Zacytujmy nieżyjącego już ekonomistę marksistowskiego, Michela Hussona, który w 2011 r. napisał w zakończeniu swej książki Kapitalizm bez znieczulenia (tłumaczenie: Z.M. Kowalewski, Wyd. KiP, Warszawa 2011) następujące słowa obrazujące najlepiej istotę programu politycznego nowoczesnej, radykalnej lewicy, w Polsce propagowanego usilnie przez tłumacza owego dzieła:
„… chodzi o to, by powiązać postulaty bieżące z perspektywą socjalistyczną. Kryzys obecny ogromnie spotęgował napięcie między tymi dwiema płaszczyznami politycznymi. Z jednej strony, jego bieżące skutki oznaczają wzmożoną regresję społeczną, a z drugiej jego rozmach świadczy o tym, jak bardzo system ten jest kruchy i jak narasta jego niewiarygodność społeczna. Wypracowanie odpowiedniego programu składającego się z postulatów przejściowych jest tym bardziej konieczne, ale zarazem pod pewnym względem tym trudniejsze. Należy nieustępliwie walczyć z neoliberalną polityką 'wychodzenia z kryzysu’, a jednocześnie tworzyć radykalną, a zatem antykapitalistyczną perspektywę alternatywną. Wydaje nam się, że kwestia podziału bogactwa to dobry punkt zaczepienia na gruncie zasady głoszącej, że 'nie będziemy płacić za ich kryzys’. Nie ma to nic wspólnego z 'ożywieniem poprzez podwyżkę płac’. Chodzi o obronę płac, miejsc pracy i praw socjalnych, która powinna być sprawą bezsporną. Chodzi też o kontrolę społeczną nad tym, co 'oni’ robią ze swoimi zyskami (czy służą one wypłacaniu dywidend, czy tworzeniu miejsc pracy) oraz z naszymi podatkami. Stawką w tej grze jest przejście od obrony do kontroli – i to właśnie na gruncie takiego przejścia postulat zakwestionowania własności prywatnej (prawdziwy antykapitalizm) może uzyskać masowe poparcie” (s. 231-232).
Kwestia masowego poparcia ma w tym kontekście znaczenie zasadnicze. Społeczeństwo burżuazyjne ma charakter formalnie demokratyczny, a więc należy – w tejże logice – wykorzystać do maksimum instytucje demokratyczne, aby narzucić klasie panującej konieczność przyjęcia powyższych postulatów pracowniczych. Instytucje demokratyczne gwarantują, że w ramach normalnej walki parlamentarnej komitet zarządzający interesami klasy panującej będzie zmuszony wykonywać wolę większości. Widzimy jak ta prognoza jest realizowana we Francji Hussona i Macrona.
Zagrożeniem dla walki klasowej nie jest więc to, że najbardziej radykalna lewica francuska (France Insoumise czy NPA) głosuje ostatecznie na Macrona, którego w pozostałym czasie zwalcza w sposób bezwzględny, ale to, że większość tzw. ludu sprzymierza się raczej z populistyczną prawicą. Ruch tzw. Żółtych Kamizelek – warto przypomnieć – cieszył się totalną nieprzychylnością radykalnej lewicy. W kontekście enuncjacji programowych Hussona można zrozumieć powody owego braku sympatii. Żółte Kamizelki walczyły, co prawda, o prawa pracownicze i socjalne, ale ich ciągoty polityczne wskazują wyraźnie, iż nie są skłonne traktować swoich postulatów jako zaledwie trampolinę dla celów antykapitalistycznych. Co więcej, w pragmatyzmie postulatów socjalnych, lud wybiera te siły polityczne, które w sposób najbardziej bezpośredni i bez zbędnych ogródek zmierzają ku realizacji warunków sprzyjających osiąganiu owych postulatów – w ramach społeczeństwa kapitalistycznego, a tego nawet radykalna lewica nie kwestionuje.
Trudno dziwić się, że dla „normalnych” Francuzów program stawiający eliminację migracji czy przywrócenie przemysłu w gospodarce wydaje się lepiej dostosowany do realizacji postulatu zapewniającego społeczeństwu jakiś horyzont względnego dobrobytu i pewniejszej stabilności ekonomicznej. I co radykalna lewica ma do zaproponowania swemu ulubionemu „ludowi” w zamian?
