Andriej Korjakowcew nie od dziś zajmuje się ustalaniem, co jest, a co nie jest pełnowartościowym marksizmem. W szczególności jego sprzeciw wywołuje prymitywizowanie dialektyki, co jest skądinąd godne uznania
(patrz:
Prymitywizowanie rozumienia dialektyki może mieć różnorakie konsekwencje. Sytuacja głębokiego podziału na lewicy zapewne wymaga wyjaśnienia teoretycznego. Zasadniczą osią podziału stanowi – jeśli przyjrzeć się sporom na lewicy, tam gdzie jeszcze nie została ona zmonopolizowana przez spadkobierców Nowej Lewicy – stosunek do zjawiska, które w tradycji marksistowskiej nazywa się dyktaturą proletariatu. Spróbujmy rzucić okiem na problem z lotu ptaka.
Spór nie jest nowy w tradycji ruchu robotniczego.
Niekonsekwencja transformacji systemowej, która miała miejsce w następstwie Rewolucji Francuskiej, zrodziła ruch demokratyczno-liberalny, który usiłował doprowadzić dzieło rewolucji do końca metodami odziedziczonymi po poprzednim pokoleniu. I połowę XIX wieku zdeterminowały wstrząsy społeczne i narodowe, które rozbiły pierwotną jedność reakcyjnych monarchów prowadzących jednolitą politykę konserwatywną w stosunku do swoich podwładnych. Podział według kryteriów narodowych odpowiadał interesom burżuazji, która wyzwoliła się spod kurateli dworów i mogła prowadzić walkę o nowy ład ekonomiczny w Europie i na świecie. Troskę o jego demokratyczne oblicze wielka burżuazja pozostawiła warstwom i grupom społecznym rosnącym liczebnie w epoce nowożytnej, a zyskującym samoświadomość w okresie oświeceniowego racjonalizmu. Antyautokratyczne ideały tych grup pozostały w zasadniczym stopniu ideałami ruchów liberalno-demokratycznych XIX wieku. Ruch został zduszony dzięki konsolidacji sił reakcyjnych kontynentu pod wodzą zdecydowanego samodzierżawcy imperium Romanowych. Rola caratu w tym dziele została odnotowana jako późne wcielenie monarchii absolutnej, wzorcowego modelu odniesienia dla ruchu liberalno-demokratycznego.
Ruch ten, podobnie jak jego poprzednik z epoki przedrewolucyjnej we Francji, miał specyficzne, własne cele i nie był nastawiony na wyrażanie interesów tracącej historyczne znaczenie klasy bezpośrednich producentów, jaką w tamtym okresie było jeszcze chłopstwo. Tym bardziej nie był nastawiony na wyrażanie interesów nieistniejącej jeszcze klasy nowych bezpośrednich producentów zatrudnionych w nieistniejących jeszcze fabrykach wielkoprzemysłowych. Interesujące w tym kontekście są losy i wybory chłopstwa w okresie samej rewolucji, ukazujące, że postępowy i liberalny ruch antymonarchiczny nie był odbierany jako sojusznik klasy-producenta. Ruch liberalno-demokratyczny miał dynamikę niezależną również od dynamiki kształtującej się później, po pierwszej rewolucji przemysłowej, klasy robotniczej.
Późniejsze losy obu nurtów ruchu demokratycznego ukazały rozbieżność ich celów. Znajdowało to odzwierciedlenie w pozycji, jaką zajmował nurt reprezentowany przez Marksa i Engelsa oraz ich współtowarzyszy w ruchu robotniczym, w znanych podziałach, jakie miały miejsce nawet w łonie kierowanych przez nich organizacji politycznych, w tym i w I Międzynarodówce.
Relacje między nurtem liberalno-demokratycznym a „marksistami” były relacjami konfliktu, okresowo łagodzonego bynajmniej nie zawsze dzięki wysiłkom antagonistów Marksa.
Wedle przeciwników Marksa, konflikty były wynikiem jego nadmiernych ambicji i osobistej arogancji. W sytuacji, gdyby nie było rozbieżności między celami ruchu robotników a nurtem liberalno-demokratycznym, takie oskarżenie miałoby zapewne mocne podstawy.
