Maciej Szumski na facebooku: „Ja proponuję poprawić teorię walki klasowej na koncepcję antagonizmu pomiędzy dawcą pracy (pracownikiem) a pracę biorącym (pracodawcą) gdyż pracownicy trzymają stronę pracodawcy i mają do niego zaufanie z racji wspólnie długo przepracowanych lat i obawiają się nowych, młodych pracowników, że mogą ‘starą gwardię wygryźć’. Gdzie jest wspólnota interesów pracowniczych w takim układzie, gdy ‘ze starej gwardii pracowniczej bliżej władzy w firmie’ znajdą się pracownicy celowo szkodzący obcym, nowo zatrudnionym pracownikom, by się pozbyć ich z pracy. Czy taki antagonizm: robotnik – właściciel środków produkcji to nie jest infantylne myślenie rodem z XIX wieku, dalekie od rzeczywistości? W czym mogę się mylić ??” (profil M. Szumskiego, 28 marca 2023 r.)
Odpowiadając Maciejowi Szumskiemu: we wszystkim.
Po pierwsze, logika. Jeżeli starsi pracownicy mają do pracodawcy zaufanie „z racji wspólnie długo przepracowanych lat…” i inne liryczne sratatata, to dlaczego mieliby się obawiać, że pracodawca zechce ich zwolnić, jeśli mają te „wspólnie przepracowane lata” i ogólnie wzajemne zaufanie? Albo mają zaufanie oparte na doświadczeniu i wiedzą, że jak do niedawna w korporacjach koreańskich czy japońskich będą pracowali do śmierci i dzień dłużej, albo tego zaufania nie ma. Jak nie ma, to jest walka klasowa.
Po drugie. Antagonizm klasowy mający polegać na konflikcie pokoleniowym jest pożałowania godny jako tłumaczenie. W rzeczywistości mamy do czynienia ze zjawiskiem dwutorowym. Z jednej strony, starym pracownikom, którzy zostali zwolnieni pod koniec kariery zawodowej, trudno jest otrzymać pracę na rynku. Ale za to, w momencie kiedy zostają emerytami, stają się nieraz poszukiwanymi pracownikami, bo są tańsi.
Z drugiej strony, młodzi pracownicy potrafią całymi latami pozostawać na umowach śmieciowych, co powoduje ich rozgoryczenie, że „starzy” blokują im miejsca.
Tak więc argument taniości jest tu decydujący.
Czyli relacje między pracownikami, którzy jeszcze w czasach Marksa (tak, tak, M. Szumski i J. Wocial – rynek pracy istniał już w Marksowskiej prehistorii) konkurowali między sobą na rynku pracy i były dobrze znane klasykowi (tak, tak), są poddane normalnym prawom rynku.
I jako takie przejawiają się w różnych zmiennych postaciach, nie zmieniając istoty relacji. Znane: dziel i rządź! Przede wszystkim, ta zmienność nie wpływa na istotę kapitalistycznego systemu produkcji.
Natomiast zmiany w relacjach między kapitalistą a robotnikiem działają i owszem na charakter systemu jako takiego.
Jeśli chodzi o wypowiedzi Zobara Sztona, to zgoda.
„Proponuje poczytać Marksa tam o tym jest. Jest o arystokracji robotniczej, o białych kołnierzykach itd… Pracę daje robotnik a kapitalista za nią daje pieniądze więc sam podział (określenie) na pracodawców i pracobiorców jest celowo mylący. Antagonizm jest nierozwiązywalny gdyż właściciel środków produkcji zawsze będzie dążył do ograniczenia kosztów produkcji. A głównym kosztem produkcji jest praca. Gdyby tego nie robił postępował by nieracjonalnie. Trudno więc mieć tak na prawdę do niego o to pretensje – można mieć do sytemu który taką racjonalność narzuca. Oczywiscie jest to system który preferuje najbardziej psychopatycznych i pozbawionych skrupułów”
Chociaż należało by zrobić jedno uściślenie, które ma jednak nieocenione znaczenie. Otóż, robotnik sprzedaje kapitaliście nie pracę, ale swoją siłę roboczą. To jest elementarz marksizmu, choć wraz z upadkiem marksistowskiego myślenia na lewicy niewielu zwraca uwagę na ten „szczegół”, który jednym ruchem ręki odrzuca cały ten chłam bezpłodnej dyskusji w tonacji modnej współcześnie „wyższości moralnej” – kto naprawdę daje pracę?
