W miarę, jak mija czas, a rozstrzygnięcie konfliktu na Ukrainie raczej się nie przybliża, towarzysząca mu narracja staje się coraz ciekawsza, bo bardziej szczera. Poszczególne obozy, które się szybko zorganizowały wokół kwestii, wyczerpały zasadniczo potencjał moralnego oburzenia, który początkowo przesłaniał każdą próbę racjonalnej refleksji.
Co ciekawe, narracji wartościującej, nie dopuszczającej żadnej próby racjonalnej i obiektywnej analizy procesów prowadzących do otwartego wybuchu tlącego się od niemal samego początku, tj. od upadku ZSRR, konfliktu szczególnie mocno trzyma się radykalna, nowoczesna lewica. Warto więc przyjrzeć się bliżej przytaczanym argumentom.
Jak wiadomo, nowoczesna lewica przez całe dekady kreowała swą tożsamość nie tyle na opozycji wobec kapitalizmu, z którym znalazła ostatecznie pewien kompromis, co wobec faszyzmu. Tradycyjnie lokowała go po prawej stronie sceny politycznej. Ciekawe w tym kontekście będzie więc stwierdzenie Raphaëla Glucksmanna, syna André, o tym, że nie upierałby się poszukiwaniu faszyzmu w tym właśnie kierunku, niuansując swoje pozycje. Niemniej, jeśli rzecz tyczy Rosji, to nie ma on najmniejszej wątpliwości – reżym panujący w tym kraju spełnia w całej rozciągłości kryteria predestynującego go do miana faszystowskiego. Wyznacznikami faszyzmu, obecnymi w wizerunku reżymu Putina, są więc: 1) kult przemocy, 2) nieograniczony niczym imperializm, 3) ultrareakcyjna ideologia i 4) ksenofobia podniesiona do rangi polityki państwowej.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że te cechy wydestylowane z rosyjskiego życia politycznego są udokumentowane w całej rozciągłości przez samych Rosjan, którzy pozostają w opozycji do reżymu. Rzecz w tym, że nie są to cechy, które odwoływałyby się do jakichkolwiek kryteriów lewicowych. Pojęcie faszyzmu obiektywizuje zjawisko, tak więc nie ma powodu, aby w swym sprzeciwie wobec reżymu lewica zaznaczała jakąkolwiek odrębność. Zresztą ta kwestia ma szerszy zasięg na lewicy, która dba o to, aby w żaden sposób nie oderwać się od opinii uśrednionej wśród 99% społeczeństwa burżuazyjnego.
Glucksmann, w ślad za rosyjskimi przyjaciółmi, słusznie oskarża reżym powstały w wyniku kapitalistycznej transformacji jako zorganizowaną przestępczość najgorszego rodzaju. Problem znowu w tym, że w ślad za rosyjskimi lewicowymi i nie tylko dysydentami i opozycjonistami, niekoniecznie kwalifikuje w ten sposób epokę jelcynowską. Jeśli zorganizowany państwowo gangsteryzm był warunkiem koniecznym, aby zastraszyć skutecznie społeczeństwo i narzucić mu drogę przez mękę po to tylko, aby na końcu dobrnąć do upragnionego celu: demokracji, to – wedle opozycji – ten etap gangsteryzmu jest moralnie i politycznie uzasadniony. Wszystko było więc na najlepszej drodze, tylko na nieszczęście przyszedł rok 2000 i pojawił się Putin, który zmarnował to bohaterskie poświęcenie rosyjskiego społeczeństwa. To bowiem już, już miało doścignąć upragnionego celu i stać się jak Polska czy inne Czechy, które w międzyczasie skądinąd miały dogonić Japonię, ale przyszedł faszyzm w postaci reżymu Putina i wszystko zaprzepaścił.
W Polsce do władzy przyszedł PiS, ponieważ Polska zamiast dogonić Japonię pozbyła się skutecznie przemysłu i stała się dodatkiem do gospodarki niemieckiej. Zresztą, jak twierdzą dziś różni politycy zachodnioeuropejscy, Niemcy dążyli do uczynienia z gospodarki reszty Europy zwykły dodatek do swojego cudu ekonomicznego. PiS, jak wiadomo, do czasu wojny rosyjsko-ukraińskiej, był dyżurnym reżymem faszystowskim obok węgierskiego. Potem stracił pałę pierwszeństwa, stając się nieoczekiwanie liderem w obronie europejskiej demokracji ucieleśnionej w niepodlegającym skazom rządzie w Kijowie.
