Tak się jakoś składa, że lewica akademicka dość ekstrawagancko uzasadniła naukowo swój posttransformacyjny brak empatii wobec klasy robotniczej tym, że klasa robotnicza nie broniła biurokratycznego systemu rządzonego przez autokratyczną, antydemokratyczną i antyrobotniczą monopartię.
Dodatkowo, część posttrockistów młodszej generacji przyłącza się do tego chóru zgłaszając swoje pretensje o brak obrony przez robotników zdeformowanego/zdegenerowanego państwa robotniczego. Inna część, co prawda, wielkomyślnie nie zgłasza pretensji o brak obrony systemu „kapitalizmu państwowego”, ale obraża się za to, że nie podporządkowali się oni „najważniejszemu” zadaniu stojącemu przed nowoczesną lewicą, a mianowicie walce o prawa mniejszości seksualnych i o burżuazyjny feminizm.
Ostatecznie, lewica już w PRL (tak partyjna, jak i opozycyjna) ewoluowała na prawo, w kierunku socjaldemokracji zachodniej. Podobny proces trwał na Zachodzie, gdzie posttrockiści przesuwali się w z góry upatrzonym kierunku zajmując dotychczasowe pozycje socjaldemokracji, która grzecznie ustąpiła im miejsca, sama przesuwając się jeszcze bardziej w kierunku centrum i centroprawicy.
Ta ewolucja zachodziła pod wyłącznym znakiem rozpoznawczym, jakim było odrzucenie identyfikacji lewicy rewolucyjnej z ruchem robotniczym. Okres kapitalistycznej prosperity sprzyjał popularyzacji wizji socjaldemokratycznej, zaś dążenie organizacji posttrockistowskich do umasowienia (polityki najszerszych sojuszy) owocowało faktyczną kapitulacją przed doktryną socjaldemokratyczną.
Takiej ewolucji ideologicznej sprzyjało obstawanie neostalinizmu przy deklaratywnej identyfikacji z ruchem robotniczym i z klasą robotniczą. W pewnym sensie taką linię narzuciła systemowi radzieckiemu epoki Stalina propaganda sowietologiczna. System stalinowski ewoluował bowiem w kierunku socjaldemokratycznym ze swoim naciskiem na perspektywę ogólnospołeczną, na interes ogólnospołeczny przy jednoczesnym podkreślaniu zaostrzania się walki klasowej. Zygzaki Stalina wpędziły doktrynę radziecką w nieprzezwyciężalne sprzeczności wewnętrzne, gdzie odwołania do bolszewizmu miały czysto deklaratywny charakter na pokaz, w celu odróżnienia się od koncepcji socjaldemokratycznych dominujących na „imperialistycznym” Zachodzie. Natomiast w polityce wobec Trzeciego Świata jak najbardziej nie dopuszczano do wychodzenia poza te ramy. Co okazało się samobójcze w ostatnim okresie „realnego socjalizmu”, prowadząc do oddania pola bez walki. Taki był prawdziwy powód owej kapitulacji, zarządzonej odgórnie i przyjętej bez sprzeciwu, a nawet z niejakim entuzjazmem przez społeczeństwa bloku.
Indoktrynację klasy robotniczej, prowadzącą do jej ideowego rozbrojenia, prowadziła tzw. opozycja demokratyczna od lat 60-tych XX w., po niepowodzeniu przekształcenia systemu wychodzącego z okresu agresywnego stalinizmu w roku 1956. Koncepcje odrodzenia samorządności robotniczej w duchu leninowskim zostały natychmiast okrzyknięte jako wyraz niedobicia ducha stalinizmu (choć akurat były reakcją na zduszenie robotniczego nurtu w partii bolszewickiej przez Stalina). W ten sposób niedawni zagorzali propagandyści stalinowskiego chowu, z licznymi wstydliwymi zdarzeniami na sumieniu, oczyszczali się w oczach drobnomieszczańskiego społeczeństwa wchodzącego w okres „małej stabilizacji”, zrzucając odium stalinizmu na zwolenników zmian prorobotniczych, którzy częstokroć byli ofiarami stalinizmu w okresie 1948-1952.
