Nawet zachowujący dotychczas całkiem zdrowy rozsądek André Berkoff zaczyna ulegać powszechnej paranoi. W rozmowie z Christianem Harbulot i Nicolasem Moinet

podkreśla się, że Francja wykazała się naiwnością w swej wierze w doskonałe, europejskie małżeństwo z Niemcami, w którym Niemcy dysponowali przewagą ekonomiczną, zaś Francja – polityczną. Niemieccy ekoterroryści – poprzez francuską, ekologiczną piątą kolumnę – wymusili na Francji rezygnację ze wspaniałego projektu energetyki opartej na atomie. Nieważne, że sami pierwsi pozamykali elektrownie jądrowe, ważne, że Francja stawia na pierwszym miejscu szukanie winnego już nie wewnątrz, ale na zewnątrz. Jednym słowem, nacjonaliści, nawet jeśli nadal nie podaje się im ręki, faktycznie dyktują ton polityce europejskiej.

Psychoza tłumu działa w ten sposób, że każdy boi się, iż sąsiad ugra coś wyprzedzając nas o jeden ruch do przodu. Dla nas już nie starczy. Komisja Europejska zarzuca Niemcom, że ratują się w pojedynkę, nie przyjmując decyzji o nałożeniu limitów na ceny gazu z Rosji. Mogą sobie na to pozwolić. Póki co. A szczególnie po wysadzeniu gazociągów Nord Stream 1 i 2 są w sytuacji dramatycznej, która już powoduje zapaść gospodarki niemieckiej.

Ba, Niemcy kombinują z porozumieniem z Chinami, skoro z Rosją partnerzy i sojusznicy europejscy zdecydowanie nie pozwolą. To tylko dowód na to, że Niemcy grają niesolidarnie.

Tymczasem, analityk i ekonomista, Marc Touati, słusznie ostrzega przed konsekwencjami emocjonalnej i kompletnie nieracjonalnej polityki europejskiej wobec niemieckich (spóźnionych) wysiłków na rzecz ratowania gospodarki. Przypomnijmy, że gospodarka niemiecka pozostaje wciąż lokomotywą gospodarki europejskiej i gwarantem utrzymania wartości euro. Polityczne przywództwo Francji rozpadło się wraz z wykorzystaniem wojny rosyjsko-ukraińskiej przez państwa Afryki francuskojęzycznej do zakwestionowania pozycji neokolonialnej tego kraju. Przywództwo niemieckie w dziedzinie gospodarczej zostało zakwestionowane przez sankcje przeciwko Rosji i efekt zwrotny, jaki owe sankcje miały dla gospodarek unijnych, a przede wszystkim, dla gospodarki niemieckiej.

Upadek gospodarki niemieckiej spowoduje nieuchronnie upadek całej konstrukcji Unii Europejskiej, ponieważ każdy kraj będzie traktował byłych partnerów jako rywali i konkurentów na rynku międzynarodowym. Każdy za siebie, a kto niby za wszystkich? Chyba tylko Stany Zjednoczone, bo Bóg za daleko…

Przy okazji, analitycy przewidują delokalizację resztek gospodarki europejskiej do USA, gdzie energia jest tańsza, zaś wysiłki na rzecz odtworzenia gospodarki opartej na przemyśle, czyli gospodarki rzeczywistej, będą kontynuowane niezależnie od rządu – demokratycznego czy republikańskiego.

Od siebie możemy dodać, że przejęcie Ukrainy przez USA obrazuje tylko dążenie tego państwa do zapewnienia sobie uprzywilejowanego dostępu do zasobów, które poprzez Rosję docierały do Europy. Upadek i rozbiór Rosji oznacza kolejny krok USA w tym samym kierunku – zablokowanie możliwości dostępu do tanich zasobów rosyjskich przez Chiny i Europę. Szczególna relacja rosyjsko-niemiecka zabezpieczała zaopatrzenie gospodarek zachodnioeuropejskich w tanie surowce. Wojna spowodowała destabilizację tej relacji i przeniesienie akcentu z monopolu europejskiego na relacje z Rosją i Europą Wschodnią na monopol amerykański – poprzez działania Polski i Ukrainy.

Ważne, aby zrozumieć, iż polityka europejska, unijna, nie dawała perspektyw rozwojowych ani Rosji, ani państwom Środkowo-Wschodniej Europy. Miały one trwać w sytuacji analogicznej do sytuacji państw afrykańskich, w których marionetkowe rządy same utrzymywały własne kraje w sytuacji braku suwerenności. Przynosiła ona bowiem wymierne korzyści kompradorskim elitom owych państw. Mogło tak trwać w nieskończoność, kosztem ludności, ale ku zyskom elit.