Jak pamiętamy, transformacja w Polsce także nie wywoływała wśród nowoczesnej, progresywnej i radykalnej lewicy żadnego niepokoju ideowego: najważniejsza była demokracja, która była lepsza niż najlepszy PRL. W Rosji podobnie. Bez zachwytu nad Jelcynem i pazernym kapitałem, który miał tam o wiele większe możliwości rozkradania, lewica rosyjska także uważała i uważa, że była to uczciwa cena za demokrację. Tak więc, wedle lewicowej ewangelii nowej demokracji, wszystko szło ku cudownościom Zachodu, tylko nagle Putin przerwał sielankę.
Podobnie jak w przypadku agresji na Ukrainę, nie było po temu żadnych obiektywnych powodów! Po prostu ni z gruszki, ni z pietruszki zjawił się psychol i wszystko popsuł. Analogicznie jak w przypadku polskim – przyszedł PiS, bo zagrał na emocjach wyuczonych w PRL niezaradnych, którzy tylko czekają, żeby im dać. No to dawał Kuroń, a teraz Ikonowicz. Ale nie uratowali demokracji przed roszczeniowym motłochem, który woli kiełbasę od demokracji.
Jeśli PiS to faszyzm, to czym innym może być reżym Putina? Tym bardziej, że w przeciwieństwie do Polski, reżym Putina to jednocześnie prawicowy populizm à la PiS i liberalizm à la PO.
Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, że dla nowoczesnej lewicy demokratycznej, w transformacji ustrojowej czy to w Polsce, czy to w Rosji, nie ma nic złego. Potem tylko znienacka zjawia się taki PiS czy taki Putin.
To, że Rosja została izolowana jeszcze w szczytowym okresie demokracji jelcynowskiej, nie budzi wśród lewaków żadnej potrzeby zastanowienia. Tymczasem, jeśli mimo akcesji do UE i dekad unijnej pomocy finansowej polska gospodarka znajduje się w stanie, w jakim się znajduje, zaś system polityczny ewoluuje konsekwentnie w stronę bynajmniej nie demokratyczną, to ewolucja systemu rosyjskiego nie powinna dziwić. Oczywiście, dla lewaków, społeczeństwo polskie jest lepsze od rosyjskiego, ponieważ pauperyzacja jest normą w demokracji i warunkiem dla efektywnej i niekończącej się walki z kapitałem o bardziej sprawiedliwy podział zysków kapitalistycznych.
Mówiąc szczerze, można dojść do wniosku, że to jest lewacka definicja demokracji: nieskończona możliwość walki o polepszanie doli obywateli. Wysiłek o charakterze asymptotycznym w odniesieniu do najuboższych i wykluczonych, o czym dobrze wie Piotr Ikonowicz. Ale jeszcze z PRL wiemy, że wyuczona bezradność jest nieuleczalna. I dobrze, bo działaczom typu Ikonowicza nie zabraknie klienteli do końca świata…
Glucksman nie uzasadnia w swoim wystąpieniu radiowym koncepcji faszyzmu rosyjskiego, ale już wiemy, że nie musi. Opiera się na dowodach przedstawianych przez rosyjską opozycję, a jakże – demokratyczną. Nikt nie zaprzeczy, że mają tam miejsce nie tylko „normalne” represje, ale i mordy polityczne. Ale nie mają one nic wspólnego z dziedzictwem demokratycznej epoki jelcynowskiego gangsteryzmu. Wystarczy tylko przypomnieć, że międzynarodowa opinia publiczna nie wie i nie chce nic wiedzieć o ofiarach zamachu stanu, na którego czele stał sam demokrata Jelcyn. Wszak to był prototyp Majdanu i późniejszych „kolorowych rewolucji”.
Kult przemocy zrodził się po 2000 r., za nic w świecie nie należy go kojarzyć z jedyną epoką niezaprzeczalnej demokracji w Rosji za Jelcyna.