Propozycja walki o sprawiedliwy podział bogactwa, który ma prowadzić do stworzenia politycznych warunków dla kontroli pracowniczej, prowadzi prostą drogą do konfrontacji z klasą panującą, z klasą kapitalistów. Tymczasem, postulaty prowadzące do ukrócenia globalistycznej konkurencji dla rodzimych przedsiębiorców (nacjonalizm gospodarczy i suwerenność państwowa) robią unik w kwestii nieuniknionej w przypadku programu radykalno-lewicowego konfrontacji klasowej. Ba, sprawiają, że to kapitał wykonuje pracę konkurencyjną na rynkach międzynarodowych.
Oczywiście, istnieje groźba konfrontacji militarnej, ale w przypadku przejścia lewicy antykapitalistycznej do etapu realizacji programu właściwego na gruncie etapu przygotowawczego (postulaty przejściowe), wojnę domową mamy gwarantowaną. Wydaje się, że „lud” jest tego świadom.
Jednym słowem, cała chytrość radykalnej lewicy potyka się o niezrozumienie, że „lud” nie jest w ciemię bity i zdaje sobie sprawę z tego, że obietnice lewicy sprowadzają się do odsunięcia, ale nie do uniknięcia walki z klasą panującą. W efekcie, wszelkie obiecane zdobycze socjalne są gruszkami na wierzbie, ponieważ dla ich wywalczenia nieuchronna jest walka klasowa, której perspektywę lewica świadomie zaciemnia i odsuwa ad Calendas Graecas, udając, że znajduje się całkowicie w obrębie normalnej walki parlamentarnej.
Co więcej, w owej walce parlamentarnej, lewica wykazuje swoją całkowitą nieporadność i niezdolność do przeprowadzenia jakiejkolwiek skutecznej akcji o charakterze klasowym. Oczywiście, jeśli nie liczyć jako przejaw walki klasowej walki o prawa LGBT i ekologię, które stały się wiodącymi w ramach obecnego, jak najbardziej burżuazyjnego systemu prawno-politycznego Unii Europejskiej od kilku już powojennych dziesięcioleci. Jak pokazuje ten przykład, nie idzie za tym żadna radykalizacja postulatów antykapitalistycznych. Dlaczego miałoby być inaczej w przypadku pozostałych postulatów lewicy?
Niemniej, Husson tokuje dalej w tym samym duchu:
„Nad takim podejściem do kwestii programowych i strategicznych można dyskutować i należy nad nim pracować, zamiast lekceważyć je jako podejście reformistyczne czy regulacjonistyczne i przeciwstawiać mu, jako rzekomo prawdziwie rewolucyjną, postawę, która polega na apelowaniu o obalenie systemu. Taki apele są jałowe, bo wcale nie wynikają z refleksji nad tym, jakie drogi mogą obrać masowe mobilizacje społeczne i w co konkretnie powinny one uderzać. Z taktycznego punktu widzenia, oddzielanie antykapitalistycznego ziarna od antyneoliberalnych plew to bardzo często bezużyteczne wydatkowanie energii. W obecnej koniunkturze wystarczy bić się do końca o realizację takiego czy innego słusznego i jasno sformułowanego postulatu, aby zderzyć się bezpośrednio i frontalnie z liniami obronnymi systemu” (s. 232).
W przypadku walki o prawa mniejszości seksualnych, lewica radykalna nie zderzyła się z żadnymi „liniami obronnymi systemu”. System całkowicie i bez reszty przyjął jako swoje owe radykalno-demokratyczne postulaty przejściowe. To prawicowo-konserwatywna walka z owymi prawami mniejszości spotkała się z wybuchem cenzury godnej aparatu totalitarnego. To populistyczna prawica zdyskontowała więc „gniew ludu” na wszelkich frontach obnażając obłudę panującego systemu, jego narastająco autorytarny charakter, cenzurę, determinację, aby wykorzystać nawet wojnę dla utrzymania swego klasowego porządku. Ba, to populistyczna prawica obnaża ochronę przez instytucje unijnej demokracji różnych „wartości” neonazistowskich, a jednocześnie – co logiczne – zoologicznie antysowieckich, antydemokratycznych (cyniczne rozgrywanie demokratycznych z pozoru wyborów czy to w Rumunii, czy to w Gruzji i nie tylko). Tzw. lewica opowiada się po stronie tego zbankrutowanego systemu, który jest aktualnie kwestionowany wręcz w skali globalnej i nie potrafi wyjść poza swoje mrzonki o niezbędności etapu postulatów przejściowych w drodze do antykapitalizmu.
