Problemy teorii ekonomicznej wydają się trudne przeciętnemu człowiekowi. Faktycznie, rozumowanie oparte na rozbudowanych, nie zawsze jawnych założeniach wymaga dużej dozy koncentracji. Dodatkowo, założenia te są ujmowane w postaci modelów, które dla „wtajemniczonych” pełnią rolę narzędzi mnemotechnicznych, pozwalających na niepogubienie się w licznych i wzajemnie powiązanych założeniach.
W oczach niewtajemniczonych wyglądają na obiektywny opis rzeczywistości (choć są tylko jej modelem), która dopiero z tej perspektywy wygląda na niezwykle skomplikowaną sama w sobie. Ujęte w matematyczne wzory i formuły modele dopełniają grozy i odstręczają potencjalnego czytelnika od pokusy zgłębienia tajników teorii ekonomicznej.
Badanie relacji ekonomicznych jest tak samo skomplikowane, jak badanie relacji społecznych. A same relacje społeczne są wystarczająco skomplikowane i dodatkowo komplikują je różne techniki manipulacji, które usiłują zamazać faktyczne odniesienia między poszczególnymi grupami społecznymi.
Obce marksizmowi jest uznawanie, że zmiany technologiczne zmieniają jakościowo relacje społeczne. A tymczasem, taki „determinizm technologiczny”, jak go określa Michel Husson („Postęp jest wtedy, kiedy rynek się kurczy, a nie rozszerza”, rozmowa J. Majmurka z M. Hussonem, strona „Krytyki Politycznej”, patrz: https://krytykapolityczna.pl/…/nikt-nie-wie-jak-sfinansowac…), jest podstawą intelektualną pretendującej do nowoczesności strategii politycznej tzw. nowej radykalnej lewicy.
Drugą kwestią jest to, że wg. marksizmu źródłem wartości jest żywa praca ludzka. Wg. tzw. nowej radykalnej lewicy to stwierdzenie oznacza, że praca ludzka jest tytułem do uczestniczenia w podziale wartości dodatkowej wypracowanej w danej gospodarce. Dla Marksa oznaczało to, że podstawą bogactwa społecznego jest i pozostaje połączenie pracy ludzkiej z zasobami dostarczanymi przez przyrodę. Pozbawienie bezpośredniego producenta dyspozycji środkami produkcji, powoduje, że powstaje pojęcie wartości, które ma sens wyłącznie w społeczeństwie (proto)klasowym. Niezapośredniczony społecznie stosunek człowieka do przyrody nie zawiera elementu wartościotwórczego – polega na bezrefleksyjnym przyswajaniu sobie „darów przyrody” jako czegoś bezwartościowego, choć jakże użytecznego.
Tzw. nowa radykalna lewica z tępym pragmatyzmem interpretuje więc teorię Marksa, odrzucając – od zarania nurtu rewizjonistycznego – „heglowskie” spekulacje na rzecz praktycznej, moralnej koncepcji opartej na skardze, iż relacje społeczne opierają się na prostym stosunku kradzieży. Patrząc z tej perspektywy, tzw. nowa radykalna lewica zupełnie lekceważy sobie dywagacje Marksa o złożonym podejściu do kwestii wartości dodatkowej, która jest niezbędna w jej postaci „ukradzionej” bezpośredniemu producentowi po to, aby choćby mogła zaistnieć cywilizacja. Popularne wykładnie teorii marksizmu, niezbędne do bieżącej pracy edukacyjnej i agitacyjnej zadowalają się Proudhonowskim z krwi i kości sprowadzeniem nauki Marksa do prostackiego „własność jest kradzieżą”, i obrażają się na próby zniuansowania teorii, ponieważ jest to mało efektywne z punktu widzenia agitacji i propagandy.
Dekady prymitywizowania teorii marksizmu przez najsłynniejszych tuzów marksizmu – nawróconych bądź nie na demokrację burżuazyjną – skutkują bezradnością lewicy w obliczu prawicowego populizmu. Pozostając na poziomie prymitywizmu bowiem, koncepcje nowolewicowe nie są w stanie przeciwstawić niczego sensownego argumentacji przeciwnika. Ba, pojawiają się rozłamy na tle sporu o to, czy prawicowi populiści są czy też nie są prawdziwymi „przyjaciółmi ludu” i czy nie są bardziej lewicowi od samej Nowej Lewicy.
