Paradoksy są poniekąd wynikiem tego, że pojęcia są używane niezbyt precyzyjnie. Na co dzień, drobiazgowe trzymanie się naukowych definicji jest zwyczajnie upierdliwe, ale teoria marksizmu nie postuluje zamieniania „wiecznie zielonego drzewa życia” w pole badawcze, gdzie króluje czystość naukowej metodologii. Na szczęście, teoria marksizmu jest dialektyczna, a więc potrafi zachować rozsądny umiar.

„Zgadzam się, jakkolwiek i tu w tym wynaturzonym kapitalizmie nie brakuje paradoksów. Jak to jest bowiem, że naukowcy i artyści, których czas pracy ma charakter nielimitowany, realnie statystycznie pracują mniej niż robole, których czas pracy jest niby ewidencjonowany? Choć właściwie można powiedzieć, że z marksowskiego punktu widzenia w ogóle nie pracują (chodzi o intelektualistów i artystów), bo co to za praca?” – napisała Barbara Więckowska pod naszym tekstem „Magiczne zaklęcia czy sekciarstwo?”.

To temat na osobny esej. Zresztą bardzo ważny jest to temat.

Wyjdźmy od prostego spostrzeżenia, że pojęcie pracy, które początkowo dotyczyło jedynie pracy produkcyjnej, tzn. tej, która tworzyła materialne środki reprodukcji społeczeństwa (praca na roli i wytwarzanie dóbr z materiałów dostarczanych przez przyrodę), powoli, w miarę rozwoju społeczeństwa, zaczęło odnosić się do każdej aktywności, która dawała środki do utrzymania się przy życiu. A więc różne formy rzemiosła czy handlu. Zajęcia bardziej „kreatywne” (medycyna, nauka, sztuka) wyodrębniły się z szeroko pojętego „domostwa” stanowiącego jednostkę gospodarującą dość późno. Dwory książęce czy królewskie, bądź religijnych dostojników, nie zatrudniały przedstawicieli owych grup (jeszcze nie) zawodowych, ale utrzymywały ich jako domowników. Nie zajmowali się oni „pracą” – co byłoby dla nich określeniem uwłaczającym, ale sztuką (np. sztuka medyczna nobilitowana asocjacjami z astrologią czy alchemią).

W marksizmie, zajmowanie się kreatywnością jest uważane nie za pracę zarobkową, ale za sposób rozwijania potencjału tkwiącego w każdym z nas. Komercjalizacja kreatywności oznacza jej elitaryzację. Pozory „ludowości” grup zajmujących się kreatywnością są efektem komercjalizacji owych zajęć. Dlatego z jednej strony, owe grupy domagają się solidarności innych grup pracowniczych na zasadzie, że są częścią „klasy pracowniczej”, z drugiej – w ich interesie leży zachowanie elitarnego charakteru swej profesji. Wynika to z logiki rynku pracy, wspólnej wszystkim grupom pracowniczym.

Logika marksizmu stawia upowszechnienie zarówno pracy produkcyjnej, jak i działalności kreatywnej. W ten sposób znika przeciwieństwo między pracownikami produkcyjnymi a nieprodukcyjnymi, czyli powstaje przesłanka do zniesienia społeczeństwa klasowego antagonizmu. Współczesna lewica udaje, że problem klasowości leży w tym, że jakaś grupa pracownicza jest opłacana zbyt nisko. W ten sposób odwraca się uwagę od problemu bardziej ogólnego, teoretycznego, na rzecz pragmatyzmu, który zastępuje naukę.

Współczesna nauka stawia sobie za punkt honoru odtworzenie (dzięki sztucznej inteligencji) „wiecznie zielonego drzewa życia” w skali 1:1. W ten sposób ucieka się od arbitralnego i totalitarnego w istocie, dialektycznego sposobu widzenia w rzeczywistości jakiejś istoty, esencji, abstrakcji, która wyraża tę właśnie esencjonalność życia. Dialektyka stwierdza, że zasadniczym mechanizmem rzeczywistości jest jej zmienność. Dlatego abstrakcja, która wydaje się „totalitarna”, jest w pojmowaniu dialektyki jedynie najpełniejszym uchwyceniem najistotniejszego trendu danego momentu, niosącego już w sobie zarodek własnego przeciwieństwa. Co skutecznie przeciwdziała tendencjom totalitarnym. O ile nie chce się, jak to jest powszechne we współczesnym myśleniu naukowym, uwiecznić tendencji momentu na wieki wieków, amen.

