zauważa słusznie, iż zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych nie jest Rosja, ale Chiny. Stanowisko, które pozornie wydaje się przychylne Rosji, wynika wyłącznie z realistycznej oceny sytuacji, w której Rosja niczym nie zagraża hegemonicznej pozycji USA.

Natomiast Sachs wychodzi z założenia, iż interesom USA nie zagraża ekspansja ekonomiczna Chin, albowiem można wyobrazić sobie takie ułożenie relacji między suwerennymi państwami kapitalistycznymi, które gwarantują wzajemnie korzystną wymianę. Można by powiedzieć, że chociaż stanowiska Sachsa jest nam sympatyczniejsze, to jednak jest oparte na zasadniczym niezrozumieniu systemu kapitalistycznego. Nie jest – po prostu – realistyczne.

Nie ma możliwości uniknięcia sprzeczności interesów międzykapitalistycznych, imperialistycznych.

Mówiąc ściślej, istnieje taka możliwość, ale pod warunkiem, że skończy się system kapitalistyczny. Jeżeli nie zastąpi go system socjalistyczny, to logicznym następstwem będzie powrót do państw narodowych, a więc do niekończących się wzajemnych walk. Wyjściem jest stworzenie systemu hegemonii regionalnej, czego zalążki można już dostrzegać w intelektualnych projektach całkiem światłych ludzi.

Swoją drogą, Mearsheimer błędnie powołuje się na pretensje USA do roli regionalnego hegemona. Nie, USA dążą do utrzymania pozycji hegemona globalnego. Rynek kapitalistyczny wymaga globalnego panowania. System hegemonii regionalnych w świecie globalnym niekoniecznie jest w stanie utrzymać pokój, jeśli jakieś mocarstwo hegemoniczne wyczuje możliwość wybicia się na hegemonię globalną.

Czy hegemonia regionalna Chin w Azji jest racjonalnym rozwiązaniem? Sachs powołuje się na kilka tysiącleci kultury Chin w celu uzasadnienia pokojowych zamiarów gospodarczej ekspansji chińskiej. W zderzeniu z agresywnością imperializmu USA, ta opinia ma znamiona racjonalności. Ale kapitalizm i kapitaliści rządzą się własnymi prawami. Utrzymanie w ryzach nowej burżuazji chińskiej wymaga co najmniej autorytarnych metod działania. Z pozycji zachodniej lewicy, chiński autorytaryzm jest takim samym straszakiem jak stary autorytaryzm Stalina – ocena jest wydawana bez zrozumienia głębszych przyczyn historycznych, nie mówiąc już o ideologicznych konfliktach, które staramy się w naszych tekstach mocno wybijać, ponieważ są całkowicie na lewicy lekceważone.

Z perspektywy marksizmu i społeczeństwa bezklasowego, kierowanie się wyborem między „realistycznymi” dziś trendami ewolucyjnymi jest smutne. Powrót do epoki przedkapitalistycznej jako droga uniknięcia globalnej katastrofy związanej z nieuchronnym barbarzyństwem ery postkapitalistycznej (na którą stawiała Nowa Lewica) nie wydaje się rozwiązaniem wymarzonym.
Alternatywa w postaci koncepcji nacjonalistycznych obiecuje wieczne konflikty w imię dobrobytu własnego narodu, a tak naprawdę – własnej elity.

Nie tu leży problem.
Podobnie jak Sachs, Giorgia Meloni wydaje się odpływać w krainę płonnych marzeń, kiedy kreśli idylliczny obraz wartości cywilizacji Zachodu, a mianowicie praw kobiet i praw człowieka opartych na patriotyzmie i religii katolickiej.

Niemniej, takie są trendy kształtujące zręby przyszłości świata.
Dzięki lewicy większość społeczeństw niegdysiejszego Trzeciego Świata serdecznie dziękuje lewicy za jej pomysły na partykularyzm indywidualnej wolności wyrażonej w sferze pozapolitycznej i idzie własną, nacjonalistyczną drogą szukając na niej możliwej solidarności i kolektywności wyrażonej w wysiłku budowania silnej gospodarki opartej na fundamentach materialnych, a więc na sferze produkcyjnej.

Możemy tylko zgodzić się z Janisem Warufakisem, że najbardziej realną perspektywą jest technofeudalizm.

Projektem lewicy jest globalne zarządzanie i stawianie na przekierowanie bazy społecznej z kwestii ekonomicznych na kwestie z dziedziny nadbudowy: sztuczna inteligencja i wiara w to, że świat wirtualny (gdzie baza ekonomiczna przestaje mieć znaczenie w odniesieniu do jednostki konsumującej) rozwiąże wszystkie problemy. W żadnym wypadku nie stoimy w obliczu jakiejś propozycji zachowującej choćby dotychczasowy poziom wolności.

Lewica proponuje wolność wirtualną, a nie realną, opartą na podmiotowości, której warunkiem koniecznym jest istnienie przeciwwagi w postaci konieczności materialnej. Brak zgody na to podstawienie pojęć wyraża się w antylewicowym buncie o charakterze nacjonalistycznym. Dla większości społeczeństw wolność jest chroniona przez narodowość, a więc państwo narodowe.
Tradycyjnie, w XX w. antidotum na fale nacjonalizmu był ruch robotniczy jako dialektyczne rozwiązanie sprzeczności między wspólnotą narodową a wspólnotą klasową. Dziś lewica nie broni tego punktu widzenia.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
30 września 2024 r.