Na poziomie swojego „rewizjonistycznego”, socjaldemokratycznego pragmatyzmu, tzw. nowa radykalna lewica nie różni się niczym w sensie programu socjalnego od prawicowych populistów; może co najwyżej krzyczeć o tym, że prawica „ukradła” jej program i bezczelnie wyśrubowała żądania socjalne.
Tymczasem tam, gdzie zaciera się różnica między prawym a lewym populizmem, zaczyna się rzeczywista nauka marksizmu. To nauka, która odróżnia marksizm jako doktrynę polityczną od koncepcji liberalno-demokratycznych, osadzonych w rzeczywistości politycznej XIX wieku. Już wówczas Marks był odrzucany przez postępowych, liberalnych demokratów. Nic nie zmieniło się w okresie, kiedy działali Róża Luksemburg i Włodzimierz Lenin, ani współcześnie. Rozbieżność między koncepcją polityczną Marksa a koncepcjami liberalno-demokratycznymi lewicy burżuazyjnej pozostaje w swej istocie taka sama we wszystkich tych trzech okresach, mimo różnic, głównie w kwestii modnej odzieży.
*
Michel Husson przytacza argument, który bije w nowolewicowy determinizm technologiczny, a mianowicie tzw. paradoks Solowa, który stwierdził, że „skutki rewolucji informatycznej i telekomunikacyjnej widać było wtedy [końcówka lat 80-tych XX wieku] wszędzie – poza statystykami produktywności” (tamże).
Kiedy Nowej Lewicy niczym pierwszej naiwnej wydaje się to co najmniej dziwne (i paradoksalne), Husson zachowuje sceptycyzm co do możliwości wyjścia gospodarki z „paradoksu Solowa”, chociaż… argumentów ekonomicznych nie podaje. Zadowala się epitetem „determinizm technologiczny”. Jednocześnie przytacza inny, znany paradoks, a mianowicie ten, że „miejsca pracy likwidowane za sprawą technologicznych innowacji pojawią się w podobnych liczbach gdzie indziej” (tamże).
Sprawę można wyjaśnić z pozycji marksizmu.
Wartość dodatkową uzyskuje się dzięki przetwarzaniu przyrody. Jednocześnie, kapitalistyczny sposób produkcji zakłada maksymalizację zysku, co wyraża się we wzroście stopy wyzysku (M/V). O ekspansywności kapitału świadczy (jak widać, niezmiennie do dziś) wzrost zatrudnienia pracy żywej. Jest to proces bazowy dla kapitału, czyli możliwość realizacji wzrostu wartości dodatkowej w sposób prosty, ekstensywny. Inne, złożone i intensywne sposoby powiększania wartości dodatkowej zakładają konkurencję między samymi kapitalistami. Akumulacja kapitału bowiem dokonuje się w procesie złożonym, w którym nie tylko liczy się wyzysk siły roboczej, ale i wzajemna konkurencja między kapitalistami. Po okresie walki między kapitalistami o przechwycenie rynków i sposobów intensyfikacji produkcji dzięki nowinkom technologicznym, narastający, strukturalny kryzys kapitalizmu powraca do swej bazowej postaci, gdzie zasadnicze znaczenie ma prosty wyzysk oparty na ekstensywnym zwiększaniu produkcji.
Tak więc, „rewolucja informatyczna” miała znaczenie tylko jako etap walki wewnętrznej między grupami kapitału o podział wartości dodatkowej. Grupy kapitału nieprodukcyjnego, dzięki swej obietnicy intensyfikacji wyzysku robotnika produkcyjnego przez kapitał sfery produkcyjnej za pomocą nowych technologii, sprzedawały swe produkty chętnemu kapitałowi produkcyjnemu. W ten sposób przechwytywały wartość dodatkową, dzieląc ją następnie między swoich pracowników, stwarzając wrażenie, że w tym właśnie sektorze jest wypracowywane „nowe” bogactwo społeczne.
Jednak obiektywne pomiary ekonomiczne pokazały brak wzrostu produktywności tej pozaprodukcyjnej sfery.
