Lewicowa wizja polityczna od początku opiera się na przekonaniu, że ewolucja społeczna zmierza ku poszerzeniu porządku demokratycznego na prostej zasadzie stopniowego postępu. Istota ludzka staje się coraz bardziej świadoma i kieruje się motywacjami coraz bardziej moralnymi, ponieważ dzieje ludzkości, przetworzone przez myśl społeczną i filozoficzną, sprzyjają wyciąganiu wniosków z historii, co prowadzi prostą drogą do wspomnianego wyżej postępu.

Intelektualna zdolność do przetwarzania owej wiedzy społecznej, historycznej i psychologicznej jest gwarantem, że prymitywne instynkty egoizmu i interesowności tracą na znaczeniu i ustępują miejsca intelektualnie przerobionemu doświadczeniu.

Podkreślamy tę tezę, albowiem zależy nam na wskazaniu, że ów lewicowy aksjomat wyrażany różnorodnie w dziejach myśli lewicowo-liberalno-demokratycznej stoi w prostej opozycji do marksizmu. W marksizmie nie mamy do czynienia z przekonaniem, że historia przetworzona intelektualnie przez odpowiednio przygotowane do tego jednostki czy grupy zmienia się w progresywnym kierunku w sposób obiektywny, o ile ten obiektywizm zbiega się z obiektywnym rozwojem i poszerzaniem znaczenia owych grup zajmujących się profesjonalnie pracą intelektualną.

Warto pamiętać, że lewica demokratyczno-liberalna, od zarania stojąca w opozycji do Marksa, odrzucała koncepcje obiektywnego interesu ekonomicznego poszczególnych sił społecznych jako wyraz prostackiego determinizmu. Co innego – obiektywny kierunek progresywny uzależniony od znaczenia politycznego grup intelektualistów, którzy potrafią przetworzyć nawóz historii w praktyczną, postępową lekcję dla ludzkości. Nie jest to prostacki determinizm, ponieważ skuteczność progresywizmu jest związana z niepewną historycznie przewagą polityczną intelektualistów. Czynnik subiektywny ma tu więc dużą rolę do odegrania.

Z marksizmem jest więc sprzeczna ta koncepcja już w tym sensie, że jest zbyt indywidualistyczna. Czynnik subiektywny ma tu znaczenie inne niż w marksizmie, gdzie jest on związany ściśle z obiektywnymi procesami społecznymi, a nie z błyskotliwością umysłów wolnych od ciężaru obiektywnego interesu, który nie pozwala dostrzec potencji kulturowych poza determinizmem ekonomicznego interesu.

Nigdy dość podkreślania, że marksizm jest w tym sensie skrajnie przeciwstawny lewicy liberalno-demokratycznej. Obiektywizm procesów społecznych jest w marksizmie rozumiany całkowicie odmiennie. Rozumienie procesów społecznych ma w marksizmie całkowicie odmienny charakter.
Myśl prawicowa koncentruje się na krytyce lewicowego moralizmu, progresywizmu, który ma charakter totalnie sztuczny i narzucony wobec realnych zjawisk. To zjawisko zyskuje swój jednoznaczny wyraz wraz z rosnącą i zdobywającą sobie zwolenników kampanią antyprogresywistyczną, karykaturalną w swoich obyczajowo-kulturowych odbiciach czy wyrazach.
Należy jednak podkreślić z całą mocą, że prawica nie okazywała tej samej stanowczości, ba, nawet krytyczności w okresie, kiedy te nowolewicowe karykatury marksistowskiej koncepcji postępu społecznego, z poduszczenia CIA, czy bez niego, były bezkrytycznie przyjmowane przez dzisiejszych „oburzonych” dziwactwami wokizmu i innych koncepcyjek drobnomieszczańskiej młodzieży. Wówczas były to jakże słuszne wyrazy pragnienia wolności, manifestowane w kolorowych skarpetkach, marihuanie i LSD oraz antykomunistycznej muzyce i wolnej miłości.
Co więcej, obecni „oburzeni”, którzy wczoraj jeszcze wspierali te dążenia pożytecznych idiotów antykomunizmu, dziś przypisują te ekscesy… marksizmowi.

Niewielu jest jako tako przyzwoitych prawicowych analityków polityki, którzy – jak prof. Adam Wielomski – zwracają uwagę na debilizm tych prostackich insynuacji. Bez specjalnego nacisku na zmianę ogólnej tendencji w swoim nurcie politycznym, ale zawsze. I tak, np. prof. Adam Wielomski zwykł krytykować w tym względzie totalnie odlecianego od rzeczywistości, zgasłego zapewne przedwcześnie, jadowitego krytyka marksizmu z pozycji absurdu i zwykłego fałszu – Krzysztofa Karonia. Ale ten głos rozsądku wydaje się równie skuteczny, co rzucanie grochem o ścianę – w pustych łbach, które generację wcześniej gorliwie dymiły nowolewicowym antykomunizmem, dzisiaj dymią bez zmian i bezmyślnie utożsamianiem nowolewicowości z marksizmem.

Polska lewica, która w latach 80-tych i 90-tych całkowicie przeszła na nowolewicową wiarę neotrockizmu, dziś podzieliła się, bynajmniej nie powracając do marksistowskich korzeni. Ci, którzy w końcu spostrzegli absurdalność swego wyznania, kierując się widocznym gołym okiem owocem demokratycznej transformacji społeczeństw posocjalistycznych, zasadniczo pozostali w tym samym paradygmacie – narodowym.