Tu tkwi najistotniejsza przyczyna faktu, że stalinizm był nowolewicową zdradą rewolucyjnej dialektyki. Socjaldemokracja II Międzynarodówki była antydialektyczna od chwili narodzin. Stalinizm jest porzuceniem koncepcji bolszewików i Lenina na rzecz socjaldemokracji i jej rozumienia rozumu naukowego, kompatybilnego z rewizjonizmem marksizmu przez II Międzynarodówkę.

Pracę można rozumieć w sensie społecznym lub jednostkowym. Marksizm rozumie ją w sensie społecznym. To wysiłek, który człowiek musi ponieść, aby móc po prostu żyć. To, co ponad ten wysiłek, to rozwijanie siebie. Chociaż czytanie, uczenie się, uprawianie sztuki – to wszystko także wymaga wysiłku. Po co pianista miałby przerzucać węgiel, skoro będzie to źle wpływało na jego technikę pianistyczną? Po co pisarz miałby układać cegły, jeśli potem będzie zbyt zmęczony, żeby skupić się na pisaniu?

Problem w tym, że robotnik układający cegły czy przerzucający węgiel już na pewno nie będzie miał najmniejszej szansy, aby po pracy wykonać jakiś utwór muzyczny czy napisać wiersz. Po co zresztą miałby grać czy pisać, skoro może wysłuchać lub przeczytać coś, co będzie na poziomie? Do tego nie będzie męczył innych koniecznością słuchania jego marnych utworów?

Czyż nie jesteśmy w naszej rzeczywistości zarzucani tonami produkcji, rzekomo kreatywnej, która stanowi nic więcej jak zwyczajny chłam? Panujące powszechnie celebryctwo jest żerowaniem na kastowych wręcz formach struktury społecznej, w jaką przeobrażą się powoli nasze postkapitalistyczne społeczeństwo. Świat, który jest opętany manią fachowości mającej niby stanowić gwarancję wysokiego poziomu kultury, jest jednocześnie areną smutnego widowiska upadku kultury wysokiej. Bynajmniej nie z powodu tego, że „chamstwo” opanowało salony, ale z tego, że elita się zdegenerowała.

Jeżeli współczesna lewica twierdzi, że nie ma osobnego problemu klasy robotniczej, czyli produkcyjnej w marksowskim znaczeniu, ponieważ następuje automatyzacja i robotyzacja, to jednocześnie nie chce przyznać, że problem pianisty, który zniszczyłby sobie palce przy machaniu łopatą, jest z tego samego powodu obiekcją wydumaną i nie znajdującą potwierdzenia w rzeczywistości.

Warto też zauważyć, że pianista żyjący w oderwaniu od rzeczywistości, wyłącznie w obłokach swojej muzyki, nie ma nam wiele do przekazania jako człowiek z krwi i kości. Pozostaje czysta perfekcja techniczna, wyzuta z treści, empatii, emocji, pasji…

To samo dotyczy tzw. uczonych, którzy usiłują odtworzyć społeczeństwo w swoim modelu 1:1, aby tam spokojnie, w oderwaniu od rzeczywistych procesów, w oparciu o pracowite zbieranie wywiadów od członków biurokracji rządzącej strukturami państwowymi i ponadpaństwowymi, przesuwać figurki reprezentujące autentycznych aktorów procesów żywiołowych na papierowej makiecie.

Życie człowieka to wysiłek. Bez tego nie ma aktywności tylko bierne unoszenie się na fali, która niesie bezwolnych. Tylko wysiłek w zderzeniu  przyrodą, naszą jedyną obiektywną rzeczywistością, czyni z nas podmiot. Człowiek może jeszcze wydatkować ogromny wysiłek na przezwyciężanie barier w samym sobie. Im bardziej oderwany od świata przyrody, tym bardziej wydaje mu się, że ograniczający świat znajduje się w nim samym.