Trudno się temu dziwić z pozycji teorii ekonomii marksistowskiej. Natomiast przyjmując pseudomarksistowską koncepcję ekonomiczną, gdzie wartość dodatkową (związaną z sektorem produkcyjnym) zastąpiono wartością dodaną, która praktycznie sprowadza się do płac, stajemy w obliczu „anomalii” i „paradoksów”. Logicznie rzecz biorąc – jeśli „wartość dodatkowa” (czyli wartość dodana) sektora pozaprodukcyjnego sprowadza się praktycznie do płac, to niby skąd miałby się wziąć produkt nadwyżkowy, z jakim mamy do czynienia w sferze produkcyjnej?
Zaznaczmy, że Marksowska wartość nowowytworzona (czyli to, co jest dziś określane jako wartość dodana) jest całkowicie pokrywana przez zakup innych kapitalistów. Produkt sfery nieprodukcyjnej jest sprzedawany działowi produkcyjnemu jako narzędzie produkcji. Dopiero ten dział wytwarza towary sprzedawane na rynku ostatecznemu konsumentowi. Z faktu, że kapitaliści kupują od siebie nawzajem wliczając narzut za fatygę, jeszcze nie powstaje zysk, czyli – wartość dodatkowa (stosunek społeczny) nie materializuje się. Nie ma więc produktywności.
Od czasu, kiedy Marks wykazał, że szczególne znaczenie siły roboczej bierze się stąd, iż obrót między kapitalistami nie przynosi ŻADNEJ nadwyżki ponad wartość towaru, ten szczegół teorii ekonomicznej nie powinien pozostawać obcy marksistom, nawet instytucjonalnym czy akademickim. A jednak…
Dopowiedzieliśmy więc tutaj to, czego nie mógł lub nie chciał dopowiedzieć prof. M. Husson. A bez czego trudno przejść do kwestii postulatu tzw. nowej radykalnej lewicy – dochodu podstawowego – i sensownie go ocenić.
*
Z powyższego rozumowania jasno wynika, że z powodu braku przyrostu produktywności w sferze nieprodukcyjnej nieporozumieniem jest oczekiwanie, że nastąpi skrócenie czasu pracy w tymże sektorze.
Wzrost produktywności w sektorze produkcyjnym lub imperialistyczna dominacja krajów wysokorozwiniętego kapitalizmu, pozwalająca na czerpanie z nadzwyczajnych mechanizmów wyzysku pracy, była podstawą możliwości skracania czasu pracy w przeszłości, w Centrum kapitalistycznym, w rozwiniętej Europie. W pewnym sensie, kapitalizm epoki „patriarchalnej” mógł sobie na to pozwolić tym bardziej, że koszt utrzymania rodzin pracowników produkcyjnych brali na siebie sami robotnicy ponoszący konsekwencje braków i niedostatków w sferze socjalnej, łagodząc w ten sposób dolegliwości, jakie mógł odczuwać rodzimy kapitał, który mógł skuteczniej konkurować z kapitałem obcym mając zabezpieczone tyły.
Dlatego możliwe było rzeczywiste skrócenie czasu pracy. Istniał bowiem realny, materialny produkt do podziału między członków społeczeństwa i który do tego jeszcze rósł.
Mówiąc w skrócie – kondycja sfery pozaprodukcyjnej jest uzależniona od kondycji sfery produkcyjnej, szczególnie w sektorze nastawionym na potrzeby kapitału, jak to ma miejsce w przypadku sektora informatyki. Udoskonalenia w tej sferze prowadzą wszak do doskonalenia wyzysku robotników w sferze produkcyjnej (organizacja produkcji, magazynowanie i dostarczanie towaru na zamówienie, przerwy technologiczne w pracy itd.)
Z tego względu, że robotnicy nie reprezentują już swoich rodzin wobec pracodawcy, członkowie tych szerokich rodzin muszą samodzielnie walczyć o swoje tytuły do udziału w społecznym bogactwie. Kapitaliści sfery nieprodukcyjnej, w związku z perturbacjami w sferze produkcyjnej (dezindustrializacja), mają mniej możliwości realizacji swego zysku na styku ze sferą produkcyjną. Dlatego też mają mniejsze zapotrzebowanie na pracę żywą. Ta siła robocza sama musi sobie poradzić w monopolizującej całość życia społecznego gospodarce rynkowej, czyli dąży do komercjalizacji wszystkiego, co się da, wszystkiego, co posiada jako dowolny zasób (sorry – kapitał społeczny).