Niejasność postaw była związana w tym okresie z popularnością modelu jugosłowiańskiego. System jugosłowiański, niesłusznie określany jako przeciwstawny modelowi radzieckiemu, był przyjmowany przez antysocjalistyczną inteligencję jako ersatz opozycyjności, szczególnie ze względu na wkomponowanie weń modelu rynkowego w gospodarce. W praktyce, model ten był nie mniej biurokratyczny niż model radziecki i nie mniej antyrobotniczy niż tamten. Stanowił jednak doskonały łącznik pozwalający na dalsze rozmycie klasowego charakteru socjalizmu jako etapu przejścia do społeczeństwa bezklasowego, albowiem utrzymywał – jako gadżet legitymizacyjny – logo samorządności robotniczej, praktycznie jednak wyrażającej się w podporządkowaniu robotników interesom społeczności lokalnych, których aktywność była kontrolowana przez partię państwową, czyli – tę samą biurokrację państwowo-partyjną (nomenklaturę).
Krytycy entuzjastycznie modnego w latach 50-tych modelu jugosłowiańskiego byli uznawani za recydywę stalinizmu, zaś przyjmująca ten model opozycja biurokratyczna (wywodząca się ze stalinowskiej nomenklatury partyjnej po zmianie pozycji) rozumiała „robotniczość” dokładnie tak samo jak biurokracja stalinowska – jako element szerszego bloku społeczeństwa, tym razem obywatelskiego.
Nurt robotniczy ma więc sytuację jednoznacznie trudną na lewicy, pozostając w opozycji nie tylko do odrzucanego stalinizmu, ale i do socjaldemokratycznych korekt, jakie zostały wprowadzone przez stalinizm w ramach walki o przetrwanie. W sumie więc, walka nurtu robotniczego przebiega na jednym froncie, albowiem stalinizm nie jest niczym innym, jak powrotem do linii II Międzynarodówki. Najlepiej wyraża się to w łatwości, z jaką współcześni poststaliniści mieszają się z posttrockistami i socjaldemokratami na bazie idei socjaldemokratycznych.
Nawet nazywanie się „komunistami” nie chroni lewicy przed dominacją socjaldemokratycznej ideologii.
Wykładnia „komunizmu” bowiem sprowadza się do postulatu zabezpieczenia szerokiego społeczeństwa przed skutkami socjaldemokratycznego, kapitalistycznego modelu rynkowego, którego cechą charakterystyczną pozostaje popadanie w okresowe kryzysy. Nawet najbardziej radykalne żądania wysuwane pod adresem państwa nie zmieniają postaci rzeczy – jest to program socjaldemokratyczny, odrzucający dyktaturę proletariatu.
Żądania pod adresem państwa wymagają środków, których w danej sytuacji może dostarczyć wyłącznie system wyzysku klasowego.
Warstwy pośrednie nie mogą wyżywić się same przejmując swoje miejsca pracy i wymieniając swoje produkty bez pośrednictwa państwa, tak jak to jest możliwe w przypadku klasy robotniczej. Co więcej, tylko istnienie klasowego przymusu państwowego jest w stanie zagwarantować owym warstwom dostęp do dóbr produkowanych w sektorze dóbr podstawowych. Dlatego też, obiektywny interes owych warstw jest nieodłącznie związany z interesem klasy wyzyskującej.
Sojusz ten może być przezwyciężony wyłącznie jako świadoma decyzja przyłączenia się do sprawy robotniczej, jak to miało miejsce w przypadku działaczy partii bolszewickiej.
I to jest istota systemu dyktatury proletariatu. Warstwy pośrednie są i zawsze będą siłą niesamodzielną, rozdzieraną wahaniami między klasą wyzyskiwaną a wyzyskującą.
