Fakt, że Demokraci pozwolili społeczeństwu amerykańskiemu, nie mówiąc już o całym świecie, na obejrzenie kompromitacji Joe Bidena w starciu z Donaldem Trumpem świadczy tylko o tym, że establishment amerykański zwyczajowo demonstruje swoją pogardę dla opinii publicznej. Nie raz już o tym mówiono, nie raz już piętnowano arogancję „klasy politycznej”, nie tylko zresztą amerykańskiej. Cóż bowiem innego powiedzieć o odnowieniu nominacji na szefową Komisji Europejskiej w osobie Ursuli von der Leyen, która jest ewidentnie winowajczynią w aferze związanej z kontraktem Pfizera w okresie pandemii Covid-19?

„Klasa polityczna” pluje w twarz tzw. społeczności europejskiej, światowej, ba, galaktycznej, a efektem jest tylko udawanie przez ową społeczność, że deszcz pada.

Arogancja establishmentu, czy to europejskiego, czy to amerykańskiego, wynika z prostego faktu, że w obecnej konfiguracji politycznej nie ma alternatywy dla tych rządów. Co zmieni fakt, że Trump zastąpi Bidena? Co zmieni fakt, że Marine Le Pen będzie suflowała Jordanowi Bardelli jako przyszłemu premierowi Francji? Jak słusznie zauważa prezenterka Le Fil d’Actu, Tatiana Ventôse, tak partia Macrona, jak i partia Le Pen będzie marionetką na pasku wielkiej finansjery. Gospodarczo Francja, Europa, USA i świat są uzależnione od przełożenia na finansowanie długu publicznego na trwanie gospodarki opartej na konsumpcjonizmie, a nie na produkcji materialnej.

Unia Europejska broni tej samej logiki ekonomicznej, której skuteczność uzależniona jest od stabilności amerykańskiej hegemonii globalnej. Interesy globalnej finansjery nie są narodowe, ale ponadnarodowe, stąd konieczność federacji europejskiej. Dążenie do tej federalizacji było kamieniem węgielnym początków wspólnoty europejskiej, umożliwionej histerią antyradziecką nazajutrz po II wojnie światowej. Urzeczywistniło się to w postaci przymusowego sojuszu francusko-niemieckiego, któremu – warto przypomnieć gaulistom, którzy dziś udają pierwsze naiwne – patronował sam generał de Gaulle. Oczywiście, miał on na myśli zupełnie inny typ sojuszu, w którym Francja zachowałaby suwerenność i przewagę nad Niemcami (niestety, dzięki nieocenionej pomocy USA), rozumie się samo przez się…

Jednym słowem, ponadnarodowość systemu globalnej finansjery wymaga jednak jedności kierowniczego ośrodka politycznego, a więc wracamy do amerykańskiej hegemonii. Kwiaty bez korzeni szybko umierają w wazonie… Nawet gauliści jako szczyt myśli narodowej i suwerenistycznej nie są w stanie odwrócić praw natury. Skoro interesy globalnej finansjery są takie, a nie inne, to cały Zachód kolektywny (niekwestionowany wkład lingwistyczny Władimira Putina we współczesną teorię socjologii) jest skazany na amerykańską hegemonię.

Lewica jest w tym przypadku totalnie pomijalna jako czynnik wiecznie buntujący się przeciwko własnym, niejawnym aksjomatom politycznym. Lewica bowiem nie ma innej wizji ekonomicznej od wizji burżuazyjnej, więc w gruncie rzeczy jest tylko przydatkiem do myśli neoliberalnej (przeciwko której się buntuje, bo od czasów nowej lewicy amerykańskiej uwielbia jałowy bunt kwiatów ciętych przeciwko własnym korzeniom).
Deep state amerykański, złożony z konglomeratu ewangelików i neokonów-byłych posttrockistów, może więc spokojnie puszczać na debatę Bidena w fazie pogłębionej demencji starczej, albowiem nie grozi to niczym. Użyteczna lewica zadba o to, aby społeczeństwo zmobilizowało się przeciwko Trumpowi, którego prezydentura jest uważana za groźbę faszystowskiego zwrotu w polityce amerykańskiej.

