Oczywisty jest fakt, że lewica jest podzielona w kwestii stosunku do wojny na Ukrainie. Dla części lewicy, w rodzaju środowiska zgromadzonego wokół pisma Strajk i portalu strajk.eu, jest to zaskoczenie. Warto pamiętać, że to środowisko, które wytworzyło się na bazie podziałów i sojuszów trwających od czasów około transformacji kapitalistycznej, głównie na podstawie zachodniolewicowej konkwisty intelektualnej przygotowanej już przez tzw. opozycję demokratyczną okresu PRL, w pełni podporządkowywało się „nowoczesnym trendom” tego czasu i aktywnie zwalczało niedobitki marksizmu starego porządku, przyznające się do marksistowskiej ortodoksji.
Warto pamiętać, że cechą owych trendów, ówcześnie modnych, był patriotyzm. Implantowany od dawna przez wspomnianą opozycję demokratyczną i Adama Michnika, który widział w tym nurcie znakomitą broń przeciwko marksistom, nie tylko „sowieckiego” chowu, ale i antystalinowskiego. Przeciwstawianie się zachodniolewicowym modom i podkreślanie katastrofalnego charakteru wpływów PRL-owskiej opozycji, przedłużonej w III RP przez niestrudzonego populistę lewicowego i takoż patriotę tradycji PPS-owskiej, Piotra Ikonowicza, było wilczym biletem w środowisku prawomyślnej lewicy niekoncesjonowanej. O koncesjonowanej nie wspomnimy, bo ta mogła kompletnie ignorować istnienie takich nieznaczących nurtów lewicowych.
Podziały trwały, ale wciąż na zasadzie ogromnego zaskoczenia i zdziwienia tym, że lewica staje się coraz bardziej podporządkowana dyktatowi prawicowej koncepcji politycznej. Nic w tym dziwnego, skoro prawica z natury ma charakter nacjonalistyczny, a co więcej – religijny. Stosunek lewicy nowoczesnej do obu tych zagadnień ma korzenie w tradycji historycznej i intelektualnej, zrodzonej z antymarksizmu.
Jeśli ktoś chce, to może sobie uświadomić, że człowiek-instytucja na lewicy niekoncesjonowanej, Zbigniew M. Kowalewski, już w 2014 r. czy 2015 r., a więc po wybuchu protestu w Donbasie po tzw. rewolucji Euromajdanu, był zdecydowanym zwolennikiem zaangażowania wszelkich sił militarnych NATO dla rozwiązania konfliktu i zadania Rosji ciosu ostatecznego. Chociaż Kowalewski jawił się jako jastrząb na tle reszty radykalnej lewicy, to jednak pozostałe ugrupowania miały postawę co najmniej ambiwalentną wobec rodzącego się wówczas konfliktu. Nie będziemy tu znęcać się nad wiecznie oportunistyczną Pracowniczą Demokracją, która na modłę nowolewicową zawsze gada cokolwiek i całkowicie sobie zaprzecza, co nie budzi wątpliwości w szeregach jej członków i wśród samych jej intelektualistów, ale taka postawa ujawniała się zawsze, kiedy nadchodził jakiś kryzys polityczny, czy to na Ukrainie, czy to w Libii. Przykłady można mnożyć.
Ważne, że stosunek posttrockizmu do kwestii ukraińskiej ma swoje tradycje i stanowisko ZMK czy PD nie bierze się z powietrza. Stosunek do nacjonalizmu małych i uciskanych narodów, nie zapominając o tolerancji wobec wierzeń religijnych takiej ludności, jest z góry zdeterminowany.
To tłumaczy ambiwalentną postawę posttrockizmu wobec nacjonalizmu i wobec religii jako takich: popieranie nacjonalizmu i religijności narodów uciśnionych, oraz ostra krytyka nacjonalizmu i religijności narodów żyjących w państwach silnych, imperialistycznych, które mają dostatecznie siły, by tych „wartości” bronić.