A jeśli już, to była to cena demokracji. Parafrazując Madeleine Albright, była to cena, którą warto było zapłacić…
W przeciwieństwie do obiektywnie uzasadnionej przemocy epoki jelcynowskiej i kreacji oligarchów (kto ich nazwałby „kapitalistami” tout court?), Glucksmann wartościuje przemoc po 2000 r. jako faszystowską, bo jest zwyczajnie i po prostu efektem „kultu”, kultu przemocy. Czyli przemocy dla samej przemocy. Glucksmann, podobnie jak domorośli psychologowie wypełniający studia telewizyjne, subiektywizuje przemoc i na tej podstawie uzupełnia ją przymiotnikiem „faszystowska”. Przemoc Putina, w odróżnieniu od przemocy oligarchów i ich protektorów politycznych epoki Jelcyna, jest uzasadniona wyłącznie „kultem”. Czyli subiektywną predylekcją dyktatora do używania przemocy. Jak się nie ma argumentu racjonalnego, to gada się byle co.
Prawica potępiająca agresję Putina znajduje obiektywne przyczyny przemocy w wykonaniu reżymu Putina i w ten sposób pozycjonuje siebie jako poważną siłę polityczną, zdolną do zrozumienia i zmierzenia się z rzeczywistością. Lewactwo nie potrafi wyjść poza obrażanie się, że rzeczywistość jest wyraźnie inna, niż mu się wydaje. Kompromituje się i staje się coraz bardziej zbędne społeczeństwu, które ma inne problemy niż lewackie drobnomieszczaństwo.
Prawica (część prawicy) przynajmniej zdaje sobie sprawę z tego, że reżym Putina nie odrzuca kapitalizmu i jego reguł. A więc i… demokracji. Demokracji, która służy kapitałowi, co jest jasne i oczywiste. Nawet dla lewaków.
Zaradni, kompetentni i kreatywni nie mają problemu z kapitalizmem. Mają problem z 1% wielkiego kapitału, który nie chce się dzielić zyskami. Lewica rosyjska nie ma problemu z kapitalizmem jako ucieleśnieniem „antysowieckiego” modelu społecznego. Nie ma także problemu z oligarchami typu Chodorkowskiego, który rozumie system demokratyczny i jest gotów walczyć o swoje przywileje i o prawo do niedzielenia się z roszczeniową lewicą swoimi zyskami – ale w ramach systemu demokratycznego. Natomiast bezwzględnie źli są oligarchowie niedemokratyczni, których reżym Putina zmusza do oddawania części zysków na potrzeby częściowej i wahającej się odbudowy rosyjskiego przemysłu pod egidą wszechobecnego państwa. Bo inaczej żaden oligarcha nic by nie dał, woląc oddawać swoje zyski na podtrzymywanie zachodniej gospodarki. Rosyjski lewak nie czuje, żeby żył w kraju niesuwerennym, peryferyjnym i zasadniczo nie różniącym się od innych krajów trzeciego świata. Nie ma pokusy, aby stać się nacjonalistą, jak hołota, która nie korzysta z możliwości pracy dla zachodnich pracodawców wchodzących w rosyjski rynek jak w masło.
Rosyjski lewak ma gest i nie skąpi wysiłków, aby płacić na rzecz rozwoju zachodniej demokracji. Jest w tym podobny do Putina, który też nie ma żadnych oporów, aby sprzedawać za bezcen przez dziesięciolecia rodzime surowce, aby zachodnie społeczeństwa mogły sobie korzystać z dobrodziejstw państwa socjalnego. Dla oligarchów i tak wystarczy, a rząd zawsze się wyżywi…
Jak w Trzecim Świecie, rosyjski lewak nie może się domagać od swojego rządu, żeby się zadłużał na utrzymanie sfery socjalnej, na którą go nie stać, ale której koszty płacą kraje zależne. Swoimi roszczeniami zmusza swój rząd do próby zracjonalizowania relacji ekonomicznych ze światem, co wpędza Rosję w konflikt z interesami ekonomicznymi USA. No nie można zjeść ciastko i mieć ciastko…
W efekcie, Rosja jawi się jako bezgranicznie imperialistyczna.
Gdyby rosyjskie drobnomieszczaństwo zechciało łaskawie cieszyć się nędznym poziomem życia, to bardzo ułatwiłoby reżymowi Putina kontynuowanie lizania dupy zachodniemu kapitałowi. Ale nie, chce się mu życia jak na Zachodzie, choć nie rozumie, że bez imperialistycznego rozpychania się i wymuszenia nie tylko suwerenności, ale i zwyczajnej przewagi w tym gronie gangsterów kapitalistycznych nie ma możliwości spełnienia życzeń słabych na umyśle.
Kolejnym zarzutem jest ultrareakcyjna ideologia reżymu Putina.