Ile nie mielibyśmy sympatii dla osób LGBT+, to zjawisko wzięte obiektywnie, bez politycznego zacietrzewienia, wskazuje, że coraz więcej ludzi nie identyfikuje się z samymi sobą. Nie oceniamy, po prostu zauważamy. Oczywiście, można powiedzieć, że zawsze byli ludzie, którzy nie identyfikowali się z tym, co im narzucono przez sam fakt urodzenia. W ten sposób dochodzimy powoli do jedynego logicznego wniosku, że osoby identyfikujące się ze swoją płcią są albo zakłamane, albo zniewolone. Czy z tego wynika, że jeśli społeczeństwo przyzna osobom LGBT+ prawa własności prywatnej (możliwość wspólnoty majątkowej zagwarantowanej przez instytucję państwa), to coś się zmieni w sensie klasowości społeczeństwa? Czy może z tego raczej wynika, że osoby identyfikujące się ze swoją płcią biologiczną powinny być przymusowo leczone z syndromu osobowości autorytarnej?

Z perspektywy marksistowskiej – kwestie dotyczące identyfikacji płciowej nie należą do programu walki klasowej. Jest wiele grup społecznych, nie tylko wedle kryteriów płci, które stają się tzw. poputczikami rewolucji społecznej. Są nawet nierzadko bardziej hałaśliwe rewolucyjną retoryką, co nie znaczy, że będą działały w kierunku wyzwolenia pracy (produkcyjnej). Ich cechą charakterystyczną jest to, że popierają rewolucję, dopóki ta może dać im zaspokojenie ich postulatów. W relacji do kwestii społecznej zajmują stanowisko zgodne z własnym interesem klasowym, grupowym lub sojuszniczym do klasy antagonistycznej. Osoby LGBT+ są po obu stronach barykady.

Społeczeństwo bezklasowe nie jest takim, w którym rozwiązane są wszystkie problemy jednostki. To nie Nirwana, to nie Eden. Rozwiązany jest wyłącznie problem klasowy, tj. problem życia jednej klasy kosztem innej. Problemy płci, wzorców seksualności czy inne, należą do mechanizmów kierujących modami kulturowymi. Tak, płeć jest konstruktem społecznym. We wszystkich społeczeństwach istniały te kwestie i nie ma powodu, aby w komunizmie one nagle znikły. To by oznaczało, że w komunizmie wszyscy ludzie rodziliby się z radośnie przyjmowaną identyfikacją płciową. Tymczasem, brak tej identyfikacji jest niekiedy wyrazem niezgody, buntu indywidualnego, przeżywanego indywidualnie. Problem estetyczny polega na tym, na czym polega problem z każdym kiczem. Jeśli pierwszy, kto porównał kobietę do kwiatu, był poetą, to każdy następny po nim był już tylko grafomanem. Niestety, jest tak, że w kulturze masowej bunt przybiera formy zbiorowe. Bunt indywidualny wylewa się w kształcie masowym, skanalizowanym i bezpiecznym. Szczególnie, że tego typu bunt jest skierowany przeciwko samemu sobie, skoro jednostka nie identyfikuje się z samą sobą. Ten bunt przybiera więc postać buntu irracjonalnego, gwałtownego, agresywnego wobec innych ludzi, którzy nie widzą problemu z tożsamością. Tych prostaczków, którzy są zadowoleni ze swojej płci, choć może niekoniecznie z jej samorealizacji, oskarża się o brak tolerancji. Natomiast wobec państwa opresywnego w sensie klasowym tego typu osoby reprezentują postawę w najgłębszej istocie swej uległą, ponieważ domagają się uznania samych siebie przez instytucje owego państwa. Czyli żebrzą o uznanie swego wroga. Wroga na niby, jak się okazuje. Ale w sytuacji lewicy, która zwalcza państwo burżuazyjne, ale jednocześnie domaga się od niego opieki tożsamej z opieką prawnego opiekuna, który nas ubezwłasnowolił, nie jest to postawa odbiegająca od politycznej normy.