Federacja Rosyjska, jako spadkobierca ZSRR, jest postrzegana jako państwo silne, autorytarne, nie mniej groźne dla wolności i demokracji niż państwa zachodniego imperializmu. W pewnym sensie, jeśli posłuchać opinii prawicowych nurtów politycznych, to zachodnia nowolewica jest równie nienawistna wobec własnego państwa, co wobec Rosji. Jest to argument na rzecz wyjęcia Jean-Luc Mélenchona i jego partii spod prawa we Francji. Niemniej, sam Mélenchon tkwi dokładnie w tym samym paradygmacie, który każe mu bezwarunkowo potępiać rosyjską agresję na Ukrainę, w opozycji do niemożności wyartykułowania bezwzględnego potępienia dla Hamasu atakującego Izrael – jeśli postawić tę kwestię w perspektywie zachodniej.
Palestyńczycy są narodem uciśnionym, a więc – podobnie jak Ukraińcy – mają moralne prawo przeciwstawiać się agresji wroga. Dla posttrockistów sprawa jest więc jasna.
Istnieje część lewicy, jak wyżej wspomniana grupa wokół portalu Strajk.eu, dla której oczywiste i jasne jest, że w obecnej konfiguracji geopolitycznej, Rosja znalazła się w pozycji państwa i narodu uciśnionego przez zachodni imperializm, który ma swoje ekonomiczne interesy w unicestwieniu rosyjskiego „imperium” i jego ambicji.
Warto zauważyć, że Rosja po upadku ZSRR stała się państwem dążącym do zlania się z zachodnim sposobem organizacji politycznej i gospodarczej. Z pewnych względów geopolitycznych, takie dążenie nie jest na rękę amerykańskiej polityce globalnej hegemonii, szczególnie w sytuacji, kiedy ta polityczna hegemonia może być zakwestionowana przez utratę przez USA dominacji ekonomicznej na rzecz Chin. To ujawniło fakt, że Europa jest kontynentem zwasalizowanym przez USA od czasu zakończenia II wojny światowej, co spowodowało ruch prawicy nacjonalistycznej i zdobycie przez nią poparcia społecznego.
Oczywiście, cele polityczne nowoczesnej lewicy i prawicy nacjonalistycznej są rozbieżne, ale stykają się w punkcie dotyczącym stosunku do Rosji. Zresztą jest to świetnie manifestowane w postawie lewicy rosyjskiej, która jest w nie mniejszym stopniu uważana przez nacjonalistów z prawa i z lewa za największe zagrożenie dla państwa i bytu narodowego Rosjan. Analogicznie do tego, co ma miejsce w przypadku postrzegania lewicy na Zachodzie. W efekcie końcowym, grozi to nowoczesnej lewicy politycznym (i nie tylko) linczem zawsze tragicznym, bo bezproduktywnym z punktu widzenia własnej wizji, w przypadku nurtów politycznych o charakterze eklektycznym i nijakim w okresie, kiedy krystalizują się bardzo wyraziste i napięte konflikty.
Lewica nowoczesna wychodzi z założenia, potępiając bezapelacyjnie Rosję, że konające imperium może wyrządzić więcej szkody nawet niż imperium kwitnące, a więc nie będzie korygować swojej tradycyjnej interpretacji ZSRR jako kontynuacji carskiego więzienia narodów. Co szczególne, nowoczesna lewica cały czas odmawia ZSRR legitymizacji związanej z jednością na podstawie projektu budownictwa socjalistycznego i przyszłej, komunistycznej alternatywy dla kapitalizmu.
