Krzysztof Janik dał wyraz powszechnemu obecnie w środowisku lewicy optymizmowi, o paradoksie, związanemu z pandemią https://www.rp.pl/…/200419655-Krzysztof-Janik-Krajobraz-po-…. Wspólne zagrożenie w obliczu wirusa współczesnej dżumy ma zrobić z nas innych ludzi. Nie bardzo wiadomo tylko, na jakich naukowych podstawach oparte jest to przekonanie.

Ale do rzeczy.

Optymizm K. Janika wynika z przeświadczenia, że można będzie przenieść pewne rozwiązania, które sprawdziły się podczas epidemii, na czasy po niej, jak np. e-learning czy e-urząd. Czy my żyjemy w tym samym kraju? Czy nie widać, jaki jest stosunek Polaków do instytucji państwa, do jego zakusów do penetrowania życia obywateli, do prowadzenia ich na sznurku? Nie poruszamy już nawet tematu dostępności internetu dla wszystkich, w tym dla najbiedniejszych, dla zmarginalizowanych, „antyspołecznych” grup ludności.

Oczywiście, można powiedzieć, że dzisiejsze protesty obywatelskie są związane z rządem PiS i jego konserwatywną polityką. Jednak PiS doszedł do władzy przeciwstawiając (neo)liberalizm swych poprzedników własnej solidarności społecznej, a okazał się w tym wiarygodny dla tych grup społecznych, które nie miały wielkiego wyboru między lewicowym liberalizmem a prawicowym populizmem.

Obecnie aktywne grupy społeczne nie kwestionują zasad kapitalistycznej gospodarki, skupiając się, między innymi, na podziale dochodów. Ta postawa przesądza o relacjach między pracownikami sektora produkcji a drobnomieszczaństwem, które nadaje ton dzisiejszej, antypisowskiej opozycji.
Instytucja państwa stanowi naturalne środowisko tych grup jako bezpośredni lub pośredni pracodawca. Grupy te są więc skłonne z łatwością zaakceptować rosnące wymagania biurokracji związane z ciężką pracą dotyczącą zabezpieczania interesów prywatnych właścicieli wszelkiego rodzaju źródeł dochodu – od „świętej własności prywatnej” środków produkcji przez własność nieruchomości do własności praw autorskich.

Z punktu widzenia klasy bezpośrednich producentów, uzależnionych od kapitału i pośrednio podlegających instytucji państwa (jako obywatele, nie jako pracownicy), kontakty z urzędami są tylko mordęgą nie związaną z żadnymi korzyściami, jako że najczęściej nie są oni właścicielami niczego poza swoją siłą roboczą, do której nie ma praw autorskich zapewniających dochód z użytkowania wytworzonego przez siebie produktu.

Jak na lewicowca, zapominanie o analizie, czyjemu interesowi służy instytucja państwa zanim nie zacznie się chwalić technicznych rozwiązań ułatwiających kontakt z biurokracją, jest co najmniej dziwne.

W dobie, kiedy walka klas zastąpiona została na lewicy przez walkę ekologiczną, trudno oczekiwać, aby upowszechnienie dostępu do internetu nie spowodowało postępowego ekologicznie postulatu, aby owe grupy społeczne zgromadzić w jakimś getcie, gdzie będą miały skupiony ów dostęp. Nie dość nam rozrzuconego wszędzie szumu elektronicznego? Warstwy dobrze sytuowane domagają się wszak skansenów dziewiczej natury, gdzie mogłyby odpoczywać od codziennego przeładowania techniką.

Zdalne nauczanie jest świetnym wynalazkiem, ale czyż nie powoduje dehumanizacji relacji międzyludzkich? Czy nie będzie powtórzeniem doświadczenia wysypu różnych „szkół wyższych”, których celem było jedynie zgarnianie kasy za usługi edukacyjne na żenującym poziomie i dostarczanie dyplomów formalnie potwierdzających wykształcenie nie gwarantujące dostępu do lepszej pracy? Powszechna pogarda dla e-szkoły przetaczająca się przez środowisko jakże tolerancyjnej, postępowej społeczności obywatelskiej jest tu znamienna. Obywatele wiedzą, że to będzie stygmatyzujący ersatz edukacji. Czy nie powtarza się sytuacji, w której klasowe zróżnicowanie procesu edukacji zostanie uzasadnione neutralnymi względami technicznymi i utrwalone?