Husson odrzuca oskarżenie o reformizmie lewicy radykalnej. Problem w tym, że ta linia programowa jest żywcem przejęta od tradycyjnej socjaldemokracji, której hasłem naczelnym jest reformizm i regulacjonizm dążące do usprawnienia funkcjonowania kapitalizmu w celu uzyskania dla ludu okruchów z pańskiego stołu – czym był cały program tzw. państwa dobrobytu czy państwa opiekuńczego. Obecnie żyjemy na innym etapie. To, co dla Trockiego było taktyką przetrwania w okresie cofania się fali rewolucyjnej, dla tzw. radykalnej lewicy stało się dogmatem programowym, działającym zawsze i wszędzie. Zasadniczym powodem, dla którego ten program jest i pozostanie socjaldemokratyczny w swym bijącym po oczach reformizmie jest to, że za tym programem nie stoi partia o charakterze rewolucyjnym. A więc, postulaty reformistyczne nie prowadzą do płynnego przejścia w program rewolucyjny, ponieważ nie ma bazy dla takiego programu, a więc i nie ma partii rewolucyjnej. Ta ostatnia jest niemożliwym konstruktem na bazie radykalno-lewicowego programu teoretycznego. Dlatego rozumowanie Hussona jest obarczone zasadniczym błędem.
„Lud”, taki jaki jest, nie ma programu rewolucyjnego, ponieważ nie jest to klasa robotnicza. To jest podstawa. Bez zrozumienia tego faktu lewica jest i pozostaje farsą. Tylko klasa robotnicza ma interes w przejmowaniu kontroli nad swymi przedsiębiorstwami. Drobni przedsiębiorcy mają formalną kontrolę nad swoimi firmami (oczywiście, w ramach rzeczywistego stosunku sił w danym systemie gospodarczym i bankowym). Wolne zawody nie mają żadnego interesu w przejmowaniu kontroli nad swymi zakładami pracy, ponieważ i tak w większości ich przedstawiciele są skoncentrowani na realizowaniu prywatnego interesu na styku z przedsiębiorstwami publicznymi, które przejmują całość niemal kosztów ich prywatnego funkcjonowania.
Cała ta konstrukcja opiera się na zabezpieczeniu taniego dostępu do podstawowych dóbr. Dostępność podstawowych dóbr codziennego użytku i odtworzenia materialnego funkcjonowania społeczeństwa jest uzależniona od produkcji masowej, czyli przemysłowej. Poza klasą robotniczą, cała reszta społeczeństwa korzysta z taniości dóbr dostarczanych dzięki pracy robotników przemysłowych (wliczając w to przemysłową uprawę rolną). Poza klasą robotniczą nie ma klasy, która byłaby zainteresowana programem kontroli działalności przedsiębiorstwa przemysłowego przez jego pracowników. Dlatego ta klasa jest fundamentem programu rewolucyjnego. Uzyskanie kontroli nad swoim przedsiębiorstwem jednoosobowym czy nad swoją własnością prawną nie jest postulatem rewolucyjnym tylko jak najbardziej burżuazyjnym.
O dialektyce relacji wzajemnych między klasą robotniczą a warstwami i grupami pośrednimi pisaliśmy już nie raz, więc nie będziemy się powtarzać. Tutaj ważne jest, aby zrozumieć, że tak jak postulaty antykapitalistyczne mają się do programu przejściowego współczesnej lewicy radykalnej jak pięść do nosa, tak i organizowanie pochodów i manifestacji 1-Majowych na bazie warstw i grup pośrednich mija się z celem.
Można wysnuć logiczny wniosek, że 1 Maja jest dla radykalnej lewicy okazją do zamanifestowania przywiązania do programu rewolucyjnego, a więc do pokazania, że za postulatami czysto reformistycznymi, choć nierzadko całkiem radykalnymi, owa lewica posiada program antykapitalistyczny. Problem w tym, że dla programu antykapitalistycznego lewica nie ma bazy społecznej. Baza społeczna lewicy demonstruje to wyraźnie swoim brakiem zainteresowania dla przebiegłego programu posttrockistowskiego.
Czym różniłby się bowiem program antykapitalistyczny od reformizmu socjaldemokratycznego poza obietnicą autorytarnego poddania warstw i grup pośrednich dyktaturze interesów proletariatu fabrycznego? Jaka grupa społeczna – poza klasą robotniczą – poparłaby ten program?
Lewica radykalna usiłuje cały czas udowodnić, że interesy grup pośrednich byłyby skutecznie zabezpieczone przed dyktaturą partii realizującej konsekwentnie interes klasy robotniczej, a więc strzela sobie w stopę już na wstępie. Partia niby rewolucyjna stałaby na straży interesów grup pośrednich, sprzecznych zasadniczo z interesami klasy producentów bezpośrednich.