Wynika to z dwóch przesłanek: (1) lewica antyradziecka (antytotalitarna) odmawia projektowi bolszewickiemu zamiaru budowania socjalizmu, a tym bardziej społeczeństwa komunistycznego (wolnościowego) w sensie opisywanym przez różnorodne nurty anarchizująco-syndykalizująco-wolnościowe; (2) reżym rosyjski po upadku ZSRR stał się państwem burżuazyjnym, tylko że w jeszcze bardziej zdegenerowanej postaci niż „normalne”, demokratyczne państwa kapitalistyczne. Tym bardziej więc zasługuje na potępienie. Z tym, że nawet gdyby reżym rosyjski jakimś cudem zdołał wprowadzić pełną demokrację w warunkach totalnego upadku gospodarczego i panowania klasy burżuazji kompradorskiej stworzonej przez struktury mafijne podsycane przez zachodni kapitał rabunkowy, to i tak nowoczesna lewica radykalna miałaby do rządu i państwa taki sam negatywny stosunek, jaki ma lewica zachodnia wobec własnych struktur państwowych. A więc byłaby tak samo oskarżana o zdradę narodową i zaprzaństwo związane z patriotycznym nihilizmem (kwestia imigracji), jak to ma miejsce na Zachodzie wobec lewicy.
Tam, gdzie nie ma lewicy na tyle silnej, aby mogła artykułować taki stosunek do własnego rządu, stosunek oparty na resztkach tradycyjnych wartościach lewicowych, a nie na wartościach tzw. socjetalnych, czyli na czystej formie kultury mniejszościowej, jak np. w Polsce, prawica nawet nie zauważa jej istnienia poza tą kwestią obyczajową. Sprawa jest jasna, z punktu widzenia wartości narodowych lewica obyczajowa (bo społeczna nie istnieje de facto), lewica ta jest zwykłym chwastem i należy ją wykarczować. Nic dziwnego, że ta lewica trzyma się liberałów u władzy, ponieważ zapewnia jej to możliwość istnienia wyłącznie w warunkach trwania instytucji tak rozumianej demokracji, której jedynym obronnym szańcem jest obecna postać Unii Europejskiej. Bez tego wsparcia, prawica dawno już by zlinczowała lewicę i centrum.
Wracając do naszego wywodu, stosunek lewicy nowoczesnej do Rosji nie ma powodów, aby się zmienić w stosunku do tego, co było za czasów ZSRR. Trochę może dziwić to, że nie zmieniła się perspektywa, albowiem po upadku ZSRR Rosja pretendowała zasadnie do pozycji państwa uciśnionego przez zachodni imperializm. Rosja rozwaliła swoją gospodarkę na życzenie Zachodu oraz ku zadowoleniu momentalnie powstałych miliarderów-oligarchów rozkradających poradziecki majątek narodowy. Mimo rozmiarów terytorialnych, które pozostały znaczące nawet po rozpadzie ZSRR, Rosja stała się krucha ekonomicznie i politycznie. Ambicją nowoczesnej lewicy rosyjskiej jest stanie się „normalnym” państwem burżuazyjnym, z instytucjami demokratycznymi, które pozwoliłyby Rosji zintegrować się z zachodnimi instytucjami politycznymi i ekonomicznymi.
Problem niejako w tym, że zachodnia nowoczesna lewica dąży do całkowitego przebudowania konstrukcji europejskiej, która jest jedynym realnym celem dla progresywnej lewicy rosyjskiej.
Podobnie jak w przypadku nurtów lewicy w PRL, które usiłowały reformować system w kierunku socjalizmu, a nie transformacji kapitalistycznej, lewica zachodnia usiłuje reformować struktury zachodniego społeczeństwa burżuazyjnego, tak aby odpowiadały pewnej wizji z przeszłości, która wydaje się totalnie nieadekwatna do dynamiki procesów zachodzących obecnie w zachodniej hegemoniczności.
I tak, możliwości demokratyczne zachodniej Europy były uwarunkowane szczególną pozycją zachodniego imperializmu i jego niekwestionowaną dominacją nad światem globalnym. To jest fakt, który rozumieją intelektualiści lewicowi utożsamiający się z establishmentem unijnym. Czyli, tacy jak np. Raphaël Gluksman we Francji, otwarcie wrogo przyjmowany przez radykalną lewicę… ze względu na jego stanowisko w sprawie Palestyny, ale nie tak wyraziście już ze względu na stosunek do instytucji demokratycznych.