Janik pisze, że zadanie cyfryzacji będzie wyzwaniem dla różnych instytucji: państwa i organizacji gospodarczych. Ale chodzi mu o sprawy techniczne – kwestia racjonalności społecznej jest przesądzona. Oczywiście, pod warunkiem, żeby działanie wolnego rynku nie doprowadziło do potanienia siły roboczej edukatorów.

W przypadku biurokracji państwowej istnieje naturalna skłonność do mnożenia procedur i ubezwłasnowolniania ludzi dla wygody urzędu, zaś w przypadku firm – naturalna skłonność do generowania zysku. Teza, że ta ostatnia zostanie zastąpiona w wyniku działania wirusa przez altruizm wymaga dowodu naukowego. Fakt, rządy boją się nieobliczalnych buntów społecznych na gruncie narastającego chaosu (bynajmniej nie chaosu, którym potrafią skutecznie zarządzać) i biedy, ale to jeszcze nie znaczy, że zmienia się istota władzy klas panujących.

To wirus mutuje, bo kapitał nie szczególnie.

Houston do kosmonauty!

Racjonalizacja zasad działania społeczeństwa zawsze wymaga odpowiedzi na pytanie, czyja to racjonalność. To elementarz człowieka, który uważa się za lewicowca. Oczywiście, pojęcie lewica jest dziś bardzo pojemne i mieści w sobie 99% dowolnych światopoglądów, które trafiają się w społeczeństwie. Przewodnią rolę w tej kakofonii odgrywa światopogląd drobnomieszczański, którego naturalną cechą jest mierzenie wszystkich pozostałych członków społeczeństwa własną miarą, odrzucanie wszelkich problemów, z jakimi borykają się inne grupy społeczne (tzw. nieprzystosowane) jako wyraz ich patologii. Drobnomieszczańskie wyobrażenie świata jest „normą”, do której mają się dostosować wszelkie rozwiązania. To takie naturalne, a więc i jakże optymistyczne!

A właśnie „odchyłki od normy” są zarzewiem buntu we współczesnym świecie i w świecie po pandemii. Te zjawiska całkowicie ignorują to, co drobnomieszczaństwu wydaje się „takie naturalne”. Oczekiwania w stosunku do państwa będą się różniły w zależności od tego, jaka grupa społeczna będzie je zgłaszała. Warto zauważyć, że mogą to być przypadkowo oczekiwania sprzeczne.
Czy nie jest naturalne dla drobnomieszczaństwa, że nie przyjmie do wiadomości, iż z powodu konieczności zapewnienia „motłochowi” tych samych udogodnień, trzeba będzie ograniczyć konsumpcjonizm grupom, które są choćby nieco lepiej sytuowane i o zachowanie tego stanu rzeczy niezależnie od losu pozbawionych środków do życia w wyniku bezrobocia toczy się właśnie walka? K. Janika interesuje los tych, którzy na zdalnej pracy odkrywają niezliczone możliwości samorozwoju. Jak w warunkach rozprzężenia społecznego zmusić te grupy społeczne do koniecznego „równania w dół”?

Z tymi grupami ma do czynienia instytucja państwa. Jeżeli chodzi o grupy społeczne, których byt codzienny jest zależny od pracy w przemyśle, to kontrolą ich aspiracji ekonomicznych zajmuje się sam kapitał. W sferze obywatelskiej muszą się upodabniać do drobnomieszczaństwa, co sprowadza się do stwierdzenia, że muszą przyjmować punkt widzenia tej grupy społecznej, inaczej są na marginesie jako jednostki aspołeczne.