Faktycznie, dla lewicy grzechem faszyzmu jest odrzucenie ideologii LGBT i całego progresywizmu zachodniego.
Rzecz w tym, że ta ideologia jest najbardziej obiecującym miejscem pęknięcia spójności cywilizacji zachodniej. Właśnie na fundamencie krytyki tzw. lewackiej ideologii zachodnia prawica ma największe szanse dogadania się z Rosją. Dla Rosji ta fundamentalna niespójność jest szansą rozbicia solidarnej wrogości, która jest dla Rosji śmiertelnym zagrożeniem.
Samoproklamowana progresywna lewica nie przywiązuje nadmiernej wagi do kwestii narodowej (poza przypadkami małych narodów, które przeciwstawiają się wielkim nacjonalizmom, z drobnymi wariacjami i wyjątkami, jak w przypadku nacjonalizmu północnoamerykańskiego, który stoi na straży demokracji globalnej, więc jest dobry i słuszny). Ba, nacjonalizm, poza ukraińskim, jest cechą par excellence faszystowską. Dlatego też argument o konieczności obrony rosyjskiego interesu narodowego jest nieznaczący. Tak jak w przypadku innych interesów narodowych poza wymienionymi wyżej wyjątkami. Istnieje interes cywilizacyjny, który sprowadza się do demokracji i obrony mniejszości.
Przykładowo, wyższość cywilizacji zachodniej wyraża się także w cesze tolerancji i identyfikacji z Innym. I tak, cywilizacja zachodnia, której cechą zasadniczą jest wolność jednostki, nie dopuszcza zmuszania kobiet do noszenia symbolu zniewolenia, jak np. chusta islamska. Ale jednocześnie, jeśli kobiety w chustach islamskich stanowią prześladowaną mniejszość, to mają prawo do noszenia owych chust. Sprawa odnosi się więc do kontekstu, a nie do zjawiska. Dokładnie tak samo ma się rzecz z kwestią płci kulturowej czy z kwestią narodową.
Nacjonalizm ukraiński jest zły sam w sobie, ale jeśli zderzyć go z nacjonalizmem rosyjskim, to jest dobry i słuszny. Imperializm amerykański jest zły sam w sobie, ale jeśli jawi się w zderzeniu z niedemokratycznym systemem Rosji, to jest dobry i słuszny. Mówiąc zupełnie szczerze, po krótkim czasie przeciętny człowiek, który nie jest licencjonowanym, emerytowanym profesorem uniwersytetu traci rozeznanie w tym scholastycznym chaosie i posyła do diabła lewaka, czyniąc go tym samym ofiarą prześladowania. A więc, nawet gdyby ów lewak był głupi sam w sobie, to w konkretnej sytuacji swego prześladowania jest dobry i słuszny. A więc ma rację. Co było do przewidzenia zgodnie z regułami ustalonymi wcześniej.
Wedle Glucksmanna, nie potrzeba więc dowodów na to, że Rosja maczała palce w tym, iż zachodnioeuropejskie szpitale źle działały podczas pandemii, zaś słabi, bo poczciwi politycy zachodni stawali się łatwymi ofiarami rosyjskiej korupcji prowadzonej oślizłymi łapami Gazpromu. Nie mówiąc już o omotaniu nieszczęsnych Afrykańczyków wdziękami i uprzejmością grupy Wagnera, która wdarła się tam, skąd wyproszono Francuzów. Macron na próżno usiłował przekonać Malijczyków, że obecność francuskich sił wojskowych w tym kraju można porównać do prawa do noszenia chusty islamskiej, zaś obecność żołdaków Wagnera jest analogią do przymusu noszenia chusty islamskiej. Nic dziwnego, że Malijczycy stracili szybko wątek i stwierdzili, że co prawda Wagner gwałci i łupi, ale nie różni się tu niczym od francuskich obrońców praw człowieka. Nie rozumieją paradoksu chusty islamskiej, chamy niegodne…
Według Glucksmanna, Europa Zachodnia pomyliła się w ocenie Rosji. No, oczywiście! Tylko przewrotna deprawacja mogła obrócić cudowne obietnice epoki Jelcyna w ohydę rosyjskiego faszyzmu…
Chociaż chyba nie do końca Europa była taka pierwsza naiwna. W końcu Rosja nie weszła ani do NATO, ani do UE, nawet dla pięknych oczu Borysa. Co nie przeszkodziło jej przez 3 dekady (a nawet jeszcze dłużej) z obrzydzeniem, ale obficie kupować za bezcen rosyjski gaz i ropę, oraz traktować ją jak El Dorado zbytu i penetracji własnych firm kapitalistycznych. Trudno nawet wyobrazić sobie mękę tego obrzydzenia, z jakim każdego dnia przedsiębiorcy europejscy grabili rosyjskie społeczeństwo za pośrednictwem rosyjskiej oligarchii.