Tak więc, organizacja manifestacji 1-Majowych jest lewicową schizofrenią. Frekwencja na tych pochodach dobitnie świadczy o tym, że radykalna lewica nie ma bazy dla programu antykapitalistycznego, co sprawia, że jej program przejściowy staje się programem po prostu, czyli programem właściwym socjaldemokratycznemu reformizmowi, z maksymą, że cel jest niczym, a ruch wszystkim.
Jak może być inaczej, jeśli lewicy „chodzi o to, aby wysuwać takie postulaty, które są zgodne z potrzebami większości społeczeństwa, a zarazem potencjalnie kwestionują kapitalizm. Na przykład zgodnym ze wspomnianą logiką i jak najbardziej praktycznym postulatem jest to, aby zyski, zamiast iść na dywidendy dla akcjonariuszy, służyły finansowaniu miejsc pracy tworzonych w wyniku skracania czasu pracy. Nie ma sensu spierać się z góry o to, czy na kapitalizmie można wymusić realizację takiego postulatu czy nie, a zatem czy, aby ów postulat zrealizować, trzeba obalić kapitalizm. To sprawa drugorzędna. Liczy się zdolność mobilizacyjna takiego postulatu; liczy się czynne wystąpienie pracownicze, które może on spowodować” (s. 233)
Postulaty zgodne z potrzebami większości społeczeństwa mogą być rewolucyjne w momencie proletaryzacji większości społeczeństwa, a więc proletaryzacji grup pośrednich, do czego zmierza system kapitalistyczny, zgodnie z prognozą Marksa. Tymczasem, realne wystąpienia, silnie kwestionujące istniejący porządek społeczny, jak wystąpienia Żółtych Kamizelek, są przez lewicę bojkotowane, ponieważ… nie rokują programu antykapitalistycznego. A przecież podkreślają podstawowe sprzeczności systemu, manifestują niemożność kontynuowania tego konkretnego systemu, który unicestwia całe społeczności lokalne, nie daje żadnego rozwiązania poza perspektywą wymierania ludności, co nie jest czczą pogróżką, ale cichym rozwiązaniem problemu. Takie rozwiązanie powoduje, że perspektywa przerodzenia się postulatów przejściowych w program antykapitalistyczny staje się coraz bardziej utopijna. Klientelą lewicy jest przyszła niedoszła tzw. klasa średnia, nie stanowiąca grupy produkcyjnej, od której postawy politycznej zależałby materialny byt społeczeństwa. To powoduje kompletną jałowość lewicy, co widać gołym okiem.
Najśmieszniejsze jest to, że lewica opiera swoją koncepcje polityczną na pragnieniu osiągnięcia pragmatycznej skuteczności, o czym świadczy kolejny cytat z Hussona:
„(…) w krytyce naszego stanowiska, którą Robert Rollinat przedstawił grupie roboczej ds. ekonomicznych francuskiej Nowej Partii Antykapitalistycznej (…) czytamy, że ulegamy 'najgorszym złudzeniom’, ponieważ 'w obecnym kontekście kryzysu trudno sobie wyobrazić, jak można by zrealizować taki program nie zrywając totalnie z logiką kapitału’. Innymi słowy, 'w obecnym kontekście kryzysu’ można żądać tylko jednego: obalenia kapitalizmu. A jak go obalić? Żądając obalenia kapitalizmu. Kręcimy się więc w kółko. Kryje się za tym nieustannie powracająca krytyka, w szczególności uprawiana przez Chesnais, zgodnie z którą postulat innego podziału bogactw to w istocie nowoczesna wersja najbardziej klasycznych złudzeń reformistycznych” (s. 233).
Co więcej, Chesnais śmie twierdzić, że „prawdziwą treść antykapitalistyczną mają jedynie postulaty kwestionujące własność kapitalistów. Jest rzeczą oczywistą, że istnieje związek między takim stawianiem sprawy a teoretyczną lekturą kryzysu – oto wszelkie odmienne od 'ortodoksyjnej’ wulgaty (zniżkowa tendencja stopy zysku i nadakumulacja) analizy rzekomo nie są osadzone w sferze produkcji, lecz w sferze realizacji, a postulaty, które z nich wynikają, sprowadzają się po prostu do takiego czy innego podziału dochodów” (s. 234).