Sytuacja zmieniła się jednak z chwilą, gdy zależność gospodarek rozwiniętych od bazy przemysłowej ulokowanej w Azji, a w szczególności w Chinach, zaczęła się ujawniać. Oczywiście, globalny system finansowy oraz wspólnota interesów elit gospodarczych świata nadal grały na wyciąganie korzyści i zysków z gospodarki realnej i ich transferu do kieszeni bogatej mniejszości. Jednak oparcie się gospodarek zacofanych na mechanizmie rozwoju przemysłowego spowodowało to, że chaos przestał był zarządzalny przez światowe elity.

Przede wszystkim, powiększenie się globalnej elity spowodowało, że własna ludność stała się nadmiarowym pretendentem do udziału w podziale ukradzionego ludom wyzyskiwanym tortu. Powrót do gospodarki realnej napędza wyścig o to, które kraje znajdą się w sytuacji światowego lidera, a które w sytuacji zacofanego dostarczyciela surowców i taniej siły roboczej.

Rządy narodowe mają do wyboru albo zaciętą, wojenną rywalizację o to, aby własne elity i naród stały się Centrum, albo popieranie własnych elit, które mają dołączyć do globalnej elity kosztem własnego narodu. Dotychczas, elita globalna rozwijała się w superstrukturę ponadnarodową, która kierowała się własnym interesem kosztem interesów społeczeństw. Z tym, że tradycyjnie kapitalistyczne Centrum miało jeszcze możliwość utrzymać względnie stabilny poziom życia dla tzw. klasy średniej. Jak wiadomo, od upadku ZSRR i obozu realnego socjalizmu, ta możliwość zaczęła się gwałtownie kurczyć.

Przede wszystkim, w samym Centrum kapitalistycznym pojawiły się państwa, w których nie dało się zapewnić państwa opiekuńczego dla wszystkich. W konsekwencji, również w państwach dotychczas uznawanych za państwa dobrobytu poziom życia mas zaczął spadać. Trudno utrzymać ten poziom dla wszystkich, kiedy Centrum się powiększa, a z powodu rozpadu własnego przemysłu dochodzące kraje aspirują do udziału w korzyściach z neokolonialnej eksploatacji, a nie do wypracowywania własnego dochodu. Nawet jeśli utrzymanie Rosji (oraz Ukrainy) poza strukturami unijnymi pozwala utrzymać problem na pełzającym poziomie. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby do UE dołączyła Rosja, Ukraina i Białoruś. No właśnie, elity europejskie też sobie tego nie potrafiły i nie chciały wyobrazić.

Prawica nacjonalistyczna wybiera model konfrontacyjny, oparty na zasadzie dominacji narodowej, nieważne jakie by nie były rozwarstwienia wewnątrzspołeczne. Model nowolewicowy skłania się nie od dziś ku modelowi globalnej elity, który nie uprzywilejowuje żadnego konkretnego narodu. Dotychczas nowolewicowe sumienie było usypiane tym, że wszyscy idą w kierunku modelu dobrobytu, tylko niektórzy szybciej, inni wolniej (i asymptotycznie). Głównym mechanizmem sprawiedliwego rozprowadzenia bogactwa miał być mechanizm demokratyczny. Zakłada on świadomą ingerencję i działania rządu na rzecz kierowania gospodarką.

Ale nowoczesna lewica nie postrzega gospodarki jako gospodarki realnej, opartej na przemyśle jako na relacji społeczeństwa z przyrodą, tylko jako gospodarkę sektora usług, a więc i wtórnego podziału. Sprawiedliwy podział w wykonaniu najbardziej sumiennych i altruistycznych elit globalnych (a kto w takie wierzy i w ich odporność na korupcję?) dotyczy więc podziału wtórnego. Obrazuje to najlepiej fakt, że ta elita działa na poziomie struktur globalnego systemu finansowego. Stąd nowoczesna lewica rozumie demokratyczny mechanizm podziału jako partycypację w zyskach wielkich korporacji. Wyraża to całkiem zgrabnie prof. Jeffrey Sachs, znany w Polsce z autorstwa terapii szokowej, nieco nieuczciwie przypisanej sobie przez Leszka Balcerowicza.

Nic dodać, nic ująć – lewica pełną gębą, postępowa i radykalna!

Nowolewicowym remedium na wszystko jest przejęcie zysków wielkiego kapitału. To miało sens w sytuacji, kiedy środki pieniężne pozwalają na zakup dóbr dostępnych zasadniczo w sposób nielimitowany. Lewica wciąż rozumuje w tych kategoriach. Dajcie więcej środków biednym, to kupią sobie potrzebne im rzeczy i zlikwidujecie w ten sposób biedę. Wojna rosyjsko-ukraińska odsłoniła prawdę, którą globalna elita finansowa usiłowała od jakiegoś czasu ukryć, a mianowicie to, że dobra są ograniczone i że zwiększanie masy środków i tytułów własnościowych służy tylko rywalizacji przy zakupie rzeczywistych, materialnych dóbr trwałych w rodzaju nieruchomości czy – przede wszystkim – ziemi.