W tym kontekście należy analizować wszelkie zjawiska polityczne na scenie światowej, żeby zrozumieć ich znaczenie w walce politycznej. Nurt robotniczy walczy o zmianę systemu, natomiast wszelkie drobnomieszczańskie organizacje walczą jedynie o swoje partykularne, grupkowe interesy polityczne, ewentualnie o interesy swoich formacji. Te formacje, podobnie jak inne profesje są dla warstw pośrednich sposobem na przetrwanie w sytuacji braku podmiotowości ekonomicznej. Dlatego też idol lewicowej młodzieży, słoweński nacjonalista i bezwzględny krytyk nowoczesnej lewicy, Slavoj Żiżek słusznie zauważył, że radykalizm tejże służy przede wszystkim utrzymaniu status quo.
Co tłumaczy się tym, że od czasów kapitalistycznej prosperity, socjaldemokratyczne status quo ulega stopniowej, ale stałej degradacji.
Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie, czy robotnicza wersja programu przejścia do społeczeństwa bezklasowego jest nadal aktualna. Może jesteśmy skazani, jak sugeruje współczesna lewica, na dostosowanie do modelu postkapitalistycznego, jakim by on nie był.
Od ponad 30 lat, istniejący system pokazuje nam kierunek, w jakim zmierza ludzkość. Obecna pandemia, nawet gdyby była to tylko przykrywka dla narastającego kryzysu strukturalnego kapitalizmu, obliczona na rozbrojenie ewentualnego buntu społeczeństw, które są zmuszone do zapłacenia kosztów owego kryzysu, pokazuje złudność pewności siebie, z jaką klasy panujące usiłowały nam wmówić, że cały czas kontrolują sytuację.
Problemy demograficzne, na które łatwo zrzucić odpowiedzialność za kryzys ekologiczny, są wynikiem polityki ekonomicznej i demograficznej państw kapitalistycznych. Normalnym zjawiskiem jest spadek dzietności w miarę wzrostu poziomu życia, czyli zawężona reprodukcja ludności. Ale to, oczywiście, nie podoba się kapitałowi, który chce mieć liczną rezerwową armię pracy, aby sprowadzać płacę roboczą do możliwie najniższego poziomu, ani państwu burżuazyjnemu, które potrzebuje masy ludnościowej dla prowadzenia wojen o ekspansję gospodarczą lub o przestrzeń życiową, co kojarzy się dość jednoznacznie.
Tak więc, problem demograficzny jest stwarzany przez system kapitalistyczny i ten sam system uniemożliwia jego naturalne rozwiązanie z powodu swojego dynamicznego, ekspansywnego charakteru, który jest jego siłą, a jednocześnie (dialektycznie) jego słabością.
System bezklasowy nie generuje tego problemu. Jego słabością (zwłaszcza w zderzeniu z kapitalizmem) jest cecha stagnacyjności jego systemu gospodarczego. Z perspektywy problemów ekologicznych, jest to jednak zaleta. Industrializacja była wymuszonym modelem gospodarczym, związanym z zacofaniem krajów, które weszły na drogę budownictwa socjalistycznego. Gdyby rewolucja zwyciężyła w skali globalnej, a przynajmniej w Europie, przodującej w początku XX w. gospodarczo na świecie, program industrializacji w takiej skali nie byłby nigdy koniecznością. Dlatego zahamowanie procesu rewolucyjnego było nie tylko porażką bolszewików, ale całej ludzkości.
Z drugiej strony, rozpoczęcie budownictwa socjalistycznego pogłębiło i utrwaliło trend w kierunku rozrastania się liczebnego warstwy pośredniej, drobnomieszczańskiej, związanej z tzw. wolnymi zawodami i szeroką sferą usług znajdującą popyt właśnie ze względu na rozrastanie się owych profesji oraz zdobywania przez klasę produkcyjną różnych przywilejów socjalnych, jak np. płatne urlopy (czas wolny).