Można to zilustrować na przykładzie najbardziej aktualnego kryterium podziału, jakim jest stosunek do wojny rosyjsko-ukraińskiej. Mamy spadkobierców Nowej Lewicy, którzy przenieśli przez XX w. tradycję nieprzejednanego antykomunizmu w postaci antysowietyzmu. Podkreślmy, że stosunek do Rewolucji Październikowej był w tym odłamie lewicy jednoznacznie negatywny, niezależnie od późniejszego rozwoju systemu, od stalinizmu. Tutaj niechęć do bolszewików wynikała z wcześniejszego rozejścia się dróg wolnościowej lewicy liberalno-demokratycznej z Marksem. To rozejście było kontynuowane w ramach Międzynarodówek. Tutaj należy zwrócić uwagę na fakt, że późniejsi komuniści odeszli od ortodoksji II Międzynarodówki, którą również krytykowała lewica, która stała się następnie socjaldemokracją. Obie krytyki były całkowicie rozbieżne.

To, co zaczynała rozumieć Róża Luksemburg, a później zrozumiał Lenin, ale nie do końca zapewne przetrawił i wyjaśnił, zostało zaprzepaszczone przez stalinowski nurt w systemie radzieckim. Stalin nawiązał do ortodoksji II Międzynarodówki, co było tożsame z tępym rozumieniem postępu społecznego w sposób mechaniczny i deterministyczny, przy okazji związany doktrynalnie, chociaż całkowicie powierzchownie i nieuczciwie z dyktaturą proletariatu.

Proletariat był zawsze płachtą na byka na lewicę wolnościową – z przyczyn, o których nie będziemy tu głębiej wspominać: wystarczy powiedzieć, że obiektywizm interesu proletariatu fabrycznego stoi w prostej sprzeczności ze wspominanym na początku rozumieniem obiektywności procesu postępu społecznego przez grupy profesjonalnie intelektualistyczne.

Proletariat jest totalnie wrogi w tym ujęciu postępowi, który miałby charakter uniwersalny i uniwersalnie progresywny. Marks podkreślał dialektykę subiektywnego charakteru interesu ekonomicznego klasy robotniczej, który łączył się w procesie walki klasowej dialektycznie z obiektywnym interesem możliwym do wytworzenia się w obiektywnie istniejącej sprzeczności klas antagonistycznych. Klasy mogą pozostawać z stosunku antagonistycznym wyłącznie w procesie produkcji materialnej, w procesie reprodukcji materialnej społeczeństwa. Tej sprzeczności klasowej nie można zastąpić „walką klasową” generowaną rzekomo przez sprzeczności pozaprodukcyjne, takie jak wolności i swobody obywatelskie itd., itp.

Przy okazji, wynalazkiem Nowej Lewicy (oraz socjaldemokracji, której Nowa Lewica była bardziej młodzieżowym odpowiednikiem) było pogodzenie się z istnieniem kapitalizmu. Kapitalizm nie przeszkadza idei progresywizmu, ponieważ kapitalizm stwarza instytucje demokratyczne, a więc jest tylko etapem na drodze obiektywizacji myśli, intelektualnej koncepcji, utrwalonej w instytucjach demokratycznych. To rozwój instytucji demokratycznych powoduje przerastanie kapitalizmu w postkapitalizm, bez potrzeby odwoływania się do regresu w postaci antydemokratycznego systemu dyktatury proletariatu, który w jakiś dialektyczny sposób będzie etapem postępu na drodze upowszechniania i radykalizacji demokracji.

W tym miejscu marksizm i Nowa Lewica rozchodzą się od samego początku.

Stalinizm jest z punktu widzenia marksistowskiego ruchu robotniczego zwycięstwem teoretycznym i w efekcie praktycznym lewicy liberalno-demokratycznej.

Lewicowe, socjaldemokratyczne rozumienie kapitalizmu jako etapu na drodze rozwoju instytucji demokratycznych było właściwe II Międzynarodówce i poprzez to ogniwo, stało się elementem stalinizmu. W efekcie, stalinizm powrócił do koryta lewicowo-liberalnego. Faktycznie, przy okazji jedyną różnicą z burżuazyjną lewicą socjaldemokratyczną była tu konieczność obrony granic państwowych. To było rozumiane w myśli sowietologicznej jako radziecki imperializm. Przy okazji, ze względu na dyktaturę proletariatu, model radziecki nie mógł być rozumiany jako model demokratyczny. W ten sposób, w Nowej Lewicy utrwalił się związek ZSRR z zaprzeczeniem modelu demokratycznego jako aksjomat. Utrzymanie ZSRR jako takiego było więc w oczach Nowej Lewicy i posttrockizmu jednoznacznie doktryną imperializmu rosyjskiego. System radziecki nie rozwijał demokracji burżuazyjnej, zaś marksistowskie rozróżnienia na temat demokracji formalnej i rzeczywistej był uznany za demagogię. Demokracja jest z natury antymieszczańska, a więc i antykapitalistyczna, prowadzi do przegłosowania i przerośnięcia systemu kapitalistycznego. Twierdzenia bolszewików, że tylko dzięki dyktaturze proletariatu można obalić kapitalistyczny sposób produkcji są w tym ujęciu demagogią i ukrywaniem czysto manipulatorskiego celu, jakim jest utrzymanie rosyjskiego imperium.