Zachodnia lewica nie potrafi sformułować alternatywy dla programu podporządkowania świata ekonomicznemu wyzyskowi przez zachodni imperializm, w tym Rosji zaliczanej do globalnego Południa. Zachodnia lewica domaga się od swoich rządów pomocy wobec globalnego Południa, a od Unii Europejskiej tego, aby wspomagała wysiłki rządów aż do poziomu całkowitego stopienia się prerogatyw suwerennych państw we wspólnej polityce unijnej. Podobnie jak w odniesieniu do państw uciskanych, lewica postrzega patriotyzm i narodowość na poziomie zjawisk folklorystycznych. Lewica nie dopuszcza możliwości rozwijania przez państwa uciskane egoistycznie nacjonalistycznej polityki, zaś gwarantem tego ma być stworzenie instytucji demokratycznych. Instytucje demokratyczne, jak to pokazuje przykład zachodnich ingerencji w procesy państwowotwórcze w różnych zakątkach świata, służą związaniu elit lokalnych z centrum dyspozycyjnym na Zachodzie, ponieważ tylko takie powiązanie może pozwolić na zachowanie demokracji bez konieczności użycia siły i bezpośredniej interwencji, jak w przypadku „wspomagania” procesów „spontanicznych” czy to Arabskiej Wiosny, czy „kolorowych rewolucji” na Ukrainie i w innych krajach obszaru poradzieckiego. Te ruchy „globalnej demokracji” zachodniej są akceptowane przez nowoczesną lewicę i nie interpretowane przez nią jako ruchy czysto imperialistyczne.
To wskazuje na pewną świadomość realpolityczną nowoczesnej lewicy i na jej przekonanie, że podobnie jak w odniesieniu do samych państw kapitalistycznych i ich rządów, lewica jest w stanie wpływać na decyzje i wykorzystywać kapitalizm do osiągania postępowych celów społecznych, tak i rozszerzanie zasięgu instytucji demokratycznych pozwoli na realizację progresywnych celów lewicowych na świecie. Zmiana nastawienia ludności, uwrażliwianie na odmienność, poczucie, że jest się tolerowanym mimo niedoskonałości własnego światopoglądu politycznego czy dowolnego innego (dopóki pozostaje się bezsilnym i ani chwili dłużej), to wszystko ma kształtować nowego człowieka, dojrzałego do wprowadzania oddolnego socjalizmu. Czyli bez totalitaryzmu rewolucyjnych procesów, znanych z przeszłości i od razu w docelowej formie wolnościowej.
Ta lewica nie może pogodzić się z lewicą, która ma inny stosunek do wydarzeń na świecie, jak choćby do agresji Rosji na Ukrainę, z przyczyn fundamentalnych, wręcz doktrynalnych. Warunek istnienia instytucji demokratycznych jest to ostatecznym kryterium. Dopóki Putin nie zostanie prymusem w klasie demokracji, dopóty lewica progresywna nie uzna żadnych racji państwa rosyjskiego. Czyli nigdy.
Jako demokrata musiałby rozwiązać Federację Rosyjską, co jest do strawienia przez nie tylko lewicujących intelektualistów rosyjskich, ale i przez samą klasę oligarchów reprezentowaną i utrzymywaną (z trudem) w spójności przez Putina. Problem w tym, że obszar ten stanie się terenem wolnych polowań zachodniego imperializmu, a mówiąc bardziej przyziemnie – terenem utrwalonej niestabilności pod każdym względem. W pewnym sensie dla kapitalizmu byłoby to odtworzenie sytuacji jak z początków podboju kapitalistycznego świata, a więc dałoby kapitalizmowi możliwość odbudowania się na gruzach i przetrwania tworu zachodniego, któremu obecnie nikt już nie daje szans. Dla nowoczesnej lewicy byłaby to szansa na utrwalenie dobrobytu budowanego na odtworzonym podziale na Centrum i Peryferie i świecenia przynętą, że jeśli będziecie nas naśladować, to kiedyś osiągniecie nasz dobrobyt i przyczynicie się do utrzymania przez nas dobrego samopoczucia, co może jest najwyższą wartością w tym pokerze.