Cytat ten jednak świadczy też o tym, że na lewicy narasta sceptycyzm wobec takiego poglądu. W dylemacie Rollinata przebija po prostu myśl, że nie sposób zerwać z logiką kapitału bez postawienia takiego właśnie zadania. Jeżeli lewica oczekuje wciąż i niezmiennie, że ta myśl zrodzi się spontanicznie w głowach bazy społecznej i spowoduje uruchomienie już czekającej i gotowej koncepcji rewolucyjnej, to wszystko przemawia za tym, że jest to zwykłe czekanie na Godota. Postulat innego podziału bogactwa to faktycznie tylko reformistyczne złudzenie i nie ma co wieszać psów na Chesnais. Lewica radykalna liczy, że nie da się inaczej podzielić bogactwa, jak tylko zrywając z kapitalizmem, co jest kompletną nieprawdą. Dotyczy to tylko antagonizmu klasowego, a nie wtórnego podziału bogactwa. Poza antagonizmem klasowym, podział wewnątrzkapitalistyczny jest wyznaczany możliwościami wyzysku klasy bezpośrednich producentów – własnych lub zagranicznych. Globalizacja stwarza tu możliwości fałszujące wewnętrzny potencjał społeczeństwa.
Jakie jest rozwiązanie? Husson pisze dalej:
„Aby wyjść z błędnego koła (kapitalizm nie ma nic do zaoferowania, ale jak się go pozbyć?), należy wystąpić z ideą kontroli pracowniczej. Bo jakże można wyobrażać sobie wtargnięcie na teren własności kapitalistycznej bez samodzielnej działalności załóg, które postanawiają kontrolować u siebie w przedsiębiorstwach zwalnianie z pracy i przyjmowanie do pracy? Jak zakazać zwolnień – na mocy ustawy, która spada z nieba, czy ustawy wydartej parlamentowi pod presją walk społecznych? Do tego doprowadzić może jedynie masowa mobilizacja, ale myśleć, że do masowej mobilizacji można doprowadzić rzucając abstrakcyjne hasła, a nie wysuwając konkretne postulaty, to ulegać prawdziwej regresji, która dubluje skostnienie teoretyczne, jednocześnie – rzecz jasna – podpierając się nimi”(s. 234-235).
Problem polega na tym, że żyjemy na etapie, kiedy klasyczne hasła marksistowskie przestają być postrzegane jako abstrakcyjne. Lewica stała się niezdolna do zauważenia tego, ponieważ dekady reformizmu i poczucie osiągnięcia sukcesu w postaci przebicia się zastępczych postulatów przejściowych na wierzchołek piramidy określającej system panujący w UE zrobiły swoje, czyli przekształciły lewicę posttrockistowską w socjaldemokratycznych reformistów. Ciekawe, że w momencie, kiedy w skali globalnej mamy przezwyciężenie etapu przejściowego, lewica nie ma zamiaru przejść do otwartej konfrontacji z kapitalistycznym sposobem produkcji i stoi na stanowisku obrony burżuazyjnych instytucji służących utrwaleniu władzy kapitału, kwestionowanych przez większość społeczeństwa.
Kwestionowanie to opiera się na wizji docelowej, która jest zgodna ze spójną wizją społeczeństwa nie tyle klasowego, co stanowego. Ta wizja (może i nieatrakcyjna z punktu widzenia socjalizmu) pozostaje jedyną wizją docelową w sytuacji, kiedy radykalna lewica obchodzi swój deklaratywny program socjalistyczny opłotkami. Populistyczna prawica ze swoją wizją stabilnego społeczeństwa stanowego stanowi ustrojową alternatywę dla kapitalizmu. Nie zderza się ona z wizją socjalistycznej alternatywy dla kapitalizmu, ponieważ lewica radykalna trzyma się kurczowo swojego programu przejściowego, którego gwarantem są wartości Unii Europejskiej.
To wszystko budzi niepokój i narastający opór co bardziej logicznie myślących lewicowców. Niestety, w warunkach degeneracji lewicy i praktycznego nieistnienia marksizmu, realną alternatywą jest prawicowy populizm. Radykalna lewica nie jest w stanie wznieść się ponad populizm o zabarwieniu lewicowym, który pozostaje jej horyzontem programowym, albowiem mglisty antykapitalizm stojący poza postulatami przejściowymi okazuje się coraz bardziej tworem mitycznym, w którego istnienie wierzy jeszcze kilku dinozaurów odchodzących w przeszłość, jak Michel Husson.
Jeśli dodać do tego, że ewolucja koncepcji Trockiego doprowadziła posttrockistów do podążania linią równoległą do polityki amerykańskich neokonów, to mamy pełny obraz degeneracji tzw. radykalnej lewicy.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
8 maja 2025 r.