W połowie XX wieku, Nowa Lewica uznała, że ze względu na efektywne „państwo socjalne” kapitalizm opisywany przez Marksa i kolejne pokolenie przestał być kapitalizmem, przekształcając się w postkapitalizm z braku lepszego słowa. Określenie „socjalizm” było już zajęte przez tzw. realny socjalizm i z tego powodu uznane za skompromitowane.
W międzynarodowym ruchu robotniczym zwyciężyło socjaldemokratyczne przekonanie, narastające i znajdujące swój wyraz w pierwszym rewizjonizmie Bernsteina i w pokłosiu tegoż, że teoria marksowska w swej części tłumaczącej zjawiska ekonomiczne z punktu widzenia ogólniejszej, historiozoficznej teorii, okazała się niewypałem. Konstrukty myślowe, wartościujące – jak termin kapitalizm – straciły wartość dowodową w nauce, co było zgodne z duchem czasów. Natomiast konstrukty, takie jak naród czy państwo zyskały w cenie, ponieważ wydawały się faktami, by nie rzec tautologicznie: faktami empirycznymi, istniejącymi niezależnie od obserwatora, czyli obiektywnie. Co rychło znalazło swe praktyczne zastosowanie w postawie wiodących nurtów socjaldemokracji wobec I wojny światowej.
Ten sposób myślenia osiągnął swe apogeum w II połowie XX wieku. Schyłek lat 60-tych przypieczętował to naukowe i obiektywne myślenie i rozpoczął odwrót od ideologicznie skażonego dogmatyzmu, w którym wartościowanie (ideologia), a nie obiektywne zjawiska miały stanowić argument za prowadzeniem walki klasowej.
Wraz z upadkiem tzw. komunizmu, nieautorytarnej lewicy na chwilę się zdało, że nadeszło jej 5 minut, a nawet pół godziny. Komuniści czy antykomuniści, wszystko jedno, jak twierdził Reagan, obie strony są uwikłane w walkę ideologiczną, oderwaną od rzeczywistości. Przyszłość należy do racjonalnej polityki na wzór integracji z poszanowaniem zasad gospodarki rynkowej i suwerenności państwowej – dwóch filarów naukowego, obiektywnego oglądu rzeczywistości. Czyli do umiarkowanej, demokratycznej lewicy.
Obiektywna rzeczywistość zweryfikowała (a raczej sfalsyfikowała) te nadzieje dość szybko.
Nowoczesna lewica znalazła więc inny sposób na uzasadnienie swej tezy o nieistnieniu kapitalizmu jako obiektywnego zjawiska. Otóż stwierdzono, że kapitalizm przekształcił się w coś gorszego, niewyobrażalnie gorszego. Nie może to być kapitalizm, ponieważ kapitalizm z bajek socjaldemokracji to „welfare state”, w najgorszym razie – „państwo socjalne”.
Skąd się to monstrum wzięło, skoro wszystko szło niezakłóconym, wznoszącym torem ewolucyjnym na tym najlepszym ze światów? Poza koszmarem totalitarnego komunizmu nie było wszak żadnych oznak, które tyczyłyby się systemu liberalno-demokratycznego. System ten nie miał ewoluować, historia miała się zakończyć po osiągnięciu swego punktu optimum. Po co system miałby ewoluować po osiągnięciu doskonałej równowagi?
Zazdrosne apokaliptyczne prognozy ideologicznych totalitarystów, nie mające nic wspólnego z empirią, nie mogły przecież zachwiać ową równowagą, zwłaszcza po swej sromotnej klęsce…
Obecny system, jakoś niezbyt pasujący nowoczesnej lewicy, nie może być z założenia efektem naturalnej ewolucji systemu kapitalistycznego, ponieważ ten – również z założenia – ewoluował w stronę radykalizacji procesu demokratyzacyjnego, a nie w kierunku autorytarnego konglomeratu biurokratyczno-finansowego.