Zupełnie tak samo, jak w Europie, zmobilizowana lewica jest zdeterminowana, aby odwrócić poparcie „ludu” dla skrajnej prawicy. W efekcie wygrywa radykalne centrum, czyli neoliberałowie Macrona sprawujący władzę ręka w rękę z „faszystami” od Le Pen. To umożliwia lewica.
Dlatego więc amerykańscy demokraci mogą mieć głęboko w tyle troskę o to, jak Biden wypadnie w debacie. W pewnym sensie, amerykańska „klasa polityczna” ma analogiczny problem, co oligarchia rosyjska – Biden, jak Putin, jest najlepszym gwarantem utrzymania chwiejnej równowagi w establishmencie. Wiadomo, że środowisko polityczne Demokratów jest podzielone ze względu na kwestię palestyńską, również wojna na Ukrainie oraz niezliczone pozostałe konflikty wywoływane przez USA dla podtrzymania odczucia niezbędności amerykańskiej hegemonii globalnej budzą kontrowersje. Gra między odłamami politycznymi w łonie Demokratów, spotęgowana przez konieczność utrzymania równowagi między Demokratami a Republikanami, którzy w malejącym stopniu odróżniają się między sobą – wystarczy przywołać ekstremum „lewicy” amerykańskiej złożonej z ex-posttrockistów, rezydującej w Partii Republikańskiej i realizującej w praktyce sojusz ekstremów – wymaga takiego czynnika gwarantującego równowagę sił i utrzymanie wewnętrznego porządku.

Co tu dużo mówić, system sprawdził się w Federacji Rosyjskiej w przypadku Putina, który łączy wrogie skrzydła rosyjskiego establishmentu politycznego: tzw. patriotów i zwolenników pełnego podporządkowania Zachodowi.

Tak więc figurant Biden jest idealnym kandydatem dla ukrycia wewnętrznych tarć w łonie amerykańskiego establishmentu, umożliwiających USA radykalne zwroty kursu w polityce zagranicznej. Do tego bez konieczności uzgadniania konsensu w ramach systemu politycznego USA, ponieważ są one przeprowadzane przez tę samą osobę prezydenta, w ramach niezmienionej instytucji prezydenta, czyli udające kontynuację jednej linii – choćby wyglądały nieco schizofrenicznie. Podobnie jak w systemie rosyjskim, instytucja prezydenta maskującego zacięte walki buldogów pod dywanem wykazuje się efektywnością i elastycznością.

Jednym słowem, dużo akcji po to, aby nic się nie zmieniło. Ulubiona taktyka polityczna nowoczesnej lewicy.

Lewica wciąż wskazuje, że zmierzamy ku faszyzmowi, nie zauważając, że tkwimy po uszy w systemie, który nie pozostawia miejsca na wolność w sferach istotnych dla życia społeczeństwa. Ustanawiając kryteria wolności w postaci swobód jednostkowych w kwestiach obyczajowych, lewica może wciąż przesuwać alert w przyszłość. A więc mobilizować przeciwko tym siłom, które zagrożą owym swobodom obyczajowym, nie zauważając, że prawdziwe kryteria wolności zostały już dawno pogwałcone przez liberalny system zachodnich instytucji demokratycznych.
Nie ma różnicy w prawicowym i centro-lewicowym nastawieniu na podtrzymywanie władzy instytucji finansowej w skali globalnej. Jak już wskazywaliśmy, ekonomiczna część programu lewicowego jest oparta na tym samym fundamencie, co ekonomiczny program centroprawicy, a więc na zabezpieczeniu gospodarki opartej na konsumpcji i zadłużeniu, z ignorowaniem segmentu produkcji materialnej, która ma charakter zewnętrzny wobec systemu gospodarki rozwiniętego kapitalizmu.

W tym aspekcie, zdolność do utrzymywania tej fikcji jest uzależniona od rzeczywistej zdolności gospodarki Centrum do utrzymania dominacji nad gospodarkami podporządkowanymi. Iluzję swobodnego odżegnania się od uzależnienia gospodarki od jej realnych, materialnych podstaw udowodniła wojna na Ukrainie i samobójczy charakter sankcji przeciwko Rosji. Trudno o bardziej dobitny dowód empiryczny. Ale lewica wciąż udaje, że nie widzi.