Ta „moralna wyższość” pracodawcy nad pracobiorcą usuwa rzeczywistą dyskusję o wyzysku i konflikcie klasowym, stając się żałosnym, drobnomieszczańskim kociokwikiem, żeby użyć znowu wyrażenia klasyka.
Tak więc pełna zgoda ze Sztonem: „… sam podział (określenie) na pracodawców i pracobiorców jest celowo mylący”. Nic dodać, nic ująć.
W tym samym duchu należy rozpatrywać uwagę Andrzeja Smosarskiego, że „pracę daje pracownik, ale zatrudnia klient. Pracodawca jest tylko pośrednikiem i aż organizatorem”.
O sprzedaży pracy już było wyżej. Co do zatrudnienia przez klienta: ta pewność siebie może być podważona przez rozwój systemu finansowego, który doskonale obchodzi się bez klienta. Ba, nawet bez pracy, chyba że pracą nazwiemy wysiłek spekulacji, co jest bliskie duchowi współczesnej lewicy. Gdyby rozwinąć tezę Smosarskiego, można by powiedzieć, że współczesny system gospodarki Centrum kapitalistycznego doskonale obchodzi się bez pracownika, natomiast klienta sobie raczej stwarza niż obsługuje.
Poprzez napędzanie rozwoju gospodarki oderwanej od realnej produkcji za pomocą kredytowania. Kredyt stwarza klienta.
A co z klientami, którzy nie są nosicielami efektywnego popytu? Ostatnio, szczególnie w warunkach zgeneralizowanego „Sprawdzam!” systemu kapitalistycznego rzuconego przez wojnę rosyjsko-ukraińską, zbędność klienta rzuca się w oczy. Wystarczy kompleks wojenno-przemysłowy wspierany przez kompleks wojenno-intelektualny…
Gdyby lewica potrafiła myśleć, to może potrafiłaby łączyć spójnie różne elementy puzzle’a, z którego kleci swoje pożal się Boże „teorie” ekonomiczne mający niby poprawiać Marksa.
Otóż nie bez kozery nowoczesna i jakże radykalna lewica dochodzi do wniosku, że skoro pracownikiem tworzącym wartość (którą myli z bogactwem) jest każdy pracownik niezależnie od sektora zatrudnienia, to każdy oddech obywatela nie będącego kapitalistą (lub rentierem, co na jedno wychodzi) jest pracą. Praca bowiem jest tożsama z wynagrodzeniem i w tej postaci wchodzi do obliczania PKB (a jak ostatnio zauważył Emmanuel Todd, PKB to gówno – c’est de la merde!). Tak więc, idąc konsekwentnie za tym tokiem rozumowania, wynagrodzenie należałoby zastąpić dochodem gwarantowanym (w wersji bardziej dojrzałej – płacą dożywotnią, zależną od kategorii, do której przynależy dany obywatel).
W ten sposób antagonizm klasowy znajduje proste rozwiązanie, na które głupi Marks nie wpadł. Rozwiązuje się w ten sposób stworzony sztucznie problem antagonizmu między samymi pracodawcami (tj. pracobiorcami, tj. pracownikami, tfu! Bardzo pomocne innowacje lingwistyczne) i sprawa załatwiona! Skoro bowiem zasadniczym konfliktem współczesnego systemu kapitalistycznego jest konflikt między pracodawcami, tfu, pracobiorcami, tfu, pracownikami…
Lewica zajmuje się rozwiązywaniem problemów, które sama konstruuje, a to w przekonaniu, że zachowuje jeszcze kontakt z rzeczywistością. A potem dekonstruuje, uznając to za rewolucję XXI wieku…
Szton: „… właściciel środków produkcji zawsze będzie dążył do ograniczenia kosztów produkcji. A głównym kosztem produkcji jest praca”.
Wocial: „udział pracy w kosztach maleje a będzie malał coraz szybciej… podobnie jak zatrudnienie. Kapitaliści proszę Pana mają koszty w dupie, ponieważ ich zyski tylko w niewielkim stopniu zależą od nich. Odwołując się do Marksa, dobrze jest pamiętać że pisał w czasach mających tyle wspólnego z dzisiejszymi co z gospodarką zbieracko-łowiecką”.
Ciekawy problem. Dwuaspektowy.
Z jednej strony, ponieważ wartość dodatkowa powstaje wyłącznie w wyniku zastosowania pracy żywej, czyli siły roboczej, to tendencyjne zmniejszanie się udziału pracy (kapitału zmiennego) w organicznym składzie kapitału sprawia, że mamy do czynienia z tendencyjnym spadkiem stopy zysku.