Gdyby nie to zjawisko, zapewne mielibyśmy do czynienia w okresie XX wieku ze zjawiskiem poszerzania się owych sfer usług w fazie koniunktury oraz ich kurczeniem się w fazie dekoniunktury. Aktualne doświadczenia związane z pandemią są bardziej ilustracją normalnych reakcji kapitału w takich okresach niż doświadczeniem z zakresu historii medycyny.
Marks przewidywał, że kapitalizm uprości strukturę społeczną do dwóch zasadniczych klas: kapitalistów i proletariatu. Oczywiście, zawsze istniały warstwy społeczne, które obsługiwały klasy panujące, ale były pomijalne ze względu na ich znikomą liczebność oraz to, że były opłacane bezpośrednio z kasy właścicieli środków produkcji, napełnianej dzięki bezpośredniemu przymusowi ekonomicznemu wywieranemu na klasę wyzyskiwaną.
Względy propagandowe zmusiły kapitał do utrzymywania owych warstw usługodawczych, które tylko częściowo były uzasadnione potrzebami samej burżuazji, a ich masowość była odpowiedzią na konieczność prowadzenia polityki socjalnej. Polityka socjalna oznacza dla kapitału redukcję potencjału samoregulacyjnego wolnego rynku. Kapitalizm zaczął więc kumulować sprzeczności wewnętrzne i napięcia, które wybuchły ze zdwojoną siłą w momencie, kiedy upadł system, rywalizacja z którym zmuszała kapitał do odstąpienia od „racjonalności” własnego systemu ekonomicznego.
Demontaż społecznej (ludnościowej) podstawy polityki socjalnej XX wieku, sztucznie narzuconej kapitałowi w wyniku zagrożenia „komunistycznego”, jest – po demontażu państwa socjalnego – kolejnym etapem „normalizacji” kapitalistycznego systemu gospodarczo-społecznego. Tej warstwy powinno, po prostu, nie być w normalnie ewoluującym kapitalizmie.
Uwzględniając zwyczajną nieobecność opieki medycznej, spowodowanej a to niedoinwestowanym systemem ochrony zdrowia, a to brakiem powszechnego ubezpieczenia wśród ludności najuboższej, a to zadziwiającą indolencją w kwestii odpowiedzi medycyny opartej na nauce na wyzwanie koronawirusa, mamy faktyczne rozwiązywanie nabrzmiałego problemu ludnościowego w duchu maltuzjanizmu.
Całkiem jasno wyłania się z tego obrazu perspektywa sprowadzenia większości współczesnej warstwy pośredniej do statusu proletariatu – jak to przewidywał Marks.
W tej sytuacji postulaty lewicy o jakichś gwarancjach dochodowych dla bezproduktywnych z punktu widzenia kapitału grup społecznych jest jawnym, choć nie pierwszym w historii przejawem utopijnego myślenia całego pokolenia. Interesem tej warstwy społecznej jest opowiedzenie się za sojuszem z klasą robotniczą i podział w poprzek owej grupy, której część, związana z obsługą klasy kapitalistów, znajdzie lukratywne miejsce u boku burżuazji jako jej dystyngowana służba.
Nie przeczymy, że w klasie robotniczej zaszły różnorakie zmiany w XX wieku. Zasadniczym elementem klasyfikującym pozostaje jednak miejsce w systemie produkcji, na styku z przyrodą, przy wymianie z przyrodą. Tutaj tworzenie wartości w sensie społecznym zbiega się z tworzeniem wartości w sensie fizycznym. Nie jest to sprzeczne z faktem, że usługi produkcyjne przyczyniają się do wzrostu produktywności pracy, zaś przewaga technologiczna czy kulturowa umożliwia nieekwiwalentną wymianę z otoczeniem, prowadząc do relatywnie szybszego bogacenia się gospodarki mającej odpowiednią przewagę.