Jednak są powody, by przypuszczać, że konflikty były następstwem faktu, iż polityczne cele ruchu robotniczego nie sprowadzały się do postulatu konsekwentnej realizacji programu radykalnej burżuazji z jej „heroicznej” epoki walki z monarchią absolutną. Utożsamienie się Marksa ze świeżym ruchem robotniczym, który tak naprawdę swoją samoświadomość zyskał właśnie w marksizmie, było przełomem pozwalającym na oddzielenie okresu młodoheglowskiej krytyki od okresu kształtowania się autora, który otworzy nową epokę dziełem zatytułowanym Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej.
*
Z dotychczasowych wywodów chcielibyśmy, aby czytelnik uprzytomnił sobie, że radykalny ruch społeczny, liberalno-demokratyczny, idący od Rewolucji Francuskiej, wywodził się właśnie z tradycji tych grup społecznych, które w łonie sił demokratycznych i liberalnych były głęboko antyjakobińskie. Sprowadzając sprzeczność między nurtami w Rewolucji Francuskiej do sprzeczności między metodami walki (w istocie nieodbiegającymi od siebie, ale w przypadku jakobinów mniej zakłamanymi i nie mającymi zaplecza w wyrozumiałości interpretacyjnej ówczesnych massmediów), koncepcje radykalnych, antysystemowych w sensie systemu burżuazyjnego sił politycznych zostały skrupulatnie poddane propagandowemu wymazaniu i konsekwentnie odwoływano się do nich wyłącznie, jeśli chodziło o wskazanie, skąd idzie tradycja przemocy w walce klasowej.
Prawomocność walki o cele liberalno-demokratyczne w swym najdalej posuniętym radykalizmie pozostała wewnątrzsystemowa. Przemoc została usankcjonowana w odniesieniu do „sprawiedliwych” wojen narodowowyzwoleńczych lub kolonialnych (w imię rywalizacji narodowych odłamów burżuazji europejskiej i racji stanu) oraz w ruchu rewolucyjnym na rzecz zniesienia reakcyjnych reżymów zapóźnionych we wprowadzaniu stosunków kapitalistycznych, jak Rosja czy Prusy. Z tym, że rewolucja traci legitymację natychmiast po osiągnięciu etapu skutecznej rewolucji burżuazyjnej…
*
Przyjęło się uważać, że Marksowska teoria wartości dodatkowej stanowi naukowe uzasadnienie prawomocności roszczeń ruchu robotniczego. Od Stanu Trzeciego nikt nie żądał naukowego dowodu rzetelności dla jego cahiers de doléances. Postanowienia Praw Człowieka i Obywatela, oparte na oświeceniowym kulcie „dobrego dzikusa” i jego przyrodzonej dobroci uzasadniającej równość wszystkich ludzi i ich przyrodzone prawa, były wprowadzane równolegle do bezwzględnego holokaustu ludności tubylczej Nowego Świata. Nie szkodziło to jednak ideałom nowej epoki i nie wywoływało powszechnego przekonania, że „po owocach jego poznacie go”.
W skrócie, nowatorstwem Marksa w stosunku do myśli społecznej epoki i do jej ekonomii klasycznej nie była ani konstatacja walki klasowej, ani konstatacja wyzysku. Korjakowcew stwierdza nawet, że przekonanie o tym, iż im więcej bogactwa wytwarza robotnik, tym bardziej popada w ubóstwo, czy że bogactwo opiera się na wyzysku pracy społecznej, było w ówczesnym czasie prawdą obiegową. Skromnym odkryciem Marksa pozwalającym na rozwiązanie zagadki źródła wartości dodatkowej było odróżnienie pojęć „siła robocza” i „praca”.
Siła ruchu robotniczego w XIX wieku nie opierała się na naukowym fundamencie Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy, ale na tym właśnie potocznym postrzeganiu sytuacji. Rozwijające się stowarzyszenia robotnicze, związki zawodowe i tym podobne organizacje tworzyły się spontanicznie z wystarczającym odwołaniem do zasad postępującej demokratyzacji stosunków społecznych. Oczywiście, w bogatych krajach europejskich czy w Nowym Świecie, szczególnie w Ameryce Północnej. Teoria naukowa stanowiła jednak podstawę dla tworzenia się ruchu politycznego klasy robotniczej. Była potrzebna dla tworzenia programu walki o zmianę systemu społecznego na system bezklasowy. Taka zmiana nie mogła opierać się na potocznym przekonaniu czy prostym zdrowym rozsądku. Wychodziła poza ramy oczywistego ruchu liberalno-demokratycznego i angażowała intelektualistów, którzy potrzebują naukowego uzasadnienia dla swego zaangażowania.