Trudno się dziwić Glucksmannowi, że zdecydowanie uważa, iż tylko zniszczenie militarne Rosji pozwoli na uwolnienie się od grzesznej pokusy współpracy z tym krajem. W przypadku Europy, a tym bardziej Niemiec, ta współpraca pozostaje jak najbardziej naturalnym dążeniem.
Lewica rosyjska wykazuje się niezrozumieniem sytuacji. Jeżeli dobrowolne poddanie się ZSRR w ramach Zimnej Wojny, późniejsze podporządkowanie się Rosji wszystkim warunkom kapitulacji włącznie z likwidacją własnej gospodarki opartej na przemyśle i pozostawienie z tego dziedzictwa jedynie gałęzi surowcowo-wydobywczej na potrzeby Zachodu nie jest argumentem wystarczającym dla integracji Rosji w zjednoczonej Europie, to nie wynika to z faktu, że Rosja nie jest państwem demokratycznym.
W oczach obywateli wielu krajów europejskich, ich systemy nie są demokratyczne i społeczeństwa mają na to ważne dowody. W miarę, jak państwa te popadają w trudności gospodarcze, demokratyczny charakter ich instytucji będzie coraz bardziej wątpliwy. Z powodu trudności gospodarczych zrodzonych sprzecznościami formacji kapitalistycznej obywatele Polski nie uważają w ogromnej mierze swego systemu politycznego za demokratyczny. Nie inaczej jak za sprawą trudności gospodarczych zrodzonych przez transformację kapitalistyczną, system polityczny Rosji także nie może być demokratyczny.
Nowoczesna lewica zachodnia przyjmuje jako prawdę niepodlegającą wątpliwości, że brak demokracji w Rosji nie jest efektem kapitalistycznej transformacji, ale cechą wrodzoną i nieodrodną tradycji narodowości i państwowości rosyjskiej kształtowanej na wzór wschodni, bizantyjski, a nawet starorzymski. W tej perspektywie postrzega ona również model radziecki. Cechą charakterystyczną tego modelu było bowiem zachowanie odrębności administracyjnej poszczególnych republik i zamieszkujących je narodów. Okres radziecki przyniósł rozwój tożsamości kulturowej owych narodów i udział przywódców narodowych we władzach Związku jako takiego.
Jednocześnie, każda republika podlegała despotycznej władzy własnych liderów. Trudno byłoby tu mówić o oddolnie organizowanych instytucjach demokratycznych sięgających szczytów władzy wspólnoty.
Łatwo to porównać z ustrojem politycznym Unii Europejskiej, gdzie reprezentacja oddolnych interesów jest gwarantowana przez wybór deputowanych przez samych obywateli Unii. Co z tego, że w przypadku np. wojny, jak to miało miejsce przy okazji reakcji na agresję rosyjską na Ukrainę, zasadnicze decyzje są podejmowane przez jednostki, które – jak Ursula von der Leyen – nie są nawet przez nikogo wybierane. Co z tego, że ten system prawie doskonałej demokracji, w praktyce niefunkcjonalny, okazuje się w ostatecznym rozrachunku sterowany przez odgórną czapę wyróżnionego interesu partykularnego mocarstwa hegemonicznego? Dla nowoczesnej lewicy najważniejsze pozostaje, że mamy instytucję oddolnej demokracji, której waga w kwestiach znaczących pozostaje wprawdzie znikoma (jak to miało miejsce także w przypadku zarządzania pandemią), ale zachowane zostały formalne wymogi modelowej demokracji.
Lewica rosyjska oraz inteligencja rosyjska w ogóle nie ma więc świadomości, że skoro dla hegemona, którego imperializm ma charakter inny niż ten wschodni i rzymski, przeszkodą dla własnej ekspansji jest możliwa konstrukcja obszaru euroazjatyckiego, to nie ma znaczenia reżym polityczny. Imperializm typu amerykańskiego nie jest zbudowany na traktowaniu obszarów zależnych jako bytów, za które imperium ponosi odpowiedzialność, zaś politycy dominiów mają coś do powiedzenia w kwestiach strategicznych. Instytucje demokracji oddolnej służą w tym wypadku do rozrywania więzi między władzą polityczną państwa a jego obywatelami, przy jednoczesnym uzależnieniu przywódców od łaski hegemona-imperatora, który może postawić jak i obalić dowolnego przywódcę.