Nowa Lewica i posttrockiści, w ogóle nowoczesna lewica jako taka, nie rozumie znaczenia sposobu produkcji dla walki klasowej. Sposób produkcji się zmienia, ciężar walki klasowej przesuwa się na inne grupy społeczne, więc lewica totalnie nie wykazuje tu żadnego zrozumienia i tego zrozumienia uzyskać nie może. Trzymanie się przemysłu jest aberracją zdrowego rozumu ze względów ekologicznych i wyzysku, a więc lewicy więcej nie trzeba argumentów.

I tu zaczyna się problem.

Prawica zaczyna odkrywać na nowo znaczenie sposobu produkcji i znaczenie uprzemysłowienia dla produkcji bogactwa. To daje jej oparcie w bazie społecznej, które wykorzystuje na swój manipulatorski, klasowy sposób, ale bezkarnie, ponieważ lewica jest zajęta problematyką miliona płci i ich związkiem z instytucjami demokratycznymi.

Ponieważ nie istnieje lewica marksistowska – powoli to połączenie pojęciowe staje się oksymoronem – nurty lewicy obyczajowej, które zaczęły ewoluować w kierunku zdrowego rozsądku musiały się z konieczności znaleźć na narodowym skrzydle. Droga ewolucji tego nurtu prowadziła przez pewną akceptację neostalinizmu – na bazie rozczarowania transformacją. Jedynym sposobem, w jaki ta lewica mogła ewoluować – z braku marksistowskiego kierunkowskazu – był kierunek, w jakim ewoluował sam system neostalinowski, a więc w kierunku nacjonalistycznym.

Tak więc, burżuazyjna lewica liberalno-demokratyczna jest przez nich krytykowana za koncepcje, które szkodzą narodowemu interesowi państwa i jego społeczeństwa. W Polsce ta lewica ewoluuje więc konsekwentnie na pozycje endeckie, a więc prawicowo-narodowe. Dokładnie tak samo jak ewoluował sam system neostalinowski, czego ostatecznym efektem było uznanie, że cały proces rewolucyjny i porewolucyjny był ślepym zaułkiem. Neostaliniści rzucili ręcznik na ring, po czym okazało się, że wpadli w pułapkę, ponieważ dla Nowej Lewicy państwo narodowe nie jest celem, tylko środkiem. Rozpad Rosji jest konieczny mimo rozpadu ZSRR, ponieważ państwo kapitalistyczne ma dla lewicy nowoczesnej znaczenie pozytywne wyłącznie w kontekście rozwijania instytucji demokracji burżuazyjnej, formalnej, która zabezpiecza polityczny proces obiektywnej ewolucji w kierunku wolnego społeczeństwa, tj. społeczeństwa wolnych, swobodnych jednostek.

Oczywiście, jest to pewna wypadkowa różnorodnych koncepcji lewicowych, niemniej w danej sytuacji tylko niektóre warianty mają wartość realności. Poczucie realizmu wymaga, aby nad swobodnymi elektronami panował jakiś system władzy, który będzie stał na straży porządku, a więc z konieczności mający pewien autorytet, wyjątkowy w ogólnej koncepcji odrzucającej wszelki autorytet. To jest nowolewicowe rozumienie dialektyki. Nie przyjmując historycznego obiektywizmu subiektywnego interesu klasy robotniczej, Nowa Lewica idzie na kompromis i wytwarza własną karykaturę dialektyki przyjmując wyjątek w powszechnej anarchii dla rządu globalnego – oczywiście poddanego żelaznej dyscyplinie instytucji demokratycznych. O dyscyplinie instytucji demokratycznych w społeczeństwie burżuazyjnym możemy powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest ona odporna na korupcję…

Ale nie bądźmy małostkowi!

Współczesna Nowa Lewica stoi na stanowisku antynacjonalistycznym, które zgodnie z doświadczeniem historycznym utożsamia z faszyzmem. Jedyny wyjątek, to aspiracje do wolności od ucisku narodowego narodów zagrożonych rosyjskim imperializmem. Jak już wiemy, wynika to z braku wiarygodnych instytucji demokratycznych w Rosji. Przystanie na oderwanie kwestii narodowej od kwestii demokracji byłoby dla nowoczesnej lewicy tożsame ze zdradą swoich ideałów antykomunistycznych. Dlatego lewica podzieliła się na pro- i antyrosyjską. Prorosyjska utrzymuje, że Rosja ma takie samo prawo, jak każdy inny kraj do obrony własnych granic i interesu. Ukraina, Polska, państwa bałtyckie, to wszystko to są istniejące dowody na istnienie rosyjskich aspiracji imperialnych. Dla państw zachodnich nie ma takiego zagrożenia i dużą sztuką było doprowadzenie do przekonania owych państw o realności absurdu.

Musimy jednak wziąć pod uwagę to, że nawet jeśli kraje Europy Wschodniej nie są tak naprawdę uważane w UE za pełnowartościowe organizmy, to jednak z perspektywy nowolewicowej (drobnomieszczańskiej) obrona prawa Rosji do miana jednolitego państwa oznacza wyrzeczenie się ideału zniesienia państwa narodowego jako takiego.

A taki ideał jest identyfikowany przez prawicę narodowo-suwerenistyczną jako konkretne zagrożenie płynące z Brukseli. Wielkie państwo rosyjskie nie jest kęsem, który UE mogłaby połknąć nie dławiąc się przy tym. Tak więc, dla prawicy suwerenistycznej, obrona prawa Rosji do własnej państwowości w obecnych granicach, jest symboliczną walką z unijnym dążeniem do federalizacji Europy, a potem do rozmycia całkowitego państw narodowych.