Z drugiej strony, mamy do czynienia z kapitałem zglobalizowanym. Tendencja spadku udziału pracy żywej w organiczny składzie kapitału jest prawdziwa tylko w odniesieniu do kapitalistycznego Centrum. Ekonomiści dość powszechnie zauważają, że jeśli chodzi o zdelokalizowany do Peryferii sektor produkcji realnej, to tendencja jest wręcz odwrotna: obserwujemy wzrost zatrudnienia.
Z trzeciej strony, w warunkach globalizacji nie sposób rozpatrywać gospodarek Centrum i Peryferii w izolacji. Gospodarki Centrum wykorzystują przewagę technologiczną i w ten sposób generują dla siebie tzw. wartość dodatkową nadzwyczajną. Mechanizm został opisany przez Marksa w I tomie Kapitału.
Dzięki tej wartości mogą sztucznie rozdymać sferę nieprodukcyjnej nadbudowy (powiększa się masa zysku służąca, m.in. utrzymaniu pracowników nieprodukcyjnych w ramach tzw. państwa dobrobytu). Sytuację tę dobrze ilustruje fakt, że wielkie korporacje, które monopolizują przetwarzanie wartości dodatkowej w zysk dla Centrum, są słusznie oskarżane o to, że same już nie wiedzą co robić z tymi zyskami. Jednocześnie, firmy krajowe z sektora usług (Centrum) mają nieszczególne znaczenie dla owych korporacji. Stąd problem przepływu środków finansowych do sektora usług. W czasach Marksa, przedsiębiorstwa usługowe obsługiwały sektor produkcyjny i w ten sposób zarabiały, czyli generowały swoje zyski, pochodne do zysku przemysłu.
Obecnie obsługa wielkokapitalistycznego sektora produkcyjnego odbywa się w dużej mierze poza Centrum. Bardzo ciekawym przykładem przywracania „na siłę” relacji wolnorynkowych w warunkach całkowicie nieadekwatnych jest administracyjne zmuszenie przez UE rządów państw do decentralizacji i demonopolizacji przedsiębiorstw produkcyjnych. Na przykład francuski EDF został zmuszony przez rząd Francji do sprzedawania wytwarzanej przez siebie energii elektrycznej firmom zajmującym się wyłącznie dystrybucją energii do odbiorców za cenę pokrywającą zasadniczo koszty produkcji. Tymczasem owi dystrybutorzy, którzy razem do kupy nie wytworzyli nawet pół kilowata energii elektrycznej, sprzedają ją za ceny rynkowe. Ustalanie ceny energii elektrycznej na rynku europejskim to osobna rapsodia w tonacji lirycznej, albowiem liczy się ją w odniesieniu do kosztów marginalnych, a więc do ceny gazu, który jest ostatnim, najdroższym elementem owego kosztu. Jest to posunięcie mające na celu zrobienie dobrze marginalnemu członkowi Unii Europejskiej, który najmocniej odczuł skutki nałożenia sankcji na rosyjski gaz, a mianowicie Niemcom.
Lewica radykalnie antykapitalistyczna, rządząca w Brukseli, ma bowiem poczucie sprawiedliwości i etyki, oraz tego, że sfera produkcyjna nie różni się niczym od sfery nieprodukcyjnej. Zaś ceny obliczają – jak to marksiści XXI wieku – wedle koncepcji kosztów marginalnych godnych szkoły austriackiej, która w swoim czasie już zajmowała się poprawianiem Marksa jako prekursorka nowoczesnej lewicy.
Skutek jest widoczny gołym okiem, np. w protestach i ruchu strajkowym we Francji czy w Niemczech.
Efekt nieco nieoczekiwany dla europejskich radykałów, którzy uważają przecież nie od dziś, że te same metody terapii dla totalitarnego systemu tak świetnie się sprawdziły w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej.
Sankcje, które odcięły europejskie Centrum kapitalistyczne od jego „naturalnego” zaplecza w Peryferiach, pozbawiły społeczeństwa Centrum możliwości życia na koszt Peryferii. W końcu zadłużenie Centrum musiało mieć pokrycie w czymś realnym. Z perspektywy marksistowskiej doszło do weryfikacji tezy Marksa o strukturalnym kryzysie kapitalizmu, kiedy wyzysk siły roboczej stanie się niemożliwy w wyniku zaniku rezerwowej armii pracy (dodajmy: produkcyjnej). Wyzysk rosyjskiej Peryferii został utrudniony w wyniku sankcji, które nałożono ze względów politycznych, wbrew interesowi samych korporacji. I okazało się, że kapitalizm Centrum natychmiast popadł w recesję i oczekuje rozwoju regularnego kryzysu strukturalnego.