Tego typu rozterki odnajdujemy w powtarzających się niepowodzeniach wyborczych Berniego Sandersa, który bynajmniej żadnym zdecydowanym socjalistą nie jest, co najwyżej umiarkowanym socjaldemokratą. Za radykała we własnych szeregach robił także umiarkowany Jeremy Corbyn i nie zmienił tego koronawirus.

Te wydarzenia odzwierciedlają prawdę o rzekomej zmianie świadomości drobnomieszczaństwa, które w godzinie szczerości zawsze opowiada się za sojuszem z interesami swej starszej siostry – wielkiej burżuazji. Drobnomieszczaństwo, wedle klasycznych, Platońskich wzorów, domaga się „komunizmu” dla siebie, ale niewolnictwa dla „motłochu”.

Wprowadzenie BDG jest tu charakterystyczne. Grupy pośrednie, uzależnione od państwa jako pracodawcy, tracą źródło utrzymania, podobnie jak pracownicy sektora produkcji. O realnej wartości dochodu gwarantowanego decydują ceny dóbr wytwarzanych w sektorze produkcyjnym, jako że jest to koszyk dóbr podstawowych. Ceny te są współcześnie regulowane zasadniczo przez dążenie do obniżania ceny siły roboczej. Tym bardziej w sytuacji ograniczonej ekspansji gospodarczej. Siła robocza niespecjalnie może konkurować na rynku siły roboczej tzw. grup pośrednich. Dochód gwarantowany zabezpiecza i utrzymuje na minimalnym poziomie mniej poszukiwanych specjalistów, natomiast nie znosi możliwości uzyskiwania dochodu z tytułu świadczenia pracy przez wysokokwalifikowanych specjalistów. Grupy niżej kwalifikowane ulegają proletaryzacji. Do mitów należy zaliczyć to, że na podstawie dochodu gwarantowanego uniknie się proletaryzacji. Dochód gwarantowany ma więc długotrwały rezultat w czyszczeniu liczebności warstw pośrednich, a więc – konsekwentnie – zwiększenie szans grup wyżej poszukiwanych specjalistów na zdobycie pracy przynoszącej większy dochód, niż było to możliwe przy presji ze strony liczebnej „armii rezerwowej” specjalistów.

Jak tego uniknąć?

Jeżeli Krzysztof Janik postuluje powrót do PRL, którego realność opierała się na założonym ograniczeniu relacji z gospodarką kapitalistyczną, to chyba lekceważy opór samej nowoczesnej lewicy. Dbałość o ekologię przez moment nie zakłada rezygnacji z rozrzutnego konsumpcjonizmu. Pozostaje nam, co najwyżej, ograniczać liczę osób uprawnionych do korzystania z tego modelu życia.

W tej sytuacji, pragmatyczne utechnicznienie życia społecznego, które wydaje się całkowicie neutralne, staje się metodą rządzenia ludźmi i tłumiącym wszelki bunt przedłużeniem stanu „społecznej izolacji” – świetny termin, oddający istotę zjawiska, z jakim mamy faktycznie do czynienia.

Oczywiście, nastroje będą się radykalizowały w związku z epidemią. Ale radykalizacja nastrojów społecznych nie oznacza entuzjazmu dla e-learningu czy e-urzędu. Radykalizacja obejmie przede wszystkim te grupy społeczne, dla których zdalne państwo i zdalne nauczanie są problemami mało istotnymi. Te grupy społeczne jako pierwsze są ofiarami pandemii nie dlatego, że wirus jest taki groźny, ale dlatego, że płacą oni za społecznie ufundowane działania, które nie są zaniedbaniami, ale zamierzonymi skutkami polityki klasowej i gospodarczej, która nie zaczęła się wraz z neoliberalizmem.