Nowoczesna lewica ma więc problem poznawczy, który przezwycięża w tradycyjny, pozytywistyczno-naturalistyczny sposób – zajmuje się badaniem aktualnej rzeczywistości, a nie ideologicznych konceptów.
Oczywiście, absolutnie nie przyjmuje do wiadomości argumentu o tym, że za naukowe kryteria w ten sposób przyjmuje bieżące stereotypy i ideologiczne klisze tworzone w odpowiedzi ad hoc na nieprzetrawione w oparciu o dotychczasową analizę pomysły metodologiczne czy może raczej – metodyczne.
Żeby zilustrować rozbieżność metodologiczną, weźmy choćby przykład z powtarzanym do upojenia stwierdzeniem, jakoby Marksa, że np. wierzenia religijne ludzi są efektem ich materialnego życia:
„Marksiści wierzą, że warunki gospodarcze i społeczne determinują przekonania religijne, systemy prawne i kulturowe. Sztuka powinna nie tylko odzwierciedlać wiernie te warunki, ale starać się je polepszać”.
Ten sposób interpretacji marksizmu odzwierciedla co najwyżej pozytywistyczną manierę interpretacji owej doktryny (o czym była mowa wyżej), co jest poniekąd zrozumiałe, choć niewybaczalne.
Marks wywodził się ze szkoły heglowskiej, która była przez pozytywistów traktowana jak „zdechły pies”. Determinowanie przez warunki ekonomiczno-społeczne oznacza ni mniej, ni więcej, jak dialektykę wzajemnych relacji między rzeczywistością a jej poznawaniem. Ludzie w sposób swobodny reagują na zastaną rzeczywistość i kształtują swoje widzenie świata w relacji do swego życiowego doświadczenia. Systemy ideologiczne, jak np. religie czy systemy prawne, są efektem oddziaływania owych doświadczeń na istniejące struktury społeczne i są w ten sposób instytucjonalizowane. Czyli – obiektywizowane. A więc – niepoznawalne intuicyjnie.
Wyjaśnić je można dzięki zrozumieniu, w jaki sposób powstały owe instytucje, będące obowiązującą obiektywizacją zróżnicowanych doświadczeń indywidualnych. Można tego dokonać dzięki wprowadzeniu pewnego porządku refleksji. Struktury ekonomiczno-społeczne są – dla materialistów – pierwotne wobec struktur ideologicznych, a dowodem tego jest zmienność całości świata społecznego. Gdyby struktury ideologiczne były pierwotne, znajomość jedynie słusznej religii przeczyłaby zmienności świata, jego ewolucji. Świat istniałby bez czasu w sensie takim, że następowanie pokoleń nie przynosiłoby żadnej zmiany w całości. Byłaby to tylko prosta replikacja.
Tak jak było przed zaistnieniem świata społecznego.
Systemy religijne nie są wytworem pojedynczego człowieka, choć zazwyczaj kult ojca-założyciela jest tam bardzo wydatny. Ale sama instytucja bywa mocno odległa od zamysłów owego ojca.
Determinacja rzeczywistości przez konstrukty ideowe (jak to ma miejsce z polityką historyczną wielu państw, które cieszą się z odzyskanej wolności słowa i myśli) okazuje się zderzać z rzeczywistością w sposób brutalny. Np. w dzisiejszej Polsce.
Zrozumienie obiektywnych uwarunkowań instytucji społecznych pomaga w ich zrozumieniu, w zrozumieniu ich funkcji, co pociąga za sobą nieuchronne wartościowanie. Ponieważ konflikt jest naturalnym stanem bytu. Inaczej – sprzeczność.
Jednocześnie, to wartościowanie nie ma charakteru arbitralnego, ponieważ odzwierciedla obiektywny konflikt społeczny, który jest uwarunkowany sprzecznością na styku z przyrodą, naturalnym środowiskiem człowieka.