Dopóki walka pozostawała wewnątrzsystemowa, nie zwracano uwagi na to, że w potocznym rozumieniu teoria wartości dowodziła czegoś, co było widoczne gołym okiem, a mianowicie, że po opłaceniu wszystkich czynników produkcji, kapitaliście pozostaje w ręku więcej pieniędzy, niż wyłożył. Biorąc pod uwagę, że sam żył w dostatku, zaś zatrudnieni przezeń robotnicy – w skrajnej nędzy, oczywistym była niesprawiedliwość takiej sytuacji, przynajmniej z pozycji robotników. Aby ich zaagitować do sprzeciwu, nie trzeba było się mocno wysilać.
Inaczej było historycznie w epokach, kiedy ogólna prosperity podnosiła wszystkie łodzie, albo w epoce kryzysu, kiedy kapitaliści, zwłaszcza ci słabsi, plajtowali. Jednak kryzys nadprodukcji (charakterystyczny dla cyklów koniunkturalnych) powodował krzyczące marnotrawstwo, które jeszcze bardziej podnosiło wiarygodność teorii Marksa jako dodatkowo koncepcji alternatywnej wobec kapitalistycznej organizacji produkcji.
Pozytywistyczna nauka końca XIX wieku upomniała się o swoje żądając, aby naukowość teorii wartości przybrała postać koncepcji, która pokazuje, jak przekształcać wartości (pojęcia spekulatywne) w ceny (pojęcia odzwierciedlające rynkową empirię). To wyzwanie zostało podjęte bez powodzenia, chociaż na drodze poszukiwań wykonano pożyteczne prace dotyczące zagadnienia równowagi, koniunktury czy interwencjonizmu państwowego.
Okres II Międzynarodówki przyniósł równie pozytywistyczne zabiegi systematyzujące ujęcie procesów historycznych, wychodzące poza rozważania Marksa i uświęcające schematy, które później posłużyły mechanistycznemu modelowi ideologicznemu Stalina, nazywanemu „naukowym socjalizmem”. Dialektyczna metoda Marksa została przykrojona do pozytywistycznego wyobrażenia o niej, co nie mogło skończyć się dobrze.
Podobnie jak M. Siemek w Polsce, tak A. Korjakowceww Rosji, kilka dekad później, zarzucają Engelsowi ontologizację dialektyki, która miała prowadzić do takiego właśnie wypaczenia oryginalnej teorii Marksa. Przy okazji nie może prześliznąć się nieumoczony w nieczystościach Lenin, który jednak ma na swoje wątłe usprawiedliwienie fakt, że nie mógł znać Manuskryptów paryskich Marksa.
Jak mówi Korjakowcew, dialektyka jest wynikiem poznania naukowego, a nie jego założeniem. Poza tym – ma charakter antropologiczny, a więc jest nieodłączna od nauki o człowieku.
Dodatkowym straszakiem na marksistów i materialistów jawi się to, że dla Hegla pojęcie jest elementem Przyrody. Dialektyka jest więc czymś zewnętrznym wobec człowieka, co bardzo brzydko pachnie w świetle klasycznej filozofii niemieckiej, gdzie rzeczywistość rzeczy samej w sobie pozostaje niepoznawalna.
Trudno jednak zgodzić się z tezą, że dialektyka miałaby stanowić wynik poznania naukowego, skoro stanowi ponoć metodę – marksizmu czy czego innego. Stwierdzenie czy badanie jest naukowe, czy nie, w najogólniejszych ramach sprowadza się do tego, czy podlega jakimś ściśle określonym rygorom, które można skontrolować. W żaden sposób nie przesądza o tym, czy otrzymamy satysfakcjonujący wynik. To znaczy taki wynik, który nam gwarantuje poznanie obiektywnej prawdy. Dlatego, jeśli dialektyka jest metodą, to nie jest ona wynikiem poznania (nigdy nie będziemy mieli pewności), ale aby była metodą naukową, musi mieć sprecyzowane założenia i reguły wyciągania wniosków.
Ale nie w tym rzecz.
Specyficzną cechą dialektyki jest to, że zakłada ona, iż prawa myślenia są tożsame z mechanizmem funkcjonowania rzeczywistości pozaludzkiej. Zasada materializmu powinna logicznie zakładać, że skoro myślenie jest wytworem materii, to prawa myślenia są takie same, jak prawa ruchu materii.