Aktualne protesty „dobrych obywateli” przeciwko ideologicznym zboczeniom rządzącej konserwatywnej prawicy świadomie ignorują zasadnicze dla socjalistycznej przyszłości zadania. Nie jest postulatem socjalistycznym nawet żądanie upaństwowienia upadających firm, ponieważ jest to środek tymczasowy, nie mówiąc już o metodach pobudzania popytu. Keynesizm jest kołem ratunkowym dla kapitalizmu, co nie jest tajemnicą nawet dla burżuazyjnych ekonomistów. Zresztą kołem, które w obecnych warunkach nie wydaje się wystarczającym.

O tym pisaliśmy w innych tekstach, więc nie będziemy się powtarzać.

Upowszechnienie edukacji na najwyższym poziomie likwiduje kryterium merytoryczne jako uzasadnienie dla lepszego zarobku. Odrzucenie teorii neoliberalnej i powrót do ekonomii klasycznej (liberalnej) postuluje oparcie wyliczania dochodu na zasadzie odniesienia do wartości (ceny) siły roboczej, a nie do gry popytu i podaży kwalifikacji dostępnych na rynku. Stąd prekaryzacja również funkcji menedżerskich.

Z punktu widzenia społeczeństwa egalitarnego, pragnącego opierać model gospodarczy na wyliczeniu kosztów czynników produkcji, przewagę zyskuje reguła zrównująca wszystkie rodzaje siły roboczej do kategorii tego właśnie czynnika. Ważna jest tylko jego cena, a nie konkretne umiejętności. Traktując lewicowy postulat bezwarunkowego dochodu gwarantowanego poważnie, musimy zrezygnować z różnicowania siły roboczej wedle kwalifikacji. Kwalifikacje są sprawą względną, zależną od potrzeb kapitału nastawionego na generowanie zysku, niezależnie od tego, czy przyczynia się do niego wysoko- czy niskokwalifikowana siła robocza. W obliczu kapitału, niczym w obliczu Boga, wszyscy ludzie są jednakowo warci.

W jakimś sensie ten klasyczny punkt widzenia odzwierciedlała gospodarka „realnego socjalizmu”, wprowadzając do niego „poprawki” wynikające z bieżącej sytuacji politycznej i z presji środowisk opiniotwórczych.

Jeżeli więc tow. Janik postuluje powrót do PRL, to należałoby się zastanowić nad sensownością wyboru na początku transformacji najdłuższej drogi od realsocjalizmu do realsocjalizmu poprzez fazę transformacyjnej destrukcji bazy przemysłowej, która drogę tę wydłuża bodaj w nieskończoność. Przypomnijmy, że PRL trwał 44 lata, zaś obecny system już lat 30, z tą różnicą, że potransformacyjna stabilna faza destrukcji (uznawana za przejaw zdrowej gospodarki) przechodzi obecnie w fazę destabilizacji, pominąwszy fazę wzrostu.

Postulowany powrót do PRL jest o tyle złym pomysłem, że jego prorocy zapominają o braku poparcia dla „siermiężnej” gospodarki tego okresu. Drobnomieszczaństwo widzi konieczność zmian, które pozwolą naprawić stan ekologii, ale pod warunkiem, że nie naruszy to nawyków tej warstwy, które… są mocno kosztowne ekologicznie.

Mamy też sytuację podobną do sytuacji, z jaką zetknęła się w swoim czasie rewolucja rosyjska. Bez zmiany w skali globalnej, gospodarka narodowa, która zdecyduje się na reformy postulowanego, umiarkowanego typu, narazi się na to, że będzie postrzegana przez otoczenia jako łatwa zdobycz, dzięki której można wzmocnić własną siłę w rywalizacji z innymi gospodarkami narodowymi. Będzie to ułatwione dzięki oporowi własnego mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa, które w obronie swoich przywilejów będą współdziałały z wrogim otoczeniem.