Co więcej, w miarę upływu czasu, stawka coraz bardziej dotyczy nie tyle zmiany obrazu świata na wzór idealnej demokracji, ale zaczyna dotyczyć tego, czy Centrum zostanie odtworzone na Zachodzie, czy przesunie się na Wschód. Tak czy inaczej, będzie to przedłużenie świata kapitalistycznego, chociaż można mieć nadzieję, kruchą, na to, że nie będzie to odtworzenie całkowicie mechaniczne.
Jeśli osią nowego Centrum będzie sojusz Moskwa – Pekin, to istniej maleńka szansa, że rzeczą naturalną dla nowych hegemonów, wspartą przez oczywiste, widoczne dziś oczekiwania społeczeństw globalnego Południa, będzie oparcie wymiany międzynarodowej na zasadzie współpracy, a nie wyzysku. Jasne, że są to oczekiwania całkowicie nierealistyczne przy obecnej dynamice procesów.
Jednak wzajemne blokowanie się apetytów poszczególnych rządów i wyłanianie się programów społecznych, w przeciwieństwie do „socjetalnych”, stwarza możliwość powrotu do projektów z czasów ZSRR. Zaznaczmy, że nie chodzi nam o powrót do tego, co w ZSRR było przejawem dążenia biurokracji do tzw. normalności rządów burżuazyjnych, opartych na solidnej podstawie własności środków produkcji uznania stabilnego panowania klasowego, ale o wartości kierunkowe, które są gwałcone, ale wiadomo, że istnieją i czekają na moment, aby o sobie przypomnieć.
W przeciwieństwie do wartości obyczajowych nowej lewicy, które świadomie zastępowały owe wartości kierunkowe myśli socjalistycznej. Te projekty rozwijają się wbrew rządom, dowolnym, nie tylko zachodnim, ale i znajdującym się w opozycji (niechcianej) do Zachodu. Jak by nie patrzył, odwrotnie niż Putin, świat oczekujący zmian niczym kania dżdżu przeciwstawia odtworzeniu dawnej hegemonii imperialistycznego Zachodu projekt odrzucenia wyzysku jako zasady międzynarodowego podziału pracy.
Zachodnia lewica jest całkowicie niezdolna do zauważenia tych oczekiwań, ponieważ stawia na rozwinięcie się struktur władzy elitarnej, globalnej, którą ma zamiar manipulować w celu realizacji własnych wartości. Te wartości są przy okazji sprzeczne i wymagają silnej ręki, aby owe sprzeczności opanować. Aby zrozumieć owe niuanse, należy przeanalizować kwestie fundamentalne kondycji ludzkiej, co odkładamy do następnego artykułu.
W praktyce, wniosek jest taki, że w przypadku wojny na Ukrainie nie mamy do czynienia wyłącznie z rozdarciem lewicy między tendencją do poważnego a lekceważącego traktowania problematyki nacjonalizmu, tak jak to zostało zarysowane powyżej. Przypomnijmy, że złudne podobieństwo między nacjonalizmem narodów uciśnionych a nacjonalizmem tout court polega na Realpolitik. W rzeczywistości nacjonalizm lewicowy jest umowny i uzależniony od mniej lub bardziej obiektywnego statusu danego państwa. W przypadku prawicy mamy do czynienia z przekonaniem, że interes narodowy usprawiedliwia w zasadzie wszystko. W praktyce oba podejścia się zlewają.
