Mobilizacja w dniu 31 stycznia, tym razem związkowa, we Francji zgromadziła jeszcze więcej ludzi, którzy manifestowali. Jednocześnie jednak zmalała liczba osób strajkujących. Jest to zrozumiałe ze względów finansowych – pozwolić sobie na pozbawienie się kolejnych dniówek, zwłaszcza pod koniec miesiąca, mogą tylko nieliczni:
Canard réfractaire wyciąga słuszne wnioski z przebiegu dotychczasowych manifestacji: bez przerodzenia się protestów w ruch mający na celu przejęcie władzy, nie ma mowy o tym, aby obecna mobilizacja nie skończyła się tym samym, co protesty Żółtych Kamizelek, a więc praktycznie niczym.
W jakimś stopniu można zadumać się nad szczęśliwym (dla władzy) wybuchem pandemii, która rozprowadziła protesty i nie pozwoliła im na polityzację ruchu. Doświadczenie Żółtych Kamizelek pozostaje jednak we Francji ważnym punktem odniesienia dla tych, którzy znów wylegają na ulice Paryża i niezliczonych innych miast. Dla Canard réfractaire zasadne pozostaje podjęcie inicjatywy Żółtych Kamizelek i zwoływanie zgromadzeń powszechnych, które mają służyć właśnie owej polityzacji ruchu.
Wyłania się w tym momencie problem odwieczny w walce z systemem kapitalistycznym. Spostrzeżenie o spadku liczebności strajkujących jest ważnym elementem tego problemu.
Zgromadzenia powszechne, w których wypowiadają się przedstawiciele najróżniejszych opcji politycznych i ludzi uważających partie polityczne za zjawisko szkodliwe, nie są w stanie wypracować programu politycznego klasy politycznej posiadającej jednolite interesy klasowe. Jest to platforma dyskusji i szkoła poszukiwania sojuszów. W ramach tego typu zgromadzeń mogą się wykrystalizować różne grupy przyjmujące konkurencyjne programy polityczne.
W sytuacji, w której partie, zwłaszcza partie lewicy, uległy totalnej degeneracji, jest to jakaś droga do odbudowy politycznego programu lewicy stanowiącej rzeczywistą alternatywę dla burżuazji i prawicy. Jest to jednak droga długa, nieoptymalna w sytuacji, w której prawica jest o wiele lepiej zorganizowana, a dodatkowo której udało się zagospodarować część programu lewicowego w ramach populistycznej demagogii.
Zgromadzenia powszechne są miejscem, w którym poszukuje się konsensusu i buduje sojusze. W tych zgromadzeniach nie narodzą się partie robotnicze. Tak jak w zgromadzeniach nie rodzą się partie prawicowe, partie burżuazji. One tam prezentują swoje programy. Współczesna lewica nie ma specyficznie własnego programu klasowego – przeciwnie do partii prawicowych. Lewica pozostaje frontem jedności narodowej w złudnym przekonaniu, że w ten sposób łączy 99% społeczeństwa pod czerwonymi sztandarami. Wręcz przeciwnie, owe sztandary są w efekcie ledwie różowe, z przewagą zielonej i tęczowej tonacji.
Program politycznej organizacji robotniczej może się narodzić tylko tam, gdzie są robotnicy, a więc w zakładach pracy. W ramach reindustrializacji zjawisko niewątpliwie nabierze nowej dynamiki. Analogicznie do partii burżuazyjnych (prawicowych czy lewicowych), partia robotnicza będzie mogła przedstawić swój punkt widzenia na zgromadzeniach powszechnych. Te zgromadzenia są płaszczyzną tworzenia się sojuszy między grupami i klasami społeczeństwa, których interesy są zbliżone. W tym znaczeniu, są one instytucją demokratyczną.
Sytuacja polityczna i ekonomiczna wymaga zmiany polityki gospodarczej. Społeczeństwo nie godzi się ze skutkami polityki gospodarczej burżuazji, ale współczesna lewica nie daje alternatywy ekonomicznej, a więc nie jest w stanie zaproponować programu politycznego, którego celem byłoby zastąpienie polityki ekonomicznej burżuazji przez politykę ekonomiczną klasy robotniczej, a więc przez gospodarkę socjalistyczną.
Oczywiste jest, że w ramach dyskusji na forum zgromadzeń powszechnych, program nowej polityki ekonomicznej prowadzonej z perspektywy zapewnienia interesów klasy robotniczej nie byłby akceptowany przez aklamację. Jeżeli jest prawdą, że tylko polityka ekonomiczna socjalizmu jest w stanie spełnić postulaty szerokiej rzeszy społeczeństwa, które wychodzi na ulice, aby zaprotestować przeciwko zrzucaniu kosztów kryzysowej gospodarki burżuazyjnej na barki świata pracy, to partia robotnicza powinna postawić sobie za zadanie, aby ta prawda dotarła do społeczeństwa.