Dlatego, można zauważyć istnienie pewnych paradoksów, jak np. ten, który dotyczy spadkobierców idei socjalizmu o zabarwieniu narodowym, jak np. w przypadku spadkobierców PPS, do których zalicza się Piotr Ikonowicz. Jego idea suwerenności polskiej jest realna wyłącznie w kontekście rzekomego imperializmu rosyjskiego, ale już całkowicie utopijna w kontekście UE.
Ale pamiętamy, że lewica nie jest tak naprawdę narodowa – w sytuacji braku sąsiadów narodowych cały nacisk stawia się na kwestię wolności jednostki. Jeśli chcemy skutecznie przezwyciężyć sprzeczności klasowe, to musimy zniszczyć nacjonalizmy i imperializmy.

I jest to całkiem zgodne z koncepcjami komunizmu, który nie może być podzielony granicami państwowymi. Nie jest to zgodne z koncepcjami socjalizmu, który godząc się na kapitalizm (powoli ewoluujący w ramach systemu instytucji demokratycznych) ze względów „realizmu” gospodarczego musi przyjmować, że państwo narodowe będzie trwało tak długo, jak długo będzie tego wymagała efektywność gospodarki. A przy nie zmienionym sposobie produkcji będzie to trwało tak długo, jak długo będą sobie tego życzyli kapitaliści… Ale co to obchodzi Ikonowicza…
Drugi, prorosyjski nurt lewicy zarzucił utopię komunistyczną jako utopię właśnie. Z wartości pozostało mu państwo narodowe jako wyraz Realpolitik.

Na sytuację Polski w tym kontekście, lewica ta patrzy więc ze zdrowym rozsądkiem, tyle że ze swoim zdrowym rozsądkiem. Jak zauważył Marks, zdrowy rozsądek służy każdemu, każdemu do własnych celów, ku samozadowoleniu, jeśli jest się pozbawionym zmysłu krytycznego.
Ta lewica przyjmuje argumentację prawicy suwerenistycznej, zresztą całkiem słuszną, że transformacja ustrojowa posłużyła do podporządkowania Polski imperialistycznym interesom Zachodu, który chce przedłużyć swoją agonię dzięki kurczowemu trzymaniu się wyzysku podporządkowanego zachodniemu imperializmowi świata. Państwa narodowe muszą się bronić przed tym imperializmem w ramach państw narodowych, bo jak inaczej. Narracja Zachodu przeciwko Rosji jest głęboko niesłuszna (faktycznie), bo każde naruszenie status quo jest okazją dla wroga dla zniszczenia narodowego interesu konkretnego społeczeństwa. Państwa narodowe nie są może szczytem sprawiedliwości, ale są wynikiem takiego, a nie innego przebiegu zdarzeń historycznych. Jeżeli nowoczesna Nowa Lewica wspiera amerykański (przedtrumpowski) imperializm, to dlatego, że USA są Ojczyzną Demokracji, tak jak niegdyś ZSRR był Ojczyzną Proletariatu. Jedno i drugie można podać w wątpliwość, ale liczą się zasady, a nie realne wariacje na temat…

Dochodzimy więc do istoty sporu.

Skoro wiemy już, że dla nowoczesnej Nowej Lewicy musi istnieć Ojczyzna Demokracji, być może w postaci globalnego rządu, jak to imputuje prawica narodowa, to w praktyce oznacza to, że musi istnieć jakieś mocarstwo imperialistyczne (albo spójny blok agresywnego imperializmu, jak UE, która chce kierować siłą militarną USA przy pomocy szantażu wartościami), które będzie chroniło prawidłowy przebieg „obiektywnej” ewolucji progresywnej społeczeństwa postkapitalistycznego.
Z drugiej strony, postneostalinowski i przyłączony do niego posttrockizm nurty lewicy stawiają na utopię pokojowego powrotu do narodowych państw burżuazyjnych. Ponieważ burżuazyjne państwa narodowe, czyli komitety wykonawcze narodowych grup kapitału, muszą między sobą walczyć o wszystko – o rynki zbytu i o źródła zaopatrzenia w czynniki produkcji – to muszą mieć jakiegoś suwerena nad sobą, który potrafi utemperować owe militarne zapędy.

W obliczu imperializmu Zachodu, który już pokazał, co tak naprawdę chce zrobić z gospodarkami państw nie należących do ekskluzywnego klubu licencjonowanych imperialistów, jak Polska i w ogóle cały wschód Europy, to przeciwwaga w postaci Rosji wydaje się tu na miejscu. Tym bardziej, że Chiny dają nadzieję na stworzenie nie tyle militarnie wydrapanego międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy, ale jakiegoś podziału o charakterze wynegocjowanym, polegającym na racjonalnym i w miarę sprawiedliwym podziale pracy. Coś na kształt RWPG.
No cóż, pomarzyć można. Tyle że gospodarki kapitalistyczne, a takimi są gospodarki Rosji i Chin i w ogóle wszystkie pozostałe, nie są z natury stworzone do współpracy z tego prostego powodu, że nie sprzyja to maksymalizacji zysków.

A więc – kicha…

Tak jak przewidywaliśmy jeszcze przed rozpoczęciem konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, konflikt wewnątrzkapitalistyczny jest nieunikniony. I zasadniczo nie ma od tego ucieczki bez powrotu do programu marksistowskiego, gdzie zaproponowany zostałby system światowy alternatywny do tego, który przed nami stoi i który jednoznacznie prowadzi do wojny. Ponieważ wojna jest kapitałowi niezbędna jak kani dżdżysty dzień.