Ważne, jest to, żeby zauważyć, iż istnieje potencjał buntu. Ale to jest bunt egzystencjalny, odwieczny. W praktyce ludzkiego istnienia przejawia się on w odniesieniu do obiektywnej rzeczywistości – przyrodniczej, społecznej czy na płaszczyźnie indywidualnej. Bunt na płaszczyźnie indywidualnej jest buntem o podłożu artystycznym. Skierowany na samego siebie jest artystyczną sublimacją przerostu ego, bez czego nie ma sztuki. To kwestia wyłącznie estetyki. Współczesny człowiek jest biernym odbiorcą sztuki – słuchaczem nieskończonej ilości muzyki o nieskończonej liczbie estetycznych wariacji. Dodawanie czegoś od siebie zakrawałoby na profanację. Mogą się o nią pokusić jedynie osoby utalentowane, zarozumiałe lub pozbawione samokrytycyzmu. Większość ludzi ma zdrowy ogląd samych siebie, czasami nawet zaniżony. Więc się nie pcha na scenę. Ale pęd do samorealizacji w sztuce jest gatunkową cechą istoty ludzkiej. W naszych czasach sztuką jest też happening, performance. Tu kryteria estetyczne są bardziej umowne. Coming outy przypominają do złudzenia performansy.

Być może tak właśnie wygląda prywacja społeczeństwa od swobodnej twórczości, której pragnienie niegdyś zaspokajała sztuka ludowa, wydarzenia ograniczone do wąskiej, lokalnej społeczności? Śpiew, taniec, to wszystko wymaga stworzenia warunków do wykonywania, ukrycia przed oczami zewnętrznymi. Wydarzenia typu flash mob są również organizowane, konkurują między sobą o poziom artystyczny, więc również szybko stały się zawłaszczone przez elitarność, jak każdy przejaw sztuki. Pozostaje więc tylko kreatywność ograniczona do przestrzeni własnego ciała. Nieważna treść, ważny bunt, który jest istotą sztuki.

Skomercjalizowany świat zamienia każdy przejaw buntu w złoto, na podobieństwo króla Midasa. Pragnienie sztuki, kreatywności nie może się tym zaspokoić, więc unosi się jak wampir nad społeczeństwem coraz bardziej niezadowolonym z samego siebie. Owładniętym pragnieniem samozagłady. Stąd tyle się mówi o cywilizacji śmierci. Bez sztuki nie ma życia. Komercja i społeczny podział pracy zabijają sztukę.

Nic dziwnego, że prawica skutecznie bije w lewicę obnażając jej infantylność. Postulat dochodu gwarantowanego przy zastrzeżeniu sobie prawa do bycia niezadowolonym z poziomu kieszonkowego, jest łatwo porównywalny do zachowania rozwydrzonego nastolatka.

Lewica ma na to odpowiedź, iż skoro to całe społeczeństwo, zbiorowym wysiłkiem, tworzy bogactwo społeczne, to domaga się tylko zwrotu tego, co mu zabrano. Lewica burżuazyjna jest bardziej kapitulancka, ponieważ chce zachowania instytucji państwa burżuazyjnego jako gwaranta rozdzielnictwa, które nie zakłóci mechanizmu efektywnej produkcji. Natomiast lewica tzw. radykalna, uważa, że stworzyłaby lepsze instytucje podziału bogactwa, ale na razie nie zamierza o nie walczyć, bo obawia się zarzutu o totalitaryzm.

Ostatecznie, obie lewice są w praktyce kapitulanckie.

Jeżeli brać na poważnie teorię marksizmu, to zastrzeżenia w kwestii pracy produkcyjnej i jej związku ze społecznym podziałem pracy oraz zastrzeżenie, że wszelki wysiłek, nawet intensywny, nie jest pracą produkcyjną, tworzącą bogactwo, nie może być na rękę współczesnej lewicy.

Dlatego nie dość podkreślania, że program marksistowski zakreśla sobie dość wąskie ramy polityczne – walkę o wyzwolenie pracy produkcyjnej. Zaś organizacja społeczeństwa w przestrzeni nadbudowy będzie zmienna, tak jak zmienne są mody kulturowe. Dowodem na antytotalitaryzm marksizmu jest i pozostaje to, że nie zamierza się wtrącać w te kwestie. Kwestie społecznej nadbudowy, kulturowej, artystycznej. Pozostają one poza esencjonalnością procesów społecznych w ich dialektycznym ujęciu. Przynależą do „wiecznie zielonego drzewa życia”.

Dixi et salvi animam meam!

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
7 sierpnia 2022 r.