Nie jest w stanie tego zrobić lewica, która w praktyce twierdzi, że system kapitalistycznej produkcji jest OK, tylko należy zmienić sposób podziału wypracowanego bogactwa. Wówczas, logicznie, taka lewica z dziejową koniecznością popiera politykę gospodarczą burżuazji, żebrząc jednocześnie o filantropię ze strony tejże burżuazji.
Nie ma innego wyjścia, jak popierać wojny imperialistyczne burżuazji, ponieważ burżuazja twierdzi i dowodzi, że inaczej nie da się utrzymać tempa wzrostu, który jest niezbędny, aby tort do podziału był wystarczający dla wszystkich.
Tu należy zniuansować analizę. Lewica nowoczesna utrzymuje, iż wzrost produktywności w gospodarce, a także wzrost wydajności pracy, pozwalają na zwiększenie części bogactwa przypadającego na tych, którzy je wypracowują własną pracą. Jednym słowem, współczesna lewica – w odróżnieniu od lewicy tradycyjnej – utrzymuje, że kapitalizm jest systemem pozbawionym wewnętrznych sprzeczności i zapewnia stały i niezakłócony wzrost bogactwa. Jedynym czynnikiem, który zakłóca ów doskonały model ekonomiczny, pozostaje zewnętrzna wobec modelu zachłanność kapitału. Pozbawienie kapitału części zysku niczego nie zmienia w doskonałym mechanizmie nieskończonego wzrostu produktywności społeczeństwa burżuazyjnego.
Tę narrację nowoczesnej lewicy „kupuje” większość społeczeństwa, na które składają się różne grupy drobnomieszczaństwa, z natury wrogiego wobec idei, że ICH mechanizm ekonomiczny jest ofiarą wewnętrznych sprzeczności rozrywających system produkcji od środka i stanowiących zaczyn jego rozkładu. Lewica stawia na owe 99% społeczeństwa, które stanowi drobnomieszczaństwo lub grupy społeczne czerpiące dochody z rozwijania sfery nadbudowy. Finansowanie nadbudowy jest – zgodnie z formułą Marksa dotyczącą wartości towaru – skorelowane w odwrotnej zależności do finansowania kosztu siły roboczej (produkcyjnej, czyli poza sferą nadbudowy).
Zasadnicza i decydująca różnica między tradycyjną lewicą a nową lewicą leży właśnie w przyjęciu bądź odrzuceniu teorii wartości opartej na pracy autorstwa Karola Marksa.
Jednym słowem, wedle nowoczesnej lewicy, sfera nadbudowy finansuje się sama, ponieważ wytwarza wartość w sferze pozaprodukcyjnej. Wartość, wedle marksizmu, przynajmniej takiego, jak go pojmowała (za Marksem) Róża Luksemburg, jest koncepcją ogólną, teoretyczną, która musi się urzeczywistnić w postaci materialnej, rzeczowej, fizycznej.
W sferze nadbudowy wygląda na to, że nie musi. Może się realizować w postaci niematerialnej, w postaci, np. niematerialnej usługi. Rzecz w tym, że usługodawcy potrzebują materialnych produktów, aby mogli świadczyć usługi niematerialne. Z równania na wartość towaru wynika wprost, że im większy koszt siły roboczej, tym mniej wartości dodatkowej. Wzrost wydajności pracy i produktywności gospodarki, tym mniej potrzeba na fundusz płac. Społeczeństwo rozwinięte, w którym sfera produkcji wytwarza wystarczająco dużo wartości dodatkowej, może się rozwijać sfera nadbudowy.
Cała kontrowersja sprowadza się do tego, czy formuła wartości u Marksa odnosi się do sfery produkcji czy ma też ma zastosowanie także do sfery nadbudowy, do sfery usług niematerialnych. Otóż, w sensie ogólnej formuły teoretycznej, wyjaśniającej relacje między kapitałem a pracą, formuła ta ma zastosowanie powszechne, a więc także do sfery usług niematerialnych. Jednak należy brać pod uwagę fakt, że już sam kapitał może mieć charakter produkcyjny lub nieprodukcyjny. W ramach powszechnej komercjalizacji, relacje między kapitałem a pracą kształtują się wedle ogólnej formuły Marksa. Nie należy jednak zapominać, że sfera nadbudowy jest sferą nadbudowy, ponieważ właśnie nadbudowuje się nad sferą bezpośredniego zaspokajania najbardziej podstawowych potrzeb fizycznych społeczeństwa. Usługodawcy potrzebują jedzenia i picia, aby móc świadczyć usługi, gdy tymczasem pracownicy produkcyjni mogą być spokojnie pozbawiani dostępu do usług niematerialnych, co nie przeszkadza im w świadczeniu pracy produkcyjnej.