Koncepcja pokojowych państw narodowych opiera się na koncepcji lokalnego hegemona. Dla kapitału nie ma znaczenia, żeby to był hegemon demokratyczny, wręcz przeciwnie. Państwa narodowe będą dążyły do odtworzenia struktury stanowo-kastowej, arystokratycznej, a to właśnie ze względu na chęć uniknięcia zderzenia militarnego w pierwszym etapie.

Można więc dostrzec, że po jednej i po drugiej stronie mamy dążenie do stworzenia mechanizmów zapobiegających konfliktom na początku. Jednym słowem, żaden z przewidywalnych modeli nie byłby w pełni kapitalistyczny, gdyż to grozi konfliktami.

Ale, Europa Zachodnia nie bardzo ma perspektywy odtworzenia przemysłu, który jest warunkiem kapitalistycznego rozwoju. Dlatego, dla podtrzymania swej antyprzemysłowej utopii, nowoczesna lewica musi odwołać się do hegemona, który odbuduje przemysł, co zwolni Europę z tego obowiązku. Ale to wymaga powrotu do wyzysku reszty planety. Prawica musi znaleźć źródło tanich surowców, jeśli chce odbudować własny przemysł. Bez pomocy USA nie jest w stanie zmusić reszty świata do finansowania swej odbudowy, a więc potrzebuje Rosji jako własnego obszaru skolonizowanego. Na co burżuazja kompradorska Rosji jest niezmiennie chętna. Ale to grozi konfliktem z USA, który nie potrzebuje kolejnego rywala.

Jednym słowem, kapitalistyczny rozwój jest patem. Najbardziej pokojowy jest rozwój gospodarki stagnacyjnej, typu feudalneo-agrarnego, czyli coś w rodzaju wchłaniania przez mocarstwo kontynentalne przyległości, pozostawiając klasie panującej jej przywileje jako gubernatorów w swoich krajach.

Szkopuł w tym, że takie regiony staną się terenem ekspansji prężnych i dynamicznych gospodarek kapitalistycznych, a więc Europa stanie się Afryką z minionych czasów. Ma to jednak ograniczoną realność, ponieważ militarnie Europa nie jest tak bezbronna, jak Afryka w okresie jej kolonizowania.

Scenariusze mogą być bardzo różne.

Dla nowoczesnej lewicy najkorzystniejszym scenariuszem byłoby więc zniszczenie oporu wobec projektu globalnej hegemonii zachodniej demokracji. Niemniej, jest to scenariusz, który skazuje społeczeństwa na poniesienie kosztów dostosowania do wymogów gospodarki nie biorącej pod uwagę konieczność wyżywienia tak licznej ludzkości. Byłby to plan polpotyzmu w skali masowej, ponieważ bez odtworzenia produkcji przemysłowej i rolnictwa nie ma możliwości utrzymania przy życiu społeczeństw.

Bez realizacji interesu klasowego klasy robotniczej, czyli bez dyktatury proletariatu, nie ma możliwości ograniczania nadmiarowej konsumpcji elit kosztem klas wyzyskiwanych. Liczenie na to, że dzięki instytucjom demokratycznym zapobiegnie się obiektywnej klęsce głodu bez planowej gospodarki, jest zbrodniczą ułudą. Wydaje się, że klasy panujące wymyśliły, iż tylko dzięki wojnie uda się zakamuflować śmierć głodową przez śmierć na polu bitwy.

Obie lewice nie mają własnego programu. Nowoczesna lewica od dawna stała się dodatkiem do klasy panującej, uzasadniającym przedłużające się obejścia kapitału ścieżek w kierunku demokracji przeradzającej się w socjalizm. Lewica narodowa też złożyła broń walki klasowej.

*

Dlaczego trudno przewidzieć scenariusze przyszłości w odniesieniu do wizji nowoczesnej Nowej Lewicy? O tym niżej.

Zauważmy, że prawica zarzuca lewicy, nawet w odniesieniu do projektu Unii Europejskiej, która ma rodowód jak najbardziej amerykański, służący zbudowaniu i utrwaleniu dominacji USA w Europie, że jest to projekt „komunistyczny”. No tak, na ile USA były po wojnie komunistyczne, na tyle ów projekt jest komunistyczny. Z marksistowskiego punktu widzenia, powojenne włączenie stalinowskich partii w strukturę władzy, np. we Francji, służyło neutralizacji komunizmu wszędzie tam, gdzie nie dało się go zneutralizować inaczej jak tylko poprzez zdławienie, jak w Grecji. Warto pamiętać, że stalinizm był w stosunku do bolszewizmu drogą powrotu biurokracji na ścieżkę socjaldemokratyczną, a więc na ścieżkę wizji ewolucji kapitalizmu w kierunku obiektywnie uzasadnionego progresywizmu.

Albowiem, jeśli odrzucić linię bolszewicką, polegającą na stworzeniu alternatywy wobec kapitalizmu (nie przewidywanie po prostu jego koniecznej ewolucji w kierunku rozwijania instytucji demokratycznych, które zmienią naturalnie charakter klasowy kapitalizmu), to polega to na odrzuceniu znaczenia uprzemysłowienia dla walki klasowej i zastąpienie go gospodarką opartą na produkcji niematerialnej jako źródła nadzwyczajnej wartości dodatkowej. A ta ostatnia umożliwia przywłaszczanie zasobów materialnych innych bytów włączonych w międzynarodowy kapitalistyczny podział pracy. I taka jest logika imperializmu, na którym została zbudowana Unia Europejska, po kolei poprzez różne etapy zacieśniania europejskiej współpracy.