Ostatecznie, obowiązek zorganizowania jakiegoś ładu w tym niemożliwym do opanowania chaosie spada na państwo burżuazyjne, które sobie coraz gorzej radzi i nie może być inaczej. Poza sferą produkcyjną, wszystkie aktywa państwa są zwykłym przekładaniem pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej i z powrotem. Kryzys strukturalny kapitalizmu, związany ze sferą produkcyjną gospodarki, jest dziś faktem, ujawnionym w wyniku upadku gospodarki realnego socjalizmu, która usiłowała kosztem swoich społeczeństw wprowadzać jakikolwiek ład do chaosu gospodarki kapitalistycznej.
Dziś tego narzędzia rozmywania i oddalania skutków kryzysu już nie ma. Pozostaje wojna jako chętnie wykorzystywane przez kapitał rozwiązanie.
*
Wracając do dochodu podstawowego – Michel Husson prawidłowo stawia kwestię odwracając to, jak stawia ją tzw. nowa radykalna lewica, dla której to rozwiązanie jawi się jako panaceum na problemy współczesnego społeczeństwa. Tymczasem dla Hussona sprawą oczywistą pozostaje to, że rozwiązanie kwestii społecznej logicznie poprzedza techniczny instrument, jakim jest dochód podstawowy.
Husson zwraca uwagę na to, że nie da się dziś zauważyć żaden globalny ruch na rzecz dochodu gwarantowanego. I nie jest to kwestia niedojrzałości ruchu czy podziałów na lewicy itd., itp. Husson zwraca uwagę na to, że lewica nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, że to nie instrument dochodu podstawowego/gwarantowanego kształtowałby relacje społeczne, ale odwrotnie – to rzeczywiste relacje społeczne będą kształtowały rzeczywisty, społeczny charakter tego instrumentu: „jest bowiem fundamentalna różnica między progresywnym a ‘neoliberalnym’ rozumieniem dochodu podstawowego. Ten pierwszy faktycznie przynosiłby realną zmianę w relacjach władzy między pracownikami a właścicielami kapitału na korzyść tych pierwszych. […]
Ten drugi oznaczałby tyle, że każdy otrzymałby jakieś niewielkie środki, które nie pozwalają tak naprawdę zbliżyć się choćby do minimum socjalnego. […] Siła przetargowa pracowników pozostałaby niewielka. A koszt nawet ‘neoliberalnego dochodu podstawowego’ byłby najpewniej tak znaczny, że wypłacając go państwo nie miałoby już w zasadzie środków na pozostałe świadczenia polityki społecznej i finansowanie usług publicznych” (tamże).
Warto też zauważyć, że dochód podstawowy, nawet ograniczony do osób, które nie osiągają umownego poziomu życia, w zasadniczej mierze dotyczyłby potencjalnych pracowników sfery nieprodukcyjnej – w sferze produkcyjnej mamy zasiłek dla bezrobotnych. Postulat dochodu podstawowego nie bierze się bowiem z doświadczenia chwilowego, koniunkturalnego bezrobocia, ale z sytuacji TRWAŁEGO wykluczenia poza sferę zatrudnienia przez kapitał. Dotyczy ludzi, którzy w społeczeństwie nie są w stanie sprzedać swego produktu jako samodzielne podmioty poruszające się na rynku usług. Potencjalnie wykonujący pracę użyteczną społecznie, nie znajdują na nią nabywców, ponieważ klasa wyzyskująca ma już odpowiednio wykwalifikowanych usługodawców, zaś klasa wyzyskiwana nie ma środków na podnoszenie swego popytu na dobra wyższego rzędu.