Walka klasowa dotyczy tego, jak kształtuje się sposób produkcji w sferze materialnej. Dostęp do żywności (mówiąc w sposób najbardziej zwulgaryzowany, ale wcale nie abstrakcyjny w świecie, w którym stale, codziennie ludzie umierają z głodu, a nie z braku dostępu do produkcji Hollywood) jest pierwotny wobec dostępu do produkcji niematerialnej. Sposób podziału dóbr niematerialnych jest mniej brzemienny w konflikty niż podział dóbr materialnych, co jest oczywiste. Dlatego problem walki klasowej zawiera się w sposobie podziału dóbr materialnych, podstawowych.
Co więcej, uzależnianie podziału dóbr niematerialnych od zasług w sferze bezpośredniej produkcji byłoby czymś z gruntu niedemokratycznym. Społeczeństwo wypracowuje kryteria podziału na podstawie innej niż relacje narzucone sposobem produkcji. Relacje produkcji określają relacje podziału w sferze materialnej, w sferze dóbr materialnych, podstawowych. To one są istotą stosunku klasowego, nic innego. Dlatego, w miarę jak rośnie wydajność pracy i ogólna produktywność gospodarki, sfera produkcji materialnej kurczy się, a więc problem walki klas nie dotyczy 99% społeczeństwa, a niewielkiej części społeczeństwa. Co nie znaczy, że w tej niewielkiej części nie skupia się niemal całość sensu walki klasowej. Niczym w procesie kondensacji materii, w maleńkiej objętości kumuluje się niesamowity potencjał wybuchu.
Społeczeństwo socjalistyczne zaczyna się tam, gdzie kwestia produkcji materialnej przestaje być problemem klasowym, to jest wówczas, gdy po wybuchu następuje rozprowadzenie energii po całości, która rozszerza się na ogromną przestrzeń. Wówczas napięcie zostaje zdjęte z systemu. I o to chodzi w walce klasowej. Produkcja materialna dotyczy nas wszystkich. Relacje klasowe biorą się ze społecznego podziału pracy, który oddziela obie sfery życia każdej, rozwijającej swój potencjał jednostki i tworzy klasy utożsamiające się z jedną z tych – w istocie nierozerwalnych – sfer życia.
Społeczny podział pracy nie ma nic wspólnego z naturalnym podziałem pracy, zależnym od płci i wieku. Rozerwanie obu sfer przesądza o tym, że jednostka nie może się rozwijać harmonijnie i nie może rozwijać swego człowieczego potencjału. Niezależnie od tego, czy chodzi o robotnika czy o artystę. Każdy z nich jest jednowymiarowy w sensie swego potencjału ludzkiego.
*
Program partii robotniczej musi się opierać na zrozumieniu tej kwestii. Inaczej nic z tego nie będzie, a lewica nie będzie miała żadnego programu do przeciwstawienia prawicy poza odwracaniem się od niej plecami, jak to dziś ma miejsce. Słusznie zwraca się uwagę na to, że dzisiejsza lewica kompromituje się usiłując odgrywać siłę radykalnie opozycyjną wobec rządu Macrona, kiedy jednocześnie w trakcie wyborów wzywa swych zwolenników do mobilizowania się w celu wybrania Macrona jako mniejszego zła w stosunku do Marine Le Pen, która – nota bene – również sprzeciwia się reformie emerytalnej. Problemem jest dziś nie prawica czy nawet radykalna prawica, ale brak alternatywy, tj. brak lewicowej alternatywy. Tak twierdzi np. Dominique Vidal, który słusznie piętnuje brak lewicowej alternatywy wobec prawicowego populizmu, nie tylko w Izraelu.
Jak należałoby zachowywać się wobec prawicy, w tym tej, którą lewica denuncjuje jako „faszyzującą”, jak w przypadku Rassemblement National Marine Le Pen? Warto zauważyć, że wrogość dochodzi do tego, że prawica nacjonalistyczna obawia się manifestować ramię w ramię z lewicą w ramach protestu przeciwko reformie emerytalnej. To, co przykre, to fakt, że prawica nie boi się konfrontacji na argumenty, ale boi się fizycznie o swoje życie i zdrowie.
Powstaje pytanie, jak lewica chciałaby zagwarantować sobie brak bezpośredniej konfrontacji z prawicą w ramach postulowanych przez Canard réfractaire i wcześniej przez Żółte Kamizelki zgromadzeń powszechnych. Jeżeli ruchy społeczne tzw. nowego typu, już w ramach ruchu No Global, odrzucały manipulacje ze strony zorganizowanych sił politycznych, to miało to właśnie podłoże w tego typu zachowaniach. W manifestacjach biorą udział zwolennicy zarówno prawicy populistycznej, jak i lewicy radykalnej.