Powszechnie istnieje zakodowane w podświadomości, ale oparte na znajomości realiów przekonanie, że gospodarka nie nastawiona na zysk ma minimalne szanse w zderzeniu z ekspansywną gospodarką kapitalistyczną. Sytuacja pandemii zaostrza sprzeczności. Apele o solidarność i współdziałanie są śpiewem syrenim mającym na celu zwabienie nieostrożnych żeglarzy w pułapkę. Jeżeli odosobniony eksperyment się nie powiedzie, konkurenci rzucą się na odważnego z wykorzystaniem całego arsenału propagandowego, który wbije wszystkim w głowy, że zagryziony sam się o to prosił, bo ogólnie był czarnym charakterem.

Sytuacja pandemii rzeczywiście daje możliwość rozkołysania stłamszonego społeczeństwa, ale bez zmiany systemu kapitalistycznego na socjalistyczny nie ma szansy rozwiązania problemów, które kapitalizm stale generuje. Wydarzenia polityczne na świecie pokazują wyraźnie, że drobnomieszczańskie społeczeństwo nie jest gotowe na podjęcie narastającego wyzwania. Nic w tym dziwnego, skoro ta warstwa społeczna naturalnie podejmuje walkę tam, gdzie jest jej miejsce – z instytucją państwa, które jest jej horyzontem umysłowym. Fakt, że państwo jest uwikłane w faktyczny układ zwrotny z systemem gospodarczym, co usiłuje ukryć, sprawia, że ta grupa społeczna nie jest w stanie dostrzec istoty konfliktu.

Może ją odczuć na własnej skórze tylko klasa, która znajduje się w samym centrum sposobu produkcji.

Drobnomieszczaństwo natomiast daje wyraz swej alienacji od dziesięcioleci, skupiając się na powierzchownych z perspektywy walki klasowej problemach. Jednak współczesna masowość drobnomieszczaństwa i warstw pośrednich i idąca za tym ich proletaryzacja powodują, że grupy te mogą stać się sojusznikiem klasy bezpośrednich producentów bogactwa społecznego. Dlatego państwo usiłuje utrzymać sprzeczność interesów między nimi. Jednak państwu nie zależy na odgrywaniu roli bariery na drodze do skutecznej proletaryzacji warstw pośrednich. Musi tylko to sprzedać w akceptowalnej formie. Państwu liberalnemu przyjdzie to łatwiej niż populistom.

Obecnie gra toczy się o tę właśnie stawkę.

Mimo utrzymującego się zagrożenia wirusem, a w ścisłej relacji do prognoz, że sytuacja nie uspokoi się jeszcze przez najbliższy rok czy nawet dłużej, poszczególne państwa już usiłują łagodzić reżym izolacji i odbudowywać gospodarkę. Jeżeli czeka nas szybki wzrost po gwałtownym załamaniu, to będzie on dotyczył tych gospodarek, które załapią się nań najwcześniej. Pozostałe będą świeciły światłem odbitym. Najszybciej reanimowane przejmą panowanie nad opuszczonymi rynkami. Stąd pośpiech. Stąd kampania USA oskarżająca Chiny o próby nuklearne. Choćby i były prawdziwe. Albo wzajemne oskarżenia o wyprodukowanie wirusa w laboratoriach.

Nie w tym rzecz.

To jest walka o dominację ekonomiczną pod dywanem utkanym z koronawirusa. Gospodarki narodowe, które załapią się na nowy międzynarodowy kapitalistyczny podział pracy w charakterze liderów, będą mogły sobie pozwolić na zaspokojenie radykalno-demokratycznych żądań drobnomieszczaństwa dotyczących wolności i swobód obywatelskich. Prawdziwy fundament, na którym to się wszystko opiera, pozostanie ukryty przed oczami nowoczesnej lewicy reprezentującej interesy tej warstwy społecznej.

Nie czas więc na pusty optymizm sprowadzający się do racjonalizacji chaosu, ale na poważną analizę sytuacji z perspektywy programu znoszącego społeczeństwo klasowe.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
18 kwietnia 2020 r.

Załącznik:
E-learning w praktyce na przykładzie Rosji: ПРЕКРАСНОЕ ДАЛЕКО?!
http://youtube/meEUO6IDQCk
– TU MOSKWA!