A więc, wyjaśnianie i poznawanie rzeczywistości, dzięki czynnikowi ludzkiemu, nosi charakter celowościowy i wartościujący. Ale zrozumienie, że całość pozostaje w stanie ciągłych przemian chroni marksistę przed ustanawianiem „wiecznych” praw i prawd objawionych. Natomiast zrozumienie procesu jest założeniem prawidłowego działania. Zrozumienie, które jest dostępne człowiekowi, a więc mające charakter teleologiczny i wartościujący, ponieważ człowiek jest bytem reaktywnym i tylko wówczas ma kontakt z rzeczywistością.
Ale nie ma już pierwotnego, instynktownego kontaktu z nią, tylko zapośredniczony, poprzez własne rozumienie i nadawanie sensu. I właśnie ten sens jest przedmiotem poznania, dzięki czemu możemy poznać „obiektywną” rzeczywistość, tzn. taką, która poddaje się działaniom ludzkim, a raczej społecznym. Nie bezpośrednio.
Bezpośrednio poznajemy tylko świat własnych myśli. Ale ten świat jest wytworem analizy świata dostępnego zmysłom przez filtr społecznego doświadczenia.
Założenia metodologiczne marksizmu sprowadzają się do tego.
*
Artykuł Wasilija Kołtaszowa (Василий Колташов: Чем завершится эпоха мировой рецессии) ma tę zaletę, że rozpatruje współczesny system kapitalistyczny jako kontynuację systemu kapitalistycznego. Rzecz bowiem nie w nazwie, ale w zrozumieniu, na ile doświadczenie przeszłości przyda się nam do zrozumienia współczesnych wyzwań.
Kołtaszow pokazuje, że system społeczno-ekonomiczny stoi wobec nienowych wyzwań. Zmieniły się jednak warunki i narzędzia dostępne wcześniej niekoniecznie muszą się sprawdzić. Motorem napędowym kapitalizmu jest maksymalizacja zysku. System finansowy krajów najwyżej rozwiniętych podporządkował sobie światowe zasoby w ten czy inny sposób, pośrednio czy bezpośrednio. Nadal jednak stoi przed wyzwaniem zbytu. Nadprodukcja – realna i potencjalna – która była dla Marksa wielką obietnicą systemu, tak wielką, że wystarczyło tylko pchnąć palcem, aby zapewnić społeczeństwu wyzwolenie od przekleństwa potu czoła w wytwarzaniu chleba powszedniego, stała się przekleństwem dzisiejszej efektywności.
Jeżeli dzisiejsza lewica wysuwa – jakże racjonalne – postulaty innego podziału wypracowanego dochodu i dziwi się, że nie jest możliwe powtórzenie „państwa socjalnego”, to zapomina o fakcie, że poprzednie państwo socjalne opierało się na niepowtarzalnej sytuacji, kiedy to cały system świata pracował na neutralizowanie efektów swobodnej, instynktownej aktywności ekonomicznej kapitału. Odtwarzając otoczenie niekapitalistyczne kosztem społecznym krajów II i III świata.
Zwrot „neomerkantylistyczny”, który Kołtaszow wieszczy nie od dziś, jest również apelem do rządzących, choć pod groźbą niepokojów społecznych, które racjonalność niechętnych władz potrafią wymusić.
Cały problem polega na tym, że pozbawione podmiotowości masy społeczne niekoniecznie muszą wymusić pożądany zwrot. Manewry kapitału pokazują, że to on jest aktywnym podmiotem szukającym rozwiązania sytuacji kryzysowej. Nawet najtrafniejsze podpowiedzi, jakich Kołtaszow udziela kapitałowi (w osobach rządzącej klasy w Rosji i obsługującej ją „grandburżuazji”), nie spowodują zmiany korzystnej z punktu widzenia społeczeństwa, a w szczególności klasy robotniczej. Myślenie zawsze odbywa się w kategoriach danego podmiotu społecznego, z punktu widzenia jego interesów. Wizja konieczności grupowania się małych państw wokół wielkich graczy jest perspektywą tworzenia sojuszów w oczekiwaniu na rozgrywkę między owymi „wielkimi”. Czyli – na kolejną wojnę, która podkręci popyt. I wszystko będzie się toczyło po staremu.