Polska lewica, która postrzega racje strony rosyjskiej, uzasadnia własne stanowisko polską racją stanu. W tym sensie nie różni się wiele od prawicowego nacjonalizmu, który z pełnym cynizmem lub naiwnie powołuje się na fakt braku bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji. Słusznie postrzega, że zachowania polskiego rządu zmierzają konsekwentnie do sprowokowania Rosji do działania eskalującego w odpowiedzi na eskalację Zachodu, który – póki co – pewien jest niezdecydowania Putina co do zamiany wypowiedzi odstraszających w działania odstraszające. Dla propagandy nie ma znaczenia to, że pewne działania są realnie sprowokowane. Liczy się wydarzenie, jak to się sprawdziło w przypadku zamierzonej specjalnej operacji wojennej jako działania o ograniczonym zasięgu przestrzennym i czasowym.
Dochodzimy do sedna sprawy.
Dla nowoczesnej lewicy liczy się fakt, że napadnięte zostało mniejsze i uciśnione państwo. Faktem pozostaje, że oligarchia ukraińska rozwijała się jako podpinka pod oligarchię rosyjską. Dla tej lewicy nie ma znaczenia to, że rozwój Ukrainy wpisywał się w kierunek kapitalistyczny. Wpisując się weń, Ukraina odrywała się od Rosji, która z definicji jako pozostałość imperium niewolącego narody nie mogła stanowić bieguna przyciągania do demokracji. Kapitalistyczna, imperialistyczna Europa pozostaje ostoją instytucji demokratycznych. Walka społeczeństwa ukraińskiego o demokrację jest w tej wizji szansą dla pogłębiania treści demokracji od dołu, co może się rozszerzyć na Europę. Fakt, że tak się do tej pory nie stało w przypadku innych krajów Europy Wschodniej, które stale stoją w obliczu zagrożenia prawicowego, antydemokratycznego, nie ma większego znaczenia.
Większość zachodnich analityków, którzy rozumieją rację Rosji, opiera się na czynniku narodowym i ma tendencję do tłumaczenia wszystkiego kwestią narodową: mieszkańcy Donbasu, głównie ludność rosyjskojęzyczna, zbuntowała się przeciwko dyskryminacji swojego języka i swojej kultury przez władze Ukrainy. Jest to tylko część prawdy.
Rosja jest państwem wielonarodowościowym i – w przeciwieństwie do mniejszych państw – nie ma obsesji na punkcie utrzymania enklaw swojej tradycji na obczyźnie. Na tę postawę składa się przy okazji kompleks inteligenta rosyjskiego – osoby od której zależy w największym stopniu możliwość przetrwania kultury rosyjskiej poza granicami Rosji – w odniesieniu do radzieckiej przeszłości. W przypadku Ukrainy, warto zwrócić uwagę na fakt, że wraz z transformacją przeszedł on i wręcz zwieńczył sukcesem wcześniej rozpoczęty proces derusyfikacji i ukrainizacji. Asymilacja Rosjan w państwach na zachód od etnicznej Rosji nie jest wyczynem z racji owego kompleksu, który nakazuje Rosjanom postrzegać swoją kulturę jako w swej ogólności niższą od zachodniej, mimo wielkich dzieł, z których Rosjanie są dumni. Niemniej, trudno przemilczać interpretacje kultury rosyjskiej, jakich dostarczał choćby Bierdjajew. Wielkie dzieła służyły mrocznej sprawie i odzwierciedlały bardziej zmagania rosyjskiej duszy niż wyrażały stabilny, ufny w siebie światopogląd społeczny czy filozoficzny.
Oczywiście, czegoś takiego nie dopatrujemy się wśród ogólnie robotniczej ludności Donbasu. Co więcej, nawet w okresie trwającej wojny na Ukrainie, można spokojnie śledzić programy prowadzone w języku rosyjskim w mediach społecznościowych. Nie język, ale treść ma znaczenie – jak wskazuje praktyka. To nie kwestie językowe i kulturowe miały decydujące znaczenie w rewolcie ludności Donbasu, ale pogarda dla „sowka” czy inaczej „watnika”, a więc przywiązanie do tradycji ZSRR.