Sektor nieprodukcyjny może intensyfikować siedzenie za biurkiem lub w kawiarni, ale nie rozwiąże to problemu zastąpienia wyzysku pracy robotnika produkcyjnego w Peryferiach przez wyzysk kelnera w Centrum. Po prostu sektor usługowy w Centrum padnie, a wraz z nim przyszła-niedoszła tzw. klasa średnia. Padnie, ponieważ nie zachodzi naturalna transmisja środków finansowych z przemysłu do usług, a budżet państwa bankrutuje, albowiem finansowanie długiem iluzji ciągłego trwania istnienia „klienta”, który niby zatrudnia pracodawców, tj. pracobiorców, czyli pracowników w całej gospodarce, skończyło się właśnie.
Wocial: Marks „nie przewidział, że konflikt między praca a kapitałem przestanie być główną osią sporu zastąpiony przez konflikt rentierów pracy i kapitału z biedakami „nieaktywnymi zawodowo” i aktywnymi okazjonalnie”.
Sorry, ale zarzucanie Marksowi, że nie przewidział tego, co się uroiło komuś, jest chyba nieporozumieniem.
Szton: „To jakie inne koszty poza pracą?”
Wocial: „żadne proszę Pana. Koszty ograniczają zysk ale go nie generują. Cieszę się że poprawiłem Panu humor”
Szton: „Miło mi że i pan się cieszy. Bowiem zysk bierze się żywej pracy a koszty (te realne) z konieczności opłacania owej pracy”
Trzy sprawy.
Tak naprawdę, to wszystkie koszty dotyczą pracy. Kapitał stały to praca uprzedmiotowiona, martwa, jak mawiał Marks. Zaś kapitał zmienny to praca żywa. Darmowe siły (np. powietrze lub woda) czy bogactwa (np. surowce) natury zostają wycenione z chwilą, gdy robotnik musi je przygotować do procesu produkcji (wydobyć, oczyścić lub dokądś przetransportować itp.)
Koszty nie ograniczają zysku, ponieważ są poniesione zanim zakończy się proces produkcji. Maszyny i surowce kapitalista kupuje za gotówkę przed rozpoczęciem produkcji, zaś kupno siły roboczej jest zaplanowane i wliczone w koszt (ewentualnie robotnik zostaje pozbawiony płacy, jeśli kapitalista coś źle skalkuluje i zamiast zyskać – straci). Kapitalista może zainwestować część zysku w nowy proces produkcyjny, ale to jest inwestycja mająca na celu nowy zysk, a nie „ograniczenie” (już osiągniętego) zysku.
Wartość dodatkowa bierze się stąd, że odwrotnie niż w przypadku pracy martwej, która ma określoną wydolność produkcyjną i okres amortyzacji, nadeksploatacja pracy żywej nie odbija się na wzroście kosztu ponad normę. Maszyna, którą się zużyje przed czasem, mści się w ten sposób, że trzeba ponieść nowy koszt przed zakończeniem okresu amortyzacji, czyli przed zwrotem starego kosztu. Zużycie robotnika po jednym dniu pracy nie wpłynie na wzrost ceny zastępującego go nazajutrz drugiego robotnika. Kapitalista stale płaci jednolitą „stawkę amortyzacyjną” za zużycie siły roboczej, nawet gdyby ta siła robocza po zakończeniu dnia pracy skonała. Dlatego wyzysk siły roboczej może wzrastać aż do granic wydolności dziennej danej maszyny, a nie do umiarkowanej wydolności dziennej robotnika.
Wocial: „Dzisiejszy upadek Lewicy i myśli socjalistycznej, wynika głównie z tego, że wiedza przedstawiona przez Marksa stała się martwą ideologią.
Od dawna wielu go cytuje tylko nikt nie pracuje nad jej twórczym… a więc także podważającym jej zasady, oraz aktualizacją i dostosowaniem jej do zmieniających się warunków.
Marks np. nie docenił znaczenia hmm samoobrotu finansowego. Nie docenił no nie mógł . W jego czasach obowiązywał parytet i pieniądz miał bezpośrednie lub chociaż pośrednie przełożenie na dobra-towar.