Nawet napięcia społeczne w krajach rozwiniętych nie zmienią tu sytuacji jakościowo. Właśnie te społeczeństwa mają najwięcej do stracenia i będą bardziej podatne na propagandę militarystyczną niż pozostałe. Choćby z tego punktu widzenia, świadomość lewicy w tych krajach ma decydujące znaczenie. Czerpanie z doświadczenia ruchu robotniczego, ze zrozumieniem błędów popełnionych w przeszłości, ma szansę spotkać się z doświadczeniem bieżącym ruchu robotniczego, który kształtuje się na nowo, w tym w krajach mniej rozwiniętych, w wyniku industrializacji.
Jaką formę przybierze industrializacja w naszych czasach – mniejsza. Chodzi o fakt utrzymania nici analizy, która pozwoli na ocenę rzeczywistości walki klasowej pod kątem praktycznym. Z klasowej perspektywy.
Permanentny kryzys nie jest problemem dla klasy panującej, dopóki jego skutki kumulują się w klasach podporządkowanych. W pewnym sensie system może się przerodzić w przeciwieństwo kapitalizmu, ponieważ może stać się systemem planowym i racjonalnym, ale o charakterze enklawy w morzu chaosu społecznego. Takie nowe średniowiecze. Nie ma bowiem determinizmu, że najlogiczniejsze rozwiązanie z perspektywy klasowej będzie takim samym dla klasy antagonistycznej. Bez wartościowania w sensie wyjaśnionym wyżej, które jawi się warunkiem obiektywnej oceny rzeczywistości przez pryzmat subiektywności podmiotu, nie osiągniemy zamierzonego skutku.
Marksizm nie jest więc determinizmem.
Kołtaszow i lewica wychodzą z założenia, że kapitał musi szukać rozwiązania kryzysu. Jeżeli analizy Kołtaszowa są słuszne, to ofensywa krajów względnie nowouprzemysłowionych zagraża kapitałowi Centrum. Centrum nie szuka więc wyjścia z kryzysu, ale możliwości pasożytowania na odrodzonym otoczeniu dzięki narzędziom finansowym i propagandowym. Warunkiem skuteczności jest tu utrzymanie sytuacji chaosu i nieprzenikliwości, w której kierownictwo należy się wyłącznie tym, którzy owym chaosem zawiadują. Ten pozór równowagi będzie przedstawiany jako zakłócany przez tzw. „kraje bandyckie”, totalnie „nieodpowiedzialne”.
Gdyby – na co liczy Kołtaszow – elity biurokratyczne krajów pragnących wyrwać się do przodu mogły liczyć na swój kapitał, a ten kapitał na swoją biurokrację, to może jeszcze by coś z tego wynikło. Lecz cóż, kiedy ryby płakały tylko na niby, żaby na aby, aby, a rak byle jak…
Problem z „proletariatem najemnym” polega na tym, że za wszelką cenę pragnie on nie dać się zepchnąć do pozycji bezpośredniego producenta. Wydaje się, że większe korzyści zapewnia podłączenie się pod przywileje związane z rozdzielnictwem przez biurokrację. Bogactwo bowiem nie jest problemem, o czym świadczy kryzys nadprodukcji. Problemem jest tytuł do udziału w rozdzielnictwie. Bezpośredni producent nie korzysta z tytułu nadanego mocą podmiotu dzierżącego bezpośrednie środki przymusu, a więc wydaje się, że nie ma możliwości walki. W przeciwieństwie do całego wachlarza rozwiniętych form roszczeń utworzonych w demokratycznym społeczeństwie wiecznego protestu.
Tylko powiązanie obiektywnego czynnika z subiektywnym da możliwość prowadzenia walki klasowej.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
6 marca 2020 r.