Pozostawanie poza stosunkiem pracy pozbawia możliwości dopominania się o swoje w ramach apelu do sprawiedliwości, albowiem kto nie pracuje, ten nie je. Dzięki temu sloganowi tzw. przyszła niedoszła, jakże lewicowa klasa średnia znieczuliła się na problem klas niższych, które nie mają ani pracy, ani kwalifikacji. Ze względu na brak kwalifikacji są same sobie winne. Tymczasem grupy społeczne domagające się dochodu podstawowego mają kwalifikacje, ale nie ma zapotrzebowania na ich kwalifikacje. To jedyna różnica, ale w drugim przypadku sam potencjał (kapitał kulturowy itp.) okazuje się tytułem do udziału w podziale dochodu i dochodów.
Jak by nie patrzył, Michel Husson przytacza argument z działki liberałów gospodarczych – nie ma środków na zaspokojenie takich „fanaberii”. Zdanie przeciwne wyrażane przez tzw. nową radykalną lewicę bierze się stąd, że skoro Marks twierdził, iż wartość pochodzi z pracy, to poziom zatrudnienia sam już napędza wartość i gospodarkę, co było podtrzymywane również koncepcją keynesizmu uogólnioną do rangi ekonomicznego dogmatu, zamiast patrzeć na tę koncepcję jako na koncepcję adekwatną do konkretnej sytuacji ekonomicznej, osadzonej w konkretnohistorycznej dynamice gospodarki światowej.
Jeśli jednak „wartość” to stosunek społeczny, to nie należy zapominać, iż Marks mówił także o bogactwie społecznym. To ostatnie pojęcie jest wynikiem interakcji pracy z zasobami natury i pozostaje jedynym, co daje się dzielić w ramach podziału dochodu i dochodów. Pojęcie „wartość” jest jak pojęcia z dziedziny gospodarki finansowej – niematerialne i wirtualne, co nie przeszkadza im na wywieranie niezwykle silnego oddziaływania na rzeczywiste życie ludzi. Niczym upiór, który wykorzystuje siłę żywych do podporządkowywania ich sobie. Ich siła jest równa sile utrwalonych relacji społecznych – prawnie czy pozaprawnie, bez znaczenia. Ważne, że sami ludzie podtrzymują te relacje, choćby i niekorzystne dla nich, ponieważ, jakie by nie były, są lepsze od poczucia niepewności. W sytuacjach ekstremalnych dla społeczeństwa, relacje te pękają i ustala się mechanizm oparty na prostej gospodarce towarowej, która przywraca podstawowe zasady i daje szansę odbudowy przewagi sfery produkcyjnej nad nieprodukcyjną, dowodząc, że rozważania Marksa z I tomu Kapitału mają jak najbardziej aktualne znaczenie dla współczesnej gospodarki.
*
Sama wypowiedź Hussona, ostrożnie pesymistyczna, świadczy o głębokim rozdarciu, które nie jest obce współczesnej lewicy. Jednocześnie, jego stwierdzenie, że „nie sposób nie zgodzić się z postulatem, że w zamożnych, rozwiniętych społeczeństwach ludzie powinni żyć na pewnym minimalnym materialnym poziomie i mieć zapewnione do tego środki” (tamże), od razu rodzi wątpliwość – a co z ludźmi żyjącymi w niezamożnych i nierozwiniętych społeczeństwach? Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę to, że zamożność i poziom rozwoju danych społeczeństw nie są kategoriami „niewinnymi” – wiążą się bardzo ściśle z biedą i niedorozwojem innych społeczeństw. I trudno oczekiwać, iż w przyszłości przesunięcie się centrum kapitalizmu obejdzie się z naszym regionem w sposób bardziej humanitarny, o ile na porządek dnia nie wejdzie kwestia przewartościowania podstaw teoretycznych, na których opiera się program lewicy społecznej.
Dzisiejsze założenia teoretyczne i sprzeczności, jakie z nich wynikają, są podstawą nieuchronnych podziałów na lewicy. Dotychczasowa taktyka szukania sposobów kosmetycznego (radykalizacja demokracji burżuazyjnej) doskonalenia systemu, który był sztucznie podtrzymywany w okresie Zimnej Wojny, przy pozostawieniu „spraw poważnych” (gospodarki) w rękach kapitału, w sytuacji kryzysu niezbyt się sprawdziła. Zafiksowana na taki model wzajemnych relacji z kapitałem lewica – w sytuacji kryzysu – potrafiła wydać z siebie wyłącznie taki postulat, który w istocie sprowadza się do postulatu zwiększenia wyzysku robotników sfery produkcyjnej, aby zabezpieczyć byt ludziom wyrzuconym na margines przez proces dezindustrializacji.