Tak więc, dla prawicy, UE ma charakter „komunistyczny”, ponieważ jej gospodarka opiera się na administracyjnym zarządzaniu relacjami ekonomicznymi ze światem, na swoją korzyść. A do tego jest Europie potrzebna potęga militarna USA. Jednym słowem, prawica zrozumiała, że nie ma gospodarki rynkowej bez produkcji materialnej. Stworzenie globalnego układu gospodarczego, w którym jedne państwa będą sobie przywłaszczały bogactwo wytwarzane gdzie indziej jest imperializmem, a ten jest możliwy do utrzymania tylko za pomocą nagiej, militarnej siły.

Odwrotną stroną medalu jest danie krajom zacofanym broni do ręki w postaci możliwości budowy własnego potencjału gospodarczego, opartego na produkcji materialnych dóbr. To właśnie stało się wraz z delokalizacją przemysłu do Azji, w tym do Chin. W przypadku Chin nie udało się powstrzymać konkurencyjnego rozwoju, jak to miało miejsce w przypadku Japonii.
Dlaczego prawicy przeszkadza układ imperialistyczny, któremu nie sprzeciwiała się jeszcze do niedawna? Okazało się, że rozwijanie gospodarki opartej na sektorze usług powoduje różne nieprzewidziane skutki. Europa okazuje się regionem atrakcyjnym dla ludności innych obszarów, gdzie zacofanie jest wliczone w koszty i zadeklarowane jako stan wieczny.

Przy okazji zauważmy, że wizja, iż dzięki demokratycznym instytucjom społeczeństwa tzw. reszty świata doskoczą do poziomu życia społeczeństw zachodnich, okazała się totalnym nieporozumieniem. Odwrotnie, utrzymanie wysokiego poziomu życia społeczeństw zachodnich jest możliwe tylko pod warunkiem utrzymania w zacofaniu reszty świata, ponieważ Zachód żywi się materialną produkcją reszty świata, sam wykorzystując tylko przewagę technologiczną (obecnie kwestionowaną) i systemy finansowe, których funkcją jest sprawna organizacja drenażu bogactwa w jedną stronę.

To, oczywiście, nigdy nie przeszkadzało prawicy, niemniej okazało się, że powszechny wzrost poziomu życia na bogatym Zachodzie stoi w sprzeczności z interesem najbogatszych warstw. Ze względu na demokrację, te społeczeństwa powinny zapewniać godny poziom życia tym klasom i grupom, których praca, nawet w usługach, nie jest klasie panującej potrzebna w takiej ilości.
Demokratyczna lewica walczy o to, żeby do działań pożytecznych społecznie zaliczono pracę każdego na rzecz własnej rodziny i żeby ta usługa była tytułem do uczestnictwa w podziale społecznego bogactwa. Problem w tym, że nie kwestionując systemu kapitalistycznego jako takiego – w ramach wspomnianej teorii przerastania kapitalizmu w postkapitalizm – trudno wytłumaczyć klasie panującej, że powinna mieć w uważaniu usługi na rzecz życia rodzinnego każdej jednostki z grup podporządkowanych. Klasa panująca, która kontroluje i posiada kanały pozyskiwania nadzwyczajnej wartości dodatkowej, nie widzi żadnego interesu w utrzymywaniu darmozjadów, których jedynym uzasadnieniem jest to, że chcą kontynuować przedłużenie swej nic nie wartej egzystencji i tej, nie więcej wartej, swoich bliskich.

Jest to logiczne nawet, albowiem ponieważ jedynym sposobem dostarczania społeczeństwu wartości materialnych, materialnego bogactwa, jest system finansowy wsparty potęgą militarną, to istnienie reszty społeczeństwa okazuje się zbędnym kosztem. Poza tym, ta reszta psuje krajobraz i produkuje zbyt wiele CO2.

To rozumienie podejścia do kwestii sposobu produkcji sprawia, że prawica może zasadnie utrzymywać, że grupa rządząca w bogatych krajach Zachodu ma charakter lewicowy. Jest to emanacja Nowej Lewicy, jak najbardziej. Natomiast kwestionujemy, jakoby miała ona cokolwiek wspólnego z komunizmem, bolszewizmem czy marksizmem. Wyjaśnienie powyżej. Ale nie oczekujemy, aby prawica wyrzekła się, w imię prawdy naukowej, sprawnego narzędzia taniej propagandy. Dlatego nawet przekonujące argumenty prof. Wielomskiego pozostaną grochem odbitym od ściany.

Prawica obudziła się z ręką w nocniku w momencie, kiedy nastała pora obrony zagrożonych wyginięciem, niczym dinozaury, drobnych producentów. Prawica populistyczna zeszła się w tym odruchu samoobrony z lewicą populistyczną, która z kolei stanęła w obronie tzw. klasy średniej. Produkcja jednych i usługi drugich stały się niezbyt potrzebne w zglobalizowanym świecie, gdzie materialne dobra i niematerialne usługi są dostarczane i świadczone przez ludność społeczeństw „zacofanych”. Zamiast pól uprawnych rzepaku i dymiących fabryk, elita zachodnia chce mieć piękne krajobrazy i własne, prywatne ogrody. Populizm jest więc odruchem samoobrony zagrożonych grup społecznych. Grupy te są zagrożone w ramach tego samego procesu społecznej ewolucji, które antykomunistyczna lewica zawsze przedstawiała jako alternatywę dla „strasznego” bolszewickiego rewolucjonizmu.