Dostęp do owych dóbr jest zależny od stanu gospodarki realnej, czyli od przemysłu (i rolnictwa, które jest dziś działem przemysłu). Z chwilą, kiedy narasta fala nacjonalizmów na całym globie, okazuje się, że dostęp ten może zostać zakwestionowany. Najlepiej jest więc zabezpieczyć się na własnym podwórku, czyli reindustrializować własną gospodarkę. Ale to pociąga za sobą powrót konfliktu antagonistycznego, w podziale pierwotnym. Część elit rozumie, że jest to niebezpieczne, ale zaczynają grać mechanizmy obiektywne i narasta znaczenie elit nacjonalistycznych, które mają ułatwione zadanie, ponieważ ich logika jest zrozumiała dla mas.

Elita globalna, o nowolewicowym nastawieniu, jest rozrywana przez wewnętrzną sprzeczność. Z jednej strony, programowo żąda wzrostu poziomu życia dla wszystkich pracowników najemnych, z drugiej – sprawiedliwy podział z zysku stoi w sprzeczności z podziałem pierwotnym, w ramach stosunków produkcji. Podział lewicowy zakłada rosnące zyski – bo wtedy jest więcej do podziału i jest podstawa do takiego żądania. Ale wysokość zysków zależy od wyzysku pracy produkcyjnej. A więc zwiększenie wynagrodzeń w ramach podziału pierwotnego między kapitał zmienny a zysk zmniejsza zyski, czyli likwiduje podstawę do żądania podwyżek płac w sektorach pozaprodukcyjnych.

Koncepcja nowolewicowa opiera się więc na cichym założeniu, że praca produkcyjna obciąża „otoczenie”, co pozwala danemu społeczeństwu zajmować się wyłącznie podziałem wtórnym. I promować demokrację w jej najbardziej radykalnym wydaniu. Ale reindustrializacja kwestionuje nowolewicową strategię polityczną. Tak trochę zgodnie z Marksem, rozrośnięta elita globalna staje naprzeciwko najemnej armii pracowników produkcyjnych.

Jak słusznie zauważył skromny geograf francuski, Christophe Guilluy, autor książki pod wymownym tytułem „Wywlaszczeni” (les dépossédés)  w rozmowie z nowolewicową (?) stacją Europe1: w latach 80-tych lewica porzuciła kwestię społeczną dla wypracowania swoistego ersatzu, choćby w postaci tzw. różnorodności społecznej. Dziś opłakuje krokodylimi łzami gentryfikację i inne skutki. Rozmowa jest krótka, ale treściwa. Lud się nie rusza, zachowuje spokój i broni się na własnym podwórku.

Dlatego jest bardziej podatny na hasła nacjonalistyczne. Nowoczesna, globalistyczna lewica musi zaakceptować antydemokratyczne metody utrzymania dotychczasowego, kompradorskiego i elitarnego systemu.

Nie ma możliwości utrzymania systemu demokratycznego w warunkach destabilizacji gospodarczej. To zrozumiały społeczności afrykańskie, które popierają niedemokratyczne władze wojskowe swoich państw przeciwko demokratycznej Francji. Tak samo nie ma możliwości wymagania od reżymu Putina czy Łukaszenki, że będzie demokratyczny. Nie ma takiej możliwości także w Polsce, która zniszczyła własny przemysł na żądanie „cywilizowanego świata”.

Nacjonalistyczny czy nowolewicowy wybór, wszystko to są pozorowane wyjścia z sytuacji. Globalne rozwiązanie jest jedynym, które pozwoli na uniknięcie konfliktów wojennych w celu odtworzenia sytuacji trwałego podziału na Centrum i Peryferie. Ale nie może to być nowolewicowe ustanowienie globalnej elity, której usprawiedliwieniem będzie klasowa nienawiść do bezpośredniego producenta winnego zbrodni ekologicznych.

Jedynym rozwiązaniem jest podjęcie Marksowskiego programu powiązania pracy produkcyjnej z podziałem i zrozumienie, że nadbudowa kulturowa i cywilizacyjna opiera się na prawidłowym rozwiązaniu problemów bazy.

*

Ale najprawdopodobniej czeka nas upowszechnienie konfliktów opartych na partykularnych konfliktach interesów. Oba scenariusze są jednakowo klasowe i opresywne. Rewolucja zawiera się w produkcyjnym jądrze gospodarki. Takie to proste i tak trudne do przyjęcia zarazem. Bo interesy elit są inne. A elity są podzielone i żądne krwi.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
7 listopada 2022 r.