Stąd logicznie wynika, że jeśli ontologizacja dialektyki oznacza, że materia, przyroda funkcjonuje dialektycznie, to nie ma w tym nic zdrożnego. Różnica pojawia się dopiero na etapie, kiedy to myśl ludzka staje się dla siebie przyczyną. Człowiek nadal działa zgodnie z prawami wszechświata (prawami dialektyki), ale sam stworzył dzięki swej myśli zmienione warunki tego działania, czyli zmodyfikował sytuację poznawczą. Zachodzi więc zmiana ilościowa, która może być początkiem kumulacji o charakterze jakościowym. Trudno uwierzyć, żebyśmy już nie przeszli w ewolucji kilku takich przełomów jakościowych, np. wychodząc ze świata zwierząt do świata ludzi.
Nawet gdyby umysł odszedł bardzo daleko od instynktu, czyli od podlegania prawom przyrody (dialektyki) w sposób ślepy, nie prowadzący do zmian jakościowych, do zaistnienia czasu, to nie ma powodu, aby twierdzić, że świat zewnętrzny jest niepoznawalny. Jest poznawalny, ponieważ im bardziej doskonalimy się w poznawaniu siebie (z czego jesteśmy tak dumni), to tym samym poznajemy świat zewnętrzny w tym sensie, że rozumiemy jego mechanizm działania. Do poznania, np. składu chemicznego jakiegoś ciała nie potrzebujemy dialektyki, wystarczy skumulowane doświadczenie empiryczne i właściwe narzędzie.
Wydaje się, że z tych kilku akapitów jasno widać, iż dialektyka nie polega na ustaleniu niezawodnego w każdej sytuacji schematu następowania po sobie zdarzeń, nie znoszącego żadnego odstępstwa.
W ujęciu Korjakowcewa (i nie tylko jego), w trakcie rozumowania dialektyka ulega niepostrzeżenie podmianie na alienację. Tłumaczy się to chronologią postaci, które poprzedzały pojawienie się Marksa. Krytyka Hegla przez Feuerbacha nie rozwiązuje problemu dialektyki (na ile jest tu jakiś problem), ale przekierowuje uwagę na kwestię alienacji. Spekulatywne myślenie, w dodatku obarczone grzechem konformizmu wobec płaskiej rzeczywistości, przegrywa w zderzeniu z krwistością realnego człowieka w jego materialnej postaci. Świat jednostki jest polem oddziaływania sprzeczności, które powodują jej rozwój. Zasadniczo świat społeczny, więzi społeczne są wyrazem dialektyki osi „ja” i „ty”, które prowadzą do powstawania nowych jakości. Oddziaływanie między jednostką a światem społecznym prowadzi do alienacji, która jest wyrazem wychodzenia jednostki do owego świata, jak i mechanizmem przezwyciężania owej alienacji.
W rzeczy samej, tak rozumiana dialektyka ogranicza swe funkcjonowanie do świata społecznego. Precyzuje też specyficzne rozumienie wzajemnych stosunków. Konflikt interesów zostaje sprowadzony do dialektycznej sprzeczności, która wyraża się w procesie alienacji, niezbędnej wszak do późniejszego jej przezwyciężenia i stworzenia nowej jakości w życiu społecznym. Alienacja jest naturalną metodą komunikacji ze światem społecznym, związaną z przekraczaniem bariery między „ja” a „ty”. Zamiast obiektywistycznego konfliktu interesów mamy do czynienia z wiecznym negocjowaniem, w procesie którego uznajemy podmiotowość drugiej osoby.
Ostatecznie, rzuca na szalę ostatni argument Korjakowcew, Marks patrząc na zwykły stół, widzi w nim całokształt działalności człowieka, wyraz stosunków społecznych. Materialną rzeczywistością człowieka jest więc ten stół jako wyraz całokształtu stosunków społecznych, który sam w sobie albo jest niepoznawalny, albo… niewart szczególnej uwagi.
Dlatego też, kontynuuje Korjakowcew, wartość dodatkowa ma charakter materialny, ponieważ jest rezultatem ludzkiej działalności. Rozważanie materialnego (w sensie obiektywnie, niezależnie od człowieka istniejącego) charakteru wartości dodatkowej jest więc pozbawione sensu. Nie istnieje nic materialnego poza więzią międzyludzką.