Niestety, Michel Husson w tej kwestii zachowuje dystyngowane milczenie.
*
Na temat wywiadu z Hussonem raczył wypowiedzieć się także Tymoteusz Kochan. Dzięki temu mamy możliwość ustosunkowania się do kwestii, której Husson nie porusza w wywiadzie, ale która ma zasadnicze znaczenie przy rozpatrywaniu kwestii pracy: „BDP jest antyrobotnicze, tzn. omija w ogóle kwestię tego, że praca sama w sobie jest czynnikiem wyzwalającym, sensotwórczym. Potencjalne tworzenie biernych ludzi odciętych od aktywności zawodowej jest szkodliwe. Praca wyobcowuje w kapitalizmie, ale bycie rentierem w kapitalizmie też wyobcowuje, a BDP nawet nie zrobi z ciebie rentiera tylko kogoś żyjącego za minimum. Postulatem socjalistycznym jest praca NIEwyobcowana” (patrz: profil T. Kochana na Facebook).
Na lewicy spotykają się bowiem dwie sprzeczne koncepcje. Jedna mówi o „końcu pracy”, druga – o „sensotwórczym znaczeniu pracy”. Mówiąc o końcu pracy, ma się, oczywiście, na myśli pracę fizyczną czy, ogólnie, niekreatywną. Problem w tym, że praca kreatywna, o ile ma charakter pracy zarobkowej, także jest alienująca. Z drugiej strony, każda praca ma charakter poniekąd sensotwórczy, ponieważ jest okazją do interakcji międzyludzkiej. Ale w pracy mechanicznej, nietwórczej przeważa komponent ogłupiający. Natomiast praca twórcza jest pozbawiona tego komponentu, zaś satysfakcja z jej wykonywania bierze się nie tylko z możliwości interakcji z innymi ludźmi, ale i z zadowolenia, jakie przynosi samo zmaganie się z problemem-wyzwaniem.
Dlatego też, dla wyzwolenia pracy twórczej potrzeba zniesienia stosunków komercyjnych, natomiast praca nietwórcza w ogóle powinna nie być wykonywana ze względu na jej upodlający charakter.
Trudność w tym, że praca nietwórcza jest związana z produkcją materialną, zaspokajającą potrzeby podstawowe społeczeństwa. Jej wykonywanie jest niezbędne, aby istniało społeczeństwo i mogła się rozwijać cywilizacja i kultura. Dopóki istnieje społeczeństwo klasowe, będzie też istniał SPOŁECZNY podział pracy, który będzie przypisywał różne grupy społeczne do różnych typów pracy. Jedni będą stale związani z wykonywaniem prac ogłupiających, drudzy będą mieli szczęście wykonywania prac rozwijających osobowość.
Historycznie, problem inteligencji (pracowników umysłowych) powstał wraz z powstaniem wystarczającej nadwyżki wartości dodatkowej, która uczyniła możliwym zwiększenie liczby członków społeczeństwa zajmujących się pracą intelektualną o mniejszym lub większym stopniu wyrafinowania. Wcześniej, kiedy nie było inteligencji (a co najwyżej ich protoplaści – zakonnicy potrafiący czytać i pisać), a tylko nieliczni intelektualiści, problemu nie było, ponieważ intelektualiści byli jakby członkami szeroko pojętej rodziny właścicieli najważniejszego środka produkcji, jakim jest ziemia.
Z powodu upowszechnienia warstwy pracowników umysłowych, których historyczną podstawą utrzymania była wartość dodatkowa wytwarzana przez klasę wyzyskiwaną (niewolnicy, chłopi, robotnicy), i komercjalizacji ich usług w kapitalizmie (co spowodowało iluzję tożsamości położenia obu grup społecznych), zaczęto sobie wyobrażać, że grupa „nadbudowy” nagle zaczęła produkować dobra niezbędne do fizycznego (materialnego) przetrwania społeczeństwa.