Tworzenie wartości w sferze usług nieprodukcyjnych jest stosunkiem społecznym, tworzeniem wartości dla kapitalisty, który w ten sposób uzasadnia swój udział w podziale nowego, rzeczywistego produktu, który został wytworzony w sektorze produkcji materialnej. Wartość jako stosunek społeczny w sferze niematerialnej tylko określa proporcje, w jakich produkt dzieli się między kapitalistami.
Ten wywód teoretyczny znajduje potwierdzenie w doświadczeniu historycznym XX w. i początku XXI w. Pogłębienie zróżnicowania w posiadaniu bogactwa sprowadza się do posiadania materialnych wyrazów owego bogactwa, np. w ziemi, nieruchomości itp. Może to być tytuł własności do obszarów i do jego owoców, zasobów itd. Fakt nieposiadania takich tytułów przez 90% ludzkości czyni z owej ludzkości bezbronną masę. O czym mamy możliwość przekonać się aktualnie.
Klasa robotnicza jest jedyną grupą społeczną, od której pracy zależny jest kapitał. Jeżeli ziemia przestanie być eksploatowana i przerabiana przez robotników, żaden posiadacz tytułów własności nie zdoła obronić stanu swego posiadania. Wyłącznie brak programu przemian konsekwentnie socjalistycznych oraz siły politycznej posiadającej taki program pozostaje przyczyną niemożności zmiany ustrojowej. Lewicowy program ulepszonej polityki socjalnej jako horyzont programowy utrwala jarzmo, w którym klasa robotnicza nie może przerwać pracy dla kapitału. To przerwanie pracy naruszyłoby bowiem cały porządek społeczny, w tym i podstawy przeżycia warstw pośrednich.
Od nikogo innego poza lewicą trudno spodziewać się wypracowania takiego programu. Musi to być jednak lewica rewolucyjna, a nie podporządkowująca się programowi socjaldemokratycznemu, który utrwala status quo. Można bez obawy popełnienia błędu powiedzieć, że obecna lewica jest przeszkodą na drodze do realizacji społeczeństwa bezklasowego. Prawica jest normalnym wrogiem tego programu, do pokonania w walce. Natomiast niepowodzenia socjalistycznej drogi wynikały nie z istnienia prawicy, ale z nieprzezwyciężenia teoretycznych, wydawałoby się, sporów w łonie samej socjaldemokracji II Międzynarodówki. Wyniki tych sporów i rozbieżności nie zostały do dziś przyswojone, co skutkuje taką sytuacją lewicy, z jaką mamy dziś do czynienia.
Potrzebne jest w polityce, aby różnice punktów widzenia znajdowały swój wyraz. W naszej obecnej sytuacji jest tak, że panuje dążenie do „jedności”, którą uzasadnia się skutecznością – w jedności siła. Problem jednak w tym, że ów zgniły kompromis dokonuje się na warunkach tej części lewicy, która pragnie utrzymania coraz bardziej iluzorycznego status quo, ponieważ wyraża interes warstw drobnomieszczańskich. Ta część musi się podporządkować interesowi klasy robotniczej lub przejdzie na pozycje kapitału. Lepiej teraz niż w trakcie rewolucji. Zgniły sojusz, który rozleci się jak domek z kart w momencie decydującym nie jest żadnym kompromisem tylko poddaniem się na starcie. To nie rewolucje są gwałtowne i pełne przemocy. Przemoc jest związana z kontrrewolucją.
Przyłożenie dźwigni przemiany społecznej we właściwym momencie i miejscu przypomina pracę akuszerki, która tylko ułatwia przyjście na świat nowego życia, nie kreuje go w momencie narodzin. Żyjemy w epoce, w której fizycznie wyczuwa się przemiany wiszące w powietrzu. Chodzi o to, aby właściwie zrozumieć skąd wieje wiatr historii.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
7 czerwca 2020 r.