Mamy więc sytuacje, w której teoria nowoczesnej Nowej Lewicy ujawnia swoją błędność. Nowoczesna lewica usiłuje uruchomić mechanizmy instytucji demokratycznych dla ochrony tych grup społecznych, które stanowią jej bazę. A więc usługodawców, których usług klasa panująca już nie potrzebuje. Lewica domaga się przekazywania środków finansowych na podtrzymywanie iluzji, że gospodarka oparta na komercjalizacji życia rodzinnego zdoła uratować kapitalistyczny sposób produkcji, a więc i progresywistyczną iluzję procesu ewolucji społecznej.

Lewica potrzebuje utrzymania militarnej hegemonii Zachodu nad światem, dając ludziom krajów słabiej rozwiniętych jedyną nadzieję, jaką może im wepchnąć, a mianowicie tę, że tylko dzięki migracji do Europy mogą oni polepszyć swój byt. Sama stoi na stanowisku, że polityka nie dopuszczania do rozwoju ekonomicznego owych państw (sankcje, ekspedycje karne itp.) jest dobrze uzasadniona argumentem o braku instytucji demokratycznych w tych krajach. Ze względu na swe zaślepienie ideologiczne, Nowa Lewica nie jest w stanie zrozumieć, że nie ma możliwości istnienia wartościowych i stabilnych instytucji demokratycznych BEZ istnienia zdrowego systemu ekonomicznego. Dlatego nowoczesna Nowa Lewica musi być sprzymierzeńcem imperializmu, globalnej hegemonii i totalitaryzmu w kwestii nie dopuszczania do zaistnienia odmiennych systemów gospodarczych.

Zwiększanie finansowania bez produkcji własnej jest możliwe wyłącznie w przypadku państwa imperialistycznego, mogącego wymusić na słabszych utrzymywanie hegemona. A lewica domaga się zwiększenia strumienia dofinansowania (pustego pieniądza) dla utrzymania nieprodukcyjnej ludności, nie wytwarzającej wartości materialnych stanowiących podstawę realnej wartości strumieni finansowych.

To, że prawica narodowa zrozumiała tę prawdę ekonomii marksistowskiej, oczywiście nigdy się do tego nie przyznając, najlepiej obrazują wypowiedzi zagorzałego antykomunisty, Tomasza Piekielnika (minuta 12:59):

Prawda, że w punkt?

Trudno od niego wymagać zresztą przyznania się do zbieżności z analizą Marksa, skoro lewica fałszuje jak może teorię Marksa i sama ma na jej temat mniej niż mgliste pojęcie.

Mamy więc dwie opozycyjne wizje, które są dziś najbardziej dynamiczne. Jedna to populistyczna wizja prawicy, która domaga się przywrócenia kapitalistycznej gospodarki, gdzie wszystkie podmioty państwowe produkowałyby podstawowe dobra zabezpieczające podstawowy byt społeczeństwa, pozwalając na podstawową niezależność w zaspokajaniu potrzeb własnego społeczeństwa. Czyli powrót do epoki sprzed ekspansji globalistycznej, kiedy konflikty zbrojne miały – jak twierdzą protagoniści owej koncepcji – swoje uzasadnienie i ograniczony charakter. Powodowały dostosowanie się realiów politycznych do relacji siły ekonomicznej i to było fajne.
Oczywiście, ci fantaści nie chcą dostrzec, że każdy kolejny etap tej koleżeńskiej rywalizacji z ofiarami wśród nadmiarowej populacji własnych i innych krajów prowadzi nieuchronnie do odtworzenia globalnej rywalizacji i stabilizacji relacji sił, jak to mamy dziś.

A więc, poza wojnami „koleżeńskimi” nieuchronne są w perspektywie wojny imperialistyczne, czyli – jak raczył zauważyć Marks – wraca cały stary szajs…

W tej perspektywie, rozpad Unii na konkurujące ze sobą państwa narodowego kapitalizmu będzie skutkowało „koleżeńskimi” wojnami na kontynencie, aż do ustanowienia względnej równowagi sił. W tej „koleżeńskiej” rywalizacji kraje Europy Wschodniej nie mają szans na samodzielne istnienie. Szczególnie w naszym zakątku, gdzie przecinają się wpływy cywilizacji Zachodu i Wschodu, szanse Polski na przetrwanie są raczej mizerne. Niezależnie od tego, czy Niemcy i Rosja będą ze sobą rywalizowały, czy zwiążą się sojuszem, Polska ma przerąbane. Nie bez powodu takie „koleżeńskie” ruchy dostosowawcze na progu nowożytności skutkowały rozbiorem Polski.
Albo dla Zachodu tereny na wschód od Odry są terenem dzikim, ziemią niczyją, gdzie żyją jakieś małpy człekokształtne, leżą ziemie czekające na gospodarską dłoń człowieka cywilizowanego, co obejmuje także tereny Rosji, Ukrainy itp., albo Zachód uznaje granicę cywilizacyjną na Bugu i dalej prowadzi walkę podjazdową z Rosją, jednocześnie nie wyrzekając się polityki sprzedawania jej paciorków za cenne surowce. Tak czy inaczej, jeśli Polska nie znajdzie się w strefie chronionej przez Rosję, to nie istnieje, ponieważ przynależność do Zachodu oznacza dla niej przynależność do protektoratu niemieckiego.