Tak więc, w ramach owych zgromadzeń musiałaby mieć miejsce konfrontacja ideologiczna owych nurtów politycznych, ewentualnie zakaz prezentowania programów politycznych. Jeżeli w okresie dominacji tzw. radykalnej lewicy taki sposób podejścia miał poparcie słabowitej jeszcze prawicy, która dopiero odzyskiwała teren ludowy czy robotniczy, to obecnie prawica nie będzie powtarzała idiotyzmu ówczesnej lewicy i nie da się wpędzić w sztuczny brak polityzacji.
Pamiętamy entuzjazm lewicy, która jak w masło wchodziła w postulat braku narzucania polityzacji ruchów społecznych w sytuacji, kiedy lewica (jaka by nie była) miała jakąś przewagę. Pamiętamy opinie lewicy, które sprowadzały się do stwierdzenia, że podział na lewicę i prawicę jest zwyczajnie przestarzały. Co z tego dziś wynika poza osłabieniem lewicy?
Mała szkoda, jeśli chodzi o tę współczesną lewicę, której miejsce znajduje się na śmietniku historii. Niech sprawiedliwie podlega skutkom własnych idiotycznych wyborów politycznych. Krzyżyk na drogę.
W rzeczywistości, odmawianie dyskusji z prawicą populistyczną i piętnowanie jej jako „faszystowskiej” wynika z faktu, że przez lata osmozy i negowania polityczności lewicowej, nowoczesna lewica stała się mało odróżnialna od nurtów populistycznych. Sama jest co najwyżej lewicą populistyczną. Jak więc dyskutować pryncypialnie z populistyczną prawicą, skoro różnice między lewicą a prawicą się zatarły, wedle słów samej lewicy?
Przecież nie na gruncie nienawiści do miliarderów…
Trudno też o utrzymanie dystansu w przypadku nacjonalizmu z chwilą, gdy w konflikcie rosyjsko-ukraińskim nowoczesna lewica staje na stanowisku… nacjonalizmu. Ukraińskiego. Bo co? Bo oligarchia ukraińska jest wyzyskiwana przez oligarchię rosyjską? Znalazłby się niejeden przykład świadczący o wręcz odwrotnym stosunku. Tyle, że co to za lewica, która opowiada się za określonym nacjonalizmem i reżymem burżuazyjnym?
W dowolnym zgromadzeniu powszechnym lewica nie miałaby najmniejszych szans w dyskusji z prawicą. Sama sobie zgotowała ten los.
Dlatego pragmatycznym ruchem lewicy będzie trzymanie się struktur związkowych, czyli kunktatorstwo wobec rządów liberalnej burżuazji. Więcej nie należy się spodziewać po tej lewicy.
Jeśli w wojnie nacjonalistycznej, nowoczesna lewica z oburzeniem odrzuca negocjacje pokojowe, o tyle w wojnie klasowej negocjacje pokojowe są całkiem możliwe… W obliczu zagrożenia populistyczną prawicą, oczywiście. Jak przy okazji wyborów, prezydenckich czy parlamentarnych.
*
Czy prawica populistyczna nie jest zagrożeniem? Tego nie twierdzimy. Jednak prawica populistyczna jest tylko narzędziem burżuazji jako klasy panującej, mającym na celu rozbrojenie zagrożenia ze strony lewicy klasowej. Prawica populistyczna opiera się na zwolennikach, którzy odwrócili się od lewicy nie reprezentującej w ich oczach interesów określonych klas i grup społecznych. Lewica reprezentuje interesy warstwy drobnomieszczańskiej, ponieważ drobnomieszczaństwo domaga się większego poszanowania przez wielką burżuazję praw i interesów innych grup społecznych. Nie zmiany stosunków produkcji, ale demokratyzacji. Dlatego jest idealnym wyrazicielem politycznych ambicji nowoczesnej lewicy antyrobotniczej.
To wszystko należy mieć w świadomości, jeśli lewica robotnicza chce mieć coś politycznego do zaproponowania w zgromadzeniach powszechnych. Co więcej, wystarczy, aby lewica robotnicza przedstawiła swój program, a nie będzie zagrożenia, że zostanie pomylona z prawicą populistyczną, czego boi się nowoczesna lewica. Od programu robotniczego, klasowego, prawica populistyczna będzie się odcinała jak diabeł od święconej wody. Nie ma więc tu powodu do troski.
Lewica robotnicza nie musi domagać się represji (cywilnych czy politycznych) wobec prawicy populistycznej. Lewica robotnicza może spokojnie dyskutować z prawicą populistyczną na argumenty i przeciągać ludzi na swoją stronę.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 lutego 2023 r.