W pewien sposób znika tu problem słuszności czy niesłuszności teorii wartości opartej na pracy. Relacje międzyludzkie są zmienne, więc nie ma znaczenia, czy wartość odpowiada, czy nie, cenom. Można sobie wyobrazić, że oba pojęcia odzwierciedlają relacje międzyludzkie. Wartości odzwierciedlają jednak naturalne relacje, zaś ceny są wyrazem stosunków siły między zróżnicowanymi stopniami alienacji dotyczącej poszczególnych jednostek, wyrazem klasowego charakteru owych relacji. Nie dziwi więc dość luźny stosunek współczesnej lewicy do kwestii wartości w marksizmie, w przeciwieństwie do, np. kwestii wyzysku. Ta ostatnia bowiem odnosi się nie do zobiektywizowanego obrazu świata, ale do żywych relacji międzyludzkich.
*
Faktycznie, dialektyka jawi się więc na lewicy jako piąte koło u wozu, na kształt teorii wartości opartej na pracy. Ot, taki ornament nawiązujący do chwalebnej przeszłości idei! Rozumienie dialektyki po Marksie było obarczone interpretacją w duchu obowiązującego kanonu („paradygmatu”) nauki końca XIX wieku. Problem w tym, że po rewolucji naukowej, bazującej na teorii względności podważającej powszechność obowiązywania ustaleń mechaniki kwantowej, intelektualiści lewicy, tacy sami erudyci, co w epoce pozytywizmu i scjentyzmu, z równym entuzjazmem i antydialektycznym przekonaniem o osiągnięciu kresu wiedzy w danym obszarze, przykroili metodologię marksizmu do nowego dogmatu. Rozumiał to Lenin, który musiał sobie na nowo objaśnić nauczanie marksizmu i nie miał z tym większego problemu, mimo braku znajomości Rękopisów filozoficzno-ekonomicznych z 1844 r.
Fetyszyzowanie stosunków społecznych i robienie z nich jedynego świata dostępnego ludzkiemu poznaniu, bo tworzonego przez nich tylko powiela problem niedostępności wiedzy obiektywnej. Paradoksalnie na lewicy, takie postawienie sprawy utrwala elitarny model kumulowania wiedzy. Poznanie jest możliwe pod warunkiem posiadania odpowiednich metod naukowych. O ile dialektyka – uprawiana od zarania ludzkości – dotyczy najogólniejszych i niezmiennych mechanizmów funkcjonowania wszechświata i wszystkiego, co się w nim znajduje, o tyle współczesny paradygmat nauki ujmuje każde zjawisko w oderwaniu od reszty świata, czemu zresztą służą uszczegółowione specjalizacje badawcze. Nauka staje się albo przyczynkarstwem, albo ekspresją twórczą. W obu tych rolach, nauka przestaje być wiedzą namaszczoną i staje się dostępna każdemu, o ile tylko zrozumie nieskomplikowaną metodologię i przebije się przez milion lepiej lub gorzej usystematyzowanych faktów intelektu.
W powiązaniu z tymi procesami, w społeczeństwie zanika zainteresowanie nauką, która staje się albo manipulacją technikami w konkretnych celach komercyjnych lub militarnych, albo staje się sztuką. W obu przypadkach użytkowy charakter rozważań ma decydujące znaczenie i temu celowi jest coraz bardziej podporządkowany kształt organizacyjny systemu nauki we współczesnym świecie. W pewnym sensie, można powiedzieć, że model życia naukowego wraca do dawnych wzorców po krótkim okresie demokratyzacji. Demokratyzacji ograniczonej, ponieważ w jej efekcie tworzenie wiedzy nie uległo upowszechnieniu, ale stało się podstawą dla przeżycia fizycznego coraz liczniejszego grona jednostek wyalienowanych z panującego systemu produkcji. Z tym, że fałszywa świadomość neutralizuje poczucie deprywacji wynikające z tego faktu. Wyzwolenie się z przymusu pracy fizycznej, materialnej, jest wartością samą w sobie po tysiącach lat doświadczenia niewolnictwa i innych form wyzysku. Wymazanie ze świadomości samoistnej przyrody traktowanej wrogo idzie w parze z wymazywaniem specyfiki wyzysku w obszarze tworzenia społecznych warunków materialnej reprodukcji społeczeństwa. Zarówno nauki matematyczno-przyrodnicze, jak i materialne podstawy istnienia społeczeństwa, są brane poza nawias zainteresowania. Są odsyłane jako wstydliwa hydraulika świata, pozostawiona fachowcowi, nieco pogardzanemu, ale i budzącemu lęk, bo nie rozumiemy, co on robi. Ufamy mu, bo nie mamy innego wyjścia.