Za to dostrzega prawica.

Zaślepienie lewicy wynika z dogmatyzmu ideologicznego. Przyznanie, że faktycznie gospodarka opiera się na realnej produkcji oznaczałoby, że kwestia klasy produkcyjnej nie została pogrzebana wraz z XIX-wiecznym marksizmem Marksa niezdolnego do przetrawienia zmian wynikających z istnienia pralki czy lodówki i zastąpiona przez walkę klas w nadbudowie kulturowo-obyczajowej. Oznaczałaby, że kryzys lewicy wynika z braku oparcia w klasie robotniczej czy inaczej; klasie producentów bezpośrednich. A to oznaczałoby, że ponad pół wieku nowolewicowej mowy-trawy jest czasem straconym, ba jest skutecznym działaniem lewicy na rzecz odrodzenia się faszyzujących nurtów, koniecznych w okresie kryzysu gospodarki kapitalistycznej. Na ten kryzys lewica nie ma żadnej odpowiedzi, ponieważ w sensie ideologicznym jest uzależniona od sprawnego funkcjonowania instytucji imperialistycznego wyzysku klasy bezpośrednich producentów, niezależnie od faktu przesunięcia tej klasy na obrzeża globalnego systemu.

Bunt Peryferii przeciwko istniejącemu systemowi globalnemu naturalnie odradza walkę klasową na terenie gospodarczym. Nic się nie zmieniło, poza tym, że dziś nie istnieje zorganizowany ruch robotniczy w skali międzynarodowej, co zawdzięczamy zwycięstwu lewicy nad „komunistycznym” totalitaryzmem.

Pozostając krytycznym wobec degeneracji tego ruchu w epoce stalinowskiej, ale z inną oceną przyczyn owej degeneracji.

Podobnie jak w przeddzień I wojny światowej, lewica „antytotalitarna” będzie stała w obronie systemu globalnego imperializmu, który stanowi istotę jej ekonomicznej teorii. W tej kwestii jest przedmiotem celnej krytyki ze strony nacjonalistycznej prawicy, ponieważ nacjonalizm jest jedyną burżuazyjną odpowiedzią na ponadnarodowy imperializm. Równie idealistyczny, co lewicowy oportunizm. Dlatego, tak czy inaczej, globalny imperializm pozostaje niezagrożony w swojej hegemonii politycznej i ideologicznej.

Dlatego, w konsekwencji, hegemonia amerykańska nie potrzebuje listka figowego. Dla hegemonii amerykańskiej i dla lewicy wrogiem jest nacjonalizm, ponieważ przywraca konflikty militarne i klasowe na teren centrum kapitalistycznego. Demokracja burżuazyjna jest stanem panującym w okresie, kiedy walka klas została skutecznie zduszona przez dominację klasy wyzyskującej. Faszyzm jest odpowiedzią systemu demokracji burżuazyjnej na zagrożenie, choćby odległe, wygranej klasy wyzyskiwanej. Nacjonalizm prawicy suwerenistycznej oznacza, że strategia odtworzenia globalnej hegemonii Zachodu rodzi nieuchronnie tarcia między państwami narodowymi o optymalizację swych partykularnych interesów w ramach zwrotu wkładu w ów wspólny, imperialistyczny wysiłek. Każdy imperialista chce przy tym ugrać najwięcej dla siebie. Zawsze tak było i nie ma powodu, aby się zmieniło. Wspólnota interesów imperialistycznych, włączająca w siebie nowoczesną, antytotalitarną lewicę, nie przeszkadza sprzeczności interesów partykularnych narodowych grup kapitałowych.

Lewica, która nie przeciwstawia się temu blokowi jako całości, opowiada się za autorytarnym sposobem godzenia sprzeczności interesów partykularnych narodowego kapitału, utożsamiając tę postawę z internacjonalizmem. W imię autorytarnego zarządzania sprzecznościami wewnątrzkapitalistycznymi lewica zwalcza faszyzm na szczeblu krajowym, nie dostrzegając go na szczeblu globalnym.

Dlatego imperium amerykańskie może być spokojne o swoją globalną hegemonię. Na pewno nie zostanie ona podważona przez współczesną lewicę.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
30 czerwca 2024 r.