Instytucja demokracji oddolnej, jak wskazują politycy prawicowi, służy pozbawianiu suwerenności aparatów administracyjnych poszczególnych państw. Przeciwko temu właśnie burzą się skłaniające się ku prawicy elity polityczne państw europejskich, w tym polskie.
Już pandemia, a obecnie wojna na Ukrainie pokazują dobitnie bezradność oddolnych instytucji demokratycznych. Tłumaczą niezrozumiałą na pierwszy rzut oka podatność lewicy demokratycznej na podporządkowywanie się antydemokratycznej linii hegemonicznej USA, która odgórnie narzuca cele strategiczne Unii Europejskiej, wbrew jej palącemu interesowi.
Demokratyczna lewica europejska uznaje za najważniejszą sprawę to, aby wszędzie była przestrzegana zasada demokracji, nawet jeśli poszczególne „komuny” demokratycznie ogłoszą niezgodność wzajemnych interesów. Oddolna demokracja nie jest od tego, aby ustanawiała zasady efektywności gospodarczej – w tym względzie nowoczesna lewica pokłada zaufanie w kapitale. Służy temu, aby ustalać zasady sprawiedliwego podziału, nawet jeśli racjonalność ekonomiczna owego kapitału wymaga uznania konfliktowości partykularnych interesów. Ponad skłóconymi kapitałami narodowymi, lewica demokratyczna odwołuje się do arbitra, którym jest wyróżniony kapitał hegemoniczny. Co ciekawe, jak wyżej wskazano, temu kapitałowi nie przeszkadza oddolna demokracja w poszczególnych organizmach państwowych. Zarówno w Europie, jak i w Afryce, wymóg instytucji demokratycznych oderwanych od tradycji politycznych konkretnych narodów oznacza możliwość komunikowania się hegemonicznego kapitału bezpośrednio ze społeczeństwem ponad głowami liderów.
Lewica zachodnioeuropejska wiąże antydemokratyczność Rosji z modelem radzieckim na tej właśnie podstawie, widząc w nim potwierdzenie radzieckiego imperializmu, a nie próbę przezwyciężenia wrogości między narodami zachowującymi odrębności kulturowe i tożsamościowe. Charakterystyczne jest bowiem to, że w przeciwieństwie do modelu radzieckiego, demokratyczny imperializm USA propaguje i egzekwuje globalny uniformizm tożsamościowy. Nie jest to jednak wypadkowa narodowych odmienności i trwające w czasie dopasowywanie się elementów, ale narzucenie wzorca kulturowego hegemona. Zamiast żywiołowego procesu trwającego w czasie, ten model imperializmu kreuje prawnie, a więc sztucznie ustanowione normy i standardy zachowań czy wizerunku, które są przyjmowane przez społeczeństwa.
Atrakcyjność modelu amerykańskiego dla młodego pokolenia była podkreślana jeszcze przez Brzezińskiego w książce „Wielka szachownica”. Problem w tym, że ta atrakcyjność nie idzie w parze z realnością dopełnienia demokracji obietnicą państwa socjalnego w każdym przypadku ekspansji owej demokracji rozumianej jako gwarancja istniejącej hegemonii. Rosja, podobnie jak inne państwa peryferyjne mają świadomość, że instytucje demokratyczne, przy niemożności rozwoju ekonomicznego zagrażającego hegemonowi, będą tylko czynnikiem osłabiania władzy wewnętrznej, chroniącej narodowy kapitał. A w przypadku tego modelu kapitał ma zasadnicze znaczenie dla utrzymania demokracji i dobrobytu na jednakowym poziomie.
Stąd nieuchronność rozpadu tego modelu hegemonii i tryumfalny powrót przedkapitalistycznej klasowości.
Modele ZSRR i Jugosławii ujawniają niestabilny charakter takiego rozwiązania. Warto zastanowić się nad wnioskami z tych lekcji historycznych. Ale na pewno nie należy ich odrzucać, tak jak to robi nowoczesna lewica, która sama jest świadkiem agonii własnej utopii.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 lutego 2023 r.