Dlatego, jakby się to nie podobało czy to prawicowym, czy to lewicowym populistom, jedynym okresem ograniczonej realpolitycznie suwerenności państwowej i gospodarczej Polski był PRL. Co jest wykorzystywane przez postendeków (część prawicowych populistów), którzy znaleźli wspólny język z nawróconymi na poststalinizm posttrockistami i niedobitkami poststalinizmu.

Lewicowi populiści dostrzegają możliwość zapewnienia suwerenności Polski w wyniku przynależności do UE. Wynikać to ma z faktu, że Unia hamuje narodowe aspiracje państw znaczących, w tym przypadku Niemiec. Niemcy nie będą więc wchłaniały Polski, wystarczy, że polska gospodarka jest przydatkiem do gospodarki niemieckiej. Rządy Kaczyńskiego stanowiły zabawną próbę oparcia suwerenności Polski na wyjątkowości relacji naszego kraju z imperialistyczną polityką USA. Polska miała być lokalnym mocarstwem neutralizującym ambicje obu naszych sąsiadów: Rosji i Niemiec. Osłabienie Niemiec poprzez osłabienie ich gospodarki i utrzymanie w ryzach ambicji mocarstwowych Niemiec w ramach Unii, a jednoczesne zaangażowanie Unii w wojnę z Rosją, dawałoby Polsce taką nadzwyczajną historyczną szansę.
Pozbycie się raz na zawsze obu rywali jest wizją kuszącą dla polityków nie obawiających się „koleżeńskich” rywalizacji z zaangażowaniem zbędnej ludności. Problem z tą szansą jest taki, że to Polska stałaby się znienawidzonym hegemonem lokalnym, na którego potknięcie czyhaliby wszyscy. Powodzenia, wydaje się, że historyczna szansa wraz ze zmianą administracji w Waszyngtonie nieco się wymknęła poza horyzont przewidywalnej przyszłości. Może mieliśmy szczęście…

Populistyczna lewica w Polsce dołącza do tego scenariusza brzemiennego w wojny, jak chmura w deszcz, na zasadzie rytualnego odwołania się do odwiecznej nienawiści do Rosji. Postpiłsudczycy z PPS (jakby nie było, partii socjalistycznej) wpisują się w PiS-owską politykę zrobienia z Polski znienawidzonego hegemona Europy Wschodniej. Jest to różnica jak między endekami i piłsudczykami przedwojennymi. Nic nowego pod słońcem.

Szczególnie dla marksisty jest to zwyczajnie śmieszne. Nie ma możliwości uniknięcia scenariusza wojennego, czy to dobrotliwej, koleżeńskiej rywalizacji z masami zabitych po obu stronach frontu dla ustanowienia na jakiś czas stabilnych stosunków siły, czy w ramach walki z całym światem o utrzymanie hegemonii. Jeśli USA usiłują odtworzyć hegemonię opartą na pewnej niezależności od zewnętrznego, globalnego podziału pracy, to pewnie wolą mieć znanego, słabego rywala w postaci Rosji niż zmagać się z nowolewicową Europą, którą USA same stworzyły do walki z „komunizmem”, a która reprezentuje sprzeczną koncepcję gospodarczą. Przede wszystkim, ta koncepcja nie podoba się Trumpowi z tego powodu, że w jej ramach to USA musiałyby brać na siebie ciężar militarnego utrzymania starego porządku. Rosja jest słaba, więc podobnie jak utrzymanie broni jądrowej w jej rękach było posunięciem bezpiecznym ze względu na nieprzewidywalność ambicji nowoustanowionych państw postradzieckich, których elity są totalnie niewprowadzone w zasady gry imperialnej i wprowadzają nowe, nieprzewidywalne czynniki do polityki, tak i dostęp do surowców jest w sytuacji Rosji trzymającej rękę na całości, korzystnym, a przynajmniej neutralnym wyjściem.

Rozbicie Rosji idzie w parze z federalizacją Unii Europejskiej, którą prawica postrzega jako zniszczenie państwa narodowego. Jak pisaliśmy wyżej, Rosja stała się niechcący symbolem oporu przeciwko takiemu projektowi. Polityka PiS zwrócona jest przeciwko projektowi federalizacji Unii, ale jednocześnie przeciwko Rosji. W ten sposób Polska okazuje się osamotniona w Europie. Kraje, które podobnie jak Polska stoją na stanowisku utrzymania państwa narodowego (Węgry, Słowacja) nie mogą się połączyć sojuszem z Polską, ponieważ ta jest przeciwko Rosji (symbolowi ruchu oporu wobec rozkładu państwa narodowego) i jednocześnie polska hegemonia regionalna nie jest mile widziana w tych krajach.

Jednym słowem, polityka jaka się dziś rozwija, jest odmrożeniem konfliktów towarzyszących I i II wojnom światowym z wszelkimi tego konsekwencjami. Jedynym wyjściem dla marksisty jest odrzucenie tych wszystkich scenariuszy i powrót do walki toczonej w ramach komunistycznego ruchu robotniczego o Europę i świat połączone więzami współpracy, a nie globalnej czy regionalnej rywalizacji.

Na naszych oczach rozpadł się scenariusz nowoczesnej Nowej Lewicy z tego względu, że prawica obnażyła totalitarny charakter tego projektu – hegemonia rządu globalnego mocarstwa totalitarnie utrzymującego instytucje demokracji przeciw logice kapitalistycznego sposobu produkcji, który nowoczesna Nowa Lewica akceptuje w ramach swego antykomunizmu i antymarksizmu.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 marca 2025 r.