To przywiązanie tłumaczy się świadomością awansu społecznego w okresie ZSRR. W nienawiści oficjalnej Ukrainy do Rosjanina nie kryje się nawet niechęć rasowa (i to nie z powodu tożsamości rasowej, bo kto jest „ruskim” to decyduje ukraiński neonazista, jak w zapożyczonym modelu hitlerowskich Niemiec), ale niechęć klasowa.
O ile w Rosji, ze względu na zacofanie w sferze instytucji demokratycznych, mamy do czynienia z tolerancją dla zinstytucjonalizowanego komunizmu poradzieckiego, o tyle na Ukrainie proces dekomunizacji musiał ulec przyspieszeniu, aby Ukraina sprostała europejskim wartościom i standardom.
Duma współczesnej Ukrainy polega na uwypuklaniu znaczenia jej oporu wobec „sowieckiego komunizmu” w czasie wojny, głównie przejawianego na zachodnim obszarze. W szarej strefie kraju, który jeszcze nie wszedł do Europy, ale już wyzwolił się z opieki władzy nad resztkami dawnego mocarstwa, które akurat pozwoliły Rosji nie paść pod naporem zachodnich sankcji, ideologia ukraińskiego nacjonalizmu pozwala na wyzwolenie klasowej nienawiści. Podobnie jak w Rosji, trudno aby ta nienawiść odbijała się na oligarchach – chociaż i tego nie brakowało po obu „pomarańczowych rewolucjach” – ale głównie skupiła się ona na najsłabszych. Oczywiście, ze strony Rosji przyszła odsiecz (niechętnie przyjmowana przez władzę) o cechach nacjonalistycznych. Lewica była równie niechętna powstańcom, co władza Putina. Rzadkie przypadki wyłamania się z tego frontu pogardy wobec ludności Donbasu, jak np. Borys Kagarlicki, szybko wróciły do szeregu i dziś usiłują zapomnieć o tym wstydliwym zaprzaństwie wobec progresywizmu lewicowego, który przyzwala na wspieranie się na Kseni Sobczak czy Michaile Chodorkowskim, jak tylko nadarzy się okazja, nie mówiąc już o jawnym nawiązywaniu sojuszów z otwartymi liberałami.
Tak więc, analizowanie konfliktu na Ukrainie w kategoriach nacjonalistycznych jest całkowicie bezużyteczne. A taka interpretacja dominuje w analizach zarówno lewicowych, jak i prawicowych. Tylko wymiar klasowy, bijący po oczach, jeśli chce się zauważać Donbas, może wytłumaczyć nadzieje, jakie globalne Południe wiąże z niechcianym przywództwem Rosji w koalicji na rzecz nowego ładu międzynarodowego.
Lewica, nie mniej niż prawica, usiłuje zagadać i wymazać ten fakt z pola widzenia społeczeństw. Stąd owe niekończące się dyskursy lewicowych komentatorów na strajk.eu, w czasie których komentujący wciąż się dziwią i nie wychodzą w większości przypadków poza obśmiewanie lub, jeśli już się nie da, poza wyrażanie zgrozy, że można być tak głupim lub tak nieodpowiedzialnym, jak nasze i europejskie elity rządzące.
Żyjemy w momencie kształtowania się nowego rozdania, w którym znaczenie podstawowe będą miały konstelacje interesów narodowych, ponieważ nie istnieje lewica potrafiąca zrozumieć mechanizm świadomości klasowej i połączyć go ze strukturą społecznej produkcji, odrzucając nacjonalizm.
Mechanizmy produkcyjne lepiej rozumie i wyraża prawica nacjonalistyczna, zaś lewica internacjonalistyczna i wolnościowa jednocześnie musi przyjąć zasadę hegemonii, która jako jedyna jest w stanie narzucić ramy spontaniczności wynikającej z poczucia nieskończonej odporności przyrody, obecnie słusznie zakwestionowanego.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 czerwca 2024 r.