Dziś wszystko się zmieniło, ponieważ pieniądz sam stał się towarem. Banki i finansjera lepiej zarabiają – kumulują pieniądze obracając nimi niż inwestując w produkcję czy zaspakajanie potrzeb.
Zaburzenia na „rynkach finansowych” powodują kłopoty kapitału produktywnego i lokacyjnego, choć nie zmieniają ani zdolności produkcyjnych ani wartości lokat pozafinansowych”
Tak więc – wedle Wociala – Marks miał rację w swoich czasach, ale dziś wszystko się zmieniło. Z dotychczasowej dyskusji wynikałoby jednak, iż Wocial nie przyjmuje nawet tego, co Marks pisał w odniesieniu do czasów jemu współczesnych.
Czyżby Wocial chciał nam powiedzieć, np., iż w czasach Marksa „koszty generowały zysk” i że zmieniło się to dopiero w XXI wieku?
Szton: „Jak by wysublimowany nie był ów samoobrót koniec końców zawsze tam na końcu jest produkcja inaczej mamy do czynienia z symulacją (jak w grze) a nie rzeczywistością. Owa symulacja właśnie się załamuje stąd kryzys kapitalizmu i wojna”.
I znowu nic dodać, nic ująć!
Explicite Wocial twierdzi, iż antagonizm między kapitałem a pracą faktycznie istniał w XIX wieku, ale dziś już nie. Przy okazji nie twierdzi, jakoby znikł kapitał, podobnie jak nie twierdzi, iżby znikła sama praca.
Nie jest to zbyt wielki wyczyn, jak na możliwości dzisiejszej nowoczesnej lewicy, która nie twierdzi jakoby znikł kapitał albo, że praca przestała być wyzyskiwana, ale jednocześnie utrzymuje, że żyjemy już w postkapitalizmie.
Skoro jednak Wocial nie zgadza się z Marksem co do istoty mechanizmu wyzysku w czasach Marksa, to jak może twierdzić, że ten mechanizm się zmienił? Jak może się zmienić coś, co nie istnieje? W żaden sposób Wocial nie przedstawił dowodu, jakoby w czasach Marksa nie było konfliktu między różnymi grupami robotników i tylko dlatego konflikt z kapitałem zdominował (niesłusznie) walkę społeczną.
Wprost zaś pisze, że koncepcję walki klas należy zastąpić koncepcją konfliktu między „rentierami pracy i kapitału” a „biedakami” nie posiadającymi dochodów z pracy. Jakby nie było to znaną i zgraną odpowiedzią na marksizm liberalnych demokratów czy anarchistów typu Proudhona, współczesnych Marksowi…
Nigdzie nie przedstawił dowodu, że tę pierwszą koncepcję (walkę klas) zastąpił drugi konflikt. Każe nam po prostu wierzyć sobie na słowo honoru. Głównie z tego powodu, że w ogóle – jak twierdzi – pomysły ekonomiczne Marksa były od początku bezsensowne.
Po co więc twierdzić, że skoro wymyślono pralkę i telewizor, to tylko dlatego należy zastąpić Marksa czym innym? Skoro wedle jego twierdzeń, koncepcja Marksa i bez pralki, i bez telewizora nigdy nie trzymała się kupy.
Odpowiedź jest bajecznie prosta: jest to konieczne, aby udawać, że krytykuje się Marksa „od wewnątrz”, z pozycji marksistowskich, ba – z Marksowskich. A nie że powiela się nieudolnie krytykę krytyków marksizmu, których wysiłki mające na celu „poprawienie” jego teorii Marks kwitował krótkim: jeśli to są marksiści, to ja sam nie jestem marksistą!
No i na zakończenie, jako podsumowanie „konstruktywnej dyskusji”, bajeczna wręcz wypowiedź Tymoteusza Kochana: „Wspólny interes klasowy oparty jest o możliwy program socjalistyczny. W kapitalizmie wcale go nie ma, jest walka wewnątrzklasowa o uprzywilejowane pozycje przy kapitale”, wiernie odzwierciedlająca drobnomieszczański światopogląd w skali 1 do 1, reprodukujący istotę relacji pracy nieprodukcyjnej i jej zależności od redystrybucji wartości dodatkowej. Wspólnym interesem drobnej i wielkiej burżuazji jest wyzysk robotnika produkcyjnego. Tu się nie da poprawić Marksa. Tu trzeba go albo ukatrupić, albo zafałszować.
I tak od 150 lat…
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 kwietnia 2023 r.