Kapitalizm bowiem „uniformizuje” wszystko, co popadnie. Nie ma jednak powodu, aby brać jego sztuczki za rzeczywistość.
I tak, jeśli mówimy o końcu pracy, to trudno ten postulat rozszerzyć na pracę twórczą, co jest oczywiste. Wątpimy nawet w to, żeby Kochanowie chcieli krócej prowadzić badania naukowe nad interesującymi ich tematami po to tylko, aby jakiś inny filozof mógł zarobić przejmując ich godziny pracy kreatywnej. Zwłaszcza, że jak wiadomo, naukowcy pracują w trybie ciągłym, nie „od – do”. Wymiernym czasem pracy może być w ich przypadku, co najwyżej, dydaktyka, a tą już łatwiej jest się podzielić. Niemniej, pominięcie ich „kapitału intelektualnego” i sprowadzenie ich wartości do wartości siły roboczej akademickiego belfra zapewne nie wchodzi w grę przy okazji ustalania wynagrodzenia.
Widać stąd jasno, że postulat „końca pracy” nie ma zastosowania do pracy twórczej. Jednak postulat ten powiela w krzywym zwierciadle Marksowski postulat zniesienia społecznego podziału pracy, który ma sens jedynie w odniesieniu do podziału na pracę twórczą i nietwórczą. W rozumieniu Marksa oznaczał on ni mniej, ni więcej, jak tylko sprawiedliwe rozłożenie obowiązku świadczenia pracy nietwórczej na wszystkich członków społeczeństwa. Dzięki czemu pojedynczy człowiek będzie mógł poświęcić jej nie więcej, jak, np. 3 godziny swego cennego czasu w ciągu dnia, co trzeci dzień…
A poza tym czasem człowiek będzie kreatywny. Dzięki temu zniknie podział na ludzi żyjących kreatywnie i niekreatywnie.
Ten postulat Marksa, tzw. nowa radykalna lewica jednak woli schować pod stół i wyciągnąć propozycję automatyzacji i robotyzacji pracy, dzięki czemu NIKT nie będzie musiał wykonywać pracy niekreatywnej. Problem latentnego konfliktu między robotnikami a intelektualistami zostanie więc bezboleśnie rozwiązany.
Przy okazji jednak mamy sytuację, o której mówi T. Kochan – brak pracy oznacza brak czynnika sensotwórczego w życiu. A praca – póki istnieje społeczeństwo klasowe – oznacza pracę zarobkową. Ten czynnik jest związany z alienacją, która jest obiektywizacją w społeczeństwie skrzywionym klasowo. Sens życia nie może być oderwany od naszych relacji z innymi ludźmi. Na nasze działanie musimy uzyskać jakąś odpowiedź, inaczej tracimy zmysły, przestajemy odróżniać złudzenia od rzeczywistości.
Postawienie sprawy przez Hussona w wywiadzie odsłania zasadniczy problem w proponowanym przez lewicę rozwiązaniu. Po pierwsze, dopóki mamy do czynienia z kapitalizmem (społeczeństwo klasowe), dopóty innowacje technologiczne wymagają powstawania zysku i jego maksymalizacji, co jest niemożliwe bez zaangażowania pracy żywej. Tak więc, klasa robotników produkcyjnych jest konieczna, aby móc osiągać zysk. Po drugie, w kapitalizmie nie jest możliwe zrezygnowanie z komercjalizacji pracy twórczej, ba, z procesu poszerzania zasięgu obszarów życia podlegających komercjalizacji. Albowiem bez pracy człowiek pozbawiony tytułu własności środków produkcji nie ma jakiegoś trzeciego tytułu do udziału w dochodzie i dochodach. W ten sposób zamiast „końca” pracy mamy nieskończony łańcuch podpadania pod to pojęcie coraz to nowych nisz ludzkiej aktywności.
Ustanowienie dochodu podstawowego jest więc desperacką próbą wynalezienia takiego „trzeciego” tytułu. Można odnieść wrażenie, że tzw. nowa radykalna lewica jest bardziej zaangażowana w poszukiwanie alternatywy dla Marksa niż dla kapitalizmu.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 lipca 2019 r.