Lewica nie kwestionuje dziś systemu kapitalistycznego, ponieważ współczesna nauka wyrzeka się poznania rzeczywistości, takiej jaką ona jest, albowiem poznanie to nie jest neutralne wobec poznania mechanizmu kształtowania stosunków społecznych, a ich niezmienność jest dogmatem. Dogmat współczesnej lewicy utrzymuje, że są one wynikiem więzi między jednostkami, które mogą je kształtować dowolnie, ale w obrębie swych indywidualnych możliwości. Wracamy do teorii elitarystycznych.
Dialektyka w rozumieniu II Międzynarodówki prowadziła do schematyzmu w postrzeganiu procesu historycznego. To, że nie ma to nic wspólnego z dialektyką Marksa, zauważył Lenin. Ale dialektyka Marksa także została odrzucona przez „marksistów” jako nienaukowa. Współczesna lewica w osobie A. Korjakowcewa nawiązuje do dialektyki, ale nie Marksa, tylko Feuerbacha, redukując problem do kwestii alienacji.
Epopeja historyczna chłopstwa jako bezpośredniego producenta zakończyła się niechlubną kartą Wandei. Czy to jednak oznacza, że chłopi nigdy nie byli wyzyskiwaną klasą bezpośrednich producentów? Ich historyczna szansa na odegranie roli wiodącej w walce emancypacyjnej była torpedowana przez ich status drobnych właścicieli środków produkcji. Ideologicznie byli w stanie zainspirować tylko utopie odwołujące się do złotego wieku. Szanse klasy robotniczej też są skorelowane ściśle z ich epoką historyczną. Nie ma nic dziwnego w tym, że ewolucja procesów społecznych prowadzi do wyostrzenia problemu ich specyficznej kondycji, która skupia w sobie zasadniczy problem i zasadniczą sprzeczność współczesnego świata.
Słabością lewicy jest przekonanie o tym, że o wielkich mechanizmach decydują siły niepoznawalne, niezależne od rozwiązań w skali makro, które grożą totalitaryzmem, tak jak to miało miejsce w przypadku stalinizmu. Nie zauważają, że ochroną przed totalitaryzmem jest właśnie ograniczony charakter postulowanej zmiany, ale zmiany o charakterze rewolucyjnym, czyli dotyczącej kondycji społecznej bezpośrednich producentów. Dyktatura proletariatu jest dialektycznym rozwiązaniem mającym na celu zmianę rewolucyjną, ale utrzymaną w sferze, którą lewica i reszta społeczeństwa i tak już odpuściła w pacht kapitałowi. Kapitał jawi się jej jako uosobienie niepoznawalnych sił przyrody. Należy tak urządzić społeczeństwo, aby skutki były możliwie najprzyjemniejsze dla możliwie wielkiego odsetka społeczeństwa, tak ok. 99%.
Tak tworzy się Matrix.
Dialektyka powinna nas uprzedzić, że każdy proces rozwojowy ma swoje punkty zwrotne. Pozostawanie na łzawym poziomie przekonania, że rozwój potencjału intelektualnego i duchowego człowieka ma służyć umilaniu jego pobytu w więzieniu jest właśnie Matrixem. Człowiek jest aktywnym elementem procesu dialektycznego zachodzącego we Wszechświecie, ale i tu, na Ziemi. Rewolucyjna zmiana społeczna, jaką postuluje ruch robotniczy, jest praktycznym dowodem na możliwość, czy wręcz konieczność, prawdziwości poznania. Jak na razie ludzkość nie zna innego kryterium poznania, jak zdobycie wiedzy o możliwości zniszczenia obiektu poznania. Stąd zrozumiałe obawy o skutki poznania, jakie niesie zmiana rewolucyjna w społeczeństwie. Zmiana jakościowa, jaką jest przejście od społeczeństwa klasowego do bezklasowego, jest elementem procesu dialektycznego, ponieważ kształtujący się rozum (kumulacja doświadczeń, a nie wieczne powtarzanie tego, co miało miejsce w niekończącym się obrocie cyklów) jest także jego elementem. Elementem zmieniającym jakość dialektyki, ale nie jej mechanizmy.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
21 lutego 2020 r.